ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (109) / 2008

Ewa Siuda-Szymanowska,

Z KOGO SIĘ ŚMIEJECIE?

A A A
Są tacy, co twierdzą, że Bollywood w swoich konwencjach i konserwatywności jest śmiertelnie poważny. Są też tacy, którzy uważają, że to kino nie potrafi śmiać się samo z siebie, nawet w komediowych odsłonach. I ci zapewne nie dowiedzą się, jak bardzo się mylą, gdyż na filmy bollywoodzkie nie chodzą „z zasady”.

Farah Khan wie, jak rozśmieszyć widza, a zwłaszcza tego, któremu ponadczasowe bollywoodzkie hity w rodzaju „Żony dla zuchwałych” (reż. Aditya Chopra, 1995) nie są obce. Nie pierwszy już raz pokazuje, że potrafi bawić się konwencją i wprawić w dobry humor nie tylko ekipę na planie, ale i oglądających film. A tym razem udowadnia, że umie parodiować nawet samą siebie (jako osobę, reżyserkę i choreografkę). Jej nowy film, „Om Shanti Om”, mógłby nazywać się – tu posłużę się małą trawestacją jednej z kwestii padających z ekranu – „Znów jestem przy tobie”. Jestem jeszcze lepiej i jeszcze śmieszniej, jeszcze bardziej pomysłowo i widowiskowo.

Historia niby prosta – bohater, Om Prakash Makhija, statystuje w filmach, cały czas marząc o swojej wielkiej roli i sławie. Kocha się w jednej z gwiazd filmowych – Shanti – co sprawia, że marzy również o niej. Marzenia się spełniają, jednak nie zawsze to, co najlepsze, trwa wiecznie. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, dodam tylko, że następuje nieszczęśliwy wypadek (z zakończeniem tragicznym, w co namiętny oglądacz Bollywoodu nie może wręcz uwierzyć, bo to nie koniec filmu!). Zgodnie jednak z religią hinduską i teorią reinkarnacji, każda dusza wpada w krąg kolejnych wcieleń. Jak będzie z Omem?

Trudno jednoznacznie gatunkowo zaklasyfikować ten film – jak to w przypadku masala movie zwykle bywa. Są tu jednak elementy, których nie może braknąć w dobrej bombajskiej produkcji: wielka miłość, przeszkody na drodze ku szczęściu, elementy melodramatyczne i tragiczne, tajemnica i trochę metafizyki. A przy tym kolejne rytmiczne piosenki w bogatej oprawie kolorystycznej i choreograficznej (wszakże Farah Khan daje się poznać jako reżyser dopiero po raz drugi, a przede wszystkim jest uznaną choreografką). Nad tradycyjnym już motywem „wet sari”, który dotąd pozwalał na nieco odważniejsze aluzje erotyczne w kinie Bollywood, dominuje teraz „wet Shahrukh”, oblewany malowniczo litrami wody, ku uciesze żeńskiej części widowni.

Nie da się ukryć, że „Om Shanti Om” jest dziełem szalenie autotematycznym. Gratką dla widzów (nie tylko hinduskich, ale także dla coraz szybciej rosnącej w świecie rzeszy fanów Bollywoodu) jest wyłapywanie nawiązań – muzycznych, choreograficznych, tekstowych etc. – do wcześniejszych bombajskich produkcji. Wśród obecnych w filmie przywołań pojawiają się wspomniana wcześniej „Żona dla zuchwałych” i oczywiście motywy z debiutu reżyserskiego Farah Khan, „Jestem przy tobie” („Main Hoon Na”). Sami aktorzy parodiują wiele ze swoich wcześniejszych ról albo pojawiają się w podobnych konfiguracjach. Notabene historia Oma Prakasha Makhiji przypomina trochę biografię aktora Shahrukha Khana, który gra tę rolę – on też kiedyś zjawił się w Bombaju bez rodzinnych koneksji i bez uznanego w środowisku nazwiska (filmowemu bohaterowi poleca się zmienić nazwisko na „Kapoor”), a obecnie Khanowie wiodą prym wśród bollywoodzkich gwiazd (oprócz Shahrukha i Farah są jeszcze Salman, Zayed i Saif Ali, trzej równie uznani aktorzy). Zresztą nawiązania czy kalki nie dotyczą wyłącznie indyjskich filmów – często można zauważyć chwyty znane chociażby z amerykańskich filmów akcji czy sci-fi, a nawet z japońskiej animacji.

Jakby tego było mało, jest w filmie scena, w której ciśnienie na sali kinowej podnosi się z powodu wielkiego zagęszczenia gwiazd na metr kwadratowy. Dotychczas filmem, który zgromadził największą grupę uznanych bollywoodzkich aktorów, był obraz Karana Johara „Nigdy nie mów żegnaj” (2006). Ale Farah Khan w „Om Shanti Om” wykorzystała do granic możliwości popularne zjawisko special appearance, co ułatwiła jej tematyka filmu, opowiadającego o aktorze, który prędzej czy później musi wejść w świat wielkich sław i gal. Reżyserka sparodiowała rozdanie indyjskich nagród filmowych Filmfare, gdzie pojawiają się między innymi Abishek Bachchan i John Abraham, i dołączyła do niej wielkie przyjęcie na cześć laureata, gdzie tańczy radośnie cała plejada sław, takich jak Kajol, Rani Mukherji, Saif Ali Khan, Shabana Azmi, Juhi Chawla, Karan Johar, Kareena Kapoor, Sunil Shetty, Preity Zinta… i mogłabym tak wymieniać jeszcze bardzo długo.

Najnowszy film Farah Khan jest też bardzo dobrą komedią. Śmiech na sali kinowej wybucha już od pierwszych scen. Shahrukh Khan wielokrotnie udowadniał swój niezwykły talent komediowy – zderzenie jego mimiki i gestów z partiami dialogowymi daje nieprawdopodobny efekt komiczny, a aktorowi wtórują wcale nie gorzej Shreyas Talpade czy znana chociażby z „Devdasa” (reż. Sanjay Leela Bhansali, 2002) Kiron Kher. Interesującą postać stworzyła również Deepika Padukone (w tytułowej roli Shanti). Młoda modelka i początkująca aktorka otrzymała zresztą za tę rolę nagrodę Filmfare 2008 dla najlepszej debiutantki.

„Om Shanti Om” to kolejny film, w którym można zauważyć przemiany współczesnego Bollywoodu, wkraczającego na poziom „meta” (zarówno w warstwie fabularnej, jak i na poziomie dzieła filmowego). Jest tu odważniej i swobodniej, pojawiają się poważniejsze tematy, które nadal są rzadko poruszane w indyjskich filmach lub wręcz stanowią tabu. A co w tym wszystkim najlepsze – zaczynamy się coraz częściej bawić nie tylko podczas śledzenia komediowej akcji i skrzących się humorem gagów, ale także „pomiędzy wersami” (czy raczej: „pomiędzy klatkami”). Zachęcam do obejrzenia – w przypadku tego filmu nawet 162 minuty mijają jak chwilka.
„Om Shanti Om”. Scen. i reż.: Farah Khan. Obsada: Shahrukh Khan, Shreyas Talpade. Gatunek: melodramat / komedia. Indie 2007, 162 min.