ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (118) / 2008

Barbara Surmacz-Dobrowolska,

„OSTATNIE KUSZENIE CHRYSTUSA”, CZYLI KONTROWERSJE W KINIE RELIGIJNYM

A A A
Kino nie może się poszczycić pochodzeniem ze sfery sacrum, do którego roszczą sobie prawo sztuki wyrosłe z rozmaitych religii i związanych z nimi obrzędów. A jednak bardzo szybko, bo jeszcze w XIX wieku, twórcy filmowi zaczęli sięgać po motywy biblijne, realizując przede wszystkim widowiska pasyjne. Film jako sztuka dla mas miał przedstawiać sensy biblijnych nauk w najbardziej przystępnej formie. Do dzisiaj zresztą istnieje zapotrzebowanie na tego rodzaju przekazy (poniekąd mniej lub bardziej historyczne z punktu widzenia widza). Co więcej, Biblia jest na swój sposób gotową bazą scenariuszy. Jak stwierdził niegdyś Cecil B. DeMile: „Brak scenariuszy? Mogę zrobić film z każdego rozdziału Biblii… Może wyłączając Księgę Liczb”. I nie można się w tym przypadku z „ojcem wielkich widowisk biblijnych” nie zgodzić. Jednak to, co najistotniejsze w Biblii jako swoistej bazie motywów filmowych, to jej możliwości interpretacyjne i szeroki wachlarz motywów nie zawsze przekładalnych na język filmu w sposób dosłowny.

Obok klasycznych widowisk, których twórcy często z wielkim rozmachem adaptują wątki zaczerpnięte ze Starego i Nowego Testamentu, można zaobserwować w kinematografii również najrozmaitsze mniej lub bardziej swobodne odwołania do sfery religii, inspirowane najczęściej zawartymi w Biblii treściami filozoficznymi, moralnymi, społecznymi czy kulturowymi. Pismo Święte jest bowiem nośnikiem systemu etycznego nie tylko dla osób wierzących, funkcjonujących w kręgu obrzędowości chrześcijańskiej. Wyłączając pierwsze trzy przykazania, wszystkie pozostałe są, a przynajmniej powinny być, podstawą „moralnego kręgosłupa” każdego człowieka bez względu na jego implikacje religijne. Istniejąc tak długo i w tak szerokim kręgu kulturowym, Biblia stała się skarbnicą archetypicznych wzorców, po jakie sięgają twórcy i które tak łatwo rozpoznajemy na ekranie, nawet jeśli film wyraźnie odbiega od treści stricte ewangelicznych. Bogactwo motywów i inspiracji przetwarzanych przez wyobraźnię twórców, dawało i nadal daje niezwykle ciekawe i niepodlegające jednoznacznym klasyfikacjom, choć czasem kontrowersyjne, efekty.

Takim sztandarowym przykładem filmu o tematyce religijnej, który umieszczany jest we wszelkich możliwych zestawieniach dzieł kontrowersyjnych, takich jak choćby rankingi na „najbardziej antykatolicki film wszech czasów” („Faith & Family”), „25 najbardziej kontrowersyjnych i szokujących obrazów wszech czasów” („Entertainment Weekly") czy „filmy najbardziej antykatolickie w swojej wymowie” (ranking zamieszczony w 2004 roku w tygodniku „Polityka”), jest „Ostatnie kuszenie Chrystusa” Martina Scorsese (1988). Już pierwsze doniesienia o planowanej produkcji wywołały falę protestów, a rozpoczęte w 1983 roku przygotowania do realizacji obrazu doczekały się finału dopiero pięć lat później. Ten niezwykle skomplikowany interpretacyjnie film, przez daleko odbiegające od utartych schematów wiary katolickiej ukazanie postaci Chrystusa, nie tylko bulwersował opinię publiczną. W kręgach katolickich został okrzyknięty obrazem bluźnierczym. Pomimo nominacji do Oscara, w niektórych krajach został zakazany, w wielu innych natomiast, tak jak w Polsce, nigdy nie doczekał się premiery kinowej, został jedynie wydany na DVD.

