ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (110) / 2008

Witold Marzęda,

JACKA UGLIKA NEGACJA FILOZOFII

A A A
Są książki, które czyta się z perfidnym zaciekawieniem, zaciekawieniem dotyczącym bardziej samego faktu podążania od słowa do słowa, aniżeli zainteresowaniem następującymi po sobie zdaniami. Dziwne te książki mają tę właściwość, że stanowią wyzwanie rzucone tzw. czytelnikowi: chcą wszechstronnie sprawdzić jego odporność na styl (nie bez znaczenia jest tu etymologia tego wyrazu), zdolności łuskania, a także refleks. Słowem są to pozycje, które (słabiej lub ciężej) doświadczają czytelnika, nie pozwalając mu doświadczyć żadnej z przyjemnostek lektury. Nie dotyczy to oczywiście czytelniczych dewiantów (do których sam należę) oraz garstki „przeżuwaczy piachu” (błogosławiony trud!), która znajduje rozkosz w wysysaniu pustynnych soków…

Do tych ostatnich zapewne adresowana jest „Filozofia negacji”, poświęcona duchowemu rozwojowi Michała Bakunina, a będąca – jak głoszą słowa zachęty na jej odwrocie – „zmodyfikowaną wersją doktoratu”. Zanim jednak ośmielę się cokolwiek więcej napisać na temat tej publikacji, muszę trochę o samej „filozofii”. Niejednokrotnie, a w takich wypadkach zawsze, odnoszę wrażenie, że filozofia jest puszczalska, że to słowo-kokota, wchodzące w przygodne związki z każdym innym, które się napatoczy. Dlatego z równym powodzeniem można mówić o filozofii matematyki, filozofii pionka szachowego, prezydenta i premiera, czy też filozofii zaimków lub negacji. Oprócz tego z kim spółkuje Filozofia, tworząc nowe wyrażenia, dochodzi jeszcze problem jej opiekuna – może ona być filozofią Kanta, Hegla, Naszego Ulubionego Profesora, czy w końcu (bo czemu by nie?) Bakunina. Pozostawiając tedy samemu sobie smutną odpowiedź na pytanie, czym mogłaby być taka filozofia, przechodzę czym prędzej do charakterystyki „Bakunina filozofii negacji”, jaką daje Jacek Uglik w swej przedziwnej książce.

Przede wszystkim filozofią Bakunina nazywa się tutaj Bakuninowskie odczytania oraz interpretacje filozofów niemieckich (Fichtego, Hegla, Stirnera i Feuerbacha) w trakcie jego peregrynacji po Europie. Pierwszy z nauczycieli i punktów odniesienia to Fichte, u którego Bakunin szuka odpowiedzi na zaprzątające go pytania o wolność i wyzwolenie ze świata. Zależności między berlińskim rektorem a rosyjskim anarchistą dotyczą popularnej części Fichteańskiej filozofii czynu, przemilczając kwestie Teorii Wiedzy, w której wolność przecież (jako nieuwarunkowanie) odgrywa zasadniczą rolę. Z tego też względu nie odważę się ich referować, nawet tuż po lekturze. Przytoczę odważniejszego Uglika: „Jednym z imperatywów narzuconych człowiekowi przez Fichtego, któremu poddał się Bakunin, było dążenie do wolności pojętej jako wartość absolutna”. Albo: „Z jednej strony Bakunin oddala się od rzeczywistości zewnętrznej, nakazuje wstrzymanie się od działań politycznych, których podjęcie w jakiejkolwiek formie skazane jest na porażkę, bowiem nie przyniesie ukojenia, szczęścia; z drugiej strony postuluje aktywne podejście do życia – jednak wyłącznie w obrębie ducha”.

Żaden miłośnik sprzeczności (która od wieków stroi miny zza pleców piszących i przegląda się w ich słowach) nie może przejść obojętnie wobec tak subtelnych jej wykwitów. Imperatyw „narzucany”, i to narzucany tym, którzy dążą do wolności absolutnej! Czy wolność absolutna nie określa raczej sytuacji, w której niemożliwe jest narzucenie czegokolwiek, a dążenie do niej nie miałoby być raczej „zrzucaniem” z barków kolejnych nakazów? I dlaczego Bakunin dążąc do wolności staje się „poddanym”? Ale to przecież tylko słowa, które wszystkim płatają figle. A propos: ciekawe jak miałaby się idea absolutnej wolności do konwencji językowych – czy człowiek w pełni wyzwolony, aby uniknąć krępacji, nie musiałby mówić wszystkimi językami ludzi i aniołów albo zgoła wcale?

