ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (115) / 2008

Marcin Wilk,

BIDUL - REAKTYWACJA

A A A
Oczywistym było dla mnie, że przeczytam „Jutro będzie lepiej” Mariusza Maślanki. Pamiętam wrażenie, jakie zrobiła na mnie lektura „Bidula” (bo zrobiła, przyznaję), a potem rozmowa z Mariuszem Maślanką (bo w przypadku tej literatury odrywanie autora od tekstu jest, mimo wszystko, nie do końca możliwe). A więc musiałem przeczytać coś, co się nazywa „prequelem” „Bidula”. Muszę powiedzieć, że nie żałuję tych kilku godzin. Choć skłamałbym równocześnie, pisząc, że nie mam kilku zastrzeżeń. Bo mam je. Niestety.

Najpierw więc „prequel”, czyli zarzut pierwszy dotyczący przewrotnie w tym przypadku zdefiniowanej powtórki tematu. „Prequel” to, jak wiadomo, jeden z najbardziej rozwiniętych i spopularyzowanych w przemyśle filmowym gatunków. Realizuje się to tak: gdy jakiś obraz zyska sporą publiczność, a zatem zarobi kwotę wielokrotnie przewyższającą fundusze zainwestowane w produkcję, wówczas w umysłach finansistów branży kino/video rodzi się pokusa, by „dopisać” wcześniejsze (bądź późniejsze – ale wtedy ów gatunek to „sequel”) przygody bohaterów. I na ogół są one dopisane – z, oczywiście, zadowalającym skutkiem produkcyjnym.

Nie mam, rzecz jasna, powodów sądzić, że żądza powtórzenia sukcesu „Bidula” sprowokowała Mariusza Maślankę do opublikowania akurat teraz wcześniejszych losów bohatera bestsellerowej powieści, ale faktem jest, że pomiędzy „Bidulem” z 2004 roku, a wydaną teraz powieścią ukazały się dwie, jakby tu delikatnie powiedzieć, trochę mniej entuzjastycznie przyjęte przez publiczność powieści (mowa o „Krokach” i „Na imię mam Jestem”). Nie chcę tym samym rzucać potwarzy, ale nawet jeśli ja tego nie zrobię – prędzej czy później odnotują to inni, prawda? A więc drzazga już jedna jest. I trochę to boli.

Po drugie, z ogólnej zasady, zgodnie z którą – pozostając przy współczesnym słowniku producentów telewizyjno-filmowych – format „Bidula” się sprawdza, wynika też poetyka, w jakiej napisana powinna być książka (w tym przypadku: „Jutro będzie lepiej”). Jak już wiemy, powieść dotyka spraw Borysa Mleczki sprzed czasów tytułowego „bidula” (czyli domu dziecka). Borys ma lat zaledwie dziesięć i wspomina ostatnie cztery lata, poprzedzające moment, w którym został zabrany pod skrzydła opieki socjalnej. Zgodnie z poetyką, czy raczej porządkiem „wspomnień” – opowiastki Borysa to raczej strzępki niż pociągnięta zdecydowanym ruchem ręki linearna akcja. Tu i ówdzie pojawiają się więc jakieś porwane wątki ze szkoły albo z domu rodzinnego, czy też z Czarnym Lasem – przepysznie (!) nazwaną miejscowością, gdzie żyje Borys i jego najbliżsi.

Przywoływanie wspomnień musi mieć jakąś literacką formę. Tu – przyznaję – Mariusz Maślanka poradził sobie naprawdę gładko, przez co naprawdę należą się oklaski (przypominam, że literatura polska wciąż różnorodnie radzi sobie w dziedzinie prozy, a zwłaszcza w dziedzinie prozy popularnej). Książka zbudowana jest wokół kilku metafor, z których najważniejszymi są: malowanie, chowanie się gdzieś w zakamarkach „ponad ludźmi” (najczęściej na strychu lub zaprzyjaźnionym drzewie), a przede wszystkim mit dziecka, które widzi więcej i jest naznaczone jakimiś niezwykłymi, ponadludzkimi zdolnościami (swoją drogą – mocno romantyczny to mit, nieprawdaż?). I, aż dziw bierze, to naprawdę nieźle działa. „Jutro będzie lepiej” rozpoczyna się zatem od scenki z wielokolorowym bąkiem („kolorowy bąk; taki, którego się kupuje na odpuście” – przypomina bohaterowi ojciec), który – wprawiony w ruch – mieni się kolorami. Borys zanudza dorosłych pytaniami o nazwy kolorów, jakie udaje mu się w trakcie ruchu wyłapać. Dorośli wyliczają więc kolejne, ale w końcu brakuje im słów. A tymczasem Borys pytać nie przestaje. Bo ono (dziecko) widzi więcej.

