ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (108) / 2008

Aldona Kopkiewicz,

FARCE DOUBLE

A A A
„Osobne przyjemności” Harry’ego Mathewsa składają się w polskim wydaniu z trzech odrębnych tekstów: tytułowego, „Wiejskiej kuchni z Francji centralnej” oraz „Ormiańskich zwitków”. Właściwe „Osobne przyjemności” to 61 niewielkich wariacji na temat masturbacji. Pozbawione komentarzy narratorskich, w czysty i nieuprzedzony sposób pokazują ludzi, którzy masturbują się w różnych miejscach świata i na wielorakie sposoby. Obserwujący i opisujący te sytuacje podmiot ogląda swoich bohaterów z chłodnym dystansem, pisze o nich w sposób jasny i klarowny, przypominający urzędowy raport czy notatki badacza. Narrator ma więc w sobie coś z perwersyjnego voyeurysty i z kartezjańskiego podmiotu. To zimne i racjonalne podejście do erotyki mogłoby mieć związek z oulipijskimi metodami, które przyjemność czytania i pisania rozgrywają poprzez żelazną logikę matematycznych wzorów czy rygorów językowych. Mechanizmu stojącego za „Osobnymi przyjemnościami” szukał już chociażby Kuba Kozioł w szkicu „Czarno na białym: osobne przyjemności czytania/pisania”, lecz mimo rozpoznania paru ciekawych tropów, poszukiwania nie powiodły się. Kozioł sugerował za to, że pod słowo „masturbacja” warto podstawić „kulturę”. Wówczas tekst ten powie nam coś interesującego o doświadczaniu i tworzeniu kultury, ale okaże się także kpiną z Kultury, dzięki czemu możemy wpisać go w zacną tradycję pour épater le bourgeois.

„Wiejska kuchnia” to z kolei literacka opowieść o tym, jak przyrządzić pieczoną luzowaną łopatkę jagnięcą (farce double), specjalność pochodzącą z górskiej wioski w Owernii. Przepis na nią wydaje się całkiem fantastyczny i niesłychany, lecz autor traktuje go z pełną powagą. Dzięki temu tekst staje się subtelnie dowcipny, a jego uroda polega przede wszystkim na eleganckiej ironii. Ponadto sam przepis okazuje się tylko impulsem do snucia literackich historii czy do lirycznych uniesień. Znów pewien rygor, kojarzony na dodatek, jakże niesłusznie, z prozą życia – gotowaniem, pozwala osiągnąć efekt literacki.

Nieco inaczej, choć cały czas jesteśmy w tym samym kręgu myślenia o pisaniu, zostały skonstruowane „Ormiańskie zwitki”. Tu pretekstem dla pisania rozbitego na małe prozy poematu jest zaginiony tekst. Został po nim jedynie niedokładny przekład, na podstawie którego Mathews usiłuje odtworzyć oryginał. Powstaje cykl lirycznych notatek domniemanego autora. Opowiada on o swoim życiu po jakiejś wojnie, katastrofie. Tylko erotyka i pisanie stanowią dlań schronienie przed zmąconym, zrujnowanym światem, tylko „przytulne, acz przykrótkie godziny z piórem w dłoni, w blasku lampy, w sporadycznych ulewach bursztynu: fantazmatycznych dni lata, chwil obfitości, triumfów sztuki; wizyty wdowy”.

Pisarstwo jako miejsce ucieczki jest zwykle związane z pragnieniem zatrzymania czasu, pracą pamięci, poszukiwaniem śladów przeszłości i grą o tożsamość. Na drugim biegunie można by myśleć o pisaniu jako przestrzeni ryzykownej, nieprzewidywalnej, prowadzącej w nieznane i niezbadane jeszcze rejony myślenia, języka, rzeczywistości. Mathews powiada natomiast: „słowa są nierozumne, wszechświat jest nierozumny, my jesteśmy nierozumni, a jedyną rozumną rzeczą jest język”. Zdanie to pada podczas rozmowy o tworzeniu, zwłaszcza tym rygorystycznym, z redaktorami „Literatury na Świecie”. Znajdziemy tam też ciekawy spór o rolę przypadku w pisaniu według pomysłów Oulipijczyków. Według Mathewsa metody służą nie temu, by uwydatnić przypadkowość działania samego języka, ale by tę przypadkowość uprzedzić. Ludyczna zabawa okazuje się wobec tego pragnieniem całkowitego zapanowania nad tworzywem, aktem despotycznego ustanowienia autonomii autora i podważeniem tradycyjnej mimesis. Możemy wprowadzić pewne komplikacje i doszukać się tu momentów dialektycznych, możemy też przyjąć, że naprawdę osobne, jednostkowe przyjemności da nam tylko literatura, powiedzmy, czysta, poetycka, dobrze zabezpieczona przed zakusami nudnych akademików i złośliwych krytyków, obciążonych mieszczańskim nawykiem budowania kontekstów, a więc brutalnego uziemiania lotnych zdań i zaskakujących obrazów.

