ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (109) / 2008

Tomasz Mizerkiewicz,

GOTYK GORSZY NIŻ NARKOTYK

A A A
Tomasz Piątek jest autorem jednej książki o sporych ambicjach artystycznych i szeregu powieścideł popularnych. Utworem, który wywalczył mu miejsce w polskiej prozie, była oczywiście „Heroina”, rozgłośniona jako autorska relacja o własnych uzależnieniach narkotykowych, lecz dla krytyki ważna jako opowieść, która poprzez skomplikowaną konstrukcję próbowała oddać poznawcze zakłócenia w kontaktach z rzeczywistością całej społeczności uzależnionych. Nie wiedzieć czemu, prozaik ten uparł się potem nie wracać do rozwiązań formalnych wymagających uważnej, ale wartej trudu lektury i jął taśmowo produkować sensacyjniaki i kryminały w rodzaju „Bagna” czy „Kilku nocy poza domem”. W razie potrzeby dorabiał do tego uzasadnienia, wedle których bycie pisarzem popularnym to powód do sławy i chwały.

Aż tu nagle pojawia się „Pałac Ostrogskich”, który już na pierwszych stronach wraca do problemu uzależnień autora. Opowiadający bohater powiada o sobie wprost, że jest Tomaszem Piątkiem i zwierza się przed nami w tekście. Czytelnik nie jest zrazu pewien uczciwości owego chwytu i przychodzi mu do głowy podejrzenie, że pisarz, coraz rzadziej chwalony za zarobkowe produkcyjniaki, zapragnął raz jeszcze zgrać kartę swej debiutanckiej powieści. Nie wiemy, czy aby czasem nie kryje się za tym wszystkim jakaś banalno-baśniowo-walterscottowska atrakcja, bo tytuł wydaje się niebezpiecznie zapowiadać powieść gotycką. Na szczęście rzecz rozwija się nadzwyczaj obiecująco jako afabularna i zmienna tematycznie sylwa ćpunowska. Autor-bohater nie mitologizuje zbytnio mąk uzależnienia, objawia się jako narkoman co jakiś czas powracający do ośrodków odwykowych, a w międzyczasie zatrudniony m.in. jako niezbyt szanowany pracownik agencji reklamowej. Rozmyśla sobie całkiem przytomnie o świecie współczesnym, zna i przetwarza pisma Brzozowskiego, Benjamina, współczesną teorię kulturową, dyskusje wokół mimetyczności sztuki plastycznej, sformułowane przez Pasoliniego paradoksy działalności rewolucyjnej itp. Dzieli się ciekawymi spostrzeżeniami dotyczącymi polskiej transformacji ustrojowej, wypowiada prywatne niechęci wobec sposobu bycia współczesnych polityków, snuje niewolną od poczucia winy opowieść kogoś, kto zniweczył spokojne życie swej rodziny, zwłaszcza matki. Zmądrzał na tyle, by nie łudzić się co do możliwości całkowitego wyleczenia z nałogu, ale zastanawia się, co poprawić podczas następnych terapii i tworzy program leczenia rozumianego jako przyuczenie do powolnej zmiany wewnętrznej. Stopniowa terapia zastąpić miałaby dotychczasowe próby leczenia poprzez zmianę skokową.

I kiedy podejrzliwość zaczęła nas opuszczać, kiedyśmy z ulgą zobaczyli Piątka zdolnego do intelektualnie rozwiniętych projektów krytycznego myślenia o sobie i kulturze, coś złego zaczyna się wyrabiać w „Pałacu Ostrogskich”. Dyskusja nad mimetyzmem w sztuce współczesnej okazuje się tylko przygotowaniem do tajemniczych, budzących ekscytację mediów zniknięć dzieł malarskich z włoskich muzeów (przypuszczalnie ktoś je zdrapuje). Dalej jest jeszcze gorzej – oto elementy refleksji niby-religijnych stają się przyczynkiem dla motywu „spisku katolickiego” (prawie w stylu Dana Browna) polegającego na przekręceniu jednego z dziesięciu przykazań. Dlatego dawno temu kniaź Ostrogski próbował syntezy prawosławia z protestantyzmem, ale każdy kompromis to diabelstwo – uproszczona do kilku kresek ikona prawosławna stała się potem wzorem dla zachodniej kultury nowożytnej, która ubóstwiła racjonalne kąty proste i liniowość, czego zwrotnym skutkiem stały się komunistyczne blokowiska. Oprócz tego mamy i spisek nazistowski – na rozkaz Hitlera jego siepacze zdobyli ostatnią książkę Waltera Benjamina wyjaśniającą pochodzenie zła w naszym świecie, ostał się tylko jeden jedyny świadek historii Benjamina, jest to niemowa ukrywający się w Warszawie jako pracownik cukierni. Warszawski Pałac Ostrogskich również w trakcie fabuły coraz dokładniej przylega do roli zamczyska z powieści gotyckiej. W jego lochach torturowano Chopina i zmieniono mu świadomość (coś jak spisek antyszopenowski), po ostatniej wojnie ukrywano się tam przed służbą bezpieczeństwa (spisek antyubecki?), a podziemnymi lochami dojść można hoho, a może i dalej. Żeby nie było wątpliwości – legenda o Złotej Kaczce też zostaje spożytkowana.

