ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (109) / 2008

Elżbieta Kozioł,

A LINE MADE BY WALKING

A A A
W 1967 roku Richard Long rozpoczął swoją wędrówkę w ramach rodzinnych Wysp Brytyjskich, by potem kontynuować ją m.in.: w Afryce, Australii, Kanadzie, Japonii. Nie były to wycieczki artystyczne w duchu romantycznym, raczej – na co wskazuje sam Long – pielgrzymki bliskie tradycji buddyjskiej, gdzie równie istotny jest element samej drogi, jak i cel, do którego ona prowadzi, choć cel ten nie znajduje się na końcu. W wypadku Earth art w wydaniu Longa chodzi o robienie rzeźb – idąc, tak jak wtedy, gdy idzie się donikąd. Takie są „Linie” tego artysty – utworzone z kamieni, wody; prosto przecinające teren lub biegnące łagodnymi zakrętami, zakolami. Skojarzenie z megalitycznymi budowlami, z rysunkami kreślonymi na płaskowyżach widocznymi z lotu ptaka jest słuszne – powrót do początków sztuki, materiał prac wraca do własnych źródeł, pominięta zostaje instytucja muzeum, idea wystawy (jeśli tak się dzieje – najczęściej mamy do czynienia ze zdjęciami prac zrobionymi w terenie). Sztuka ziemi może się realizować przez monumentalne, ciągnące się kilometrami instalacje/twory, jak i obiekty małe, symbiotyczne wobec natury, więc i trudne do rozpoznania na pierwszy rzut oka. O ile sztuka megalityczna przetrwała tysiące lat, o tyle wiele obiektów Earth art jest z założenia efemerycznych – w najlepszym przypadku przetrwać mogą kilka lat, czasem kończą się wraz z gestem artystycznym, dzięki któremu powstały (światło w chmurach rozrzuconego barwnika). Znów narzuca się tutaj nawiązanie do tradycji buddyjskiej, mandala usypywana z piasku podczas kontemplacji jest niszczona jednym ruchem ręki tuż po jej skończeniu. Chodzi zatem o sztukę podległą tym samym prawom, którym podlega przyroda – jak mówi Andy Goldsworthy, jeden z najbardziej konsekwentnych i najwierniejszych przedstawicieli tego ruchu – aby życie, które jest w naturze, płynęło przez te obiekty, niszczyło je, rozpuszczało i trwoniło.

Liście, patyki, płatki, pióra, kamienie – to elementy, z których powstają prace Goldsworthy’ego i które są pod ręką, gdy wychodzi w teren. Artysta nie wykorzystuje materiałów, które nie występują w naturze. Do łączenia elementów służą mu ciernie, włókna roślin, własna ślina. Jego rolą najpierw jest słuchanie – zatrzymuje się tam, gdzie „jest coś do odkrycia”: miejsce, pora roku, pogoda, światło są autorami na równi z nim samym. Na przykład, kiedy stworzył wężowatą linię z lodu nad brzegiem morza, już po zachodzie słońca ostatni promień przebił się i prześwietlił jego pracę. Sam artysta nie mógł się spodziewać takiego efektu – figura z lodu błyszczała jasno, gdy wokół panowała już ciemność – linia została zaakceptowana.

Motywami powracającymi ciągle w Earth art są okrąg, falista linia, spirala – jak choćby gigantyczna „Spiral Jetty” Roberta Smithsona usypana z ziemi i kamieni (obecnie znajdująca się pod wodą). Ta ostatnia forma jest powtarzana przez wszystkich twórców sztuki ziemi. Goldsworthy wybiera kuliste kształty – w przypadku, gdy mają to być obiekty stojące, przypominają wielkie jaja zwężające się ku górze lub idealnie okrągłe – kopiec termitów, kokon – na tyle duże, że w niektórych można by zamieszkać. Obiekty wiszące, czy rozkładane na ziemi to sieci pajęcze, twory przypominające dziuple, gniazda, gdzie wokół centralnego pustego punktu układane są coraz szersze kręgi.

Sztuka ziemi jest sztuką minimalistyczną. Charakterystyczne jest, że ograniczenie środków plastycznych, prostota formy w konstruktywizmie i suprematyzmie, wyrosłej z nich abstrakcji geometrycznej, za swój znak rozpoznawczy wybrała kwadrat – wtajemniczeni Związku Pitagorejskiego mogą powtórzyć za swymi poprzednikami: „Przysięgam na tego, który naszym duszom dał tetraktys, mającą w sobie korzenie i źródło wiecznej natury” – cztery liczby pierwsze, które zawierają w sobie Całość, cztery punkty, które konstruują piramidę – najprostszą z brył doskonałych. Twórcy land art preferują inną geometrię – kształty, które rodzi sama przyroda. Spirala jest jednym z najstarszych motywów ornamentacyjnych – dawniej sztuka wpisana była w to, co sakralne. Świątynie neolityczne to podziemne groty, jaskinie – labirynty. Utożsamienie – w ramach kultur agrarnych – ciała ziemi z ciałem Bogini Matki zrównuje te podziemne meandry z macicą bogini, miejsca skąd wychodzimy i dokąd wracamy po śmierci. Cykliczność przyrody, jej coroczne umieranie w okresie zimy i nieustanne odradzanie się z wiosną ujawnia tajemnicę – misterium życia i zmartwychwstania, stąd składanie zmarłych w pozycji embrionalnej. O tym prawdopodobnie traktowały obrzędy Demeter i Persefony – żałoba po stracie córki i jej nieustanne powroty, zaś punktem centralnym misteriów eleuzyjskich był kłos zboża – atrybut matki-bogini.

W Polsce idee nurtu sztuki ziemi najpełniej realizuje Teresa Murak. Jej „Zasiewy” zbliżają proces twórczy do procesu życia (sztuka jest życiem – jak chce Goldsworthy): rzeżucha hodowana na własnym ciele, na ubraniu, sianie roślin w przestrzeni miejskiej, rozdawanie nasion, zaczynu chlebowego ludziom na ulicy. Wiele z jej działań zawiera się w ramach sakralno-obrzędowych, jak choćby „Wielkanocny dywan” (1974) biegnący poprzez schody na zewnątrz kościoła w Kiełczewicach, aż do ołtarza – jest to przecież czas odradzającego się świata roślinnego. Gesty takie jak: wysiewanie rzeżuchy na zniszczonych od wieloletniego używania ścierkach Wizytek – zakonnice używały ich do sprzątania kościoła – czy wykorzystanie mułu, bagna – substancji, w której wszystko ulega rozkładowi – jako miejsca dla wzrastania rozczynu, należą do świata kobiecego. Działania Teresy Murak toczą się wokół dzielenia się życiem, rozdawania życia, troski o nie. Na przykład projekt „Ogród spotkań-Most-Jabłoń” miał polegać na kolportowaniu w niemieckiej prasie nasion (wklejanych w woreczkach do gazet) pochodzących z jabłoni, które rosną na cmentarzu niemieckim w jej rodzinnej miejscowości.

Sporo czasu minęło od pierwszych realizacji Earth art. (czas jest jednym z głównych narzędzi tego nurtu). Kilka dni po letnim przesileniu – nie zapominajmy o kluczowych zmianach kalendarzowych – można powędrować do Janowca: z tamtejszej skarpy ujrzymy coś, co nasi przodkowie rozpoznaliby bez trudu, coś, co ma dać radość – autor tamtejszego land art Jarosław Koziara w wywiadzie z Filipem Jaroszyńskim mówi, że uwielbiał obserwować reakcje ludzi, gdy wychodząc na górę – nagle mieli przed sobą ten Widok – tam w dole, na nadwiślańskich łąkach: ptak, ryba, węże, komórka jajowa.