ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (105) / 2008

Marta Lisok, Stanisław Ruksza,

ARTYSTYCZNY WIRUS

A A A
Ze Stanisławem Rukszą rozmawia Marta Lisok.
Marta Lisok: W tym samym czasie zbiegły się Twój trzyczęściowy projekt w galerii Sektor, ostatnia odsłona Śląsk Aktiv, przejęcie Kroniki w Bytomiu i jej promocja na berlińskim biennale. Trajektoria Twoich aktualnych działań może przypominać wprowadzanie szczepów artystycznych wirusów w tkankę miasta. Skąd ta agresywna strategia, czy nadszedł moment ostatecznego zerwania z postrzeganiem Śląska jako artystycznej pustyni?

Stanisław Ruksza: Nie planowałem jakiejś ostrej strategii walki o hegemonię. Wszystko rzeczywiście zbiegło się w czasie. Oczywiście, cieszę się, jeżeli moje działania przypominają wszczepianie wirusów, choć uważam, że czas zerwania niestety nie jest bliski. I nie tylko dlatego, że Śląsk jest rzeczywiście kulturalną pustynią, bądź że problem leży na zewnątrz w jego postrzeganiu. On leży jak najbardziej wewnątrz i jest tematem na inną rozmowę, w której nie obejdzie się bez konkretnych przykładów. Z drugiej strony, każda zmiana wiąże się z kwestią przejęcia hegemonii, więc jeżeli ktoś tymi wirusami się przejmie lub spróbuje infekować je w kolejne miejsca, to może coś się zmieni, dojdzie do jakiejś epidemii (śmiech). A naprawdę, rzecz rozbija się o problem braku świadomości tego, jakie są rzeczywiste zadania i możliwości kultury.

M. L.: Na niepokojącym plakacie wystawy „Sektor X” widnieje głowa w kominiarce, z wykrojonym otworem na oko, z którego widza śledzi przeszywające spojrzenie. Sztuka w orbicie panoptikonu, autotematyczny charakter wystawy to obszary, po których poruszają się artyści zaproszeni do wzięcia udziału w „Spisku sztuki”. Jakie jest bazowe założenie całego projektu?

S.R.: Autotematyczny charakter „Sektora X” odpowiada poniekąd na okoliczności powstania projektu. Dziesięć lat, było nie było, bardzo ważnej galerii w tym regionie zobligowały mnie do jakiegoś przedsięwzięcia. Nie chciałem jednak robić typowej wystawy, zwłaszcza jubileuszowej w rodzaju: podsumujmy działalność i zaprośmy kilku „naszych” artystów, dając im takie czy inne „zadanie domowe” (co paradoksalnie też miało miejsce w kilku przypadkach – trudno od tego odejść w stu procentach). To raczej takie kuratorskie zapiski, ćwiczenia, kombinacje, które przerodzą się dopiero lub nie, w coś konkretnego. Jest w tym, jak zawsze jakiś unik, który pozwala na ewentualne porażki, co doceniam coraz bardziej (wyobraziłem sobie serię „przegranych” wystaw). W tym przypadku postawiłem sobie trzy zagadnienia, które każda galeria w pewnym momencie powinna podjąć (Galeria Sektor I, zdaję się, jeszcze ich nie postawiła). Pierwszym z nich jest domniemany „Spisek sztuki”, gdzie oczywiście przywołuję prowokację Jeana Baudrillarda. Wątków do poprowadzenia tematu jest wiele...

M.L.: W roku 2002 Supergrupa Azzoro przedstawiła „Portret z kuratorem w tle”, stawiając pytanie o status kuratora. Jak w tym kontekście można umiejscawiać prowokacje Arti Grabowskiego, którego tekst odnośnie „Spisku sztuki” opublikowano pod Twoim nazwiskiem w dzień wernisażu w dodatku „Co jest grane”, grę Huberta Czerepoka „Jak przeżyć w białym kubiku” i pracę Leszka Lewandowskiego „Prywatna kolekcja”, w której artysta odszukał w Internecie sobowtórów największych polskich artystów?