Trudne pytanie. Dlatego proponuję tymczasem pominąć – mniej lub jeszcze mniej kształtne – formy i zajrzeć zdaniom w brzuchy, tj. odsłonić ich tzw. treści. Książka ma być w zamierzeniu filozoficzna, a zatem mimo wszelkich uprzedzeń do „filozoficznej” profesji można się w niej spodziewać pewnego natężenia myśli i pewnych schematów myślenia, które próbuje (a może jedynie bardzo chce) opisać logika. W publikacji Uglika rzuca się (nie tylko) w oczy (lecz i na wszystkie strony) prosty schemat binarnego, opozycyjnego myślenia. Mamy tedy, jak w drugim z przytoczonych wyżej zdań, rzeczywistość zewnętrzną i wewnętrzną, duchową i materialną, poza tym jest to, co pozytywne i negatywne, jest wolność i zniewolenie, wojska Północy i wstecznicy z Południa (sic!), czy w końcu lewica i prawica heglowska. Taki schemat myślenia decyduje nie tylko o jego radykalizmie, lecz i ubóstwie. Wszystko istnieje nie tylko wobec czegoś, ale przeciw czemuś, przez całą rzeczywistość przebiega szczelina sprzeczności. Tutaj też dochodzimy do drugiego i bodaj najważniejszego z bakuninowskich nauczycieli – Hegla, który pojawia się w książce jedynie jako autor słynnego hasła wiążącego rzeczywistość z rozumnością („wszystko, co rozumne jest też rzeczywiste” i odwrotnie). Ów cytat z „Zasad filozofii prawa” będący etykietą heglizmu powtarza się kilkukrotnie, jak gdyby zapełnić miał lukę po rzetelnych i dobrze dobranych fragmentach owego najważniejszego dla Bakunina myśliciela. Bo to przecież Hegel właśnie okazuje się być patronem i „zapalnikiem” filozofii negacji, która odsłania się jako pewna (choć w moim przekonaniu raczej nie-pewna) interpretacja najogólniej pojętej dialektyki jenajskiego profesprisimussa.

Myślę, że dobrym obrazem, nie tylko samych przedstawianych zależności pomiędzy Bakuninem a Heglem, lecz i sposobu ich przedstawiania jest takie oto treściwe wyrażenie Uglika: „Bakunin dokonał przewrotu w myśleniu o Heglu, jeśli nie w ogóle, to na pewno we własnym…”. Ważki problem statusu owego przewrotu nie zostaje rozstrzygnięty. Zobaczmy jednak na czym polegać miałby sam „przewrót”. Dalej owa sentencja rozwija się tak: „rozważania przyszłego anarchisty koncentrowały się od tego momentu wokół zaczerpniętych z Nauki logiki pojęć: przeciwieństwo i negacja (sic!) oraz na zastosowaniu ich do opisu rzeczywistości empirycznej”. Pojawia się tutaj owa wymagana od czytelnika zdolność łuskania. W jaki sposób rzeczywistość empiryczna, do której Bakunin stosuje negację, i której przeciwieństwa szuka, miałaby się różnić od empirycznej „części” rzeczywistości absolutnej, o której traktuje Hegel w swej „Logice”? Czy negację stosuje się w ramach empirii, nie zamierzając wcale uciekać ze świata dotykalnych rzeczy, czy wobec niej? Wyłuskanie zostawiam ewentualnym czytelnikom… Ale uwaga, bo teraz ćwiczymy refleks! Oto początek następnego zdania: „Tak rozumiana reinterpretacja (podkr. – W.M) Hegla autorstwa Bakunina…”. Jaka reinterpretacja? Wyraz ten pojawia się wszak już we wcześniejszym akapicie i dotyczy „zerwania z kontemplatywizmem w imię walki o zmianę rzeczywistości”, a dokładniej „przekierowania z filozofii pojednania na filozofię czynu”. Wynikałoby stąd innymi słowy, że Bakunin reinterpretuje system Hegla zmieniając go z filozoficznego tworu (moment kontemplatywny) w narzędzie walki; słowem określony system filozoficzny podporządkowuje się pewnej ideologii (tak zbliżonej, że aż nieodróżnialnej od marksizmu), lub też (bo i tak można to rozumieć), że dialektyczna zasada rozwoju rzeczywistości ma się obrócić przeciwko samej rzeczywistości. W pierwszym wypadku mamy do czynienia z zapoznaniem tego, co zwie się filozofią i filozoficznym myśleniem w ogóle, w drugim wypadku – z potworną niedorzecznością. Otóż system Hegla, mówiąc najogólniej, pomyślany był jako obejmujący kategorię sprzeczności (która nie jest tym samym, co kategoria negacji i przeciwieństwa). A zatem sprzeczność u Hegla jest możliwa tylko w obrębie rzeczywistości (jakiejkolwiek empirycznej, duchowej itd.), ale nigdy wobec rzeczywistości w ogóle. Dlatego trudno pojąć o co chodzi Uglikowi, kiedy pisze o „zastosowaniu negacji do opisu rzeczywistości empirycznej”, czy ma się ona dokonać pod hasłem „Precz z fizyką!”, czy też empiria traktowana jest tu szeroko jako całość doświadczanego świata i jej negacja polega na wmawianiu sobie, że to co widzę nie jest tym co widzę, albo, że zgoła nic nie widzę, kiedy coś widzę. Trudno to zrozumieć. Tak czy owak nie można tu mówić o żadnej reinterpretacji Hegla. Zainteresowany tematem czytający staje przed takim oto pytaniem: czy to Bakunin, w swym skromnym obyciu, odwoływał się jedynie do heglizmu dla ubogich Duchem, czy też Uglikowi zabrakło ochoty, aby sięgnąć bezpośrednio do źródeł inspiracji Bakunina?

