PIVOT
A
A
A
“O Soundtrack My Heart”. Warp, 2008.
Zacząć muszę od wyznania. Z jednej strony dlatego, że w zgrabny sposób wiąże się z obiektem mojego dzisiejszego zainteresowania, a z drugiej nie widzę możliwości rozpoczęcia w inny sposób. Zatem pokornie wyznaję, że jeszcze kilka lat temu nie spodziewałbym się, że wytwórnia Warp wyjdzie poza krąg zainteresowań elektronicznych i skusi się na bezwstydne obcowanie z rockiem – ba ! - dołoży do tego gatunku coś nowego, a ponadto całkiem przyzwoitego.
Warp z dumą wydawała przez lata projekty takie jak Aphex Twin czy Boards of Canada, czyli elektronikę niewątpliwie awangardową. Nic nie zapowiadało ewolucji w kierunku muzyki gitarowej. Jednak i tym razem, czas pokazał... Nowa płyta Australijczyków, z rockiem ma wiele wspólnego, ale równocześnie wspólnego tyle, ile z warp'owsko rozumianą elektroniką. Dzięki temu degustujemy frazy, nasiąknięte walorami obydwu tych nurtów. Określenie granic między jednym a drugim, w przypadku tej płyty byłoby nie lada wyczynem, zatem prób takich z mojej strony nie będzie. Natomiast jeśli jakaś definicja paść musi, określmy to mianem rocka o nietypowej dla niego, elektronicznej strukturze.
Pierwsze, co rzuca się w uszy, to wszechobecne analogi, co nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że członkowie zespołu jako główne inspiracje wymieniają Jean Michelle Jarre'a, czy Vangelisa. Z drugiej zaś strony, słychać fascynację nowymi nurtami muzyki gitarowej. Całość została wypełniona melodiami chwytliwymi, ale bynajmniej nie oczywistymi. Wszystko to tworzy mieszankę dynamiczną i interesującą, a mimo archaicznych brzmień, smakującą niezwykle nowocześnie.
Niewątpliwie trend na wydawnictwa tego typu wykazuje tendencje rozwojowe. Cieszy to szczególnie w kontekście zalewu angielskiego rocka, który z hasłem świeżości na ustach próbuje wciskać odbiorcom wyeksploatowane przez lata formuły. Mariaż syntezatorów i gitar dojrzewa z każdym dziesięcioleciem, co jakiś czas wydając na świat zdrowe dzieci, którym jak przypuszczam nie grozi powolna śmierć i wieczność w grobie tuż obok post-rocka.
Tyberiusz Piankowski
Warp z dumą wydawała przez lata projekty takie jak Aphex Twin czy Boards of Canada, czyli elektronikę niewątpliwie awangardową. Nic nie zapowiadało ewolucji w kierunku muzyki gitarowej. Jednak i tym razem, czas pokazał... Nowa płyta Australijczyków, z rockiem ma wiele wspólnego, ale równocześnie wspólnego tyle, ile z warp'owsko rozumianą elektroniką. Dzięki temu degustujemy frazy, nasiąknięte walorami obydwu tych nurtów. Określenie granic między jednym a drugim, w przypadku tej płyty byłoby nie lada wyczynem, zatem prób takich z mojej strony nie będzie. Natomiast jeśli jakaś definicja paść musi, określmy to mianem rocka o nietypowej dla niego, elektronicznej strukturze.
Pierwsze, co rzuca się w uszy, to wszechobecne analogi, co nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że członkowie zespołu jako główne inspiracje wymieniają Jean Michelle Jarre'a, czy Vangelisa. Z drugiej zaś strony, słychać fascynację nowymi nurtami muzyki gitarowej. Całość została wypełniona melodiami chwytliwymi, ale bynajmniej nie oczywistymi. Wszystko to tworzy mieszankę dynamiczną i interesującą, a mimo archaicznych brzmień, smakującą niezwykle nowocześnie.
Niewątpliwie trend na wydawnictwa tego typu wykazuje tendencje rozwojowe. Cieszy to szczególnie w kontekście zalewu angielskiego rocka, który z hasłem świeżości na ustach próbuje wciskać odbiorcom wyeksploatowane przez lata formuły. Mariaż syntezatorów i gitar dojrzewa z każdym dziesięcioleciem, co jakiś czas wydając na świat zdrowe dzieci, którym jak przypuszczam nie grozi powolna śmierć i wieczność w grobie tuż obok post-rocka.
Tyberiusz Piankowski
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |