ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (107) / 2008

Magdalena Kempna-Pieniążek,

SIEROCINIEC JAK LABIRYNT

A A A
Horror – jako jeden z najpopularniejszych gatunków filmowych – ma wiele odmian. Inaczej „straszą” klasyczne horrory amerykańskie, filmy spod znaku gore, tak zwane slashery czy modne w ostatnich latach japońskie (i wzorowane na japońskich) obrazy á la „Krąg”. Śledząc współczesne produkcje, można dojść do wniosku, że w ostatnich kilkunastu latach wykrystalizowała się nowa odmiana tego gatunku – horror hiszpański. Odmiana, warto dodać, której doskonałą reprezentację – „Sierociniec” Juana Antonia Bayony – możemy oglądać obecnie na ekranach naszych kin.

Doświadczenie uczy, że wszelkie klasyfikacje gatunkowe zastosowane do współczesnej kinematografii są nie tylko bardzo umowne, ale i stosunkowo łatwe do podważenia. Postmodernizm, który odcisnął swoje piętno na kulturze popularnej (i nie tylko) w niemal każdym jej aspekcie, zaowocował między innymi tym, że w mówieniu o wielu z powstających w dzisiejszych czasach dzieł należałoby się raczej posługiwać terminem „wielogatunkowość”. Problem ten dotyczy w takim samym stopniu horroru, jak i innych gatunków. Czy „Szósty zmysł” M. N. Shyamalana (1999) to horror czy też raczej thriller z elementami dramatu psychologicznego? Wszak wszystkie z wymienionych gatunków funkcjonują w obrębie dzieła reżysera na takich samych prawach. I czy „Labirynt fauna” (2006) Guillermo del Toro to jeszcze film fantastyczny czy już horror? Bo – nie ma co ukrywać – filmem dla dzieci (choć przywołuje jego konwencje) zdecydowanie nie jest.

Przykład „Labiryntu fauna” nie został tutaj oczywiście przywołany przypadkowo. Więź łączącą „Sierociniec” z tym filmem podkreślają już sami dystrybutorzy, akcentując fakt, że jednym z producentów dzieła Bayony jest sam del Toro. Na tym jednak wspólne cechy się nie kończą. Podobnie bowiem jak „Labirynt fauna”, którego fabuła i stylistyka uruchamiały kilka konwencji (filmu dla dzieci, fantasy, horroru, dramatu historycznego oraz filmu psychologicznego), tak i „Sierociniec” można odczytywać w kilku (choć nie tak wielu) kluczach gatunkowych.

Główna bohaterka filmu, Laura (Belén Rueda), przeprowadza się wraz z mężem Carlosem (Fernando Cayo) i adoptowanym, będącym nosicielem wirusa HIV synkiem Simónem (Roger Príncep) do starego budynku sierocińca, w którym przed trzydziestoma laty się wychowywała. Będąc wdzięczna za dobro, którego kiedyś doświadczyła w sierocińcu, Laura zamierza założyć w nim ośrodek dla niepełnosprawnych dzieci. Wkrótce jednak okazuje się, że miejsce, które kobieta nieświadomie mitologizowała, wcale nie zgadza się z jej wizją sielanki i niewinnego szczęścia. Niedługo po przeprowadzce Simón, który już wcześniej miał tendencję do znajdywania sobie „niewidzialnych przyjaciół”, zaczyna się dziwnie zachowywać i twierdzić, że dom jest zamieszkany przez inne dzieci. Niedługo potem chłopiec znika, a Laura zaczyna rozumieć, że „niewidzialni przyjaciele” być może wcale nie byli wyimaginowani…

W pierwszej kolejności „Sierociniec” jest oczywiście horrorem, momentami naprawdę mrożącą krew w żyłach ghost story. Twórcy filmu dobrze przyswoili sobie lekcję japońskiego horroru, w którym bardzo często rzecznikiem tego, co niesamowite i straszne, jest dziecko. Sadako z „Kręgu” (1998) czy „niewidzialna koleżanka” Ikuko z „Dark Water” (2002), by przywołać tylko słynne obrazy Hideo Nakaty, były dziewczynkami, które po swej okrutnej śmierci, już jako duchy, zaczęły siać panikę i zniszczenie wśród tych, którzy zbliżyli się choćby o cal do prawdy o ich tragedii. Ich potworność wiązała się przede wszystkim z tym, że zachowując znamiona swojego dziecięctwa, pozbawione były dziecięcej beztroski, radości i niewinności. Podobnie w zasadzie jest z duchami pojawiającymi się w „Sierocińcu” – (nieświadome) okrucieństwo, strach i upiorność, jakie wnoszą do świata zaprezentowanego w filmie, wynika ze zła, które kiedyś, w odległej przeszłości, stało się ich udziałem. Tak samo, jak to było w przypadku japońskich horrorów, ich upiorność jest w istocie rzeczy tylko zwierciadłem, w którym odbija się potworność świata dorosłych zdolnych do popełnienia najgorszych zbrodni. Duchy dzieci z „Sierocińca” nie stanowią jednak kolejnej realizacji japońskich archetypów, pod pewnymi względami zdecydowanie różnią się od swoich dalekowschodnich koleżanek i kolegów, z pewnością zaś nie mają takiej władzy nad światem rzeczywistym jak chociażby posłanka technologicznej zemsty, Sadako. Chociaż bowiem Bayona przywołuje – i to w sposób całkiem przekonywujący – konwencję japońskiego horroru, nie podąża za nią ślepo. Włącza ją za to w system kolejnych odniesień i zaskakujących nawiązań.

Podobnie jak „Labirynt fauna”, „Sierociniec” stanowi wariację na temat baśni i – ogólnie rzecz biorąc – literatury dziecięcej. O ile jednak w filmie del Toro wiązało się to przede wszystkim z konstrukcją samej fabuły i – częściowo – głównej bohaterki (motyw pokonywania kolejnych przeszkód, prób i zadań to jeden z najczęściej powielanych w baśniach wątków), o tyle u Bayony pojawiają się bezpośrednie nawiązania do klasyka literatury dla dzieci – „Piotrusia Pana” J. M. Barrie’ego. W wypadku obu filmów możemy przy tym mówić o pewnego typu „ciemnej”, wręcz spotworniałej wersji baśni czy dziecięcej opowieści. „Piotrusiem Panem” nie jest przecież w „Sierocińcu” uroczy „wieczny chłopiec”, który postanowił nie dorastać, lecz duch Tomasa, zdeformowanego dziecka, które zginęło w tragicznych okolicznościach. Nibylandia z kolei została tu zamieniona w mroczną krainę pomiędzy życiem a śmiercią, w której swój dom znajdują „zagubione dzieci” osierocone za życia i pozbawione miłości nawet po śmierci.

„Labirynt fauna” nie jest jednakże jedynym kontekstem przydatnym w interpretacji „Sierocińca”. Pod pewnymi względami film Bayony przywodzi też na myśl dorobek innego twórcy spod znaku hiszpańskiego horroru – Alejandro Amenábara. Z dwóch wybitnych dzieł twórcy, „Sierocińcowi” z pewnością bliżej jest do „Innych” (2001). Mroczna atmosfera domu na odludziu, w którym spotykają się światy żywych i umarłych, subtelna gra napięcia psychologicznego między matką a dzieckiem, światem dorosłych i światem dziecięcym, sugestywna plastyka kadrów (choć inna w przypadku każdego z filmów) – to z pewnością cechy upodabniające oba obrazy. Poprzez fabułę „Innych” przebijało pytanie o podstawy wiedzy o świecie. Główna bohaterka filmu, Grace (Nicole Kidman), będąca gorliwą katoliczką, żywiła przekonanie, że prawdy zawarte w Biblii są nienaruszalną rękojmią ładu panującego na ziemi. „Inni” w tym kontekście stanowili traktat o złożoności świata, daleko wykraczającej poza rozumowe (nieważne, czy oparte na przesłankach racjonalistycznych, czy też podbudowane konkretnymi wierzeniami) możliwości poznania. W „Sierocińcu” podobny konflikt racjonalności i irracjonalności można zaobserwować w osobach Laury i jej męża. Carlos, choć ze zrozumieniem patrzy na wysiłki żony, optuje raczej za racjonalnym podejściem do sprawy: w sytuacji, gdy wszelkie metody odnalezienia syna zdają się zawodzić, proponuje Laurze pogodzenie się z jego utratą. Motyw ten nie jest jednak powtórzeniem stosunkowo często pojawiającego się wątku niedowiarka ostatecznie skonfrontowanego z irracjonalną prawdą o świecie. Odmienność postaw Laury i Carlosa zakorzeniona jest w kolejnej konwencji przywoływanej przez reżysera: tym razem chodzi o dramat psychologiczny.

