ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (121) / 2009

Mikołaj Marcela,

MIEJSKIE SPA-GETTA

A A A
W recenzowanym niedawno przeze mnie na łamach „artPAPIERu” wydawnictwie „Second Person. Role-Playing and Story in Games and Playable Media” zamieszczony został artykuł Jane McGonigal, poświęcony power plays – nowym formom miejskiej, a właściwie już globalnej rozrywki. Power play to połączenie możliwości komunikacji i dokumentowania, jakie dają najnowsze technologie cyfrowe, z ulicznym teatrem. Areną gry staje się miasto lub – w globalnych odmianach power plays – zespół lokacji wyznaczonych przez autorów scenariusza gry. Ich wzorcową, a zaraz najprostszą postacią są flash moby, jednak jak każda forma rozrywki także power plays rozwijają się, oferując graczom zróżnicowane odmiany gier miejskich (coraz bardziej popularnych także w Polsce) oraz wielkie, globalne przedsięwzięcia organizowane dla nawet setek tysięcy graczy na całym świecie. Co jednak czyni power plays wyjątkowymi? Według McGonigal jest to „wyzwanie rzucone graczom, aby grali w środowiskach, w których normalnie by tego nie robili, aby współdziałali z nieznajomymi, których normalnie nie uznaliby za partnerów w grze, aby sami tworzyli spontaniczne widowiska i na nowo, w sposób widoczny dla otoczenia, wytworzyli ogólnie przyjęte normy postępowania w danej przestrzeni”.

Miasto kreatywne
Power plays, o których pisze amerykańska badaczka i twórczyni gier, są doskonałym przykładem nowego spojrzenia na przestrzeń miejską i jej mieszkańców, symptomem dzisiejszej kultury – i pewnie nie bez powodu ich źródeł należy szukać w Kanadzie i USA. Za Michałem Penkalą i jego artykułem „Pochwała różnorodności – miasto kreatywne”, który ukazał się w ostatnim numerze „Res Publiki Nowej”, można powiedzieć, że „miasto staje się areną zarówno pracy, jak i kreatywnej rozrywki i konsumpcji” (s. 175), a za cytowaną przez niego Saskią Sassen, że coraz częściej chcemy odwiedzać miasta „nie ze względu na tamtejsze muzea czy zabytki, lecz ze względu na chęć doświadczenia czegoś, co można by nazwać urban exotica – sceny punkowej, mieszanki ludzi z całego świata, najnowszej markowej architektury, występów ulicznych, by wymienić tylko kilka. Dzisiejszy wigor nieformalnej twórczości kulturowej w miastach – parady, występy uliczne oraz teatralizacja polityki – to temat sam w sobie” (tamże). Według Richarda Floridy, którego teorii poświęcony jest artykuł Penkali, miasto kreatywne tworzone jest dla klasy kreatywnej, którą cechuje talent, tolerancja i wiedza (na ogół hi-tech), co pozwala na stworzenie różnorodnej i kreatywnej przestrzeni miejskiej. Jednym z zadań takiego miasta jest właśnie oferowanie nowych form rozrywki dla nowej klasy społecznej. Wydaje się, że tego rodzaju propozycją mogą być właśnie różnego rodzaju gry miejskie, które z jednej strony stają się wizytówkami miast i pomagają w ich promocji (dziś nie ma już chyba dużego polskiego miasta, w którym nie przygotowywano by tego typu gier), a z drugiej, coraz częściej znajdują swoje miejsce w katalogach firm organizujących szkolenia i towarzyszące im imprezy integracyjne, ponieważ, jak informują organizatorzy, dostarczają one „ogromu emocji”, „interesującego sposobu na poznanie nowych, ciekawych miejsc” oraz pozwalają na „pełne zaangażowanie uczestników”. Czy zatem nie jest to idealna forma kreatywnej rozrywki dla kreatywnej klasy?