Niestety, u Piątka szwankuje chwyt, który zwykle dobrze się sprawdza w literaturze. Otóż w jego nowej powieści części fabularne nie wprowadzają zwielokrotnienia znaczeń problemów omówionych w częściach eseistycznych, lecz je upraszczają z powodu swego ilustracyjnego charakteru. Ciągłe poszukiwanie jednego czynnika sprawczego („głównego winnego”) w dziejach zachęca tutaj do fabularyzacji opartej na podstawowych wzorach powieści awanturniczych, gotyckich, waltescottowskich, itp. Opowiedziana równie anachronicznie historia tajemnicy zaoferować może jedynie pozór tajemnicy, a jako kolejny wariant współczesnego manicheizmu-gnostycyzmu przynosi wieść wyjątkowo smutną: jest ów manicheizm dziś tylko czymś, o czym można sobie jedynie poczytać i to koniecznie w konwencji płaszcza i szpady. Podziemia Pałacu Ostrogskich nie są przeto, jak życzyłby sobie autor, miejscem mistycznego przebóstwiania zbyt materialistycznej nowoczesności, lecz umożliwiają wyparcie jakiejkolwiek tajemnicy przez samopowielające się schematy fabularne.

W trakcie czytania narasta w nas zatem nieufność do całego „Pałacu Ostrogskich”, aż i wszystkie idee dyskutowane w częściach „sylwicznych” musimy, po ich fabularnym zilustrowaniu, zacząć czytać krytycznie. Dotknę jednego problemu, w którym skupione są liczne wątki estetyczne i światopoglądowe tej powieści, problemu ważnego dla literatury – chodzi o Piątkową apologię sztuki słowa. Opowiadający Piątek-bohater pracuje w reklamie i ubolewa nad rosnącym znaczeniem tego, co ikoniczne, przepowiada, iż przyszłe formy kultury będą coraz bardziej monstrualne, jako że niepodzielnie panować będzie kult obrazków. Następnie łączy to zjawisko ze starym sporem religijnym o szkodliwości lub chwalebności świętych malunków i staje po stronie ikonoklastów. Głosi, że obraz jest współcześnie formą może nie tyle uwięzienia bóstwa, co sposobem na zamknięcie uczuć. Słowa są w takiej sytuacji dlatego lepsze, że m.in. oddają nieokreślony, płynny charakter uczuć, dzięki czemu opowiadanie stanowi najdoskonalszą metodę uduchawiania naszej kultury przez literaturę. Kontekstem dla owych rozważań okazują się nieco po mentorsku przywołane artykuły Benjamina na temat utraty aury przez wytwarzane przez nas przedmioty. Niegdyś, zdaniem Piątka referującego poglądy autora „Anioła historii”, każda rzecz posiadała duszę, bo miała znamiona indywidualnego wykonawstwa, obecnie produkcja maszynowa odarła wyroby z aury, dlatego reklama musi im duszę zmyślić i wmówić poprzez obrazek. Nie dziwi przeto zawarta w książce pochwała dawnej reklamy, w której tekst był istotniejszy od wizerunku produktu.

Przede wszystkim zdumiewa w tym przeciwstawieniu obrazu i słowa staroświeckość ujęcia owej opozycji, ujęcia, w którym Piątek z niewiadomego powodu wymazuje całą tradycję modernistycznego definiowania obydwu systemów znakowych. To nader szkodliwe zaniechanie autora, gdyż właśnie nowoczesna awangarda ukazała iluzoryczność owej opozycji. Eksperymenty dadaistów, lettrystów, futurystów i innych uprzytomniły, iż pisanie jest rysowaniem, zaś rysowanie jest odmianą pisania, każde z nich posługuje się kreską, tyle że inaczej ją splątuje. Schematyzacja medium słownego (np. poprzez uregulowany układ strony książkowej) nie powinna nam przesłaniać wielorakich, zasadniczych związków słowa i obrazu, a w każdym razie nie można owej opozycji definiować jako przeciwieństwo absolutne, gdyż powodujemy tym jedynie skostnienie pewnego historycznie przyjętego sposobu oddzielania słów i obrazów.

