ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (122) / 2009

Grzegorz Wysocki,

O TYM, W JAKI SPOSÓB – NIE PODDAJĄC SIĘ BEZ WALKI – OD CZASU DO CZASU PRZYZNAĆ RACJĘ KAZIKOWI MALINOWSKIEMU

A A A
1. Bohaterami „Zgrzewki Pandory” są dwaj studenci Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, oderwani od rzeczywistości i na samej uczelni bywający nie tak znowu często, Mistedokte oraz jego przyjaciel, Big Brother’s Brother vel Big Brothers’ Brother (w skrócie: BBB) nazywany także Rudym. Z informacji na IV stronie okładki wyczytamy, że akcja powieści toczy się w Lublinie, „w atmosferze polskich przemian z przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku” i to dość niefortunne sformułowanie nie mówi nam, że mamy właśnie rok 1993, a mowa o przełomie o tyle ma sens, o ile rzeczywiście przyjrzymy się atmosferze odbywanych w książce Przywary rozmów bohaterów, nękających ich problemów czy rzeczywistości społeczno-politycznej, w której aktualnie się znaleźli.

Mistedokte i BBB żyją w zdezelowanym domku pod Lublinem, gdzie prowadzą swoje uporządkowane inaczej życie, sprzeczają się bez przerwy na tematy okołofilozoficzne (czy może trafniej: pseudofilozoficzne) przy okazji wypalając dziesiątki gramów marihuany i haszyszu, pijąc dziesiątki litrów wszelakich alkoholi (ze szczególnym uwzględnieniem ukochanej przez studencką brać i w dalszym ciągu popularnej na Lubelszczyźnie Perły) i zagryzając to od czasu do czasu resztkami wynalezionymi w lodówce. Ot, żywot dwóch zaprzyjaźnionych studentów jakich wiele. Bo też od razu należy zaznaczyć, że „Zgrzewka Pandory” nie jest w żadnym razie powieścią szczególnie oryginalną czy przynoszącą nam odkrycia formalne, o których mówić będziemy latami. Pominę w tym miejscu cokolwiek już nieświeżą prawdę, że trudno dzisiaj mówić o napisaniu czegokolwiek nowego i wcześniej niespotykanego i od razu skonstatuję rzecz nie mniej oczywistą – konstruowanie dzisiaj fabuł cokolwiek wtórnych i będących specyficznymi, bo pośrednimi i nie zawsze świadomymi wariacjami na temat prozy już istniejącej nie musi być wadą, a efektem takich fabularnych konstrukcji nie musi być pełna wad literatura. Takim właśnie pozytywnym przypadkiem wydaje mi się „Zgrzewka Pandory” Pawła Przywary – powieść dająca się czytać niesłychanie szybko, lekko i przyjemnie, składająca się głównie z dialogów między bohaterami, charakteryzująca się wartką, przygodową akcją wciągającą czytelnika już po kilku pierwszych stronach.

2. W zasadzie mamy tutaj do czynienia z ambitną powieścią popularną i nie jest to w żadnym razie zarzut. Z drugiej strony domyślam się, że powieść ta nie zdobędzie list bestsellerów w naszym kraju (a to dlatego, że recenzenci tytuł przegapią, a to dlatego, że wydawca nie posiada milionów złotych na reklamę i promocję swoich tytułów, a to przez najzwyczajniejszy w świecie brak szczęścia czy z powodu setek występujących tutaj przekleństw itd.), choć potrafię sobie wyobrazić, że w środowisku studentów KUL, szczególnie tych z przełomu ostatnich dekad minionego wieku, zyskać ona może miano „kultowej”. I nie mówię tutaj tylko o moim „ulubionym” recenzencie, niejakim Kazimierzu Bolesławie Malinowskim, który swoim pretensjonalno-bełkotliwym stylem oznajmiał w październikowej „Lampie” [zachowuję, niestety, pisownię oryginalną – przyp. G.W.]: „normalnie, proszę ja was, uległem czasoprzestrzennemu poślizgowi, oczom nie wierzę, uszom nie słyszę – Lublin, przełom wokół okrągłostołowy, młodzi anarchiści studenci, bosz, toż przecież scena mej młodości […] i ja tam byłem, miód i mleko piłem”. Na szczęście Kazimierz Bolesław w powieści nie został sportretowany, a sami bohaterowie, choć często występują w stanie wskazującym i niezbyt sprzyjającym poprawności językowej czy logicznym wywodom, posługują się polszczyzną dużo bardziej przemyślaną i nawet jeśli nie mającą większego sensu (czego przykładem tocząca się przez wiele stron debata quasi-filozoficzna o JOKA, czyli „Jaruzela oka”; mowa o oku Wojciecha Jaruzelskiego, które – jak utrzymują nasi bohaterowie – znajduje się w ich umyśle, który to ich umysł z kolei funkcjonuje w „umyśle Jaruzela” itd.), to i tak znośniejszą, nie zniechęcającą nas do dalszej lektury.

3. Występują natomiast w powieści wspomniani studenci, szaleni anarchiści, do niedawna czynnie uczestniczący w opozycyjnych „rozróbach” na ulicach Lublina. Teraz, na początku lat 90-tych, już w wolnej Polsce nie muszą walczyć w imię wyższych celów i wartości, ale nie oznacza to bynajmniej, że z ówczesnej – posługując się językiem gazetowej publicystyki – sytuacji społeczno-politycznej, układu rządzących sił czy rzeczywistości w ogóle nasi bohaterowie są zadowoleni. Z tego niezadowolenia, a jeszcze bardziej z czystej przekory, ze sztubackiej, niedojrzałej, nie do końca przemyślanej potrzeby zgrywy i dobrej, anarchizującej zabawy wynikają wydarzenia, które już za moment doprowadzą do szalonych przygód wypełniających fabułę „Zgrzewki Pandory” do ostatniej strony. Idzie o „terrorystyczne zamachy” przeprowadzone przez Mistedokte’a i BBB na postaci, które w ich mniemaniu należy „wyeliminować”, a więc na właściciela supermarketu i szefa WKU ścigającego jednego z chłopaków. Wkrótce ścigać ich obu będą już wszyscy – Żandarmeria (czy, jak woli Kazik Malinowski, „Żamdarmeria”) Wojskowa, ochroniarze z supermarketu, UOP i wszędobylscy „ubecy”. Przywara zaznajamia czytelnika z wiernie, choć bez szczególnej skrupulatności oddanymi realiami ówczesnego Lublina (środowisko KUL, studenckie knajpy, „cave’iarnie”, ulice Lublina, przystanki autobusowe itd. itp.), przybliża nam głównych bohaterów, a przy okazji oddaje też głos postaciom epizodycznym i pomniejszym, choć równie dynamicznie ciągnącym akcję do przodu – mowa o „ofiarach” wspomnianych zamachów, o tępawych i nierozgarniętych ochroniarzach i byłych, a wciąż czekających na rozkazy „esbekach”, o wykładowcach i władzach uniwersytetu czy dziennikarzach lokalnych mediów.

4. Wreszcie mowa też o Ance, a więc przepięknej dziewczynie, w której Rudy – za sprawą przypadkowego spotkania w trolejbusie – zakochuje się bez pamięci w tej samej sekundzie, w której pierwszy raz spojrzał w jej twarz. Jest to miłość romantyczna w najbardziej stereotypowym znaczeniu, uczucie wszechogarniające i odbierające rozum, a zarazem przywracające „trafionemu” utracony dawno temu sens i wiarę w „życie długie i szczęśliwe”: „Gdy ją spotkałem, odzyskałem całkowitą równowagę. Owszem, był to Wielki Wybuch mojego wszechświata, ale działo się to pod moją całkowita kontrolą i przy mojej pełnej wiedzy”. Jak trafnie Mistedokte komentuje miłosne objawienie przyjaciela: „Trawa wykasowała ci już ostatnie neurony […] Raz widziałeś dziewczynę i się z nią żenisz”, co nie przeszkadza Rudemu, by w dalszym ciągu toczył swój infantylny, na poły grafomański, pseudoromantyczny monolog świeżo upieczonego kochanka, który od razu zamierza wziąć ślub: „Po to, by nie tracić czasu na podchody, zaloty, wymarsze do kina, by nie żyć w wiecznej szamotaninie: przyjdzie – nie przyjdzie, oddzwoni – nie oddzwoni… Ach, nie rozumiesz? Chcę czuć smak jej ust, jej ramion, piersi, brzucha… [W tym momencie Mistedokte przerywa słowami: „Miał pan dziś polucję, panie Dekutowski?” – przyp. G.W.] […] Jej buty będą stać w przedpokoju obok moich. W szafie wymieszane nasze rzeczy. W łazience jej tysiące kosmetyków obok moich… [Kolejne wtrącenie Mistedokte’a: „Masz jakieś kosmetyki?” – przyp. G.W.] […] A gdy będziemy wieczorem oglądać filmy, ona będzie kłaść swoje długie nogi obok mnie na stole, a ja będę ją gładził po udach…”. Cytuję ten obszerniejszy fragment „Zgrzewki” nie bez przyczyny – jest on bowiem w pewien sposób reprezentatywny dla całej powieści. „Zgrzewka Pandory” bawi nas dowcipami, które już znamy, dialogami, które już słyszeliśmy, postaciami, które najpewniej sami znamy z własnego życia.

5. Wszystko już było i nic tutaj nie jest dla nas szczególnie zaskakujące, ale wszystko razem powoduje, że uśmiechamy się co rusz i w ogóle nie przeszkadza nam to, że niektóre rozwiązania fabularne zbyt banalne i mało prawdopodobne, że wszyscy praktycznie bohaterowie mówią takim samym językiem (i nie idzie tylko o to, że wszyscy tutaj – może z wyjątkiem Anki i prorektora – klną nad wyraz często), że bardziej niż z powieścią realistyczną mamy tutaj do czynienia ze studencką bajką z elementami kryminalnej intrygi, infantylnego romansidła i trzymającej w napięciu przygodówki. Wręcz przeciwnie – kupujemy ten towar z całym dobrodziejstwem inwentarza, ze wszystkimi wadami i niedociągnięciami, z możliwymi przekłamaniami i nieścisłościami faktograficznymi (przykładowo, niemożliwe jest, by w 1993 roku lubelscy studenci słuchali Rammsteina i dyskutowali o nim przy piwie, jako że zespół ten powstał na początku 1994 roku, a swoją pierwszą płytę, „Herzeleid” wydał dopiero w roku 1995; mało prawdopodobna wydaje się też scena, w której jedna z epizodycznych postaci, żona lekarza, dzwoni ze swojego samochodu po karetkę pogotowia – pierwsze telefony komórkowe wprowadzono w Polsce w połowie 1992 roku, więc jedyna możliwość jest taka, że mąż wspomnianej lekarki, nie będąc właścicielem szpitala czy nawet jego ordynatorem, zarabiał w pracy naprawdę duże pieniądze). Wybaczamy nawet redaktorom tomu (czy może jest to pomysł samego autora?) doprawdy idiotyczną, nie do końca zrozumiałą ingerencję, a mianowicie wykropkowanie wszystkich, występujących tutaj naprawdę gęsto, wulgaryzmów. Czytanie dialogów z tymi wszystkimi „k…”, „ch…ami” i „skur...nami” może być co najmniej irytujące i męczące, co przyznaję z niejakim bólem, jako że odnotowując tę wadę książki, zgadzam się z Kazikiem Malinowskim, który na ów mankament również w swojej „recenzji” wskazywał. Niech więc będzie, że i nam zdarza się od czasu do czasu mówić jednym głosem.

6. Można by jeszcze rozpisać się w tym miejscu obszernie na temat „Zgrzewki Pandory” jako przykładu literatury zaangażowanej, zapytać o to, czy nie jest to przypadkiem przykład literatury prawicowej, która przyniosłaby sporo czytelniczej satysfakcji Jarosławowi Kaczyńskiemu i innym wierzącym w szare sieci, splot nieczystych interesów między biznesem a polityką czy wszechogarniający układ i byłyby to – jak mi się wydaje – rozważania całkiem uzasadnione, ale próbując się – przynajmniej w tej jednej jedynej sekundzie – przeciwstawić wszechogarniającej niczym ów układ teorii mówiącej, że każda literatura jest zaangażowana i polityczna, pozostanę przy rozpoznaniach z początku niniejszego tekstu: „Zgrzewka Pandory” to niespecjalnie oryginalna i niepozbawiona wad, a jednak ambitna i zajmująca literatura popularna, którą czyta się z duża przyjemnością.
Paweł Przywara: „Zgrzewka Pandory”. Wydawnictwo Forma. Szczecin-Bezrzecze 2008 [seria: Kwadrat].