S.R.: To pierwszy wątek: unieważnianie wszelkich statusów, rozmaitych podiów i legitymacji w obrębie sztuki. Trzeba mieć nie tylko duże poczucie humoru, ale i dystans w tym względzie, więc jeżeli zaczynać od siebie, to może pokusić się warto o rezygnację z pokusy wszechdecydującego kuratora. W przypadku współpracy kuratora z instytucją ciekawy jest, podobny dla artysty, moment kompromisów, dyplomacji, czego nie lubię i przetestowania w ramach takich ćwiczeń tego, na ile można coś odpuścić, zobaczyć, jakie są rzeczywiste intencje galerii, jeżeli są jakieś naprawdę świadome, bądź wydobyć niejasne, ukryte...
„(P)oddanie się” Artiemu, który sfabrykował moją krytyczną zapowiedź wystawy, dezawuującą jednocześnie wartość sztuki współczesnej (notabene duża grupa osób odebrała rzecz poważnie, sądząc że mi totalnie odbiło), gra Huberta, tworzącego symulację zasad gry w artworldzie i wreszcie Leszka Lewandowskiego kolekcjonera twórczości osób o zbieżnościach imion i nazwisk kluczowych dla polskiej sztuki (poezje Zofii Kulik, planszowe gry Stanisława Dróżdża, galanterię Jerzego Nowosielskiego, „aktywizm” sołtysa Jarosława Modzelewskiego ze wsi Grzymały czy fotografie weneckie Sebastiana Cichockiego) mogą skłonić nas do zastanowienia nad porzuceniem wygodnej pozycji i rozpoznanego terenu sztuki, do przejścia na terytoria mniej sprzyjające. Tam przyjdzie sprawdzić nam użyteczność wirusów, produkowanej wiedzy, posługując się językiem manifestu Artura Żmijewskiego. Na razie uświadamiamy sobie dopiero (w kółko) brak różnicy między obszarem sztuki a globalnie wyznaczającymi mu reguły działania procesami politycznymi, ekonomicznymi, społecznymi. To nie wystarcza...

Pojawia się drugi wątek, na który „Sektor X” nie odpowiada bezpośrednio, a który, jak sądzę, da się „wyłapać”: nieprzekładalność i kwestia skuteczności. Nie jestem zwolennikiem ślepego infekowania sztuki w rzeczywistość. Musi za tym iść rozpoznanie terenu, problemów, a na to polskim artystom, kuratorom, krytykom, zdaje się przede wszystkim, brakuje cierpliwości. Mamy „przerwę w tradycji”, po dwudziestoleciu zaangażowanej awangardy... Oczywiście, jest kilka wyjątków: Robert Rumas, Artur Żmijewski, Joanna Rajowska, Roman Dziadkiewicz...

Dziś istotny będzie jeszcze resentyment względem sztuki współczesnej zarówno w obrębie sztuki, który sobie nawzajem „ogramy”, jak i na zewnątrz, gdzie nie jest już obciachem wśród tzw. inteligencji nieznajomość sztuki aktualnej i jej procesów. Jeżeli zostawimy te kwestie samym sobie, nie zyskamy wiele ani wiele nie dodamy. To może brzmieć naiwnie, ale gdybyśmy się wyzbyli tego utopijnego imperatywu, tkwilibyśmy dalej na drzewach. Zauważalna jest w polskiej sztuce pewna bariera niemocy po sztuce krytycznej, która była tak niewyobrażalnym świętem demokracji, wolności, że nie bardzo młodzi artyści są w stanie zaproponować coś nowego (może to brak wiedzy)...

M.L.: Jest okazja, żeby zadać znaczące pytanie: Co jeszcze zostało do zrobienia?, jeśli w czasie wernisażu wystawy jeden z artystów śpi wewnątrz swojej instalacji po uprzednim zażyciu środków nasennych?

S.R.: To właściwie moja poprzednia odpowiedź. Pytanie postawione śmiało na Documenta XII wymagało dwóch poprzedzających je pytań (o nowoczesność jako nasz antyk i agambenowskie „nagie życie”). Nikt nie znajduje klarownych recept... Być może ważne jest to, że w ogóle stawiamy pytania i że niejednoznaczne odpowiedzi nam nie wystarczają. Nie stoimy przed dramatycznymi wyborami, możemy się „gubić”. To usypiające w sumie. Z drugiej strony, są propozycje, np. stricte lewicowe. Myślę o Krytyce Politycznej w Polsce, na którą wiele osób reaguje nieufnością, świadczącą o lęku przed domniemanym zinstrumentalizowaniem sztuki, co byłoby przecież klęską propozycji jej samej, bądź uciekaniem się do flirtu z KP, tylko świadczącym o własnych korzyściach. Nie daje to dobrych referencji takim zachowaniom, ale to moja prywatna opinia. Na przełomie wieków (jak to brzmi!) Raster wypuścił powietrze z napęczniałego balona języka opisu sztuki. Dziś z kolei stoimy jasno przed wyborem postaw. Myślę, że warto spróbować. Chyba, że chcemy utrzymać jedynie własne getto...
M. L.: W związku z wystawą deklarujesz brak narracji broniącej założonej tezy. Interesuje Cię sam etap poszukiwania, jako moment pączkowania pomysłów, idea wystawy jako gigantycznego rebusu, dokumentacja utopijnego „pomysłu pierwszego”. Co z efektem końcowym?

