ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (121) / 2009

Alan Misiewicz,

CIESZYĆ SIĘ CODZIENNOŚCIĄ: „HAPPY-GO-LUCKY, CZYLI CO NAS USZCZĘŚLIWIA”

A A A
Po głośnym i docenionym dramacie społecznym „Vera Drake” (2004), Mike Leigh powraca na ekrany, proponując dzieło lekkie i przyjemne – komedię „Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia”. Akcja, tak jak w większości filmów reżysera, toczy się w Londynie, tyle że twórca stroni tym razem od naturalistycznej, wręcz brutalnej estetyki. Z jego najnowszego filmu płyną ciepły optymizm i afirmacja życia, które wcale nie musi być traktowane poważnie i z namaszczeniem. Reżyser zdaje się mówić: patrzmy na życie jak na zabawę, uśmiechajmy się, zmieniajmy świat uśmiechem. Taką właśnie postawę stara się zachować główna bohaterka jego najnowszego filmu.

Współczesny Londyn został przedstawiony w najnowszym filmie Mike’a Leigh w sposób realistyczny, z uwzględnieniem zamieszkujących go różnych narodowości, charakterów i kontrastowych postaci. Niemniej trudno doszukiwać się tu opowieści o samym Londynie, o jego złożonościach. Miasto to stanowi raczej doskonale skonstruowane, bardzo wiarygodne tło dla akcji. A w filmie nie dzieje się nic szczególnego. Oto trzydziestoletnia Poppy (Sally Hawkins) – nauczycielka pracująca w szkole podstawowej. Znakomicie realizuje się w zawodzie i nie oczekuje od życia w zasadzie niczego innego. Po pracy spotyka się ze swoimi przyjaciółkami, by porozmawiać o wszystkim wokoło. Bohaterki prowadzą proste, niemal banalne rozmowy, pełne sformułowań typu „wspaniale”, „świetnie”. Ot, babskie pogaduszki. Poppy mieszka ze swoją przyjaciółką – Zoe (Alexis Zegerman), z którą odbyła kiedyś kilkumiesięczną podróż do Tajlandii, Australii, Bali, Malezji i Wietnamu, gdzie pracowały w miejscowych szkołach. Tu, w Londynie, Poppy uczy się prowadzić auto. Jej instruktorem jest Scott (Eddie Marsan) – człowiek głęboko nieszczęśliwy, który jednak z całą pasją oddaje się swojej pracy. Bohaterowie wiodą zabawne konwersacje – czy raczej: półkonwersacje – które pokazują, jak bardzo różnią się od siebie. Poppy chodzi także na kurs flamenco, który prowadzi rozemocjonowana Hiszpanka (Karina Fernandez).

Bohaterka najnowszego dzieła Mike’a Leigh wiedzie zwyczajne, pozbawione wielkich wydarzeń życie. Nabiera ono jednak szczególnego znaczenia, gdyż sposób postrzegania świata przez Poppy ma w sobie coś z pięknej kontemplacji szarej rzeczywistości. Bohaterka patrzy na świat z innej niż większość ludzi perspektywy, próbując odnaleźć radość w wykonywanych codziennie czynnościach. Przede wszystkim cały czas się uśmiecha; swoim uśmiechem obdarowuje każdego, kogo spotka – czy to w autobusie, czy w księgarni. Przyjazny stosunek do wszystkich i wszystkiego nie jest w jej przypadku zaplanowaną obroną przed światem. Jej optymizm to nie jakaś ucieczka przed trudnościami – Poppy nie patrzy na swoje życie jak na coś, co jest trudne, niemożliwe. Po prostu we wszystkim dostrzega radość, znajduje małe smaczki w codzienności, wszystko tłumaczy na własny sposób. Gdy zauważa, że ktoś ukradł jej rower, podsumowuje to krótko: „Nie miałam nawet szansy się pożegnać”. Gdy zaś jedzie zatłoczonym autobusem, który gwałtownie skręca, a pasażerowie z trudem utrzymują równowagę, z uśmiechem na twarzy mówi: „Ooo! Nie spodziewałam się tego!”.

Londyn ukazany w filmie Mike’a Leigh pełen jest kontrastów i różnorodnych charakterów. Miasto żyje swoim życiem, a reżyser nie stroni od przedstawiania zdarzeń, które dla wymowy filmu nie mają większego znaczenia. Na tym tle spotkanie Poppy z bezdomnym to tylko mały epizod, który zdaje się mówić, że życie tworzą zdarzenia pozornie nieistotne i krótkotrwałe znajomości, które są tylko „przechodnimi półcieniami”. Fragment z nauczycielką flamenco, która, tłumacząc istotę tańca, niespodziewanie ze łzami w oczach wybiega z sali, ma w sobie sentymentalny urok. Nie jest pozbawiony też odrobiny komizmu. Każdy człowiek jest przecież na swój sposób zabawny i przede wszystkim piękny. Poppy widzi to piękno we wszystkich. Próbuje nawet dostrzec urok swojego instruktora jazdy.

Scott, tak jak Poppy, jest zwykłym, szarym człowiekiem, a jednak bardzo się od niej różni. Stanowi przeciwieństwo rozentuzjazmowanej nauczycielki. To furiat, który próbuje zaplanować swoje życie, ustalić zasady, według których będzie mógł funkcjonować. Właśnie dlatego, nie potrafiąc dostosować się do twardej rzeczywistości, jest głęboko nieszczęśliwy. Na dodatek wydaje się głęboko przekonany o słuszności swoich teorii dotyczących ludzi, kultury oraz miasta, w którym przyszło mu żyć.

Eddie Marsan stworzył kreację doprawdy fascynującą – może nawet bardziej przekonującą niż Sally Hawkins. Jej gra bardzo często balansuje na granicy między radością i optymizmem a byciem „słodką idiotką”. Eddie Marsan zagrał choleryka, zamkniętego w sobie, ale często wybuchającego gniewem, człowieka, do którego trudno dotrzeć i którego trudno zrozumieć. Taki profil psychologiczny jest bardzo ciekawym urozmaiceniem grupy charakterów zaprezentowanych w filmowym świecie Mike’a Leigh. Sposób, w jaki w tej rzeczywistości funkcjonują, stanowi pewne novum. Patriarchat traci tu na sile, a kobieta doskonale potrafi się sama realizować, jest samowystarczalna. W świecie tym różnica między mężczyznami a kobietami zostaje zniwelowana. Nie ma już mowy o klasycznie pojmowanym savoir-vivre. Kobieta sama otwiera tu sobie drzwi do samochodu, to ona kupuje i przynosi mężczyźnie piwo – nie odwrotnie, to ona – gdy chce się umówić na randkę – pierwsza dzwoni do partnera. Kobieta decyduje o sobie – nie kto inny. Właśnie te zmiany drażnią Scotta. Bohater zauważa, że mężczyźni tracą swoją przywódczą rolę w społeczeństwie i przez to sam czuje się niepewnie.

Mike Leigh w swoim najnowszym filmie namawia do kontemplowania życia i wyraźnie twierdzi, że nie musi być ono traktowane ze śmiertelną powagą. „Happy-Go-Lucky” jest egzemplifikacją wielkiego piękna i wspaniałości istnienia. Świat można celebrować poprzez odnajdowanie w nim małych przyjemności, bo w istocie rzeczy to one nadają cel egzystencji człowieka. Całość zgrabnie podkreśla odpowiednio skomponowana muzyka Gary'ego Yershona, która do wymowy filmu pasuje tak, jak pstrokaty ubiór do osobowości Poppy. Z przesłania filmu płyną radość, optymizm, chęć życia.

Niemniej reżyser mówi też coś więcej – wspomina na przykład o tym, że dorosłość jest pojęciem względnym, że właściwie nie istnieje jej granica. Okazuje się (ostatnia scena ma wymiar symboliczny), że każdy człowiek na swój sposób przebywa drogę ku dorosłości – nieważne, czy jest on dziecinny, a życie traktuje lekko jak Poppy, czy poważny i dojrzały. Wszyscy nieustannie dojrzewają i właściwie trudno stwierdzić, kiedy człowiek osiąga dorosłość. Granica pomiędzy młodością a dorosłością nie istnieje, a jeśli nawet, to jest bardzo płynna. Jak woda w jeziorze, po którym niebieską łódką pływają Poppy i Zoe.
„Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia” („Happy-Go-Lucky”). Scen. i reż. Mike Leigh. Obsada: Sally Hawkins, Alexis Zegerman, Eddie Marsan, Karina Fernandez. Gatunek: komedia. Wielka Brytania 2008, 118 min.