Gettoizacja i gated communities
Jednakże power plays są symptomatyczne także pod względem otwarcia uczestników na przestrzeń miejską oraz innych mieszkańców. Być może tego typu gry, które narodziły się już w XXI wieku i które od tego czasu stają się coraz bardziej popularne wśród twórców i społeczności graczy, są odpowiedzią na procesy odwrotne – zamykanie przestrzeni miejskiej i odseparowanie się części mieszkańców od reszty miasta. Te procesy wydają się być jednym z podstawowych problemów w debacie nad przestrzeniami miasta, którym poświęcony jest jesienny numer „Res Publiki Nowej”. Zajmuje się nim Bohdan Jałowiecki w tekście „Grodzenie ‘wspólnego pastwiska’. O osiedlach zamkniętych w metropoliach”, dotyka go Arnold Bartetzky w artykule o sporach o wizerunki miast w postsocjalistycznej Europie, staje się on także jednym z głównych tematów rozmowy z Hartmutem Häußermannem.

Dla Bartetzky’ego zamykanie przestrzeni miejskiej i tworzenie gated communities, obok wojny z pomnikami, inwazji reklam, przeprowadzania rekonstrukcji oraz wyburzania lub banalizacji kłopotliwego dziedzictwa architektonicznego, jest podstawowym problemem kształtowania miast w Europie Środkowowschodniej po 1989 roku. Zjawiska te wiążą się jednocześnie z procesem segregacji społecznej: „Segregacji społecznej towarzyszy tendencja do ograniczenia dostępu do tych miejsc i instytucji, które w czasach socjalizmu miały charakter publiczny lub półprywatny. Klatki schodowe piętrowych bloków niegdyś dostępne praktycznie dla każdego, dziś naszpikowane zamkami bezpieczeństwa, domofonami, a często i kamerami odmawiają nieproszonym gościom wstępu na otwarte wcześniej podwórka” (s. 10). Choć Bartetzky, Jałowiecki i Häußermann zaznaczają, że nie są to zjawiska masowe, to jednak kiedy dzisiaj w mieście powstaje nowe osiedle z założenia musi ono być osiedlem zamkniętym i odizolowanym od świata – w innym przypadku ciężko jest znaleźć kupców. Bartetzky, tłumacząc przyczyny popularności gated communities, przywołuje z jednej strony opinię Krzysztofa Nawratka, według którego „antymiejskość, egoizm tego typu zabudowy jest oczywisty” (s. 11), ponieważ „jest konsekwencją braku tradycji demokratycznych i odpowiednich standardów zachowania” (tamże), zaś z drugiej powołuje się na Bohdana Jałowieckiego, dla którego zabudowa tego typu, charakterystyczna dla nowych elit ekonomicznych, wiąże się z chęcią zademonstrowania „swojego statusu poprzez odseparowanie się od członków innych grup społecznych” (tamże). Z kolei według Maciej Gduli „szczególne zapotrzebowanie na ostentacyjnie elitarne, zamknięte kompleksy mieszkalne daje się uzasadnić potrzebą kompensacji wymuszonego przez wielkopłytowe realia zrównania bogatych i biednych, wykształconych i niewykształconych” (tamże). Separują bramy, ale i co zauważa Gdula, separuje od innych także porządek i ład, który staje się kontrpropozycją dla chaosu postsocjalistycznej przestrzeni miejskiej i wizualnego anarchizmu w niej panującego.

