ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (103) / 2008

Inga Iwasiów,

PROBLEM STARSZEJ PANI ALBO TRUPY

A A A
Felieton
Trwa festiwal teatralny zadara.pl, a ja niedawno byłam na premierze „Wizyty starszej pani” Friedricha Dürenmatta w reżyserii tegoż w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Nie będzie jednak recenzji, bo w celu jej napisania musiałabym spektakl obejrzeć przynajmniej raz jeszcze. Powiem krótko: długie cztery godziny. Ponieważ 1 marca był w Szczecinie dniem huraganu Emma, blachy na dachu jęczały a ukochany samochód płci męskiej stał zaparkowany nieopodal, moja koncentracja pozostawiała wiele do życzenia. Okoliczności są w dodatku takie – jeśli na nich się mogę się skupić – że dzień czy dwa później udałam się, z okazji wypadu konferencyjnego, w miłym towarzystwie do Teatru Polonia (tylko tam dostaliśmy bez problemu bilety – drogie) na „Trzy siostry” Czechowa w reżyserii Natashy Parry Brook. Spektakl grany od ponad roku, a sąsiedztwo ideowo-artystyczne doprawdy odległe, a mimo to pewne wspólności odczułam wyraźnie na własnym ciele. Po pierwsze: długość wieczoru. Po drugie: problem klasyki. Powiedzieć trzeba od razu, że Michał Zadara przytrzymał nas dłużej (a i aura huraganowa gra w tym odczuciu ważną rolę) niż Parry Brook, a zarazem Czechow na wyobrażonej osi klasyki jest bardziej odległy od Dürenmatta. Czyli dane są, gdyby je rozrysować lub wyrazić arytmetycznie, zbieżne: dłużej-bliżej; krócej-dalej daje wartość porównywalną. Powrócę do okoliczności: Zadarę przyswajałam niejako standardowo, w swoim rodzinnym mieście. Brook zafundowałam sobie jako zajęcia pozalekcyjne podczas konferencji „Lektury płci”. W „normalnej” codzienności – trochę inaczej. W antrakcie querrowania – bardzo mieszczańsko. I co z tego wynika?

Po pierwsze to, że Czechow jest nieodparcie i ostatecznie martwy. Zwłaszcza dla osoby ze slawistycznym oczytaniem – wszystko mówi się samo, kwestie, poprzedzone efektownymi pauzami i gestami aktorów, padają w odpowiednich miejscach. Nic się nie da, proszę państwa, zrobić, trup niebrzydki, ale też nie własny, chociaż trochę, troszeczkę, w kwestii padającej pod koniec, gdy oficerowie w odwodzie wspominają, że po szaleństwach rosyjskiej prowincji udadzą się poślubić Polki. Stabilizacja, dobroć, udomowienie, nuda – oto, kim są Polki dla rosyjskich żołnierzy. A nam się wydaje, że jakąś łaskę, zdradę, dramat opisywał Iwaszkiewicz w „Nocy czerwcowej”. Nic podobnego, Polka to nie szaleństwo, lecz nudny kompromis. To jedno zdanie w przenicowanej do przesytu lekturowo i teatralnie sztuce usłyszałam dzięki konferencji, podczas której także o meandrach narodowych pożądania była mowa. Zdanie, na które wcześniej nigdy nie zwróciłam uwagi.

No więc o ile trzy siostry są martwe, starsza pani w pewnym sensie także, a w innym nie. Zadara bowiem proponuje, jak ma w zwyczaju, rodzaj scenicznego zdarzenia w poetyce próby czytanej, pokazuje więc szwy spektaklu, szwy martwoty i dotknięcia ożywania. W wywiadach mówił na ten temat rzeczy niepokojące: podobno Szczecin ma być miejscem odpowiednim do przerzucenia paraboli między szwajcarską prowincją z lat pięćdziesiątych, a bliższą nam przestrzenią początków transformacji. W Szczecinie, krótko mówiąc, sporo trupów leży pod chodnikami. Owszem, leżą, ale decyzję o uwspółcześnieniu (konkretyzacja przestrzenna w samym spektaklu nie ma miejsca, mówi o niej reżyser w wywiadach) chciałabym zrozumieć w kontekście pytania o ewentualną dezaktualizację tekstu samego w sobie. No więc uderzyło mnie to, że ten tekst w żadnym razie nie jest martwy i sądzę, że niektóre zabiegi galwanizacyjne użyte w spektaklu szczecińskim nie służą „ożywieniu”, a paradoksalnie zapowiadają zgon, zgon afirmują, wywołują z lasu i potwierdzają czterogodzinną wypowiedzią na wiele głosów i środków, plus zespół muzyczny.

Idzie mi przede wszystkim o dwuznaczną nieobecność starszej pani, czytanej przez Hannę Januszewską i egzemplifikowanej przez kartonową formę na stojaku. Rozumiem ten pomysł jako podkreślenie dystansu do wcześniej wybieranych rozwiązań aktorskich i reżyserskich, ale i więcej: jako unaocznienie kłopotliwości znaku „stara kobieta”. Oby, bo można też przypuszczać, że to fantomowy byt i ból sumienia został w ten sposób wprowadzony na scenę, kosztem nieestetycznej staruszki-potwora. Ten pierwszy sens jest oczywisty w przypadku reżysera z wysoką świadomością genderową, jednak kierunek, w jakim zmierza całość – między innymi moralne, odświeżone naszymi doświadczeniami historycznymi przesłanie – powoduje zakłócenie domniemanych intencji i efektu. Starsza pani, nieprzedstawialna, uczestniczy jako nieprzedstawiona, tylko w tle obecne jest głębsze pytanie o nią jako znak, nie jako osobę, pytanie teoretyczno-genderowe. Bo jeśli skażona moralnie zbiorowość niewątpliwie każe zastanawiać się nad naszymi, jako zbiorowości, moralnymi skazami, kobiecość jako skaza pozostaje na swoim miejscu. Wątek starszej pani i tym razem nie prowadzi nas do jakiejś oczyszczającej rekonstrukcji relacji płci. A zwłaszcza do obecności starszej pani między nami.

Sam tekst zawiera w sobie tę potencję, nieprzypadkowo grzechem założycielskim jest w dramacie pospolity postępek wobec kobiety, a biografia postaci odtwarza i deformuje historię upadku i sukcesu dostępną kobietom. Nie wiem, oczywiście (bo też nie jestem reżyserką, jestem widzką zniecierpliwioną długością tego spektaklu nieobecności – w kulturze i 1 marca w Szczecinie), co można z tym materiałem zrobić, chociaż jest to jeden z tekstów do genderowego obrobienia, do feministycznej realizacji.

W ogóle mnóstwo w teatrze do roboty genderowej, na szczęście trwa projekt „Inna scena” w Instytucie Teatralnym im. Raszewskiego. Warto oglądać te trupy, różne trupy, świeżutkie i aktualne, kulturowe i teatralne, gdy tymczasem odkrywcze uniwersalizmy się zestarzały. Czytając przez płeć z przerażająca jasnością możemy zobaczyć to, co ulokowane na marginesie. Czy, zapytam o banał, aby u Czechowa i Dürenmatta nie mamy do czynienia z wykorzystywaniem kobiet, z oczywistością ich/naszej podrzędności? Starsza pani potrafi wyegzekwować odszkodowanie, pod warunkiem, że poświęcimy jej samej więcej uwagi.