Te i inne problemy wynikają stąd, że książka Uglika tylko z pozoru jest filozoficzną. Filozofia nie jest opowieścią o tym, co się komuś wydaje i jakie poglądy głosił jeden z drugim, którym się coś wydawało. Wszystkim, żywiącym podobne przeświadczenie – a grono to jest wszak szerokie i obejmuje, prócz Tatarkiewicza, zwarty szereg zacnych postaci – polecam i dedykuję dowód nicości filozofii wyprowadzony z niej samej przez niejakiego Hegla. Tymczasem książka Uglika o Bakuninie napisana jest właśnie w stylu duchowej biografii, w której wydarzenia z życia stanowią szkielet dla ewolucji poglądów. Ewolucja ta z kolei zawsze uzależniona jest od lektury innych myślicieli. Stąd dla podobnych mi profanów, stykających się po raz pierwszy z „bakuninologią”, najciekawszą w trakcie lektury staje się kwestia, czy poglądy Bakunina dają się w ogóle przedstawić wedle problemów i prób ich rozwiązania (co świadczyłoby o ich „filozoficzności”), czy też stanowią – jak przedstawia to Uglik – zmieniającą się i rozrastającą w czasie wiązkę przeświadczeń.

W książce Uglika filozoficzne, czyli argumentacyjne, fragmenty można policzyć na palcach jednej ręki, a wyglądają one niestety tak: „Jeśli zaistnieje mediatyzacja, to mediatyzuje (czyli zachowuje) moment negatywny (negujący) negacji (przeciwieństwa), a nie moment negowany (który jest mediatyzowany). (…) O mediatyzacji momentu negowanego mówić możemy tylko w tym sensie, że ów moment jest mediatyzowany, bowiem mediatyzować w negacji może wyłącznie moment negatywny. Jak powiedzieliśmy wyżej przeznaczeniem momentu negatywnego jest niszczenie, co nie oznacza jednak, że nie może on mediatyzować, zachowywać momentu negatywnego negacji”.

Ukłoniwszy się w pas wybrykom talentu ważę się na egzegezę: mediatyzacją nazywa się tu heglowską Aufhebung, czyli zniesienie (Uglik myli w książce kategorie znoszenia i zapośredniczenia, czyli mediatyzacji). Zniesienie ma to do siebie, że zachowuje treść tego, co negowane. Jeśli mówimy Nie-A, to jest oczywiste, że negacja jest możliwa tylko na podstawie owego A i bez niego zostałoby nam samo bezsensowne Nie. Owo A zatem zostaje zachowane mimo negacji. Idąc dalej, A u Uglika nazywa się „momentem negowanym”, zaś Nie „momentem negującym”, lub „negatywnym”. A zatem pierwsze zdanie oznaczałoby tyle: „Jeśli istnieje zniesienie to zachowuje ono samą negację (owo Nie), lecz nie zachowuje jej treści (owego A)”. O ile udaje mi się jeszcze cokolwiek rozumieć, to mielibyśmy tu do czynienia z negacją negacji, która jednak nie przywraca jak w klasycznej logice tego, co pozytywne. Na dodatek jeszcze treść określałaby w tym wypadku samą negację, a nie odwrotnie, jak zwykle bywa w myśleniu naiwniaków. W naszym Nie-A owo Nie wcale nie określałoby charakteru A, lecz przeciwnie A byłoby określnikiem samej negacji. Tylko na miły feurebachowy bóg, co by to miało wnosić lub zmieniać?

Głębiny myśli następnego zdania odsłonić można dalece łatwiej przez podstawienie bliższych życiu terminów za te, które uchodzić mają za filozoficzne. Podstawienie to pozwoli łatwiej pojąć zależności między pojęciami: mediatyzacja = zamrażanie; moment negowany = woda; negacja = proces; moment negatywny = chłodzenie. Otrzymujemy wtedy taką oto sentencję: „O zamrażaniu wody możemy mówić tylko w tym sensie, że woda jest zamrażana, bowiem zamrażać w procesie może wyłącznie chłodzenie.” Tyleż słusznie, co sprytnie! Egzegezę następnego zdania zostawiam – zwyczajem logików – czytelnikowi jako ćwiczenie, a komu mało, zachęcam do przeczytania książki.