Jałowiecki za Alainem Bourdinem zauważa, że gated communities to rodzaje partykularnych i autonomicznych struktur w gigantycznej strukturze metropolii, „w których każdy ma swobodę wyboru przynależności, podobnie jak może wybrać swoją religię, miejsce zamieszkania czy sposób podróżowania” (s. 56). To przystanie, miejsca ucieczki od metropolii jako Castellsowskiej „przestrzeni przepływów”, w której „zaludniające je populacje pozostają w ciągłym ruchu. Dotyczy to wszystkich, nie tylko turystów i włóczęgów, ale także ogółu mieszkańców” (tamże). Związane z procesami globalizacyjnymi przyspieszenie i płynność naszych czasów rodzą zagrożenia i, co za tym idzie, strach, a „ponieważ trudno jest ograniczyć ryzyko globalizacji, można zabezpieczyć się w skali lokalnej. Próbą takiego działania jest dające złudzenie bezpieczeństwa i ochrony przed wrogim otoczeniem schronienie w osiedlach za bramą. Powstają zatem nowe miejskie społeczności, których głównym, jeżeli nie jedynym, spoiwem jest strach” (s. 57). Podobnie widzi to Häußermannem, dla którego gated communities to odwrócenie się zamożnych obywateli od miasta z powodu strachu o swój majątek lub dzieci. Z tego powodu budują mur, a jak zauważa Setha Low, „mury [...] uwidaczniają społeczną kontrolę i inność klasy znajdującej się w ich obrębie” (s. 56). Okazuje się, że „fenomen osiedli za bramą jest najbardziej rozpowszechniony w Ameryce Łacińskiej, Azji i Afryce, gdzie obok starego, na ogół kolonialnego, miasta, powstają osiedla zamknięte dla klas zamożnych oraz morze konstrukcji spontanicznych, zależnie od kraju zwanych bidonvilles, favelas, barriadas, slums” (s. 58). Wszystko to rodzi dwojakiego rodzaju wykluczenie: z jednej strony wyrzuceni na margines zostają ludzie biedni, z drugiej strony przedstawiciele wyżej klasy średniej, chroniący się za bramami gated communities. Dlatego Jałowiecki mówi wręcz o gettoizacji przestrzeni metropolii, podczas gdy Häußermann stwierdza, że uprawnione jest mówienie jedynie o koncentracji. Czy słusznie?

Wznoszenie nowych murów i tworzenie gett charakteryzuje świat po 11 września 2001 roku – według Slavoja Žižka właśnie od tego momentu należy mówić o nowych formach apartheidu: „11 września jest najważniejszym symbolem końca clintonowskich szczęśliwych lat 90., nadchodzącej epoki, w której wszędzie powstają nowe mury, między Izraelem a terytoriami palestyńskimi, wokół Unii Europejskiej, na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku”. W tej nowej rzeczywistości „jesteśmy świadkami szybkiego przyrostu populacji poza kontrolą państwa, żyjącej na poły poza prawem i straszliwie potrzebującej minimalnych choćby form samoorganizacji”. Dla Žižka to właśnie slumsy są „prawdziwym symptomem haseł takich jak rozwój, modernizacja czy rynek światowy: nie są niefortunnym przypadkiem, ale koniecznym produktem wewnętrznej logiki globalnego kapitalizmu”, a ich mieszkaniec to „część bez przydziału”, „nadliczbowy” element społeczeństwa, homo sacer, wygenerowany przez system „żywy trup” globalnego kapitalizmu – „jest uchodźcą ze swojej własnej wspólnoty, tym, którego władza nie stara się kontrolować przez umieszczenie w obozie (...), ale wypycha do przestrzeni poza kontrolą”, „jest tym, wobec kogo władza wyrzeka się swego prawa do sprawowania pełnej kontroli i egzekwowania dyscypliny, uznaje ona za bardziej adekwatne pozwolenie, by mieszkał w mrocznej strefie slumsów”. To właśnie wydaje się najbardziej interesujące w tej perspektywie: „Podczas gdy o dzisiejszych społeczeństwach często mówi się, że są społeczeństwami totalnej kontroli, slumsy są terytoriami, które funkcjonują jako białe plamy na oficjalnych mapach państwa. Choć de facto są połączone z państwem więziami czarnego rynku, zorganizowanej przestępczości, grup religijnych itd., kontrola państwa jest tu zawieszona, są to przestrzenie poza prawem”, są one „terytoriami wyzwolonymi, dobrze określonymi i oznaczonymi przestrzeniami społecznymi, w których zawieszone zostaje panowanie systemu”. Dlatego też, biorąc pod uwagę ilość współczesnych homo sacer i siłę drzemiącą w bezkształtnych masach slumsów, Žižek widzi w ich zorganizowaniu i zdyscyplinowaniu jedno z najważniejszych zadań dzisiejszej lewicy…