Jak w takim razie skomentować ten tekst bez uciekania się do retoryki ograniczonej do pojęć z płaszczyzny metatekstualnej czy teoretycznoliterackich rozważań o naturze języka i pisania? Przyznaję, że wpadłam w pewną konfuzję, nawet bowiem rozważania o erotyce i przyjemności okazują się nieznośnie kulturalne. Wiadomo oczywiście, że chodzi tu o rygor i wolność twórczą, czytanie i pisanie. Mogłabym wypełnić tę recenzję długim przypomnieniem na temat Oulipo, przyswojenia Oulipo i Mathewsa w Polsce oraz estetycznych kontekstów takiego pisarstwa, od Kanta po sprawy związane z autonomią modernistycznej literatury, kryzysu reprezentacji, pytaniem o możliwość istnienia awangardy w świecie symulakrów itd., itp. Czytelnicy „artPAPIERU” korzystają pewnie z internetu i sami są w stanie znaleźć informacje o Oulipo, poza tym, skoro temat podjęła nawet Wyborcza, to znaczy, że musi być lekko zwietrzały (z całym szacunkiem dla Jerzego Jarniewicza).

Najlepsza byłaby pewnie odpowiedź na poły literacka: ideałem mógłby być tekst podobny do pamiętnej parodii recenzji, którą napisał Marcin Sendecki do „Zdeptanego kwiatuszka” Firbanka. I tak wypadałoby pochwalić kongenialne spolszczenie, dokonane przez słynne trio poetów, którzy na początku lat 90. mimochodem, lecz skutecznie, zaproponowali literaturze polskiej odnowę „Domem bez kantów” – Kubę Kozioła, Tadeusza Piórę i Andrzeja Sosnowskiego; należałoby podkreślić głęboką refleksję nad problemami nurtującymi wrażliwych humanistów całej, a przynajmniej zachodniej, Europy, rozważyć stosunek formy do treści oraz z całą mocą podkreślić istotną rolę Mathewsa w rozwoju awangardy, potem zaś długo i z pasją analizować relacje między tekstem a teoriami modnych, wpływowych i jakże słusznych filozofów (francuskich). Ale to już było.

Mogłabym pomnożyć jeszcze teksty, dopisywać kolejne fragmenty, co byłoby pewnie na miejscu, skoro te składające się na „Osobne przyjemności” mieszczą się w obrębie refleksji nad utratą metafizycznych gwarancji języka. Proces tworzenia tekstów stracił pierwotną prawomocność, wobec czego trzeba ją sztucznie odtworzyć, będzie to już jednak gest ciągłego kopiowania. W tej sytuacji teksty, pozbawione mocy adekwatnego reprezentowania rzeczywistości, przybierają formy miraży, cieni cieniów, gabinetów luster czy niekończących się łańcuchów znaczących. Są to zresztą sprawy powszechnie znane, ciekawe tu o tyle, że pomysły Oulipijczyków wyostrzają je w specyficzny sposób.

Szukając innych recenzji z tych tekstów, nie znalazłam żadnej, która jakoś wyszłaby poza krąg pokazanych tu możliwości interpretacyjnych. Większość krytyków rozpływa się w dyskursie pełnym przyjemności, namiętności, tekstualności i lirycznych piękności. A przecież Oulipijska pomysłowość w kombinowaniu coraz to nowych i zmyślniejszych mechanizmów generowania literatury, jakkolwiek w pierwszym rzędzie winna zachwycać jako bezinteresowna, dziecinna zabawa pisarzy, ma przecież także swe drapieżne oblicze. Poza tym same „Osobne przyjemności” nie są tak „przyjemne”, jak by się to mogło zdawać na pierwszy rzut oka. Nie chodzi o miłą, niewinną rozkosz ani małżeńskie pieszczoty. Za literacką zasłoną kryje się bowiem opowieść o niemożliwości miłosnego spełnienia; każdy z tekstów stanowi pewną wariację na ten temat. Sama zaś przyjemność, uwięziona w naddanym językowy rygorze, uwikłana została w problem powtórzenia. Ciągłe repetycje sprawiają, że dzieła te w pewien sposób zastygają, nieruchomieją. Właśnie same „Osobne przyjemności” są pod tym względem wyjątkowo trudne do przyjęcia. W „Kuchni” czy „Ormiańskich zwitkach” perwersyjne gry z językiem znajdują rekompensatę w poetyckich rezultatach. Tu ich nie ma. Jak wspomniałam, sprawiają one wrażenie zimnej, zdystansowanej obserwacji, zamkniętej na dodatek w klatce powtórzeń. Tematyka dotyczy samotności i skończoności, zaś egzotyczne różnice w sceneriach jedynie potęgują to wrażenie. Także na płaszczyźnie metaforycznej, w sferze kultury czy czytania/pisania, ujawnia się przede wszystkim obsesja samozwrotności. Powtórzenia doprowadzają te doświadczenia do stanu entropii, czytelnik zaś wpada w rytm podniecenia i nużącego bezwładu. Oczywiście, masturbacja jest wywrotowa i wyzwalająca, lecz nawet jeśli takie odczytanie byłoby bliższe intencjom autora, językowa rama sprawia, że w grę wchodzi także pustka. Pewnie konieczna, by osiągnąć artystyczną sublimację. Ciekawe jednak, że przy okazji tej książki ciągle mówi się o literaturze, kulturze i sztuce. Seksualność wciąż się wymyka, widocznie dla języka jest zbyt nierozumna. I dobrze.
Harry Mathews: „Osobne przyjemności”. Tłum. Kuba Kozioł, Tadeusz Pióro, Andrzej Sosnowski. Biuro Literackie. Wrocław 2008.