Otoczka skandalu była w zasadzie konsekwencją złej sławy powieści Nikosa Kazantzakisa pod tym samym tytułem, na podstawie której powstał scenariusz filmu Scorsesego. Wydana w 1954 roku książka przyczyniła się do ekskomunikowania Kazantzakisa przez Grecki Kościół Prawosławny, który wiele lat później przyłączył się do protestów przeciw rozpowszechnianiu filmu. Powieściopisarz i myśliciel, przez wielu uważany za najważniejszego greckiego pisarza i filozofa XX wieku, tworząc swe dzieło, jawnie odciął się od wszystkich ewangelii, za podstawę biorąc własne rozważania i w umiejętny sposób sięgając do korzeni chrześcijańskich, które – jak sam twierdził – zamiast ograniczać myślowe horyzonty, powinny stać się punktem wyjścia do refleksji na temat głębi zagadnień etycznych i duchowych. W prologu do swej powieści Kazantzakis stwierdza, że wyrosła ona z jego własnej wewnętrznej walki pomiędzy ciałem a duchem: „Każdy człowiek uczestniczy w boskiej naturze, zarówno w swym duchu, jak i ciele. Dlatego właśnie misterium Chrystusa nie jest jedynie misterium dla określonego wyznania wiary: jest ono uniwersalne”. Podobny w wymowie cytat z powieści Kazantzakisa umieszczony został w prologu filmu: „Dwoistość natury Chrystusa – jego pragnienie, tak ludzkie i nadludzkie zarazem, by stać się podobnym Bogu… stanowiła dla mnie zawsze głęboką, nieprzeniknioną tajemnicę. Nieustanna bezlitosna walka między ciałem a duchem była dla mnie od młodości głównym powodem udręki, źródłem wszystkich radości i smutków… a moja dusza jest polem bitwy, na którym walczą ze sobą i łączą się te dwie armie”. Już w tych słowach podkreślona została dwoistość natury Chrystusa, który – jak mówi Pismo – „zstąpił na ziemię i stał się człowiekiem” z wszelkimi człowieczeństwa atrybutami, a zatem również słabościami. Zamiar ukazania dwoistości natury Chrystusa zdecydowanie lepiej niż pisarzowi udało się zrealizować Scorsesemu, łagodzącemu zdecydowanie antykościelny wydźwięk książki. Kazantzakisowi zresztą nie zarzucono napisania powieści o człowieczeństwie Chrystusa, lecz przedstawienie jego roli w sposób niemożliwy do pogodzenia z naukami Kościoła. Z tego też powodu nie można, jak czyni to wielu przeciwników filmu, stawiać znaku równości między pierwowzorem literackim a jego adaptacją filmową.

Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, Scorsese zamieścił pod otwierającym „Ostatnie kuszenie Chrystusa” cytatem z powieści Kazantzakisa informację, iż „film nie jest oparty na ewangeliach, jest fikcją, próbą zbadania odwiecznego, duchowego konfliktu”. Rzeczywiście, sceny biblijne są tu w zasadzie pretekstowe, zupełnie drugorzędne i przywoływane w fabule tylko o tyle, o ile jest to konieczne dla ukazania reżyserskiej interpretacji postaci Chrystusa. Trudno się zorientować, który z apostołów jest którym, wszyscy (z wyjątkiem Judasza odgrywającego w filmie znaczącą rolę) stanowią jakby tło dla rozgrywającego się na pierwszym planie dramatu Jezusa. Scorsese pomija fundamentalne dla powieści pytania o sens i prawdę ewangelii, o istotę instytucji kościelnych, nie interesuje go podważanie ich fundamentów. Reżyser koncentruje się na relacji Bóg – człowiek, nie zaś na pośrednictwie instytucji kościoła i jego doktryn. Pragnął, jak sam twierdzi, dotrzeć do istoty prawdziwego posłannictwa Jezusa.

Cóż zatem takiego prezentuje autor, że uczynił ze swego dzieła obraz przez długi czas noszący etykietkę najbardziej kontrowersyjnego filmu wszech czasów? Mocno upraszczając, można stwierdzić, że „Ostatnie kuszenie Chrystusa” jest opowieścią o Jezusie targanym ludzkimi wątpliwościami co do natury własnej misji, o człowieku, który z jednej strony pragnie wypełnić wolę Boga, z drugiej jednak marzy o „normalnym” życiu. Zamiast ciężkiego losu Mesjasza i Zbawiciela, Chrystus pragnie spokojnej egzystencji u boku Marii Magdaleny (Barbara Hershey). Bohatera filmu poznajemy jako cieślę wytwarzającego krzyże dla Rzymian, umęczonego wątpliwościami co do własnego miejsca w świecie. Judasz (Harvey Keitel) zarzuca mu kolaborowanie z wrogiem i wzywa go do walki z „okupantem”. Dążenia Judasza wiążą się bowiem ze zwalczaniem Rzymian, podczas gdy walka Chrystusa rozgrywa się w nim samym, kiedy zaczyna on przeczuwać, że nie o takie zwycięstwo, o jakim mówi jego towarzysz, chodzi Bogu.

Relacja między parą bohaterów jest swego rodzaju osią i siłą napędową filmu. Ukazanie Judasza jako najbardziej zaufanego z apostołów, osoby niezwykle znaczącej dla istoty misji Chrystusa na ziemi, uderzało w jeden z mocniej zakorzenionych w kulturze stereotypów dotyczących tej postaci – traktowanej zwykle jako symbol zdrady – i stało się jednym z obiektów krytyki ze strony środowisk chrześcijańskich, mimo iż w Ewangeliach św. Jana czy św. Mateusza można odnaleźć sugestie, że zdrada Judasza był częścią boskiego planu zbawienia.

Inną równie znaczącą postacią w filmie Scorsesego jest Maria Magdalena, która uosabia tęsknotę Jezusa za życiem bez brzemienia boskości, za życiem normalnego człowieka. Znaczenie obu postaci – Judasza i Marii Magdaleny – bardzo subtelnie i sprytnie reżyser podkreślił w scenie kuszenia na pustyni, kiedy to szatan najpierw pod postacią żmii głosem Magdaleny obiecuje Jezusowi rozkosze cielesne i życie u boku ukochanej kobiety, a następnie pod postacią lwa mówiącego głosem Harveya Keitela próbuje go przekonać, iż przemawia z głębi jego serca, za którego podszeptami powinien podążyć.

Postać szatana i idea kuszenia (o czym zresztą świadczy tytuł filmu) są w obrazie Scorsesego niezwykle ważne; nie są przy tym bynajmniej płaskimi ikonami. Kuszenie na pustyni „nie kończy sprawy”, Chrystus wychodzi z niego silniejszy, ale wątpliwości powracają. Można stwierdzić, iż szatan nie tyle ukazuje się Jezusowi w konkretnych momentach, co tkwiąc głęboko w jego wnętrzu, nieustannie jątrzy jego duszę. Uświadamiając sobie posiadanie boskiego pierwiastka oraz zaczynając rozumieć własne przeznaczenie i ciężar spoczywający na jego barkach, bohater nie przestaje być Chrystusem ludzkim, wątpiącym; z jednej strony chce wypełnić wolę Boga, co w miarę upływu czasu daje mu siłę, w skrytości ducha jednak wciąż pragnie, by Bóg zmienił „scenariusz”. Dlatego tak łatwo daje się skusić szatanowi tuż przed wypełnieniem misji. Jezus pragnie wierzyć w Boga miłosiernego, takiego, jakim Go przedstawia szatan – w Boga, który przecież w ostatniej chwili, tuż przez złożeniem ofiary, ocalił syna Abrahama. Dlatego też bohater schodzi z krzyża i dopóki Judasz nie uświadomi mu, jak wielki błąd popełnił, żyje na sposób ludzki, cielesny.

Do niezwykłości i wielopoziomowości interpretacyjnej postaci Chrystusa z pewnością przyczynił się odtwórca głównej roli, Willem Dafoe – jego wyjątkowo plastyczna twarz i świetne aktorstwo oddają wszelkie subtelności nastroju bohatera, wewnętrzne wątpliwości, sprzeczności, od gniewu i strachu, po posłannictwo miłości. Chrystus Scorsesego i Willema Dafoe jest zarazem pokutnikiem, niosącym miłość Mesjaszem, ale i dzierżącym miecz wojownikiem. Jest jednak przede wszystkim człowiekiem i to właśnie dzięki temu, że nic nie przychodzi mu łatwo, jego ofiara i poświęcenie wydają się jeszcze większe. Zbawiciel w oku kamery Scorsesego to człowiek, któremu Bóg wytyczył niełatwą i bolesną drogę. To postać cierpiąca, pełna słabości, niepozbawiona grzechu i wyrzutów sumienia. Ale też osoba poszukująca, zadająca pytania, pragnąca pewności, że powierzona jej misja i boski plan dla niej przygotowany są skończone i celowe. To Jezus, który najpierw musi w ten plan uwierzyć, by dopiero potem móc umrzeć na krzyżu za ludzkość.

Mimo wszystkich wieloznaczności, odrzucając wszelkie upraszczające konwencje, w ostatniej scenie reżyser daje jednoznaczne świadectwo przekonaniu, iż pomimo dwoistości natury Chrystusa, nie można rozpatrywać jego istoty w oderwaniu od ofiary, jaką złożył. Jego życie bez posłannictwa byłoby tylko istnieniem zwykłego człowieka, którym przecież nie był. Co więcej, ukazanie Jezusa w taki właśnie sposób podkreśla dialektyczny charakter wiary – nigdy bowiem nie jesteśmy tak blisko Boga, by nie zwątpić i zboczyć ze ścieżki i nigdy nie jesteśmy od Niego tak daleko, by nie móc zawrócić.

Niejednokrotnie w historii kina twórcy filmów o tematyce religijnej, jak to miało miejsce choćby w przypadku wspomnianego na początku Cecila B. DeMilla, luźno interpretując fakty, dążyli przede wszystkim do zauroczenia widzów przepychem dekoracji, widowiskowością scen zbiorowych i efektów specjalnych, ukazywali wielkie momenty historyczne i mimo że zaprezentowane przez nich inscenizacje nie odbiegały od ikonograficznych standardów, a zatem w żadnej mierze nie podlegały pojęciu kontrowersji, brakowało w nich tego, co w filmie religijnym powinno być najważniejsze – duchowego przeżycia. Niezwykle realistyczny i zgrzebny na swój sposób w warstwie wizualnej film Scorsesego w żadnej mierze nie jest widowiskowy, choć urzeka prostotą obrazu i wyjątkową muzyką Petera Gabriela. Co więcej, z punktu widzenia rzeczonych standardów ikonograficznych akceptowanych przez środowiska chrześcijańskie – kontrowersyjny, a jednak pozbawiony łatwego dydaktyzmu obraz nie tylko dostarcza głęboko duchowych przeżyć. Pozwala również widzowi na własną interpretację przedstawionych wydarzeń.

Scorsese jako jeden z pierwszych w tak dobitny sposób udowodnił, iż film religijny nie musi być jednoznaczny, nie musi dawać oczywistych wskazówek, powinien za to nieść namysł nad religią, duchowością i ich miejscem w życiu człowieka. O tym, że dosłowność obrazu nakręconego przez zdeklarowanego wyznawcę niekoniecznie daje zamierzony efekt duchowy, świadczyć może choćby dużo późniejsza od filmu Scorsesego „Pasja” (2004) Mela Gibsona, także na swój sposób kontrowersyjna. Z kolei również krytykowana przez środowiska katolickie „Dogma” (1999) Kevina Smitha pokazuje, jak poprzez inspiracje ewangelią czy postaciami z Biblii można stworzyć dzieło na pierwszy rzut oka obrazoburcze, bo odbiegające od utartych schematów, jednak w swej wymowie (w tym wypadku odrobinę pokrętnej) słuszne, choćby z punktu widzenia idei przeciwstawiania się komercjalizacji religii.