Nowe perspektywy
Wśród artykułów zawartych w ostatnim numerze „Res Publiki Nowej” nie brakuje także prób zarysowania nowych perspektyw badawczych wobec przestrzeni miejskiej. Jedną z nich jest przedstawiona przez Marka Szczepańskiego i Weronikę Ślęzak-Tazbir osmosocjologia, a więc socjologia zapachów. Zgodnie z opisem autorów jest to „dziedzina badająca wpływ woni na zróżnicowane sfery życia społecznego, zwłaszcza dystanse, styczność i stosunki społeczne” (s. 37). Zapach określa bowiem coraz częściej różnice pomiędzy poszczególnymi warstwami społecznymi, ale i staje się wizytówką danego miejsca lub nawet miasta. „We współczesnej tkance miejskiej dostrzegamy wyraźne, realne i symboliczne, zawłaszczanie przestrzeni za pomocą aromatów” (s. 38) –służą one kreacji przestrzeni, uatrakcyjniają ją bądź stają się wyzwaniem dla zarządzających nią włodarzy. „Zapachy naturalne i sztuczne przyczyniają się do fragmentacji, segmentacji i prywatyzacji przestrzeni miast, dzielnic i ulic. Aromaty poszczególnych miejsc pozwalają na ich oznaczanie. Niektóre są ważne, inne mniej, te lubimy, tamte wydają się nam nieprzyjemne. Zapachy miejskie budzą emocje i dzięki temu budują specyficznie intymny związek pomiędzy miastem a mieszkańcami” (tamże). Często są one nieuchronnie związane z przestrzenią, a ze względu na swoją wyjątkowość mogą być źródłem inspiracji. Ale „zapach stanowi również swoisty stygmat, piętno, od którego trudno się uwolnić, co powoduje, że jest imperatywem dla danej przestrzeni, dla tego co się w niej dzieje. W odczytywaniu zapachów przestrzeni przydatna okazuje się także perspektywa semiologiczna. Aromaty w przestrzeni miejskiej mają swój udział również w gettoizacji, segmentacji i prywatyzacji terytoriów miejskich” (s. 41).

Dla zainteresowanych tym tematem wypada wspomnieć tu o książce „We władzy wstrętu” Alaina Corbina, czyli o, jak głosi podtytuł tegoż wydawnictwa, „Społecznej historii poznania przez węch. Od odrazy do snu ekologicznego”. Motto dla swojego studium zaczerpnął Corbin z „La Femme” Julesa Micheleta z 1859 roku: „Nie, nie sposób, by na osobie delikatnej, podatnej i wrażliwej nie odcisnęła żadnego piętna owa drażniąca mieszanina stu różnych rzeczy, zatrutych, zepsutych, którymi tchnie ku niej ulica, ów chaos oparów, złych wyziewów i złych snów, co unosi się nad naszymi mrocznymi miastami!”. Pokazuje ono jak wiele się zmieniło od wytężonej pracy oświeceniowych badaczy i wojny ze smrodem w XIX i XX wieku aż do dnia dzisiejszego – jak wiele pracy wymagało ogarnięcie wszechobecnego smrodu w coraz liczniejszych miastach, jak zapach wpływał na podział przestrzeni publicznej, a także jakie znaczenie miały i nadal mają zapachy sztuczne. Dosłownie u-zmysławia nam także dlaczego niejako na nowo odkrywamy, że nasza przestrzeń miejska pełna jest woni i tajemniczych aromatów.