Laura jest oszalałą z rozpaczy matką, która walczy o odzyskanie swego syna. Irracjonalne przeczucie mówi jej, że chłopiec nie zginął, lecz żyje wciąż i czeka na nią w krainie „pomiędzy”, do której porwał go Tomas – złowieszczy „Piotruś Pan”. Kiedy konwencjonalne metody poszukiwania zawodzą, kobieta w naturalny sposób zwraca się ku tym niekonwencjonalnym, co oczywiście spotyka się z oporem (początkowo raczej biernym) ze strony Carlosa. Bayona w sugestywny sposób pokazuje, w jakim niebezpieczeństwie znajduje się bohaterka: Laura jest tak bardzo opętana myślą o odnalezieniu synka, że osiąga niemal całkowitą alienację, także w rozumieniu stricte psychologicznym – sposób, w jaki zaczyna postrzegać świat, staje się zupełnie nieprzystawalny do tego, co widzą jej bliscy.

Pod tym względem Laura przypomina Claudię (Emma Vilarasau), bohaterkę filmu „Bezimienni” (1999) Jaume Balagueró – kobietę, której kilkuletnia córka została bestialsko zamordowana. Nie mogąc pogodzić się z utratą dziecka, Claudia – nawet po kilku latach od tragedii – gotowa jest chwycić się każdej nadziei na odzyskanie dziewczynki. Upór i konsekwencja pozwalają jej odkryć przerażającą prawdę o losach córki. Podobnie jednak jak w „Sierocińcu” czy „Innych”, jest to prawda, której brzemienia z pewnością lepiej byłoby nie przyjmować na własne ramiona…

„Bezimienni” to wyjątkowo mroczny thriller, który moim zdaniem można byłoby zaliczyć do grupy reprezentującej nową, hiszpańską odmianę współczesnego horroru. Na ogół przyjmuje się, że horror tym różni się od thrillera, że zło, które się w nim pojawia, jest skonkretyzowane: jego rzecznikiem może być duch, szatan, potwór, zjawa z innego wymiaru, złowieszczy kosmita, toksyczna, naładowana złą energią mgła itd. W thrillerze z kolei zło ma być raczej bezcielesne, zdecydowanie mniej uchwytne, pozbawione stricte pozaracjonalnych źródeł. I znowu wypada zaznaczyć: definicja niekoniecznie musi mieć wiele wspólnego z praktyką kinematograficzną. Weźmy na przykład interesujący pod wieloma względami film „Co kryje prawda” (2000) Roberta Zemeckisa, w którym wątki rodem z horroru (duch dziewczyny próbujący najwyraźniej opętać bohaterkę, Claire), mieszają się z konwencją thrillera (tajemnica śmierci młodej, pięknej kobiety). Duch, jaki w tradycyjnej formule horroru powinien być medium, za sprawą którego do świata rzeczywistego wkracza zło, nie jest nim w filmie Zemeckisa. Zło bowiem nie jest tu metafizyczne – jego źródła tkwią w ludzkich słabościach. Podobnie jest w „Sierocińcu”, który – koniec końców – łączy w sobie wiele konwencji i gatunków.

W sposób subtelny i nie narzucający się Bayona konstruuje zatem swój film z wielu wątków. Jego dzieło przypomina labirynt poplątanych korytarzy lub tkaninę, w którą wplecione zostały misternie różnobarwne nici. Z daleka jego materia wydaje się spójna i jednolita – oglądana z bliska z kolei ujawnia swoją wewnętrzną złożoność i niejednoznaczność. Czegokolwiek nie próbowałby odnaleźć w „Sierocińcu” współczesny widz, raczej nie pozostanie niezadowolony. Jako horror film Bayony jest dostatecznie straszny, jako thriller – wystarczająco niejednoznaczny i pozbawiony prostych odpowiedzi, jako dramat psychologiczny – stosunkowo przekonujący. I choć nie sposób uznać go za arcydzieło, wiele spośród zawartych w nim wątków może stanowić przyczynek do ciekawych interpretacji.
„Sierociniec” („El Orfanato”). Reż. Juan Antonio Bayona. Scen. Sergio G. Sánchez. Obsada: Belén Rueda, Fernando Cayo, Roger Príncep. Gatunek: horror. Hiszpania / Meksyk 2007, 105 min.