Z drugiej jednak strony w bardzo standardowy sposób rozwiązywane są konstrukcje niemal wszystkich obrazków-opowiadań w zbiorze Maślanki. Gdyby rozpisać to na ogólny przepis, rzecz wyglądałaby następująco: najpierw jeden, dwa akapity mówiące o tym, co aktualnie rysuje Borys Mleczko, a następnie – mniej lub bardziej płynne – przejście do fabularnej scenki. Pretekstem może być wszystko, co przykuje uwagę wyobraźni rozhuśtanej przez mieniącą się wieloma barwami rzeczywistość: ogródek babci, z którego mama Borysa podkrada warzywa; jajecznica, po zrobieniu której umiera babka; szafa, w której Borys z bratem znajdują dawną korespondencję pomiędzy mamą i tatą, albo prysznic, o którym marzy Borys, a na który rodzinę Mleczków najzwyczajniej w świecie nie stać. Pojedyncze obrazki z tej książki układają się w dalszej kolejności miarowo i w spokojnym tempie w większe dzieło. Ostatecznie będzie ono rozpięte pomiędzy zdobyciem (dziecięcej, ale jednak!) świadomości widzenia wielobarwnej rzeczywistości, a utratą tejże w momencie decyzji o skierowaniu Borysa do bidula.

Nie będę jednak kłamał i udawał, że zawsze czułem się komfortowo, przypatrując się tym obrazkom. Wszystko jakoś „dzieje się” w tej prozie gładko, płynnie i bez mocniejszych draśnięć. Śmierć kolejnych opiekunów, pijaństwo domowników, fatalna higiena fizyczna i psychiczna głównych bohaterów tej opowieści są tak oczywiste, jakby się czytało tysięczną powieść z półki „smutne historie”. Proszę nie zrozumieć mnie źle: zdaję sobie sprawę z wagi tych traumatycznych przeżyć dla indywidualnego doświadczenia. Rzecz w tym, że to, co zajmuje w życiu, niekoniecznie jest wiarygodne w przypadku literatury. Zwłaszcza, gdy książkę do rąk bierze czytelnik, który niejedno przeczytał i z niejednym, proszę wybaczyć to określenie, schematem metaforyzowania czy budowania fabularnej atmosfery się spotkał. Wtedy bowiem okazuje się, że choć wypowiedzi typu: „[Mama] mówiła, że tata jest ruchacz i nas dużo naruchał, a teraz przepija pieniądze. Mówiła też, że jest chora i musi się leczyć, i nie ma już do nas siły, i chce odpocząć. A jak to wszystko tak dalej będzie trwać, to ona już nie wytrzyma i naprawdę się utopi. No i też mówiła, że już długo nie myje się dlatego, żeby tata na nią mniej wchodził i nie robił jej nowych dzieci” – robią wrażenie, kiedy wygłaszane są przez kilkuletnie dziecko (zwłaszcza dziecko wysłuchane przez co wrażliwszego społecznie dorosłego), to ostatecznie nie powalają one specjalnie wyrobionego ucha czytelnika (zwłaszcza czytelnika osłuchanego w literackich monologach dzieci unieszczęśliwionych przez los). I z tym wiąże się też moje kolejne, trzecie już zastrzeżenie. Bardzo poważnie – jeśli nie najpoważniejsze.

W tym momencie należałoby te wszystkie uwagi zebrać do jednego wora, związać i odpowiednio zetykietyzować, przybijając równocześnie znak (niskiej) jakości ostatniej książce Mariusza Maślanki. Ja tego nie zrobię – między innymi dlatego, że książki nie funkcjonują w próżni, a obserwowanie dyfuzji tekstu w społeczeństwie należy do bardzo absorbującego zajęcia. Z tego samego też względu utyskiwanie czytelnika zaangażowanego w fabuły, historie i transgresje pisarskie ma o tyle sens, o ile nie stoi ono wobec tak ważnej i wcale nie tak powszechnej cechy komunikacyjnej tekstu, jaką jest jego, tak czy inaczej definiowana, przyswajalność. A w tej dziedzinie „Jutro będzie lepiej” ma wyraziste osiągnięcia. To owa przyswajalność przecież jest w dużej mierze odpowiedzialna za sympatię wielu (wielu?! kilku tysięcy!) czytelników do książek tego autora. W opowiadaniach Maślanki nie ma przecież ani chropowatości, ani zadziorności, ani też żadnych labiryntów czy toposów, których odczytanie wymaga szczególnej erudycji. Jest natomiast zwiewność jednostajnego rytmu, schludność zdań uformowanych zgodnie ze sposobem myślenia i widzenia dziecka, słowem – kilka pięknych malunków, na które popatrzeć nie wstyd. I, co więcej, są to takie malunki, przy których niejeden/niejedna uroni kilka łez.

Źle to? W żadnym wypadku. Przede wszystkim dlatego, że naprawdę nie należy się wstydzić emocji. Nawet tych negatywnych. A także tych ukradkowych. Zwłaszcza, że, jak głosi tytuł, jutro będzie lepiej. I może trochę... inaczej.

Na wszelki wypadek jednak, gdyby jutro miało się powtórzyć, umawiam się niniejszym publicznie sam ze sobą, że do bidula Maślankowego ponownie zaciągnąć się nie dam.
Mariusz Maślanka: „Jutro będzie lepiej”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2008.