LUKIER
A
A
A
Wystawa prac Aleksandry Urban prezentowana w Galerii Nova to kontynuacja poszukiwań artystycznych młodej malarki, które szerzej można oglądać na jej stronie autorskiej. Jest to także jej pierwsza wystawa indywidualna zorganizowana w Krakowie.
Pozornie niejednorodny cykl, przy głębszej analizie ujawnia podobny rdzeń ideologiczny. Świat jaki kreuje artystka jest wypadkową połączenia świata dzieci i dorosłych, które artystka wywodzi z własnych doświadczeń. Sama Urban podkreśla, jak ważna jest rola wspomnień: „Wyjęte z mojej pamięci echa snów, wspomnień i fantazji są melanżami tego co różowe, słodkie i pluszowe z irracjonalnym, ale nie tylko, strachem i złowrogością. Kiedy byłam małym dzieckiem, moja świadomość przypominała gabinet osobliwości, z latami jednak nic się nie zmieniło, a wyobrażone strachy nabrały realnych kształtów.”
Niejednorodne pod względem stylistycznym obrazy budowane są często na zasadzie kontrastu, na płaszczyźnie obrazu koegzystują realistycznie namalowane fragmenty z domalowanymi w niedbałej manierze postaciami, znakami często o symbolice erotycznej. W większości wypadków wokół centralnego motywu artystka buduje nawarstwiającą się opowieść. Poszczególne części kompozycji pozornie nie pasują do siebie, a zachodzący między nimi dysonans pogłębia wrażenie nieprzystawalności tych dwóch światów. Artystka nie waha się czerpać z kultury popularnej, stąd skojarzenia z kreskówkami, na jednym z obrazów pojawia się choćby wyidealizowana postać kobieca o twarzy lalki Barbie („Sweet Sweet Blondie”), za która czają się: mały słonik, kotek i ptaszek. Jednak tą idyllicznie różową wizję zakłócają dwa fallusy, które nawiązując do seksualności głównej bohaterki niszczą jej niewinność.
Istotny jest także mroczny klimat, jaki wkrada się w te pozornie pogodne kompozycje. Nic bowiem nie jest tu jednoznaczne. Kolor różowy, który w tym kontekście powinien przywoływać niewinność okresu dzieciństwa, użyty jest tutaj do namalowania kości („Lisiu”). Podobnie jest z króliczymi uszami, które kojarzone z pluszowymi zabawkami na obrazie „Trupek” zestawione są ze śmiercią – postać martwego dziecka ubrana jest w różowy kostium królika. Z jednaj strony zachodzi tutaj przewartościowanie pewnych symboli kojarzonych właśnie z przestrzenią dziecka, z drugiej natomiast zanika realny tragizm, a całość jawi się jako mroczna i surrealistyczna wizja z baśni braci Grimm.
Bardzo ciekawym kluczem interpretacyjnym jest wypowiedź artystki, która genezę powstania tych prac łączy z okresem wchodzenia przez młodą osobę w dorosłość. Lęki, jakie towarzyszą wszystkim przemianom życiowym w tym czasie kumulują się, a ich efektem są wizje na pograniczu niepełnoletności i dojrzałości. Przytulna i znajoma rzeczywistość zostaje zaatakowana przez koszmary, które w tym wypadku przybierają postać duchów, gryzmołów anektujących przestrzeń dzieciństwa.
Jednakże mimo niepokojącego, przesyconego strachem i lękiem klimatu, świat, jaki kreśli Urban nie jest aż tak groźny. Efekt ten niwelują tytuły, począwszy od „Mały miś mówi… Oj!”, który bezpośrednio nawiązuje do niemieckiego filmu animowanego, a skończywszy na „Za górami”, „Lisiu”, „Lukier”. Podobnie dzieje się za sprawą stylistyki, jaką autorka używa do wykreowania duchów i dziwnych stworów osaczających postaci na obrazach, są one malowane najczęściej linearnie i transparentnie, co jeszcze bardziej podkreśla ich nierealność.
Dodatkowo Urban kładzie nacisk na terapeutyczny wymiar tego typu malarstwa: „Ja-człowiek dorosły czuję ciągłe napięcie i to samo czuje zachowane we mnie dziecko. Malarstwo jest zarówno sposobem na rozprawienie się z tym napięciem, jak i sposobem zwalczania arachnofobii przez oswajanie pacjenta z widokiem pająka”. Koszmary i mary dają się więc okiełznać, a sam tytuł wystawy, „Mały miś mówi...Oj!”, stanowi najlepszą puentę. Oj!... przecież nic nie może być aż tak straszne, jak się wydaje.
