ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (125) / 2009

Izabela Franckiewicz,

„MILIONERZY” PO HINDUSKU

A A A
Indyjska edycja teleturnieju „Milionerzy”. Na fotelu vis-à-vis prowadzącego siedzi osiemnastoletni Jamal (Dev Patel) – pracownik call center. Zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Na udzielenie ostatniej musi jednak poczekać do kolejnej edycji programu, gdyż właśnie kończy się czas antenowy. Geniusz, szczęściarz, a może oszust? Wiedza Jamala zostaje podana w wątpliwość; prosto z wizji bohater trafia do aresztu. Tu poznajemy koleje losu dziecka hinduskiej ulicy.

Narracja filmu „Slumdog. Milioner z ulicy” składa się z korespondujących z liczbą pytań zadanych w teleturnieju mikroopowieści, które tworzą historię życia Jamala. Opowieści te w swej malowniczości sięgają do najlepszych indyjskich tradycji, których zręby znajdujemy chociażby w „Baśniach z tysiąca i jednej nocy”. Bez wątpienia film Danny’ego Boyle’a przynosi wzruszającą historię biednej sieroty w wydaniu hinduskim. Przede wszystkim jednak zwracają w nim uwagę niesamowite, często zabawne epizody, doskonale znane czytelnikowi literatury amerykańskiej i angielskiej w postaci „Przygód Tomka Sawyera” Marka Twaina czy „Olivera Twista” Charlesa Dickensa. Sam scenariusz filmowy zresztą również ma oparcie w literaturze – powstał na podstawie debiutanckiej powieści Vikasa Swarupa, która dostępna jest już w naszych księgarniach.

Film Boyle’a znakomicie wpisuje się również w dialog z tradycjami filmowymi. Wyczuwalna jest w „Slumdogu” nutka kina familijnego, choć z racji drastyczności niektórych scen dzieło reżysera nie jest dzieciom dedykowane. Perypetie małego Jamala to najciekawsza część historii. Niestety dzieciństwo przemija i czar płynący z ekranu zaczyna pryskać. Na plan pierwszy wysuwa się miłość. W tym momencie infantylność fabuły, która miała do tej pory uzasadnienie w dziecięctwie bohatera, zaczyna przeradzać się w nieco irytującą banalność rodem z Bollywoodu. Przejście to jest na szczęście niezwykle płynne. Ponadto Jamal zdołał już zaskarbić sobie sympatię widza, który z pobłażaniem może teraz patrzeć na sercowe perypetie bohatera.

Mówiąc o patrzeniu, nie sposób nie podkreślić, że film Boyle’a to prawdziwa uczta dla oczu. „Slumdog” jest przy tym jedną z najpiękniejszych w całym kinie fabularnym dokumentacji wizualnych Indii. Nasycone kolorami, magnetyzujące wręcz obrazy ukazują jednak oblicze kraju zdecydowanie odmienne od tego, które znane jest nam z kina bollywoodzkiego. Zdjęcia Anthony’ego Dod Mantle’a nie ukrywają brzydoty miejskich zaułków, epatują naturalizmem. Mimo to – za sprawą świetnego montażu – w „Slumdogu” nawet kurz i brud są atrakcyjne wizualnie.

Przy produkcji najnowszego filmu Danny Boyle był wspierany przez pracującą do tej pory w branży jako casting director (osoba odpowiedzialna za dobór obsady) Loveleen Tandan. Ich wspólne dzieło okazało się orientalną mieszanką, mającą niewiele wspólnego z wcześniejszymi dokonaniami obojga artystów. Choć w miarę rozwoju akcji historia coraz bardziej zmierza w stronę Bollywoodu, to poza towarzyszącą już napisom końcowym piosenką, z typowym bollywoodzkim układem choreograficznym, raczej daleko jej do tego typu kina. Rzecz jasna sama historia jest charakterystyczna dla kinematografii indyjskiej. Opiera się na szczęśliwych zbiegach okoliczności, osnuta jest wokół wątku miłosnego i trąci nieco banalnością. „Slumdogowi” zdecydowanie bliżej jednak do kina hollywoodzkiego. I to nie dlatego, że – jak wiadomo – sam Bollywood w swych fabułach często naśladuje, a może nawet parodiuje, świat przedstawiany przez kinematografię amerykańską. W przypadku filmu Boyle’a należy bowiem mówić o dokładnie odwrotnej sytuacji: to Hollywood bierze na warsztat Bombaj. A zadania tego podejmuje się wyjątkowo przenikliwy brytyjski reżyser, który doskonale odnajduje się zarówno na zrujnowanych, cuchnących brytyjskich podwórkach, jak i w tropikalnych klimatach rodem z katalogów biur podróży. Widać, że w egzotycznych, choć brudnych i porażających biedą, plenerach Indii Boyle czuje się doskonale. Trudno jednak doszukiwać się w „Slumdogu” nawiązań do wcześniejszych, bardzo różnorodnych zresztą dokonań reżysera. Niby widać tu tę samą wrażliwość wizualną i ciągotę do naturalizmu, co w „Trainspotting” (1996), czy egzotykę „Niebiańskiej plaży” (2000), ale są to skojarzenia raczej odległe. Nie bez powodu Boyle jest uważany za reżysera, który potrafi zaskakiwać.

Klasyczna kategoria piękna z perspektywy dzisiejszej estetyki może się wydawać nieco banalna. Nadal jest jednak użyteczna w opisie niektórych zjawisk. W tym kontekście film Boyle’a mogę określić jako piękny. Być może podobne nastroje „Slumdog” wzbudził w członkach Amerykańskiej Akademii Filmowej, decyzją której film został bezsprzecznym triumfatorem tegorocznego rozdania Oscarów. Dzieło Boyle’a otrzymało aż osiem statuetek, w tym te najważniejsze: dla najlepszego filmu i za reżyserię. O zaskoczeniu nie mogło być jednak w tym przypadku mowy: na długo przed oscarową galą „Slumdog. Milioner z ulicy” miał już wszak na swoim koncie niemal siedemdziesiąt nagród, w tym cztery Złote Globy.
„Slumdog. Milioner z ulicy” („Slumdog Millionaire”). Reż.: Danny Boyle, Loveleen Tandan. Scen.: Simon Beaufoy. Obsada: Dev Patel, Anil Kapoor, Freida Pinto. Gatunek: dramat. USA / Wielka Brytania 2008, 120 min.