WIERSZE
A
A
A
KTG
kiedy zamykają szpital Marzena jest w drugim miesiącu
i macha nam z drugiego brzegu wysadzonego wiaduktu
z którego chce wyrwać kamienie do swojego ogrodu
one same schodzą jeden po drugim jak wszyscy ścięci święci
tutaj na oddziale liczy się plastry emulsji jak słoje świerków
ile lat ma to urządzenie które mierzy warstwę pod warstwą
idziemy pod gałęziami i depczemy dywan ze zgniłych jabłek
po torach do wieży ciśnień o trzech poziomach bez schodów
obok rodzą się bliźnięta kasztanom w łupince są dwie komory
ponoć już ktoś wykupił tę działkę pozostaje nam tylko ukraść
kilka cegieł na komin który zdradzi sąsiednim dachom powrót
zanim odmalują korytarz i dom musimy jeszcze przeżyć poród
zaraz naraz poczujecie pierwszy śnieg zamarzanie ból tętno pól
Wspólne
śnieg z kopuły dzwonnicy spadł za kołnierze
na swędzące karki na ruszające się czapki
matki zagoniły dzieci do suteryny z węglem
cięły równo do skóry rudą burzę ciemne fale
patrzyliśmy jak z chaosu rodzą się kontynenty
wyrysowane żyłkami pokryte lądolodem kraje
dotknąć mogliśmy rzek pulsujących atramentem
stad żywych kropek kąsających między słowami
za wszy za wesz zawsze wszystko bracie
Akcja W.
schowani czytamy wieś bez drzwi
cerkwisko zapisane karłami buków
cyrylicą brzóz wpisaną w brzeg
czeka na nas ostatni pop kundel
kobieta olcha skulona pod kopułą ognia
dzieci ukryte w kamiennej piwnicy
uciekamy przed deszczem w nawę zielska
chowamy się wszyscy pod babińcem świerków
kundel nadal milczy nie wyda nie przegoni
układających modlitwy z cmentarzem Jaworzca
z kobietą olchą skuloną pod ciężarem korony
z dziećmi zamkniętymi w brzuchu jeziorka
zaraz zatrzasną się carskie wrota z hukiem
z burzą rozpocznie się nasza pożegnalna msza
z mchu powstawanie pochowanych tablic
szczekanie popa stanie murem strugą strumieni
matka olcha padnie z dziećmi na kolana
bo już się zbliża Pan ten co wycina co goni
Wąski tor
uwierz w kolejkę z góry
z deski powstające wizerunki dzieci i bydła
twarze o rysach dymu wiry domowych ognisk
wagoniki sklecone z kołysek i kory brewiarzy
związane żyłkami puchnącej leśnej gleby
płynącą po torach światła po linii kropel
pierwsza stacja jest prawie pusta
na rynku w pracowni kobiety
piszą czytelnie nieznaną twarz
sprzedają obcym nie swoją matkę
kupuję jej obraz na urodziny ojcu
zobacz kolejkę w górze
drabinę desek podkładów
rysy nasypów i dziką paproć
spadającą z samotnego przęsła
w potok peronu starego tartaku
płynący po linii torów do świateł z kropel
kolejny przystanek jest niemal pusty
na rynku toczą się prace
mężczyźni malują gołą ścianę
tak ukrywają zatartą przypowieść
dotykam jej obrazów ze śmiercią syna
uwierz choć nie zobaczysz
z deski powstają obrazy
z wagoników śpiew i rdza
twarze schodzące w głąb
schronów zamykających rany jak sztolnie
płynące po torach światła do linii kropel
ostatnia stacja jest całkiem pusta
na rynku ona jak ścieżka jest znowu
dzieckiem co kreśli fundament
wydaje obcym swoje obrazy
widzę deski z twarzą jej matki
spójrz w górę i nigdy już nie uwierz
w stacje pełne powstałych z desek
w kolejkę uległych bukowych zabawek
wagony pełne ikon i bydła
razem opuszczających górę
torami światła liniami kropel prosto z ziemi
na słońce zimne na jej obraz i podobieństwo