Pozornie niejednorodny cykl, przy głębszej analizie ujawnia podobny rdzeń ideologiczny. Świat jaki kreuje artystka jest wypadkową połączenia świata dzieci i dorosłych, które artystka wywodzi z własnych doświadczeń. Sama Urban podkreśla, jak ważna jest rola wspomnień: „Wyjęte z mojej pamięci echa snów, wspomnień i fantazji są melanżami tego co różowe, słodkie i pluszowe z irracjonalnym, ale nie tylko, strachem i złowrogością. Kiedy byłam małym dzieckiem, moja świadomość przypominała gabinet osobliwości, z latami jednak nic się nie zmieniło, a wyobrażone strachy nabrały realnych kształtów.”
Niejednorodne pod względem stylistycznym obrazy budowane są często na zasadzie kontrastu, na płaszczyźnie obrazu koegzystują realistycznie namalowane fragmenty z domalowanymi w niedbałej manierze postaciami, znakami często o symbolice erotycznej. W większości wypadków wokół centralnego motywu artystka buduje nawarstwiającą się opowieść. Poszczególne części kompozycji pozornie nie pasują do siebie, a zachodzący między nimi dysonans pogłębia wrażenie nieprzystawalności tych dwóch światów. Artystka nie waha się czerpać z kultury popularnej, stąd skojarzenia z kreskówkami, na jednym z obrazów pojawia się choćby wyidealizowana postać kobieca o twarzy lalki Barbie („Sweet Sweet Blondie”), za która czają się: mały słonik, kotek i ptaszek. Jednak tą idyllicznie różową wizję zakłócają dwa fallusy, które nawiązując do seksualności głównej bohaterki niszczą jej niewinność.
Istotny jest także mroczny klimat, jaki wkrada się w te pozornie pogodne kompozycje. Nic bowiem nie jest tu jednoznaczne. Kolor różowy, który w tym kontekście powinien przywoływać niewinność okresu dzieciństwa, użyty jest tutaj do namalowania kości („Lisiu”). Podobnie jest z króliczymi uszami, które kojarzone z pluszowymi zabawkami na obrazie „Trupek” zestawione są ze śmiercią – postać martwego dziecka ubrana jest w różowy kostium królika. Z jednaj strony zachodzi tutaj przewartościowanie pewnych symboli kojarzonych właśnie z przestrzenią dziecka, z drugiej natomiast zanika realny tragizm, a całość jawi się jako mroczna i surrealistyczna wizja z baśni braci Grimm.
Bardzo ciekawym kluczem interpretacyjnym jest wypowiedź artystki, która genezę powstania tych prac łączy z okresem wchodzenia przez młodą osobę w dorosłość. Lęki, jakie towarzyszą wszystkim przemianom życiowym w tym czasie kumulują się, a ich efektem są wizje na pograniczu niepełnoletności i dojrzałości. Przytulna i znajoma rzeczywistość zostaje zaatakowana przez koszmary, które w tym wypadku przybierają postać duchów, gryzmołów anektujących przestrzeń dzieciństwa.
Jednakże mimo niepokojącego, przesyconego strachem i lękiem klimatu, świat, jaki kreśli Urban nie jest aż tak groźny. Efekt ten niwelują tytuły, począwszy od „Mały miś mówi… Oj!”, który bezpośrednio nawiązuje do niemieckiego filmu animowanego, a skończywszy na „Za górami”, „Lisiu”, „Lukier”. Podobnie dzieje się za sprawą stylistyki, jaką autorka używa do wykreowania duchów i dziwnych stworów osaczających postaci na obrazach, są one malowane najczęściej linearnie i transparentnie, co jeszcze bardziej podkreśla ich nierealność.
Dodatkowo Urban kładzie nacisk na terapeutyczny wymiar tego typu malarstwa: „Ja-człowiek dorosły czuję ciągłe napięcie i to samo czuje zachowane we mnie dziecko. Malarstwo jest zarówno sposobem na rozprawienie się z tym napięciem, jak i sposobem zwalczania arachnofobii przez oswajanie pacjenta z widokiem pająka”. Koszmary i mary dają się więc okiełznać, a sam tytuł wystawy, „Mały miś mówi...Oj!”, stanowi najlepszą puentę. Oj!... przecież nic nie może być aż tak straszne, jak się wydaje.
Aleksandra Urban „Mały miś mówi... Oj!”. Galeria Nova w Krakowie, 26 września – 31 października 2008.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |