
CZASAMI PO PROSTU SPODOBA CI SIĘ JAKIŚ POMYSŁ
A
A
A
„Sometime You Fall in Love with an Idea”, co można przetłumaczyć jako „Czasami spodoba ci się pomysł”, to tytuł projektu, który udało mi się obejrzeć w maju tego roku w „Cluster” w Berlinie. „Cluster” to nazwa… właściwie czego? W języku niemieckim takie miejsce jak „Cluster” określa się mianem „Projektraum”, czego nie można przetłumaczyć po prostu jako „galeria”, ponieważ działa on na innych zasadach. „Projektraum” tworzą artyści, którzy bez udziału galernika bądź kuratora, sami zakładają galerię i sami nią zarządzają. Wynajmują pomieszczenie, w którym wystawiają swoje prace albo zapraszają innych artystów i kuratorów do jednorazowej współpracy. Działalność w „Projektraum” nie skupia się na sprzedaży prac i często utrzymywana jest z dotacji miejskich, Ministerstwa Kultury lub prywatnych środków artystów.
Na takiej zasadzie działa właśnie „Cluster”, który w maju tego roku zaprosił do swojego pomieszczenia w berlińskiej dzielnicy Wedding niezależną kuratorkę Petrę Reichensperger. Reichensperger po prostu spodobał się pomysł, aby pokazać prace artystów, którzy posługują się formą ready made. „To codzienne, znalezione przedmioty, czasowe odczucia, które są ulotnymi substancjami. Efemeryczne zjawiska, szczególnie takie jak dźwięk i hałasy czy jak zapach i odór, tworzą fale, z których wytwarzają się kolejne. Są one tym, co generuje estetykę przemiany i płynności”, tłumaczy kuratorka w tekście dołączonym do wystawy. Prace sześciu artystów oddziaływają na siebie, wykorzystując z jednej strony możliwości pomieszczenia, w którym zostały umieszczone, z drugiej – akcentują krótkotrwałość zarówno swojego istnienia, jak i samej wystawy. „...procesy będą się wyłaniać i czy zostaną zatrzymane zależy tylko i wyłącznie od odwiedzających wystawę”, takimi słowami kończy swój kuratorski statement Reichensperger.
Poza suchymi informacjami o tym, skąd dany artysta pochodzi, kiedy się urodził i z czego składa się jego praca, obok poszczególnych obiektów widniały krótkie zdania wskazujące na obszar, po którym poruszał się artysta. Tak więc można było przeczytać, że jedna z artystek „woli pracować audio-wizualnie, w swoich pracach „zajmuje się transgresyjnym i minimalistycznym sposobem performance’u” lub też, ze artysta „jest zainteresowany tym, jak informacje są przekazywane w przestrzeni, czasie i mediach”. Dlatego zamiast zdać się na słowo pisane trzeba było polegać na swoich odczuciach i wrażeniach, które nasuwały się w momencie oglądania. Czy jednak wrażenia i zmysły były dobrym „przewodnikiem” po wystawie?
Uwaga zwiedzającego, który wchodził do galerii, kierowała się w stronę dwóch par butów ustawionych od siebie w odległości jednego kroku. Obiekty ustawione w tym miejscu przez malezyjskiego artystę Hermana Chonga, wcześniej stanowiły część performance’u, w którym dwie dziewczyny grały w powietrznego tenisa. Patrząc na buty, trudno było nie zapytać: co one tutaj robią? Czy należą do kogoś z galerii? Czy ktoś je przypadkowo zostawił, czy są tutaj celowo? Ich ustawienie sugerowało krok, zachęcało do „wejścia” w dalszą część wystawy.
Dając się „zwieść” butom wchodzimy w głąb pomieszczenia z pracą Daniela Knorra (jego realizację można było oglądać podczas BB5), która nosi tytuł „Scherben bring Glück“. To niemieckie przysłowie można przełożyć dosłownie jako: „Odłamki szkła przynoszą szczęście”. Artysta z potłuczonego przez siebie różnokolorowego szkła, którego reszki leżały w jednym z rogów pomieszczenia, wykonał okulary. Jednak zatraciły one swoje przeznaczenie, nie korygowały wad wzroku ani nie chroniły przed słońcem, stając się jedynie pięknymi, zupełnie bezużytecznymi obiektami. Okulary umieszczono na przypominającym lightbox, podświetlonym prostopadłościanie, co – jak się zdaje – miało dodatkowo podkreślać ironię zawartą w pracy Knorra.
Na zmysł wzroku oddziaływała praca znajdująca się naprzeciwko pracy Knorra. Karina Hueber stworzyła instalację z dwóch kijów wędkarskich. Oba pręty zdawały się wychodzić z sufitu i zbiegać na podłodze, tworząc tym samym V–kształtną konstrukcję. Jednak patrząc na nią, miało się wrażenie, że artystka bawi się prawami fizyki, mamiąc przy okazji zmysły widzów. Kije zbiegały się cieńszymi końcami, wyznaczającymi tym samym punkt ciężkości dla grubszych końców. Tym samym rodziło się pytanie: w jaki sposób ta instalacja zachowuje równowagę? Dlaczego nie zawali się albo nie połamie?