Zmierzam tutaj do prostej konstatacji: kto tak prosto odróżnia obydwa typy sztuki, ten musi popaść w wyznawstwo epigońskiego wariantu popieranej w konflikcie strony. Piątek skazał się więc na reprodukcję słowa niezreformowanego, słowa sprzed rewolucji modernistycznej, czyli musiał napisać – powieść popularną. Dlatego też wszystko zaczyna mu się w tej powieści sypać, a każde twierdzenie obracać w swoje przeciwieństwo. Powieść, która rzekomo miała zapewnić wyrażenie uczuć, staje się książką o uczuciach sztampowych, na przykład jedna z fabuł staje się historią przyjaciela poświęcającego swe życie dla dobra ukochanej dziewczyny głównego bohatera. Rzecz to tak przewidywalna, że, jak powiedziałaby Susan Sontag, trzeba mieć serce z kamienia, by przy scenie śmierci szlachetnego bohatera serdecznie się nie uśmiać. Ma on bowiem tak super wyćwiczone mięśnie, że żaden skalpel ich nie rozetnie, stąd, aby można mu było wyciąć serce i oddać chorej dziewczynie, musi to być operacja bez narkozy, gdzie dawca świadomie rozkurcza wybrane partie mięśni, dając dostęp doktorom do swoich wątpi. Jak widać, opowieści sensacyjne, romansowe, baśniowe, w które przerasta powieść w swej drugiej części, jeśli nie stają się przedmiotem ironicznej gry, okazują się uczuciowym oszustwem, gdyż uczucia zostają wymienione na łatwe do powielania obrazy uczuć (!). Z kolei historia o „szarym panu” trwającym przy ławeczce, gdzie ma on szansę na kontakt z umiłowaną, która się zanadto uduchowiła (zawiła historia, nie chcę jej zdradzać), to bezwiednie groteskowa realizacja motywu miłości dozgonno-pośmiertnej, gdzie zamiast miłości otrzymujemy, powtarzam dla udobitnienia sprzeczności „Pałacu Ostrogskich”, powtarzalny obraz uczucia miłości. Powieści popularne przecież w równym stopniu potrafią więzić uczucia, co kiczowate obrazy, gdyż reprodukują te same wizje uczuć. Ponadto, choć nie jestem tak rozczytany w Benjaminie jak Piątek, to jednak coś i mnie się przypomina, chociażby z eseju „Dzieło sztuki w dobie reprodukcji technicznej”, gdzie niemiecki filozof jednak wcale nie potępił wytworów mechanicznych, lecz uważał, iż posiadają spory potencjał emancypacyjny. Brał się on z tego, że ktoś oglądający takie przedmioty nie mógł ulegać złudzeniom wywoływanym wpływem dawnego, „nastrojowego” przedmiotu auratycznego, przez co od razu okazywał się zdolny do krytycznej refleksji nad owymi przedmiotami i zasadami ich wytwórstwa. Ergo, wyroby produkcji maszynowej mogą się przyczyniać do naszego uduchowienia o wiele mocniej niż czarodziejskie przedmioty dawnej sztuki, które wciąż emanują nastrojem niepowtarzalności. Czy Benjamin miał we wszystkim rację, to inna sprawa, jednakowoż w żadnym razie nie powinien być prezentowany, co dzieje się w książce Piątka, jako zdeklarowany przeciwnik wyrobów maszynowych.

Niebezpieczne są przeto połączenia wysokoartystycznej sylwy z powieścią popularną, gdyż uruchamia się wtedy prawo odwracania znaczeń, złośliwego przeczenia zamierzeniom piszącego. Mieliśmy poznać nastrojowy, niepowtarzalny, uduchawiający obraz Pałacu Ostrogskich, a dostaliśmy powielany z gotyckiej sztancy, oparty na mechanicznej reprodukcji gatunków i konwencji „Pałac Ostrogskich” z autoreklamiarską retoryką zmyślającą duszę, uczucia, niepowtarzalność i tajemnicę, których w tej powieści nie ma.
Tomasz Piątek: „Pałac Ostrogskich”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2008 [seria: ...archipelagi...]