ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (117) / 2008

Agnieszka Jeżyk, Renata Serednicka,

SPRAWDZONY FORMAT

A A A
Z Renatą Serednicką rozmawia Agnieszka Jeżyk
Agnieszka Jeżyk: W tym roku obchodzimy dziesiąty jubileusz przyznawania przez Willę Decjusza stypendiów literackich, od 2004 funkcjonujących pod nazwą „Homines Urbani”. Chciałabym się dowiedzieć, jaka była geneza tego projektu i w jaki sposób ewoluował on przez tę dekadę?

Renata Serednicka: Wszystko zaczęło się w 1998 roku, rok po tak zwanej rewitalizacji Willi Decjusza, czyli przywróceniu jej krakowskiemu życiu kulturalnemu. Pierwsze pięć lat ubiegło dość spokojnie – żeby nie powiedzieć – leniwie. Stypendia przyznawała tylko jedna niemiecka fundacja – Kulturstiftung der Länder z Berlina, która była właściwie jedynie pośrednikiem, ponieważ środki na ten cel pochodziły od tajemniczego, chyba amerykańskiego mecenasa, który przeznaczał co roku pewien fundusz na stypendia rezydenckie dla niemieckich pisarzy i tłumaczy. Były to dość długie, półroczne stypendia, później skrócono je do pięciu miesięcy, ale wyglądało to tak, że rezydowały u nas tylko trzy osoby rocznie, czyli zdarzało się, że dom stał pusty. Stwierdziliśmy, że tak dalej być nie może, że w tym naszym domu stypendialnym powinno mieszkać więcej ludzi na raz, z różnych krajów, żeby dochodziło do jakiejś żywej, twórczej interakcji. Myśleliśmy o tym intensywnie, ale problemem były oczywiście pieniądze. Willa Decjusza jest organizacją pozarządową bez żadnych stałych dotacji ze środków publicznych. Nasza działalność programowa opiera się na grantach, które raz się dostaje, raz nie, a wiadomo, że stypendia to projekty bardzo angażujące finansowo. Same koszty mieszkania i stypendium to już spora suma, poza tym potrzebne są jeszcze środki na organizację spotkań z czytelnikami, na przekłady, ustne tłumaczenia podczas spotkań. Skoro mamy niemieckiego, ukraińskiego czy białoruskiego autora u siebie, chcemy go przecież przedstawić polskiej publiczności. Wreszcie w 2004 roku powstała spójna koncepcja o nazwie „Homines Urbani”. Pierwszą dużą dotację dostaliśmy od niemieckiej fundacji Kulturstiftung des Bundes. Następnie namówiliśmy do współpracy Fundację Roberta Boscha, Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej i przede wszystkim Instytut Książki, który jest dla nas ważny także jako merytoryczny gwarant projektu. W tym gronie udawało nam się przez ostatnie pięć lat realizować międzynarodowe stypendia rezydenckie w Willi Decjusza wreszcie w takiej formie, o jaką nam chodziło. A miejsce nadaje się do tego wyjątkowo, trudno wyobrazić sobie lepszą przestrzeń na taką działalność. Renesansowa Willa z całą jej humanistyczną tradycją, zabytkowy Dom Łaskiego, w którym mieszkają stypendyści, z pokojami wychodzącymi na park, wspólna kuchnia, która się idealnie sprawdza integracyjnie, gdzie niejedna wieczorna rozmowa przedłużyła się do porannej kawy.

A.J.: Wydaje mi się, że te spotkania nie mają charakteru stricte literackiego forum wymiany myśli, ale to także zderzenie kultur, perspektyw, języków. Zastanawiam się, jak stypendyści zagraniczni się w tym odnajdują. Czy coś zaskakującego ujawnia się w tych relacjach? Czy stereotypy się potwierdzają, czy wręcz przeciwnie?

R.S.: Stereotypy czasem się potwierdzają, czasem nie. A zderzenie kultur? Oczywiście, że tak. Począwszy od banalnej codzienności: w innych warunkach żyją pisarze z krajów zachodnich, jeżdżący ze stypendium na stypendium, wspierani przez wszelkie możliwe struktury państwowe, w innych pisarze z Ukrainy czy Białorusi. Zupełnie inaczej przedstawiają się mechanizmy funkcjonowania na rynku książki, bycia pisarzem w sensie zawodu. Niemców fascynują opowieści Andrieja Chadanowicza z Białorusi o tym, że na jego spotkania autorskie przychodzi tysiąc osób. Nam się wydaje, że to jakieś bajki. Nie ma już u nas takiego zainteresowania spotkaniami literackimi. Być może dlatego, że mamy łatwiejszy dostęp do książek, a na Białorusi funkcjonuje jeszcze głównie drugi obieg, tak jak u nas w stanie wojennym. Dobrych książek młodych pisarzy właściwe w księgarniach się nie kupi i nawet nie o to chodzi, że są zakazane, tylko państwowe wydawnictwa po prostu ich nie wydają. Stąd najważniejszą możliwością obcowania z nową, niezależną literaturą są spotkania z autorami. Nawet w przypadku problemów z salą, która niewiadomo z jakiego powodu nagle okazuje się zamknięta czy zajęta, kilkaset osób stoi na deszczu i słucha poety czytającego wiersze. Co roku z grupą stypendystów jeździmy do Lwowa na targi książki, w ramach których odbywa się tam także międzynarodowy festiwal literacki. Jednym z jego organizatorów jest lwowski poeta i tłumacz Ostap Śliwiński, który też był stypendystą „Homines Urbani”. W tym roku w festiwalu brało udział ponad dwustu pisarzy. Można pozazdrościć, choć gdyby to było u nas, raczej współczułabym organizatorom. Bo jak zapewnić publiczność na tyle spotkań? A we Lwowie wszystkie sale, gdzie odbywają się imprezy festiwalowe, są od rana do wieczora wypełnione po brzegi. U nas trudno sobie coś takiego wyobrazić. Już mamy do wszystkiego łatwy dostęp, trochę nam się nie chce wysilać, trochę jesteśmy znudzeni. Dlatego polskim i niemieckim autorom dobrze robi taki zastrzyk entuzjazmu czytelników. Jednak oprócz tej zwykłej wiedzy o tym, co u kogo jak wygląda, podczas tego kilkumiesięcznego mieszkania i pracowania razem zderzają się przede wszystkim różne mentalności, sposoby patrzenia na rzeczywistość. I to jest właśnie najciekawsze, bo to jest jak odkrywanie nowych światów. Pisarze, którzy przyjeżdżają na stypendium do Willi, piszą potem często, że wyjechali stąd inni, że te trzy miesiące miały zaskakująco duży wpływ na ich wewnętrzny rozwój.

A.J.: A dlaczego Kraków byłby tu miejscem optymalnym?

R.S.: Kraków ma tradycję literacką, ale głównie tę wielką i pomnikową. A nasz program ją odmładza i uwspółcześnia. Willa leży z dala od centrum, dlatego można tu w ciszy pracować, ale kiedyś trzeba się od tej pracy oderwać i wtedy do dyspozycji jest tętniący życiem Kraków, z całą jego kulturą, literaturą, knajpami i kościołami. To komfortowa sytuacja dla pisarza, bo może się odizolować od miejskiego szumu, ale też może się w nim zanurzyć i dać się inspirować Krakowowi i jego środowisku, bo w Krakowie – jak wiadomo – oprócz pomników mieszkają też żywi pisarze i poeci, otwarci na nową literaturę wydawcy i wielu fajnych ludzi związanych z literaturą albo niekoniecznie, których można spotkać w różnych popularnych miejscach. Dzięki temu środowisku pisarze, którzy przyjeżdżają na stypendium do Krakowa, bardzo szybko zaczynają się tu czuć swojsko, poczucie mieszkania w obcym mieście szybko znika. Mówi się, że Kraków jest mały i że wszystkich można spotkać na Rynku czy na Kazimierzu, ostatnio w Podgórzu. To właśnie jest jego atut.

A.J.: Kontakty interpersonalne pozostają jakimś stałym elementem w życiu stypendystów, ale zastanawiam się, czy te spotkania działają stymulująco na nasz środkowo-europejski rynek książki?

R.S.: Myślę, że tak. Nasz wkład nie jest wielki, ale jest ważny. Autorów, którzy są u nas na stypendium, prezentujemy krakowskim czytelnikom, polecamy wydawnictwom. Oni też polecają siebie nawzajem, poznanych w Krakowie pisarzy proponują swoim wydawcom. Poprzez kontakty z autorami przebywającymi na stypendium dowiadujemy się o tym, co nowego i ciekawego dzieje się na przykład w literaturze białoruskiej, o której dotąd nie wiedzieliśmy prawie nic. Jeśli chodzi o konkretne przykłady, to w tym roku naszym stypendystą był Matthias Göritz, którego fragmenty tekstów ukazały się w drugim numerze tegorocznej „Literatury na Świecie”, no i być może na tym by się skończyło, a tymczasem mamy już informację, że Ha!art planuje w przyszłym roku wydanie od razu dwóch książek tego autora. W zeszłym roku był w Willi na stypendium Mikołaj Łoziński, akurat wtedy dostał nagrodę Kościelskich za swój debiut „Reisefieber”. W tym samym czasie gościliśmy poetkę i tłumaczkę Ingmarę Balode z Łotwy i w ten sposób „Reisefieber” zostało już wydane w przekładzie na łotewski i podobno bardzo dobrze się sprzedaje. Osobiste kontakty między pisarzami i tłumaczami mają chyba najistotniejszy wpływ na kształt rynku książki. Tłumacz pracujący nad przekładem książki autora, którego zna, ma do tego zupełnie inny stosunek. Prywatne kontakty to też całkiem niezła metoda na wzajemne wspieranie się na rynku książki, można w ten sposób sporo osiągnąć.

A.J.: Chciałabym jeszcze zapytać o antologię „Ludzie, miasta” – wydaną na dziesięciolecie programu. Czy sądzi Pani, że są w niej jakieś wspólne płaszczyzny, sposoby myślenia? Czy widać jakieś wpływy, zależności? Czy zostało w tej książce coś z klimatu Willi? Czy widać jakieś paralele między idiolektami literackimi?

R.S.: Ta książka świetnie pokazuje, jak różnorodna jest współczesna literatura. Każdy tutaj jest sobą i pisze swoim własnym językiem nie tylko w sensie języka narodowego. Nie można na jej podstawie mówić o jakichś tendencjach narodowych, o tym, że jedne teksty są bardziej niemieckie, a inne bardziej polskie czy białoruskie. Nie ma tu literatur narodowych. Są to po prostu dobre teksty napisane przez pisarzy, którzy byli stypendystami Willi Decjusza, i właściwie tylko to ich łączy. Mimo to książka jest spójna. Motywem przewodnim jest miasto zaczerpnięte z nazwy projektu „Homines Urbani”. Początkowo planowaliśmy, żeby tym miastem spajającym teksty był Kraków, ale potem uznaliśmy, że to za wąska perspektywa i może grozić jakimś zbiorem sprawozdań z pobytu na stypendium. Pomyśleliśmy więc: niech zatem tym elementem spajającym będą różne miasta, ale też różni ludzie. Poprosiliśmy o teksty, gdzie miasta stanowią ważne tło lub odgrywają jakąś ważną rolę. W książce z tych tekstów wyłania się taka sieć miast-tygli kulturowych, gdzie ścierają się rozmaite trendy, nakładają na siebie różne historie, z czego powstają zupełnie nowe jakości. W tekstach pojawiają się między innymi Berlin, Lipsk, Mińsk, Lwów, Stanisławów i Charków, ale też Nowy Jork, Hawana i Jerozolima. I oczywiście dość często przewija się Kraków. Jako ważne miejsce, gdzie klimat dla literatury nie jest gorszy niż Berlinie, ukraińskim Stanisławowie, słynnym z literackich fenomenów, albo w nowym Nowym Jorku.

A.J.: Jeszcze na sam koniec: jakie są dalsze plany? Czy coś nowego będzie się działo w kolejnych edycjach, czy zostaniemy przy starej, sprawdzonej formule festiwalowej i stypendialnej?

R.S.: Mamy teraz problem, jak zresztą co roku jesienią, kiedy trzeba zadbać o finanse na kolejny rok. Zawsze mnożą się wtedy pytania, czy i jak długo jeszcze uda się robić ten program. Ale jedno jest pewne, naprawdę dużo już zrobiliśmy, zbudowaliśmy pewną nową jakość. Willa Decjusza jest dzisiaj liczącym się centrum literackich stypendiów rezydenckich dla całej najnowszej literatury Europy Środkowej i Wschodniej. A idea spotkań dłuższych, wspólnych pobytów pisarzy i tłumaczy z różnych krajów została dokładnie przetestowana i może funkcjonować jako sprawdzony format, którego inni mogą się od nas uczyć.
Rozmowa została przeprowadzona podczas IV Krakowskich Dni Literatury, nad którymi patronat medialny objął „artPAPIER”.