Po wzroku następnym atakowanym zmysłem był węch. A to za sprawą pracy Klausa Jörresa, który w galerii postawił niebieski worek pełen śmieci. Nie ma chyba lepszego sposobu działania na zmysł węchu niż poprzez nieprzyjemny zapach, na który szybciej się reaguje niż na jakikolwiek inny. W tym wypadku artysta, podobnie jak Knorr, zagrał ze znaczeniem przedmiotu, który wystawił, gdyż worek na śmieci udrapował tak, iż przypominał opakowanie od cukierka. Zapach, który kojarzy się negatywnie, z czymś wrogim, nieprzyjemnym, czymś co najchętniej usunęłoby się ze swojego otoczenia, Jörres opakował w formę, która przywołuje przyjemne skojarzenia, coś miłego, co często wiąże się z ładnym zapachem. I tym razem zwiedzający staje w dwuznacznej sytuacji. Z jednej strony ma do czynienia z estetyczną formą, którą miło się ogląda, z drugiej – jej zawartość odpycha i zdaje się w ogóle nie pasować do opakowania.
Za zmysłem powonienia podąża zmysł słuchu. Nina Canell stworzyła instalację dźwiękową o nazwie „Half the Pace of a Given Place” („Połowa pokoju danemu miejscu”, co jest również grą słowną z powiedzeniem „pokój temu miejscu”), na którą składały się: stare szpule gramofonowe, taśma kasetowa oraz plastikowe butelki wypełnione w różnym stopniu wodą. Artystka na połowie taśmy nagrała dźwięk, po czym taśmę rozmagnetyzowała. Następnie z butelek z wodą utworzyła krąg, przez który przesuwała się podłączona do szpuli taśma. W wyniku przesuwania się taśmy po butelkach powstawał łagodny i jednostajny dźwięk. Jednak dźwięk powstawał tylko do momentu, kiedy na taśmie było nagranie. Później następowała cisza, która po pewnym czasie powtórnie zamieniała się w dźwięk. W ten sposób Canell stworzyła zapętlającą się sekwencję dwóch stanów: ciszy i dźwięków.
Najbardziej efemeryczna i zagadkowa na wystawie jest praca ostatniej z prezentowanych artystek – Andrei Winkel. Na podłodze galerii zostały położone 2 kawałki czarnej folii oraz 2 kawałki błyszczącego czarnego i brązowego łańcucha, który składa się z pasków podobnych do bożonarodzeniowych włosów anielskich. Praca ta stanowi cześć cyklu o nazwie „Everything I Have Done Today”. Gdyby któryś z widzów nie spoglądał pod nogi, mógł przejść obok, w ogóle jej nie zauważając. Praca ta może korespondować z otwierającą wystawę instalacją malezyjskiego artysty. Jednak w tym wypadku nie jest to ślad po jakimś wydarzeniu artystycznym, ale klasyczny, duchampowski akt wyboru
Berlińska wystawa mocno oddziałuje na zmysły widzów, zarówno te związane z funkcjonowaniem człowieka (wzrok, powonienie, słuch), jak i abstrakcyjne, np. zmysł estetyczny, intelekt czy kojarzenie. Zwiedzający styka się z przedmiotami nie tylko w sposób „namacalny”, ale również wówczas, gdy zadaje sobie pytania o ich sens i pochodzenie oraz istnienia w tym czasie i w tym miejscu.
Wszystkie zgromadzone na ekspozycji obiekty sprawiają wrażenie sieci, tworzą całość, w której nie ma prostych linii podziału między jedną a drugą pracą. Wynika to zapewne również z ich „uziemienia”. Poza pracą Knorra, nie zostały one w szczególny sposób wyeksponowane przez specjalne postumenty czy sposób powieszenia na ścianie, tylko zwyczajnie porozstawiane na podłodze. Oczywiście, zabieg ten, odsyłając do awangardowych i neoawangardowych działań artystycznych, nie jest niczym wyjątkowym w artystycznym świecie Berlina. Coraz częściej, nie tylko w miejscach off-owych, ale również w komercyjnych przestrzeniach galeryjnych zdejmuje się dzieła sztuki z postumentów i stawia po prostu na ziemi.
Na takiej zasadzie działa właśnie „Cluster”, który w maju tego roku zaprosił do swojego pomieszczenia w berlińskiej dzielnicy Wedding niezależną kuratorkę Petrę Reichensperger. Reichensperger po prostu spodobał się pomysł, aby pokazać prace artystów, którzy posługują się formą ready made. „To codzienne, znalezione przedmioty, czasowe odczucia, które są ulotnymi substancjami. Efemeryczne zjawiska, szczególnie takie jak dźwięk i hałasy czy jak zapach i odór, tworzą fale, z których wytwarzają się kolejne. Są one tym, co generuje estetykę przemiany i płynności”, tłumaczy kuratorka w tekście dołączonym do wystawy. Prace sześciu artystów oddziaływają na siebie, wykorzystując z jednej strony możliwości pomieszczenia, w którym zostały umieszczone, z drugiej – akcentują krótkotrwałość zarówno swojego istnienia, jak i samej wystawy. „...procesy będą się wyłaniać i czy zostaną zatrzymane zależy tylko i wyłącznie od odwiedzających wystawę”, takimi słowami kończy swój kuratorski statement Reichensperger.
Poza suchymi informacjami o tym, skąd dany artysta pochodzi, kiedy się urodził i z czego składa się jego praca, obok poszczególnych obiektów widniały krótkie zdania wskazujące na obszar, po którym poruszał się artysta. Tak więc można było przeczytać, że jedna z artystek „woli pracować audio-wizualnie, w swoich pracach „zajmuje się transgresyjnym i minimalistycznym sposobem performance’u” lub też, ze artysta „jest zainteresowany tym, jak informacje są przekazywane w przestrzeni, czasie i mediach”. Dlatego zamiast zdać się na słowo pisane trzeba było polegać na swoich odczuciach i wrażeniach, które nasuwały się w momencie oglądania. Czy jednak wrażenia i zmysły były dobrym „przewodnikiem” po wystawie?

Dając się „zwieść” butom wchodzimy w głąb pomieszczenia z pracą Daniela Knorra (jego realizację można było oglądać podczas BB5), która nosi tytuł „Scherben bring Glück“. To niemieckie przysłowie można przełożyć dosłownie jako: „Odłamki szkła przynoszą szczęście”. Artysta z potłuczonego przez siebie różnokolorowego szkła, którego reszki leżały w jednym z rogów pomieszczenia, wykonał okulary. Jednak zatraciły one swoje przeznaczenie, nie korygowały wad wzroku ani nie chroniły przed słońcem, stając się jedynie pięknymi, zupełnie bezużytecznymi obiektami. Okulary umieszczono na przypominającym lightbox, podświetlonym prostopadłościanie, co – jak się zdaje – miało dodatkowo podkreślać ironię zawartą w pracy Knorra.
Na zmysł wzroku oddziaływała praca znajdująca się naprzeciwko pracy Knorra. Karina Hueber stworzyła instalację z dwóch kijów wędkarskich. Oba pręty zdawały się wychodzić z sufitu i zbiegać na podłodze, tworząc tym samym V–kształtną konstrukcję. Jednak patrząc na nią, miało się wrażenie, że artystka bawi się prawami fizyki, mamiąc przy okazji zmysły widzów. Kije zbiegały się cieńszymi końcami, wyznaczającymi tym samym punkt ciężkości dla grubszych końców. Tym samym rodziło się pytanie: w jaki sposób ta instalacja zachowuje równowagę? Dlaczego nie zawali się albo nie połamie?

Za zmysłem powonienia podąża zmysł słuchu. Nina Canell stworzyła instalację dźwiękową o nazwie „Half the Pace of a Given Place” („Połowa pokoju danemu miejscu”, co jest również grą słowną z powiedzeniem „pokój temu miejscu”), na którą składały się: stare szpule gramofonowe, taśma kasetowa oraz plastikowe butelki wypełnione w różnym stopniu wodą. Artystka na połowie taśmy nagrała dźwięk, po czym taśmę rozmagnetyzowała. Następnie z butelek z wodą utworzyła krąg, przez który przesuwała się podłączona do szpuli taśma. W wyniku przesuwania się taśmy po butelkach powstawał łagodny i jednostajny dźwięk. Jednak dźwięk powstawał tylko do momentu, kiedy na taśmie było nagranie. Później następowała cisza, która po pewnym czasie powtórnie zamieniała się w dźwięk. W ten sposób Canell stworzyła zapętlającą się sekwencję dwóch stanów: ciszy i dźwięków.

Berlińska wystawa mocno oddziałuje na zmysły widzów, zarówno te związane z funkcjonowaniem człowieka (wzrok, powonienie, słuch), jak i abstrakcyjne, np. zmysł estetyczny, intelekt czy kojarzenie. Zwiedzający styka się z przedmiotami nie tylko w sposób „namacalny”, ale również wówczas, gdy zadaje sobie pytania o ich sens i pochodzenie oraz istnienia w tym czasie i w tym miejscu.
Wszystkie zgromadzone na ekspozycji obiekty sprawiają wrażenie sieci, tworzą całość, w której nie ma prostych linii podziału między jedną a drugą pracą. Wynika to zapewne również z ich „uziemienia”. Poza pracą Knorra, nie zostały one w szczególny sposób wyeksponowane przez specjalne postumenty czy sposób powieszenia na ścianie, tylko zwyczajnie porozstawiane na podłodze. Oczywiście, zabieg ten, odsyłając do awangardowych i neoawangardowych działań artystycznych, nie jest niczym wyjątkowym w artystycznym świecie Berlina. Coraz częściej, nie tylko w miejscach off-owych, ale również w komercyjnych przestrzeniach galeryjnych zdejmuje się dzieła sztuki z postumentów i stawia po prostu na ziemi.
Zdjęcia wykorzystane w tekście są własnością kuratorki wystawy - Petry Reichensperger.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |