ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (124) / 2009

Mikołaj Marcela,

KONIEC I BOMBA

A A A
Franciszek Bacon, pierwszy wielki popularyzator rozwoju nauki i płynących z niego pożytków, w 124 aforyzmie z księgi „O tłumaczeniu przyrody i o królestwie człowieka” pisze: „Pozostaje nam jeszcze powiedzieć kilka słów o doniosłości celu, do którego zdążamy. (...) Najpierw więc, jak się zdaje, dokonywanie znakomitych wynalazków zajmuje pierwsze miejsce wśród ludzkich czynności. Sądziły tak już dawne stulecia. Wynalazcom bowiem oddawały cześć boską; tych zaś co zasłużyli się w dziedzinie politycznej (...) czciły tylko jako herosów. (...) Albowiem dobrodziejstwa wynalazców mogą się odnosić do całego rodu ludzkiego, polityczne zaś tylko do określonych ludzkich siedzib, te drugie nie trwają dłużej niż kilka wieków, tamte pierwsze jakby po wieczne czasy. I reformy polityczne rzadko odbywają się bez gwałtu i zamieszek, natomiast wynalazki uszczęśliwiają i świadczą dobrodziejstwa nie wyrządzając nikomu krzywdy ani przykrości. Dalej, wynalazki to jakby nowe akty stwórcze i naśladownictwa dzieł Bożych” i to one, co dopowiada Bacon w ostatnich zdaniach „Novum Organum”, pozwolą przywrócić człowiekowi należny mu tron królewski, z którego przez ostatnie wieki stoczył się do rzędu stworzeń.

Kusząca wizja świata naprawdę nowoczesnego, u którego podstaw stoi nauka i rodzące się z niej wynalazki, coraz bardziej ułatwiające życie człowieka na Ziemi, co pozwala na zapanowanie nad przeznaczoną dla niego dziedziną przyrody, niestety nie rysuje się tak różowo, jak chciałby tego Bacon – ale też pisał on swoje słowa, kiedy nowoczesność była (ledwo słyszalną) pieśnią przyszłości. Przyroda, świat materialny jest bowiem w kulturze Zachodu domeną Szatana, diabła, pociągającego Mefistofelesa z „Fausta” Goethego, będącego „częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”. Rozwój zatem, jak pokazuje to Marshall Berman we „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”, jest nieustannie tragedią rozwoju, co uświadamia nam właśnie monumentalne dzieło Goethego: „Paradoks polega więc na tym, że twórcza wola i stwórczy akt Boga są w skali kosmicznej destrukcyjne, natomiast demoniczna żądza destrukcji okazuje się twórcza. Aby stworzyć cokolwiek na tym świecie, Faust musi współdziałać z siłami destrukcji i odpowiednio się nimi posługiwać: jedynie współpracując z diabłem i pragnąc wciąż zła, ma szansę znaleźć się w końcu po stronie Boga i czynić dobro. (...) Paradoks sięga jeszcze głębiej: (...) wszystko, co sam być może stworzy – musi ulec zniszczeniu, aby utorować drogę dalszej kreacji. Oto dialektyka, którą ludzie nowocześni będą musieli sobie przyswoić, aby móc się poruszać i żyć”. Zatem z twórczością, z rozwojem nauki, wbrew marzeniom Bacona, nierozerwalnie łączy się konieczność destrukcji i ofiar rozwoju: „Sens przesłania Mefistofelesa jest taki, by nie obwiniać się o los ofiar procesu twórczego, bo życie wymaga takich ofiar. Kto zaakceptuje destrukcyjność jako część swego udział w boskiej kreatywności, wyzbędzie się poczucia winy i będzie mógł działać swobodnie”.

Według Bermana jednym z najbardziej faustowskich projektów poprzedniego wieku było wdrożenie programu energii atomowej. Na potwierdzenie tego przypomina on przemówienie Alvina Weinberga o „Instytucjach społecznych i energii atomowej”: „My badacze energii atomowej, zawarliśmy faustowski pakt ze społeczeństwem. Z jednej strony oferujemy (...) niewyczerpane źródło energii... Ale w zamian za to magiczne źródło energii domagamy się od instytucji społecznych takiej czujności długowieczności, do których zupełnie nie jesteśmy przyzwyczajeni”. Wraz z pojawieniem się najpierw bomby jądrowej, a potem wodorowej, zupełnie inaczej, o wiele bardziej złowieszczo zabrzmiał fragment z „Manifestu komunistycznego”, w którym Marks pisze: „Nowoczesne społeczeństwo burżuazyjne, które wyczarowało tak potężne środki produkcji i wymiany, podobne jest do czarnoksiężnika, który nie może już opanować wywołanych przez siebie potęg podziemnych”. To najprawdopodobniej właśnie w przypadku energii jądrowej najbardziej zbliżył się do Boga, czego uwidocznieniem może być stosowana wobec niej terminologia i wyobrażenia, o których pisze w „The War Against Women” Marilyn French.

Strach przed zagrożeniami i potencjalnymi skutkami konfliktu nuklearnego, z którym wiązałaby się zapewne nieuchronna zagłada świata, znanego nam do tej pory, nieustannie podsycany jest przez kolejne hollywoodzkie produkcje filmowe i bestsellerowe powieści sensacyjne. Kolejną odsłoną atomowych widm krążących nad światem jest „Lit-6” autorstwa Risto Isomäkiego, która określona została przez wydawcę jako „thriller ekologiczny z elementami fantastyczno-naukowymi”.

„Lit-6” to rzeczywiście thriller, napisany według najlepszych wzorców: wielowątkowa, (może nie nazbyt) szybka i co najważniejsze zaskakująca akcja toczy się w różnych zakątkach świata (głównie w Stanach Zjednoczonych i Japonii) przy udziale multikulturowej galerii postaci – znajdujemy tu zatem wszystko to, do czego przyzwyczaiły nas amerykańskie superprodukcje. Powieść fińskiego autora próbuje łączyć „przyjemne z pożytecznym” – z jednej strony trzyma w napięciu, z drugiej ma przekazać fakty i zagrożenia związane z wykorzystywaniem przez człowieka energii atomowej. Zresztą sam tytuł jest już w pewnym sensie zapowiedzią tego wszystkiego, co znajdziemy w środku – jak informuje nas główny bohater, „dzięki litowi-6 można skonstruować nieskończenie wielką bombę jądrową, choćby ze zwykłego, niewzbogaconego uranu naturalnego (...). Albo z uranu zubożonego, który obecnie – w postaci pocisków z rdzeniem uranowym – sprzedajemy niemal wszystkim, którzy chcą kupić. Bo dla nas jest on jedynie lekko radioaktywnym, kłopotliwym odpadem” (s. 189).

Polski tytuł sugeruje także, znacznie mocniej niż tytuł angielski, skojarzenia z „Kocią kołyską” Kurta Vonneguta, do której bezpośrednio odsyła nas jeden z bohaterów. Dla Fina lodem-9 jest po prostu energia atomowa oraz prace i badania nad nią prowadzone bez pytań o możliwe konsekwencje kolejnych odkryć i świadomości odpowiedzialności za skutki działania nowych technologii. Isomäki podejmuje temat zaproponowany przez Vonneguta, ale zdecydowanie brak tu groteskowości i lekkość amerykańskiego autora – trudno zresztą się dziwić, skoro autor „Litu-6” jest antynuklearnym aktywistą...

Nauka w powieści Fina ukazuje swoje antyhumanitarne oblicze, do którego zakrycia potrzebne są już nie legalne, zgodne z prawem działania, ale przywracające porządek wewnętrzne transgresje systemu w postaci sekretnych zbrodni pod osłoną nocy, przypominających te wykonywane przez Mefistofelesa dla Fausta. W razie zagrożenia liczy się tylko wynik końcowy, a nie szczegóły i bilans ofiar. Za zwalczanie niebezpieczeństwa biorą się mało znane organizacje (jak przedstawiona w „Licie-6” jednostka N.T.U.), zaś samo ich działanie w swej istocie wydaje się bezosobowe: „Ręka Lauriego poruszyła się, jakby zaczęła żyć własnym życiem” (s. 220), „Lauri zdał sobie niejasno sprawę, że jego ręka kieruje się w stronę ostatniego wroga” (s. 221). Odnosi się to także do eksponowanych przez Isomäkiego tortur jako środka zdobywania wiedzy w dzisiejszej sytuacji politycznej.

W jednej ze swoich książek Žižek zauważa, że sytuacja prezentuje się „tak jakby nie tylko działalność samych terrorystów, ale również walka z nimi musiała przebiegać w szarej strefie i przy użyciu nielegalnych środków (...) – żaden sąd, który działa w ramach naszego systemu prawnego, nie poradzi sobie z nielegalnymi zatrzymaniami, zeznaniami otrzymywanymi drogą tortur, itd.”. A zatem status tego typu działań jest zgoła paradoksalny: „choć działają jako legalna władza, ich czyny nie są ani objęte prawem, ani przez prawo ograniczone – działają w pustej przestrzeni podtrzymywanej przez prawo, ale niepoddanej jego regulacjom”. Według Žižka, ale i Isomäkiego tracimy na tym wszyscy, bo sama zgoda na tego typu zachowania oznacza proces moralnego upadku: „będący u władzy dosłownie starają się złamać nasz kręgosłup etyczny, wyrzuć na śmietnik coś, co prawdopodobnie jest największym osiągnięciem naszej cywilizacji, czyli wzrost naszej spontanicznej wrażliwości moralnej”.

I to właśnie z torturami, a nie, jak mogłoby się wydawać, z zagrożeniem wybuchem bombą jądrową, wiąże się najciekawszy wątek powieści fińskiego autora. Skoro bowiem zarówno terroryści, jak i władza ich zwalczająca działają w „szarej strefie”, poza oficjalnym i legalnym porządkiem, to w jaki sposób selekcjonować i uwierzytelniać informacje podawane przez torturowanych więźniów? Pytanie, jakie ciśnie się na usta, choć okrutne, brzmi, czy informacje uzyskane w ramach tortur posiadają jakąkolwiek wartość, bowiem „człowiek na torturach często przyznaje się do tego, co oprawcy chcieliby usłyszeć. Odgaduje ich myśli. Mówi cokolwiek, żeby tylko skończyły się męki” (s. 143). Jak na inkwizycyjnych torturach, do których porównuje je Isomäki, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki okazuje się, że wśród dobrze znanych nam ludzi panoszą się czarnoksiężnicy i pomioty ciemności. A teraz wypada sobie odpowiedzieć na pytanie, co by było, gdyby wykorzystać tortury jako środek do szerzenia celowej dezinformacji. Tak mówi o tym jedna z postaci: „Wasz rząd sprzeciwiał się wcześniej torturom, przynajmniej w większości przypadków. Teraz staliście się największym na świecie orędownikiem tortur, prawdziwą PR-owską maszynerią pracującą na rzecz torturujących. Hollywood też dostał instrukcje, by tłumaczyć ludziom na całym świecie, czemu teraz, dla odmiany, tortury są do zaakceptowania. Wszyscy nasi ludzie, gdy zostaną zatrzymani, wiedzą, co ich czeka. Są na to przygotowani. (...) Oni nauczyli się wytrzymywać bardzo silny, długotrwały ból. Ćwiczenia czynią cuda, zwłaszcza że próg odczuwania bólu zależy przeważnie od psychiki. Będą długo milczeć, ale gdy zaczną mówić, zdradzą częściowo te same, a częściowo inne nazwiska. Niektóre są zmyślone. Nazwiska ludzi, którzy nie istnieją. (...) Część tych prawdziwych nazwisk należy do naszych braci, których już złapaliście. Inni to bracia, których już znacie, ale których z całą pewnością nie znajdziecie w Stanach Zjednoczonych. A na zakończenie – najsmaczniejszy kąsek: niewielka część z nich to wasi najwierniejsi sojusznicy. Ci, którzy działają przeciwko nam, starannie dobrani amerykańscy przywódcy muzułmańscy z szerokimi i szkodliwymi dla nas sieciami kontaktów. Teraz załatwicie ich za nas” (s. 280-281).

Co jednak stoi za tego typu postawą władzy, co skłania do tak radykalnych działań w postaci tortur? Zasadniczą część pierwszej części „Novum Organum” Bacona stanowi krytyka dotychczasowego stanu nauki, a zwłaszcza krytyka idoli osaczających i zniewalających ludzki rozum. Nie może zatem dziwić (choć zaskakujące jest to, że pisze o tym aktywista, który nieustannie ostrzega przed skutkami wykorzystania energii jądrowej), że „bomba jądrowa, istniejąca tylko w wyobraźni przeciwnika, jest o wiele lepsza i skuteczniejsza niż taka, która rzeczywiście istnieje. (...) bomba, która istnieje tylko w wyobraźni naszych przeciwników, jest idealnym straszakiem, ponieważ znajduje się wszędzie i w tym samym czasie. Mają ją wszystkie znane i nieznane organizacje terrorystyczne, wszystkie wrogie państwa. Znajduje się w każdej ciężarówce, pociągu, w kontenerze na statku lub w ładowni samolotu lecącego do Stanów. Nie można jej znaleźć ani zniszczyć, bo po prostu nie istnieje” (s. 286-287). Co więcej, dzieje się tak, ponieważ potrzebujemy żyć w ciągłej niepewności, w ciągłym ruchu.

Tę paradoksalną sytuację tłumaczy Berman, posiłkując się obserwacjami Marksa z „Manifestu komunistycznego”. Kiedy Marks pisze o nieustannym rewolucjonizowaniu narzędzi produkcji i ciągłym przewrocie, bezustannym wstrząsaniu wszystkimi stosunkami społecznymi, wiecznej niepewność i wiecznym ruchu, które wyróżniają epokę burżuazyjną spośród wszystkich innych, Berman dopowiada, że w epoce nowoczeności „bezustanne wstrząsy, wieczna niepewność i wieczny ruch, zamiast destabilizować to społeczeństwo, służą jego konsolidacji. Z katastrof czyni się okazje do dalszego, lukratywnego rozwoju i odnowy”. Okazuje się zatem, że „stabilizacja oznaczać może tylko entropię, powolną śmierć, podczas gdy nasze poczucie postępu i rozwoju jest jedyną rzeczą, dzięki której naprawdę wiemy, że żyjemy. Powiedzieć, że nasze społeczeństwo się rozpada, to powiedzieć, że żyje i ma się dobrze”. Zagrożenia nuklearne, ekologiczne i kosmiczne są na trwałe wpisane w nowoczesność i w magiczny sposób bardziej jej służą niż szkodzą... A że żyjemy w świecie hiperrzeczywistości, być może najlepiej na nas działają zagrożenia hiperrzeczywiste?
Risto Isomäki: „Lit-6”. Przeł. Bożena Kojro. Wydawnictwo Kojro. Warszawa 2008.