S.R.: Nie widzę potrzeby końcowego efektu, jakim miałaby być wystawa, która znika za miesiąc. Do tego ograny schemat: promocja – wernisaż – wystawa – promocja – katalog – recenzje. Błędne koło wymogów instytucjonalnych, przyzwyczajeń. Pomysł na research to po części wygodny (przyznaję) sposób na uwolnienie kuratorskich pomysłów, po części znowu, symptom niewiary w sens tzw. tematycznych wystaw (czyli: zbierzmy wszystkie obrazy o ogródkach działkowych, bo robimy wystawy o „działkach” etc.). I tak, istotniejsze wydaje się: z jakiej pozycji, w jakim kontekście zostanie coś pokazane. Może tylko po to, żeby wrócić do sprawdzonych pomysłów.

M. L.: Zgodnie z myślą Jacquesa Ranciera, funkcją sztuki jest ujawnianie podskórnego, marginalnego, nieoczywistego, „czynienie łatwych gestów trudnymi”. W projekcie, w „Sektorze”, kładziesz nacisk na obnażenie nawykowego myślenia o wystawie, jej bezkrytyczne przyjmowanie. Druga część nosi tytuł „Spastykowanie”, odnosząc się do filmu „Idioci” w reżyserii Larsa von Triera, na czym będzie polegać to zerwanie i zaburzenie reguł konwencjonalnego języka?

S. R.: Co chwilę zmienia mi się koncept drugiej części. Spastykowanie, które zawsze możemy sobie łatwo zaleczyć „klasyfikacją” prowokacji, to być może najistotniejsza właściwość sztuki, czyli spłycając: zaburzenie dominującego postrzegania świata (zarówno w sensie optycznym, jak i wreszcie społeczno-politycznym). A więc stawiam drugie pytanie, które galeria może sobie zadać, po co robi to wszystko. W tym momencie jestem na etapie, żeby to wszystko „umuzealnić”. Sprawić „żywe gesty martwymi”, kto wie czy tylko trawestując Ranciera, bo to jednocześnie moja „pokuta” historyka sztuki. Mój ulubiony pisarz – Thomas Bernhard, pisał w „Dawnych mistrzach” o historykach sztuki, że tak gładzą sztukę, aż do jej zagłady. Muszę więc spróbować dokonać zagłady na spastykowaniu. Własną traumą przerwać ten uniwersytecki „tłuszcz” (również jako tzw. wykładowca).

M. L.: Odnieśmy się do obrazu Walentego Wańkowicza, „Mickiewicz na Judahu skale”, w kontekście Twojej fotografii towarzyszącej artykułowi „Linia bez zmian”, zapowiadającemu Twoje „objęcie dowództwa” w bytomskiej Kronice. Skąd pozytywistyczne, z ducha, zainteresowanie działaniami na przyczółku? Jaka będzie Twoja strategia odnośnie tego miejsca? Jakie eksperymenty zaproponujesz w najbliższym czasie, w ramach zapowiadanego testowania granic?

S. R.: O, kompletnie zapomniałem o istnieniu tego obrazu (śmiech). W tej szerokości geograficznej Judahem byłaby hałda chyba. No tak, na Śląsku nie sposób oderwać się od ról siłaczek, pracy u podstaw etc. To region zdominowany miksem konserwatywnego i noeliberalnego języka, co w obliczu jego paradoksalnego rozwoju ekonomicznego, zaowocowało „Polską B” na rynku idei a „Polską A” na rynku rozwijającej się globalnie ekonomii. To zresztą odbija się w wielu publicznych instytucjach kultury, widzącym swoje zadanie tylko w sfetyszyzowanym „nowoczesnym zarządzaniu tradycją” bez prześwietlenia tzw. „dziedzictwa”... Kronika osiągnęła już strategię polityczno-artystyczną, generującą wiedzę na zastanym, zaprzepaszczanym wciąż materiale. Na pewno, trzeba z niej dalej korzystać, bo to matryca przekładalna również na inne regiony (niedawno, pewna osoba z innej części kraju o podobnej „glebie” historyczno-ekonomicznej, zwierzyła mi się: „też potrzebujemy takiej Kroniki”). Planów mam wiele, problemy leżą poza teamem, Kroniką itd. Do czego wciąż trudno się przyzwyczaić, po tak wypracowanym potencjale. Na pewno, dalej nie będzie to miejsce jedynie realizacji wystaw, ale partycypacji w tworzeniu, choć na taką platformę trzeba kilka lat solidnie popracować...

M.L.: Dziękuję za romowę.