Niezwykła popularność obrazów czy tekstów literackich inspirowanych Biblią, a niekoniecznie jednoznacznie biblijnych, świadczy zresztą o tym, że istnieje na nie zapotrzebowanie, podobnie jak na apokryfy, w tym na liczne „piąte ewangelie”, „nieoficjalne” opowieści o życiu Jezusa Chrystusa, w jakie niektórzy wierzą, choć są świadomi faktu, że nie wpisują się one w oficjalny kanon tekstów uznawanych przez Kościół Katolicki. Analizując takie przykłady, nie można oprzeć się wrażeniu, iż najbardziej oburzają obrazy wyłamujące się z tradycyjnej ikonografii uznawanej przez zinstytucjonalizowane chrześcijaństwo, bądź ukazujące instytucje kościelne w negatywnym świetle, tak jak np. oparty na autentycznych wydarzeniach, świetny brytyjski obraz „Siostry Magdalenki” Petera Mullana (2002), który notabene również często gości w rankingach filmów antykatolickich.

„Ostatniego kuszenia Chrystusa” nie można jednoznacznie podsumować słowem „obrazoburczy”. Trudno też reżysera wychowanego w wierze katolickiej i uczęszczającego niegdyś do seminarium duchownego posądzać o bluźniercze intencje. Sam twórca mówi zresztą o swym dziele jako o obrazie najbardziej osobistym w jego artystycznym dorobku. Film ten po prostu prowokuje do wysnucia wniosków z faktu, iż Chrystus był zarazem Bogiem, jak i człowiekiem. Zatem – jak pisze w tekście „Autorstwo «Ostatniego kuszenia Chrystusa»” Marcin Dulemba („Kwartalnik Filmowy” 2007, nr 59): „Z dwoistości Jego natury płynie nie tylko cierpienie i rozdarcie, lecz również nadzieja na to, że w człowieku jest wystarczająco dużo siły, odwagi i miłości, by zwyciężyć i stać się takim jak On”. Film Scorsesego jest dziełem niezwykle błyskotliwym, skłaniającym do refleksji nie tylko nad kwestiami boskości i człowieczeństwa Chrystusa, ale przede wszystkim nad tematem szeroko pojętej wiary, która w dzisiejszym świecie coraz częściej bliższa jest „folklorowemu”, przypominającemu „duchowy śmietnik” ruchowi New Age, niż duchowości w jej etymologicznym znaczeniu.

Dlatego odsuwając na bok negatywny stosunek środowisk katolickich do filmu, warto przejrzeć fora internetowe poświęcone dziełu Scorsesego, które mogą zaskoczyć wielością komentarzy zarówno pozytywnych jak i negatywnych. „Ostatnie kuszenie…” niewątpliwie daje ogromne możliwości interpretacyjne, stąd wielość i rozmaitość opinii na jego temat. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, iż kontrowersje narastające wokół tego obrazu biorą się nie z odejścia od uznanych wyobrażeń świętości, lecz z nieumiejętności odczytywania tekstów niejednoznacznych, otwierających się na różne interpretacje, wykraczające poza stereotypy i z góry przygotowane wzorce, korzystających z najrozmaitszych naszych wewnętrznych interpretacji Biblii i osobistych postaw wobec religii. To, co bulwersuje jednego, drugiemu może wydawać się największą siłą filmu. Współcześnie sfera sacrum i przestrzeń duchowości zyskały tak szerokie granice, iż nie można chyba w ogóle mówić o ukazywaniu jednoznacznych obrazów Boga czy boskości. Należy się raczej koncentrować na problemie ludzkiego ich doświadczania, pojmowania, co też czyni niewątpliwie już nie młody, lecz nieustannie aktualny film Scorsesego. Jak stwierdził sam autor przed premierą filmu: „Sądziłem, że udało mi się zaproponować wszystkim sposób na utożsamienie się z Jezusem, który jest przecież zwykłą postacią, istotą ludzką, która kołacze do Boga, która Go szuka. Jego namiętności, jego słabości, jego pragnienia są takie same jak nasze – myślałem o jakimś sposobie przybliżenia go nam, o drodze ku nadziei. W nim, w walce między Bogiem i Szatanem, zwycięża Bóg. Ci, którzy tego nie rozumieją, nie rozumieją też mego filmu, który dla mnie jest jak modlitwa…”.
„Ostatnie kuszenie Chrystusa” („The Last Temptation of Christ”). Reż.: Martin Scorsese. Scen.: Jay Cocks, Paul Schrader. Obsada: Willem Dafoe, Harvey Keitel, Barbara Hershey. Gatunek: dramat. Kanada / USA 1988, 164 min.