Jeśli filozofia negacji miałaby stanowić podstawowy problem książki o Bakuninie, to – paradoksalnie, ale w stylu autora – można powiedzieć, że największym jej problemem jest brak problematyzacji głównego problemu, bowiem nie zostaje on tu sproblematyzowany jako problem. Innymi słowy: brakuje tu jakichkolwiek prób ustalenia czym miałaby być negacja, jakie związki łączą ją ze sprzecznością (bo chyba nie jest dokładnie tym samym?), jaką rolę w niszczeniu i tworzeniu odgrywa. Wokół negacji narosło tak wiele rozmaitych interpretacji, a wraz z nimi nieporozumień, że pisząc książkę o tej kategorii trzeba do nich nawiązać, ażeby tzw. czytelnik (nieborak) mógł wiedzieć o czym mowa. Bo dewianci i przeżuwacze piachu z przyjemnością i łatwością zadowolą się stwierdzeniami, że: „Negacja jest bezwzględnym niszczeniem w tym sensie, że jest koniecznym krokiem, wszak w niej jest ruch (…) Dzięki negacji zawsze zastana rzeczywistość nigdy nie objawia się w formie ostatecznej, a w świecie zachodzi permanentny postęp. Dosłownie odczytane pojęcie niszczenie oznacza totalną destrukcję – a komu uda się cokolwiek zbudować bez fundamentów?”. Nie mówi się tu ni słowa o źródłach negacji, ani nawet nie bierze pod uwagę tego, że słowo „nie”, którego istnienie przyzwyczaiłem się uważać za warunek konieczny negacji, wcale nie musi niczego niszczyć. Przekonującym przykładem na to jest poprzednie zdanie, w którym negacja występuje sześciokrotnie.

Najlepszą partią książki jest ta poświęcona krytyce ideologii Marksa, która wszak jest tyleż krytyką przeprowadzoną przez Bakunina, co i Berlina, Bubbera, Kołakowskiego czy Camusa. Paradoksalnie w najlepszej merytorycznie i językowo (stylistycznie) części książki najmniej jest Bakunina – jeśli pominąć porównawcze ukłony w jego stronę: „inaczej jest u Bakunina”, „Bakunin sprzeciwia się” itd. – a więcej dyskusji około-marksowskiej. Co jednak najważniejsze, nie ma tam bodaj słowa o nieszczęsnej filozofii negacji, poza tym może, że podejście do niej różni dwu uczniów Hegla – Marksa i Bakunina.

Nie mam nic przeciwko duchowym biografiom, nawet tym pisanym z użyciem schizofreniczno-majestatycznej liczby mnogiej, ale nie mogę się zgodzić (tupię nogami!), by nazywać podobne rzeczy mianem „filozofii”. Właśnie tym filozofia nie jest. Właśnie to stanowi negację filozofii. Nie trzeba posiąść wcale wielkich zdolności, aby to i owo powiedzieć o świecie: że jest różowy w żółte, fantastyczne paski, albo, że śmierdzi, albo, że oparty jest na sprzeczności itd. bez końca do woli. Filozofia jednak zaczyna się w momencie, kiedy takie i wszelkie inne twierdzenia próbuje się uzasadniać, kiedy poszukuje się argumentów na ich poparcie i przeciwko nim. Innymi słowy koniecznie trzeba odróżnić od siebie ideologię, która jest stekiem haseł, kupą poglądów i plątaniną twierdzeń (wszelkiej maści) od filozofii, która, mimo iż posiada charakter światopoglądowy i moc poglądotwórczą, zajmuje się poszukiwaniem i uzasadnianiem rozmaitych racji, a nie racjami samymi, zajmuje się myśleniem, a nie tymi lub owymi myślami.

Trzeba powiedzieć, że książka Uglika będzie zapewne interesującą pozycją dla wszystkich, którzy fascynują się Bakuninem, albo ruchem anarchistycznym w XIX wieku, ale rozczaruje zainteresowanych filozofią. Jest to bowiem opowieść o człowieku i jego przekonaniach, w której próżno by szukać filozofii. Dlatego wszystko, co tu napisałem odnosi się nie tyle do samej publikacji, co do jej „filozoficznych” pretensji. Trudno też byłoby mi zakończyć inaczej, aniżeli cytując zdanie zamykające pochwalną recenzję profesora Jana Krasickiego (recenzenta doktoratu autora?), która świetnie oddaje treść i poziom uglikowej książki: „Nie ma bowiem „tak” bez „nie” i „nie” bez „tak”. Uglik w swojej książce przekonująco dowiódł prawdziwości tej tezy”.



Poniżej zamieszczamy wypowiedź Autora omawianej ksiązki

W ODPOWIEDZI RECENZENTOWI

Wdzięczny jestem redakcji „artPAPIERu” za wybranie do recenzji mojej książki poświęconej Michałowi Bakuninowi. Jednak odzywa się we mnie także żal – zlecono bowiem napisanie tekstu o książce autorowi zupełnie niekompetentnemu.

Wypunktuję główne grzechy wypowiedzi Witolda Marzędy, nie wikłając się w zgłaszane przezeń pretensje do definicji dziedziny naukowej, jaką jest Filozofia. Jednej, wyczerpującej i niekontrowersyjnej definicji Filozofii nie ma, co znaczy, że mamy tych definicji wiele, na co oczywiście zwracam uwagę w swojej książce. Istnieją definicje ze sobą zgodne, ale i wykluczające się. I to są fakty. Z powyższego wnoszę, że jeżeli Czytelnik podejmie próbę wybrania dla siebie definicji Filozofii, to w żadnym razie nie uwzględni pretensji Marzędy, roszczącego sobie prawo do decydowania o tym, co jest Filozofią, a co Filozofią nie jest. Pretensje Marzędy do bycia autorem definicji Filozofii ignoruję. Nie zwracam uwagi także na pustosłowie w głosie recenzyjnym. Przechodzę do konkretów, czyli biadolenia nad tym, czym książka o Bakuninie jest, a czym być powinna.

Skoro pojawiło się już kilkukrotnie słowo definicja, to zdefiniujmy sobie na potrzebę mojego wystąpienia słówko recenzja. Przyjmuję, że można postawić znak równości pomiędzy słowem recenzja a sformułowaniem zdanie relacji z treści książki. Teraz próbujmy odnieść ją do tego, co czyni Marzęda. Książka moja ma trzy główne segmenty. W ramach tych segmentów pojawiają się rozdziały traktujące o filozofii dziewiętnastowiecznych myślicieli niemieckich: Fichtego, Hegla, Feuerbacha, Marksa i Stirnera. Koneksjom Bakunina z tymi Panami poświęcam swoją pracę. Tymczasem w recenzji nie znajdziemy ani słowa na temat większej części pracy! Autor nie pisze nic o Marksie, Stirnerze i Feuerbachu, poświęca kilka zdań Fichtemu i bełkocze o Heglu [nie zwracając najmniejszej uwagi na istotną okoliczność: nie piszę w książce o filozofii Hegla, piszę o Heglu w kontekście Bakunina, o odczytaniu Hegla, o Heglu w rosyjskiej myśli!]. Na marginesie dodam, że o wiele ważniejsze są dla mnie uwagi i opinie naukowców odpowiedzialnych za dwa najbardziej prestiżowe periodyki filozoficzne w Polsce [„Principia” i „Kwartalnik Filozoficzny”], którzy zdecydowali się na publikację części mojej pracy poświęconej Heglowi. Jest mi przykro, że muszę tłumaczyć, co chciałem w książce powiedzieć, ale skoro Redakcja „artPAPIERu” zdecydowała się opublikować głos Marzędy zostałem do podjęcia tego kroku zmuszony.

Przejdźmy do omówienia fragmentów recenzji mojej książki. Oto pierwszy: „Fichte, u którego Bakunin szuka odpowiedzi na zaprzątające go pytania o wolność. Zależności między berlińskim rektorem a rosyjskim anarchistą dotyczą popularnej części Fichteańskiej filozofii czynu, przemilczając kwestie Teorii Wiedzy, w której wolność przecież (jako nieuwarunkowanie) odgrywa zasadniczą rolę. Z tego też względu nie odważę się ich referować”. Wszystko byłoby dobrze, gdyby recenzent zechciał konsekwentnie trzymać się danego słowa i nie referować. Słowa niestety nie dotrzymał. Proszę zauważyć, że nasz autor kolejny raz ma pretensje o to, że czegoś nie ma. Dostał konkretną książkę do zrecenzowania, ale nie pisze o tym, co w niej jest, tylko o tym, czego nie ma. Żeby sensownie móc pisać o mojej pracy poświęconej Bakuninowi trzeba spełnić pewne warunki. Znać troszeczkę filozofię Fichtego, zapoznać się z pismami Bakunina i orientować się w bakuninowskim odczytaniu myśli Fichtego. O ile skłonny jestem optymistycznie założyć, że Marzęda w jakimś stopniu zapoznał się z myślą Fichtego, to jestem pewny, że Bakunina ani filozofii rosyjskiej zupełnie nie zna – co dobitnie świadczy, że jest osobą niekompetentną do pisania recenzji o książce poświęconej Bakuninowi. Zdobył się wszak w ostatnich słowach swego wystąpienia na takie zdania: „Trzeba powiedzieć, że książka Uglika będzie zapewne interesującą pozycją dla wszystkich, którzy fascynują się Bakuninem, albo ruchem anarchistycznym w XIX wieku, ale rozczaruje zainteresowanych filozofią. Jest to bowiem opowieść o człowieku i jego przekonaniach, w której próżno by szukać filozofii”. Spójrzmy na cytat przywołany przez Marzędę a dotyczący Fichtego. Nie pisze nasz autor o tym, co jest, tylko o tym, czego nie ma. Dlaczego tak pisze? Ponieważ nie zna tekstów Bakunina o Fichteańskiej filozofii!

Oto kolejny z przywołanych przez recenzenta cytatów z mojej książki: „Jednym z imperatywów narzuconych człowiekowi przez Fichtego było dążenie do wolności pojętej jako wartość absolutna”. I z czym ma recenzent tutaj problem? Z „narzucanym imperatywem”? Więc może zajrzeć sobie tutaj http://www.lacan.pl/spip.php?article14 , ale nie tylko [nie sądzę, by przeglądał filozoficzne periodyki, stąd proponuję wpisać potrzebną frazę w wyszukiwarkę internetową. Takie poszukiwania na pewno wiele dadzą]. Ale Marzęda nie przyznaje się do braku kompetencji i zadaje pytania: „Czy wolność absolutna nie określa raczej sytuacji, w której niemożliwe jest narzucenie czegokolwiek? I dlaczego Bakunin dążąc do wolności staje się poddanym? A propos: ciekawe jak miałaby się idea absolutnej wolności do konwencji językowych – czy człowiek w pełni wyzwolony, aby uniknąć krępacji, nie musiałby mówić wszystkimi językami ludzi i aniołów?”. Naprawdę nie mam ochoty referować swej książki, ale redakcja „artPAPIERu” swoim wyborem, wyborem Marzędy, zmusza mnie do zatrzymania się nad tymi paroma uwagami. Ściśle trzymając się przywołanych przez recenzenta cytatów, proszę mi łaskawie, jeśli ktoś jest w stanie, wskazać, w którym miejscu tych fragmentów mówię o wolności absolutnej? Nikt tego nie uczyni, bowiem tego nie mówię. Mówię natomiast o wolności będącej wartością absolutną. To drobna, ale ważna różnica. I w tym miejscu w zasadzie można by zignorować dalszy wywód o wolności absolutnej Marzędy, ale pozwolę sobie zareagować na stawiane przez autora pytania, by kolejny raz dowieść, że jest on dyletantem i osobą nieprzygotowaną do pisania recenzji z zakresu Filozofii Rosyjskiej: czy zanim Marzęda zapragnął pouczać na temat wolności absolutnej zorientował się jak definiował to pojęcie Bakunin? Oczywiście nie. Gdyby to uczynił wiedziałby, że Bakunin nie stawia znaku równości pomiędzy absolutną wolnością a absolutną dowolnością (pełnym wyzwoleniem od wszelkich nakazów). Otóż wszystkiego nie wolno. Bakunin obraca się w ramach pewnego projektu wolności absolutnej – ona zaistnieje, gdy wolnymi będą wszyscy ludzie. Wolność innego (człowieka) poszerza, a nie ogranicza, wolność moją. Zgodzić się można, że to projekt pewnej utopii, ale z tego tylko powodu nie jesteśmy w stanie go zdyskredytować. Teoretycznie założyć daje się, że ludzkość dziś zniewolona, jutro będzie wolna. Ten projekt możemy w równym stopniu uznać za utopijny jak przekonanie, że człowiek z natury jest dobry. Zatem wracając do uwag Marzędy: zgodnie z jakim imperatywem według Bakunina ma żyć człowiek? Pragnienia, dążenia ku wolności własnej i innych. To jest cel i sens życia. Człowiek nie pragnący wolności, przestaje być człowiekiem. Jak pisał Kroński: „Walka o wolność to walka z tym w świecie, co niemoralne” (T. Kroński, „Johann Gottlieb Fichte”, w: J. G. Fichte, „Powołanie człowieka”, Warszawa 1956, s. XX-XXI).

Kolejny cytat: „W publikacji Uglika rzuca się w oczy prosty schemat opozycyjnego myślenia. Mamy tedy rzeczywistość zewnętrzną i wewnętrzną, duchową i materialną, poza tym jest to, co pozytywne i negatywne, jest wolność i zniewolenie. Taki schemat myślenia decyduje nie tylko o jego radykalizmie, lecz i ubóstwie. Wszystko istnieje nie tylko wobec czegoś, ale przeciw czemuś, przez całą rzeczywistość przebiega szczelina sprzeczności”. I cóż to za zarzut? Marzęda stwierdza fakty i ma o te fakty pretensje. To, że po nocy przychodzi dzień również jest dla niego problemem? Taki był świat Bakunina, radykalny, i kropka.

I dalej: „Tutaj dochodzimy do drugiego z bakuninowskich nauczycieli – Hegla, który pojawia się w książce jedynie jako autor słynnego hasła wiążącego rzeczywistość z rozumnością („wszystko, co rozumne jest też rzeczywiste” i odwrotnie). Ów cytat powtarza się kilkukrotnie, jak gdyby zapełnić miał lukę po dobrze dobranych fragmentach owego najważniejszego dla Bakunina myśliciela”. Przy Heglu kończy się analiza książki mimo, że tekst Marzędy liczy kilkanaście tysięcy znaków. Ale po kolei prześledźmy kolejne pretensje autora. Jak wspomniałem książka moja w jakiejś tam części nie traktuje o Heglu, ale o Heglu Bakunina. Cytat, o którym recenzent wspomina pojawia w rozdziale zatytułowanym „O rzeczywistości tego, co rozumne i rozumności tego, co rzeczywiste”. Jak Marzęda myśli, o czym rozdział w ten sposób zatytułowany może mówić? Inne wyimki z dzieł Hegla nie pojawiają się z prostej przyczyny: nie są tak istotne jak TEN WŁAŚNIE dla poglądów Bakunina. Nie mogłem przywołać dobrze dobranych fragmentów z Hegla tylko dlatego, że dobrał je Marzęda. Pisałem o Bakuninie i Heglu Bakunina – raz jeszcze powtarzam.

Dalej Marzęda ma problemy z takim zdaniem: „Bakunin dokonał przewrotu w myśleniu o Heglu, jeśli nie w ogóle, to na pewno we własnym”. Skąd te kłopoty z rozumieniem? W książce jasno jest napisane, że Bakunina pierwotnie widzieć można jako prawicowego heglistę. Więc przewrót w jego myśleniu o Heglu się dokonał. Z pozycji prawicowych przeszedł na lewicowe.

W międzyczasie Marzęda stawia pytania, np.: „Czy negację stosuje się w ramach empirii, nie zamierzając wcale uciekać ze świata dotykalnych rzeczy, czy wobec niej?”, na które, i jest mi z tego powodu znowu przykro, muszę odpowiadać – jak recenzent wyobraża sobie ucieczkę ze świata dotykalnych rzeczy? Przecież mówimy o okresie, w którym, jak zauważyła Temkinowa, Bakunin „przeszedł do postulowania filozofii czynu, traktowanej jako nakaz działania politycznego, zmierzającego do przekształcenia stosunków społecznych” (H. Temkinowa, „Edward Dembowski i Michał Bakunin”, w: „Polskie spory o Hegla 1830-1860”, Warszawa 1966, s. 347). Kolejna uwaga Marzędy: „teraz ćwiczymy refleks! Oto początek następnego zdania: "Tak rozumiana reinterpretacja (podkr. – W.M) Hegla autorstwa Bakunina. Jaka reinterpretacja? Wyraz ten pojawia się wszak już we wcześniejszym akapicie i dotyczy zerwania z kontemplatywizmem w imię walki o zmianę rzeczywistości, a dokładniej przekierowania z filozofii pojednania na filozofię czynu”. Panie Marzęda, nie wiem po co Pan krzyczy, skoro słówko reinterpretacja przez Pana podkreślone dotyczy właśnie owego przejścia – od filozofii pojednania do filozofii czynu.

Potem recenzent pisze o tym, czym jest wedlug niego system Hegla, co akurat mało mnie obchodzi. Nie obchodzi mnie zdanie Marzędy i nie obchodzi mnie sam Hegel, bo – znowu przypominam – nie o Heglu pisałem książkę. Ale dajmy odrobinę satysfakcji recenzentowi. Gdy już wszystkim czytelnikom obwieścił jak Hegla należy rozumieć, kolejny raz uderzył w dzwon: „trudno pojąć o co chodzi Uglikowi, kiedy pisze o zastosowaniu negacji do opisu rzeczywistości empirycznej”. Otóż, nie pisałem o negacji rzeczywistości empirycznej (to kolega sobie ubzdurał), ale… o zastosowaniu negacji do opisu rzeczywistości empirycznej. Innymi słowy, kategoria negacji stanowi narzędzie, klucz umożliwiający opisanie rzeczywistości. A jakim świat jest w tym czasie dla Bakunina? – empiryczny właśnie, materialistyczny. Marzęda kończy ten wątek w następujący sposób (i nic dziwnego): „Trudno to zrozumieć. Tak czy owak nie można tu mówić o żadnej reinterpretacji Hegla”.

Potem pojawiają się kolejne mądrości o tym, czym filozofia jest, a czym nie jest, jak filozofię trzeba koniecznie rozumieć, a jak nie – gada Marzęda zupełnie jak autorzy tegorocznej matury. Każde rozumienie pojęcia musi być zgodne z szablonem przez recenzenta stworzonym, inaczej jest passe. Recenzent wciąż rozpisuje się o Heglu: „W książce Uglika filozoficzne fragmenty wyglądają niestety tak: „Jeśli zaistnieje mediatyzacja, to mediatyzuje (czyli zachowuje) moment negatywny (negujący) negacji (przeciwieństwa), a nie moment negowany (który jest mediatyzowany). (…) O mediatyzacji momentu negowanego mówić możemy tylko w tym sensie, że ów moment jest mediatyzowany, bowiem mediatyzować w negacji może wyłącznie moment negatywny. Jak powiedzieliśmy wyżej przeznaczeniem momentu negatywnego jest niszczenie, co nie oznacza jednak, że nie może on mediatyzować, zachowywać momentu negatywnego negacji”. Znowu niestety jesteśmy przy jednym rozdzialiku dotyczącym Hegla, a Marzęda napisać miał recenzję z książki. I znowu wstyd mi, że muszę się tłumaczyć z wyimaginowanych przestępstw, które popełniłem. Rozjaśniać szerzej tego cytatu, który w książce znajduje się pod skromnym wykresem nie będę – zainteresowanych odsyłam do publikacji (s. 108-136), by wyrobili sobie zdanie na temat zastosowanej formy wypowiedzi. Powiem tylko, że przywołany przez Marzędę fragment dotyczy istniejących w literaturze polskiej kontrowersji związanych z rozumieniem sformułowania „mediatyzacja momentu negatywnego/mediatyzacja momentu negowanego”. Sądzę, że w ładniejszy sposób rozwiązania tego problemu nie daje się pokazać. W każdym razie redaktorzy krakowskiego „Kwartalnika Filozoficznego” nie zgłaszali pretensji do mojej argumentacji i tekst został wcześniej opublikowany.

Dalej Marzęda marzy, żyłka filozofa w nim puchnie: „mediatyzacją nazywa się tu zniesienie (Uglik myli w książce kategorie znoszenia i zapośredniczenia, czyli mediatyzacji). Zniesienie ma to do siebie, że zachowuje treść tego, co negowane”. Pięknie recenzent to nam wyjaśnił? A jak się sprawy mają z zapośredniczeniem? Tutaj już przykładu nie podał. Nie będę zgadywał dlaczego. Pewnym jest jednak, że Marzęda chce, by jego wyjaśnienia przyjmować do wiadomości i nie dyskutować. Tymczasem, co Marzęda pocznie z definicją podaną w książce K. Toeplitza, „Kierkegaard” (Warszawa 1975), gdzie powiada się, że „mediatyzacja, to tyle, co kompromis?” (s. 79). Czy kompromis nie oznacza czasem zachowania obu członów przeciwieństwa? Jak recenzent rozumie znoszenie? Czy w negacji nie jest czasem znoszona wszelka jednostronność? Jaki Marzęda tutaj widzi problem? Oto jedna z definicji mediatyzacji: „działanie służące zapośredniczaniu między dwoma pojęciami, bytami, zjawiskami; w dialektyce Hegla: kategoria ontologiczna i logiczna opisująca proces kierowania się ja ku sobie samemu poprzez negację tego, co inne; kształtowanie się pojęcia (stanu) pośredniczącego miedzy skrajnymi pojęciami (stanami)” ( „Słownik Wyrazów Obcych”, red. Irena Kamińska-Szmaj). O czym tutaj się mówi? Czy z tej definicji nie wyłania się obraz zapośredniczenia jako zachowania czy też kompromisu? Zapośredniczenie, to nic więcej jak właśnie zachowanie przeciwieństwa, tezy i antytezy – jako nośników prawdy. Żadne ze skrajnych pojęć czy też stanów nie zostaje zlikwidowane.

Dalej: „brakuje tu jakichkolwiek prób ustalenia czym miałaby być negacja, jakie związki łączą ją ze sprzecznością (bo chyba nie jest dokładnie tym samym?), jaką rolę w niszczeniu i tworzeniu odgrywa”. Żeby to wiedzieć wystarczy zajrzeć do indeksu, odnaleźć hasło negacja. Ale recenzent próbuje bawić się w klasyka filozofii, zamiast szukać odpowiedzi w książce. A że problemy ma z tym straszne, pokazuje już ostatni fragment z recenzji: „ci zadowolą się stwierdzeniami, że negacja jest bezwzględnym niszczeniem w tym sensie, że jest koniecznym krokiem, wszak w niej jest ruch (…) Dzięki negacji zawsze zastana rzeczywistość nigdy nie objawia się w formie ostatecznej, a w świecie zachodzi permanentny postęp. Dosłownie odczytane pojęcie niszczenie oznacza totalną destrukcję – a komu uda się cokolwiek zbudować bez fundamentów?”. Nie mówi się tu ni słowa o źródłach negacji, ani nawet nie bierze pod uwagę tego, że słowo nie, którego istnienie przyzwyczaiłem się uważać za warunek konieczny negacji, wcale nie musi niczego niszczyć”. Po pierwsze oba wybrane cytaty, czego Marzęda nie zauważa, wykluczają się. Recenzent źle wybrał. Oba fragmenty mówią o czym innym. Są wyrwane z większej całości. Po drugie, przez to właśnie, że są wyrwane z kontekstu, może Marzęda kolejny raz powiedzieć, że nie biorę pod uwagę w książce tego, że słowo nie wcale nie musi niszczyć. Gdyby recenzent książkę przeczytał, to wiedziałby, że niczego takiego w książce nie mówię!!! Napiszę to wielkimi literami: W MOJEJ KSIĄŻCE NIE TWIERDZĘ, ŻE SŁOWO NIE MUSI NISZCZYĆ.

I tyle. Pisać recenzję owszem można, ale wcześniej wypadałoby przeczytać książkę i choć trochę orientować się w temacie. W tym przypadku, znać pisma Bakunina i mieć choćby podręcznikową wiedzę na temat filozofii rosyjskiej.

Jacek Uglik
Jacek Uglik: „Michała Bakunina filozofia negacji”. Wydawnictwo Aletheia. Warszawa 2007.