Na koniec dwa najbardziej fascynujące artykuły: „Niepowstanie warszawskie. Widma niezaistniałej metropolii” Jarosława Trybusia i „Nerwica miejska. Warszawa” Andrzeja Ledera. Pierwszy z nich zajmuje się „jednym z nowo odkrywanych obszarów z pogranicza historii, wirtualności i minionej przyszłości [jakim] są niezaistniałe miasta, szkic do ich architektonicznego/urbanistycznego portretu” (s. 18) i przedstawia nieznane, nigdy nie urzeczywistnione oblicze, jakie ujawniają plany przebudowy stolicy z okazji wielkiej wystawy światowej, która miała się w niej obyć w 1944 roku. Według Trybusia „Warszawa należy do miast niezwykłych – wielowarstwowych. Nie chodzi tu o warstwy badane przez tradycyjną archeologię [...] – idzie o archeologię idei, warstwy pomysłów, planów, marzeń, możliwości. Niewiele europejskich stolic jest takim rumowiskiem (a może aglomeracją) nie-do-spełnionych pragnień i umarłych, zamordowanych możliwości. Tworzą one palimpsest, malowniczy chaos, sieć wiążącą realność i nierealność” (s. 19). Stąd „Niepowstanie warszawskie” to „szkic do portretu Warszawy niezaistniałej” (tamże) stworzony dzięki zebraniu projektów, które zachowały się do dzisiaj. Szkic ten „jest zbudowany z fragmentów często nieskładających się w spójną całość. To elementy historii nigdy-nie-napisanej, nigdy-nie-będącej-do-końca-napisaną, opowieści, urwanych wątków i niezliczonych ciągów dalszych” (tamże). Badanie tego wymiaru miasta jest niezwykle istotne dlatego, że „miasto widmo jest przecież czymś więcej niż rzeczywistością. Stanowi obraz pragnień, ambicji, marzeń jej mieszkańców. Jest zwierciadłem, w którym odbija się i przeszłość miasta, i – co zadziwiające – także jego przyszłość” (s. 27).

„Nerwica miejska” Ledera w jakimś sensie wydaje się być dopełnieniem artykułu Trybusia – próbą zdiagnozowania wspomnianego w „Niepowstaniu warszawskim” palimpsestu, malowniczego chaosu i sieci wiążącej realność i nierealność, jakim jawi się Warszawa. „Jeżeli więc podejmiemy psychoanalizę przestrzeni miejskiej, zgodnie z fantastyczną hipotezą, sformułowaną w eseju o ‘Kulturze, jako źródle cierpień’, jakoby można było pomyśleć, że „miasto (...) nie jest siedzibą ludzką, lecz istotą ludzką o równie długiej i bogatej przeszłości”, to Warszawa od pierwszego spotkania jawić nam się będzie jako istota straumatyzowana, uderzona i próbująca ten cios przepracować” (s. 62). Przestrzeń miejską należy analizować niczym treść snu, zaś w strukturze architektonicznej dopatrywać się treści symptomu. „Nie należy jednak lekceważyć najdrobniejszych nawet, nietypowych szczegółów” (tamże), tu wszystko ma swoje znaczenie. Analizie podlegają nie tylko trwałe elementy pejzażu miejskiego, ale także ruch i korki oraz związany z nimi układ arterii komunikacyjnych. „Dzisiejsza Warszawa to świadomość po traumie” (s. 65), a „świadomość poddaje się analizie. Tak jak przestrzeń psychiczną, również miasto można czytać, znajdować jego mechanizmy obronne, łączyć to, co rozszczepione i ujawniać sens wyparcia. Nie istnieje jeden schemat interpretacyjny. Różne miasta to różne świadomości. Tworzy je organizacja przestrzeni, oparta na podstawowych formach geometrycznych, charakterystyczna gra ciągłości i nieciągłości. [...] Wszystko to – wypełnione czasem – czyni miasta niepowtarzalnymi. Każda forma coś opowiada” (s. 68-69). Jako że nie tylko Warszawa, ale cała Polska jawi się jako świadomość po traumie, być może psychoanaliza przestrzeni miejskiej stanie się naszym wybawieniem?

Co dalej?
Artykuły zawarte w jesiennej „Res Publice Nowej” pokazują, że, wbrew obiegowym opiniom, o mieście nie zostało jeszcze powiedziane wszystko. Pojawiają się nowe zjawiska domagające się opisu oraz nowe metody i perspektywy badawcze. I choć większość tekstów zawartych w niniejszym wydawnictwie dotyczy Warszawy i jej przestrzeni miejskiej, wydaje się, że przynajmniej część zaproponowanych podejść z powodzeniem przeszczepić można do badań nad innymi polskimi miastami, które wciąż wymagają przecież gruntownego opisu, a nierzadko też wykreowania nowego, spójnego wizerunku. Najważniejsze, że dyskusja ponownie została otwarta.