kiedy zamykają szpital Marzena jest w drugim miesiącu
i macha nam z drugiego brzegu wysadzonego wiaduktu
z którego chce wyrwać kamienie do swojego ogrodu
one same schodzą jeden po drugim jak wszyscy ścięci święci
tutaj na oddziale liczy się plastry emulsji jak słoje świerków
ile lat ma to urządzenie które mierzy warstwę pod warstwą
idziemy pod gałęziami i depczemy dywan ze zgniłych jabłek
po torach do wieży ciśnień o trzech poziomach bez schodów
obok rodzą się bliźnięta kasztanom w łupince są dwie komory
ponoć już ktoś wykupił tę działkę pozostaje nam tylko ukraść
kilka cegieł na komin który zdradzi sąsiednim dachom powrót
zanim odmalują korytarz i dom musimy jeszcze przeżyć poród
zaraz naraz poczujecie pierwszy śnieg zamarzanie ból tętno pól
Wspólne
śnieg z kopuły dzwonnicy spadł za kołnierze
na swędzące karki na ruszające się czapki
matki zagoniły dzieci do suteryny z węglem
cięły równo do skóry rudą burzę ciemne fale
patrzyliśmy jak z chaosu rodzą się kontynenty
wyrysowane żyłkami pokryte lądolodem kraje
dotknąć mogliśmy rzek pulsujących atramentem
stad żywych kropek kąsających między słowami
za wszy za wesz zawsze wszystko bracie
Akcja W.
schowani czytamy wieś bez drzwi
cerkwisko zapisane karłami buków
cyrylicą brzóz wpisaną w brzeg
czeka na nas ostatni pop kundel
kobieta olcha skulona pod kopułą ognia
dzieci ukryte w kamiennej piwnicy
uciekamy przed deszczem w nawę zielska
chowamy się wszyscy pod babińcem świerków
kundel nadal milczy nie wyda nie przegoni
układających modlitwy z cmentarzem Jaworzca
z kobietą olchą skuloną pod ciężarem korony
z dziećmi zamkniętymi w brzuchu jeziorka
zaraz zatrzasną się carskie wrota z hukiem
z burzą rozpocznie się nasza pożegnalna msza
z mchu powstawanie pochowanych tablic
szczekanie popa stanie murem strugą strumieni
matka olcha padnie z dziećmi na kolana
bo już się zbliża Pan ten co wycina co goni
Wąski tor
uwierz w kolejkę z góry
z deski powstające wizerunki dzieci i bydła
twarze o rysach dymu wiry domowych ognisk
wagoniki sklecone z kołysek i kory brewiarzy
związane żyłkami puchnącej leśnej gleby
płynącą po torach światła po linii kropel
pierwsza stacja jest prawie pusta
na rynku w pracowni kobiety
piszą czytelnie nieznaną twarz
sprzedają obcym nie swoją matkę
kupuję jej obraz na urodziny ojcu
zobacz kolejkę w górze
drabinę desek podkładów
rysy nasypów i dziką paproć
spadającą z samotnego przęsła
w potok peronu starego tartaku
płynący po linii torów do świateł z kropel
kolejny przystanek jest niemal pusty
na rynku toczą się prace
mężczyźni malują gołą ścianę
tak ukrywają zatartą przypowieść
dotykam jej obrazów ze śmiercią syna
uwierz choć nie zobaczysz
z deski powstają obrazy
z wagoników śpiew i rdza
twarze schodzące w głąb
schronów zamykających rany jak sztolnie
płynące po torach światła do linii kropel
ostatnia stacja jest całkiem pusta
na rynku ona jak ścieżka jest znowu
dzieckiem co kreśli fundament
wydaje obcym swoje obrazy
widzę deski z twarzą jej matki
spójrz w górę i nigdy już nie uwierz
w stacje pełne powstałych z desek
w kolejkę uległych bukowych zabawek
wagony pełne ikon i bydła
razem opuszczających górę
torami światła liniami kropel prosto z ziemi
na słońce zimne na jej obraz i podobieństwo
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |