ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (127) / 2009

Przemysław Piwowarczyk,

TWARZE VERMESA

A A A
Geza Vermes nie jest autorem polskiemu czytelnikowi nieznanym. Należy wspomnieć leksykon „Kto był kim w czasach Jezusa” (Warszawa 2006), najnowszą pracę Vermesa (wydanie angielskie 2005) przetłumaczoną (nie bez błędów) na język polski. Same „Twarze Jezusa” nawiązują do jego wcześniejszego „Jezusa Żyda” (Kraków 2003, oryginał ukazał się jednak w już w 1973 roku), stanowiącego otwarcie jezusowej trylogii, której, jak pisze Vermes, „Twarze Jezusa” są „naturalną kontynuacją” (s. 10). Czytelnik „Jezusa Żyda” rozpozna w najnowszej książce szereg znanych już sobie wątków, zresztą i założenia obu książek nie są od siebie zbyt różne. W obydwu mamy ujęcie Jezusa na tle religijności i dziejów ówczesnej Palestyny, w obydwu mamy też analizę tytułów Jezusa, które to metody mają przybliżyć czytelnikowi Jezusa historycznego, co Vermes uważa za zasadniczo możliwe. „Twarze” są jednak pracą bardziej popularnonaukową, nieprzeładowaną dyskusją naukową (choć Vermes sporadycznie, głównie w celu polemiki odwołuje się do innych badaczy), ponadto mamy w nich bardzo ciekawe podejście „zstępujące” chronologicznie poprzez pisma nowotestamentalne. W każdym z wyodrębnionych przez siebie etapów Vermes odnajduje właściwego mu Jezusa, który różni się zarówno od Jezusa historycznego, jak i od innych Jego interpretacji. Proces ten dobrze oddaje angielski tytuł książki – „The changing faces of Jesus”.

Nie sposób odnieść się do wszystkich kwestii poruszonych przez Vermesa; szereg uwag, niekiedy drobiazgowych, zawarł w swej recenzji ks. Michał Czajkowski („Tygodnik Powszechny”, 21-28 grudnia 2008), sam natomiast chciałbym skupić się na zagadnieniu, które im dalej posuwała się moja lektura „Twarzy Jezusa”, tym bardziej natarczywie domagało się poruszenia. Jest to kwestia natury historycznej, nie chcę bowiem poruszać kwestii związanych z teologią i egzegezą biblijną (sporo miejsca poświęcono temu aspektowi w dyskusji która odbyła się na wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego 25 lutego 2009 r. – zapis audio dostępny jest na stronie internetowej Wydziału). Chodzi mianowicie o pytanie o źródło sukcesu chrześcijaństwa. Pozornie książka Vermesa nie dotyka tego problemu, zauważmy jednak, że chcąc pokazać czytelnikowi prawdziwą twarz Jezusa Vermes nieustannie zmaga się z tym, co nazywa chrześcijańskim mitem i manipulacją historyczną postacią Jezusa. Nawet ewangelia według Marka, jego zdaniem, nie jest wolna od późniejszych przeinaczeń. Tak więc Vermes pisze o chrześcijaństwie jako religii zwycięskiej, która zdołała na blisko dwadzieścia wieków obezwładnić prawdę o Jezusie. Rekonstrukcja Vermesa nie mówi jednak dlaczego chrześcijaństwo osiągnęło tak wiele oraz jak powstał i utrzymał się Kościół, poprzez który – tu Vermes ma rację – zdecydowana większość chrześcijan poznaje Jezusa.

Skoro jednak obraz Jezusa Chrystusa wykreowany został przez Kościół, to jaki był historyczny Jezus? Rekonstrukcja taka jest głównym celem pracy Vermesa. Zabiera się jednak do niej drogą okrężną, przełamując kolejne zapory przekłamań, przez Jana, Pawła, Dzieje Apostolskie, po Jezusa Synoptyków, lecz i tutaj różnicuje, za najbliższego historycznemu Jezusowi uznając Marka. Jednak analiza samych Pism nowotestamentalnych, mimo że odsłania wiele, nie pokazuje wszystkiego – stąd Vermes zestawia Jezusa jeszcze ze świadectwami literatury rabinicznej. Moje rozważanie poprowadzę drogę odwrotną, niejako wstępując po stopniach, po których Vermes schodził.

Może zatem w nauce samego Jezusa było coś, co stało się źródłem sukcesu chrześcijaństwa. Vermes wymienia przedstawicieli galilejskiej popularnej religijności jednego za drugim „Choni, Chilkia, Chanan, Jezus i Chanina” (s. 313), nie mówi nam jednak dlaczego tylko zwolennicy Jezusa podjęli zorganizowany wysiłek propagowania nauki mistrza nawet po jego śmierci. Nic go wszakże nie różniło od pozostałych poza jedną, w istocie marginalną kwestią zupełnego celibatu, która i tak nie była czymś zupełnie nieznanym żydowskiej tradycji (s. 319-320). Nawet śmierć za przekonania poniósł już wcześniej inny pobożny „święty mąż judaizmu” Choni (s. 317-318). Nauczanie Jezusa nie było zresztą przeznaczone dla świata, był on bowiem wiejskim świętym mężem (s. 287), czującym wstręt do pogan (s. 200-2001), galilejskim szowinistą (s. 313) przyjmowanym niechętnie poza swą małą ojczyzną (s. 211), który zginął „pogrążony w rozpaczy” (przypis 24, s. 259).

Uczniowie Jezusa wyruszyli jednak z misją do pogan, co Vermes komentuje w następujący sposób: „jedyny możliwy logiczny wniosek sprowadza się do następującego stwierdzenia: aby uzasadnić rosnącą liczbę nie-Żydów w Kościele, w Ewangeliach synoptycznych zamieszczono fikcyjne powiedzenia Jezusa (...) oryginalny rdzeń Ewangelii nie zawiera żadnej wzmianki o posłaniu uczniów do pogan” (s. 201). Vermes nie wyjaśnia, dlaczego do zwolenników wiejskiego kaznodziei przyłączyło się tak wielu nie-Żydów, że koniecznością stała się zmiana tekstów ewangelicznych. Nie wiemy również, dlaczego pierwotny Kościół wykazał w swojej misji ewangelizacyjnej tak wielką prężność, skoro wiara w zmartwychwstanie opierała się na najpierw „na niedorzecznych słowach spanikowanych kobiet” (s. 220; argument „wewnętrznej apologii” ze s. 163 nie wydaje się użyteczny w szerszym zakresie), i aby ją wzmocnić znów musiano poddać ewangelie zabiegom redakcyjnym, zresztą niekiedy „nieporadnym” (s. 218). W innym wszakże miejscu (s. 246), kiedy jest to po myśli Vermesa, pisze on o wyjątkowym pietyzmie w zachowywaniu przez ewangelie własnego nauczania Jezusa.

Może to jednak w apostołach i ich nauczaniu leżało źródło sukcesu Kościoła. Trudno powiedzieć, bowiem „religia Piotra i jego współpracowników od początku była w zasadzie pospolitym judaizmem” (s. 168). Może, zatem to Paweł z Tarsu tak naprawdę stworzył Kościół. Vermes przyjmuje, że właśnie ten apostoł w sposób radykalny „umyślnie odwrócił się od postaci historycznej, Jezusa według ciała.” (s. 93, por. s. 108). Byłby więc najbardziej wpływowym manipulatorem. Skoro, zdaniem Vermesa, taka optyka w końcu przeważyła, to Paweł musiał być w istocie postacią o ogromnej sile oddziaływania. Nie wynika to jednak z lektury książki. Nauka Pawła „miała bardzo małe szansę powodzenia, zwłaszcza skierowana do odbiorców greckich, niewyrobionych religijnie, którzy (...) w dużej mierze rekrutowali się z niższych warstw społeczeństwa.” (s. 136, por. s. 157-158). Również Żydzi uważali chrześcijańskie dowodzenie na podstawie pism za „dziwaczne i mało przekonujące” (s. 167). Ktoś przecież musiał jednak dać się przekonać. Vermes pisze, że nawet liczba stu dwudziestu wiernych przed pierwszą Pięćdziesiątnicą wedle Dz 1, 15 była zawyżona (s. 210). Zdaniem Vermesa Kościół utworzyli nieuczeni Grecy, na których chrześcijańskie nauczanie wywierało wrażenie swą „tajemniczą obcością” (s. 166). Także nauka Jana, której Vermes nie odmawia innowacyjności na gruncie judaizmu (s. 64) nie mogła zjednać do siebie rzesz, będąc w istocie „ezoteryczno-mistycznym stowarzyszeniem” (s. 63) opartym o „oderwane od rzeczywistości rozmyślania pobożnego kontemplatyka” (s. 65), zresztą nie tworzące spójnej całości (s. 67).

Bardzo ciekawe jest w ujęciu Vermesa owo wyodrębnienie niejako „czystych form” poszczególnych segmentów ruchu chrześcijańskiego, które wydają się tak oddzielone i tak do siebie nieprzystające, że Vermes pisze wręcz o odrębnych: „religii judeochrześcijańskiej Dziejów Apostolskich i Ewangelii synoptycznych” i „religii janowo-pawłowej” (s. 148). Tak ostry podział nie wydaje się uprawniony, bo choć wiemy o sporach we wczesnym chrześcijaństwie, to jednak poszczególne wspólnoty nie tworzyły odrębnych izolowanych i wrogo do siebie nastawionych sekt. Jean Danielou pisał w swej już klasycznej pracy o „judeochrześcijaństwie Wielkiego Kościoła”, związanym z osobą Piotra („Teologia Judeochrześcijańska”, Kraków 2002, s. 38-39).

To, co stworzyło Kościół, to zdaniem Vermesa „solidnie, starannie zaplanowana infrastruktura” (s. 140), dla której złączenia użyto stworzonego przez Pawła „mitu” o duchowym wyzwoleniu przez Chrystusa i przyszłym królestwie, w którym ziemskie nierówności społeczne zostaną zniwelowane (s. 136). Postać i nauka Jezusa zostały zafałszowane, a udało się to poprzez, jak pisze Vermes „sprytny fortel”, jakim była koncepcja Ducha Świętego i dokonywanej przez niego ciągłej aktualizacji objawienia (s. 68; niestety forma tych i podobnych uwag – proszę zwrócić uwagę na przypis z podanej strony – jakkolwiek podniesione przez Vermesa kwestie przyczyn rozwoju chrześcijańskiego dogmatu są jak najbardziej warte podjęcia, stawia pod znakiem zapytania bezstronność autora jako historyka, a takim przecież siebie przedstawia). Dostajemy więc obraz zaplanowanego przedsięwzięcia, opartego na świadomej manipulacji (Vermes często używa tego właśnie słowa np. na stronie 275, dalej w ciekawym kontekście na s. 330) wizerunkiem Jezusa poprzez „nieskrępowaną chrystologię spekulatywną” (s.262), które choć prowadzone przez ekscentrycznych nieudaczników, wykorzystujących niewyrobione intelektualnie masy pogańskie w jakiś sposób (i tego momentu przejścia Vermes właśnie nie wyjaśnia) stało się jednak potężną inspiracją dla ogromnych rzesz ludzi, których wszystkich nie można podejrzewać przecież jedynie o ślepe posłuszeństwo biskupom i soborom. To, co tak naprawdę zdaje się boleć Vermesa, to fakt, że Kościół „przedwcześnie” stał się kościołem pogan, „utracił swą żydowską tożsamość, co więcej, stopniowo stał się antyżydowski” (s. 329). Jeśli jednak oprzeć się wyłącznie na tym, co pisze o Jezusie i apostołach Vermes, może wydać się, że niemożliwym było, aby jakiś kościół, złożony czy to z Żydów, czy z pogan, mógł w ogóle powstać.

Vermes czyni szereg interesujących uwag odnośnie do problemów szczegółowych (np. s. 89: spór Pawła z Piotrem; s. 111 i następne: Pawłowa koncepcja krzyża jako odzwierciedlenie żydowskiej idei akedy i in.). Ogólny ton książki, mimo że pobudza do stawiania pytań, irytuje jednak swym na przemian nachalnie moralizatorskim i drwiącym tonem. Męczą ponadto częste wzmianki o antyżydowskim tonie nowego testamentu i antycznego chrześcijaństwa, niekiedy w niespodziewanych miejscach (patrz. s. 72; istnieje polska praca poruszająca te zagadnienia w sposób bardziej wyważony: Mirosław Wróbel, „Antyjudaizm a ewangelia według św. Jana”, Lublin 2005), co sprawia wrażenie swego rodzaju obsesji, która osiąga swą kulminację w stwierdzeniu: „Chryzostom, złotousty biskup Konstantynopola [tj. Jan Chryzostom – przyp. P.P] (...) w pewien sposób zapowiedział popisy sztuki krasomówczej dwudziestowiecznych nazistów oraz podłe i wulgarne karykatury zamieszczane w ich tygodniku «Der Stürmer»“ (s. 333; polecam Jan Iluk, „Żydowska Politeja i Kościół w Imperium Rzymskim u schyłku antyku”, t. I: „Jana Chryzostoma, kapłana Antiochii Mowy przeciwko Żydom i judaizantom”, Gdańsk 2006, zwłaszcza wstęp autora)

Kilku uwag wymaga również historyczny warsztat Vermesa. Starając się przedstawić zbieżność idei obecnych czy to u Pawła, czy w ewangeliach z przynajmniej pewnymi nurtami judaizmu, obficie cytuje on literaturę żydowską przełomu er. Występują odwołania zarówno do tzw. literatury pseudoepigraficznej (Pierwsza Księga Henocha, Czwarta Księga Ezdrasza, Księga Jubileuszów i inne; większość dostępna w polskim przekładzie: „Apokryfy Starego Testamentu”, Warszawa 1999 i kolejne wydania), jak i obficie do tekstów kumrańskich i literatury rabinicznej. Opiera się także na tradycjach rękopiśmiennych, niekiedy różnych od materiału zawartego w wydaniach przeznaczonych dla szerokich kręgów (np. s. 232, s. 238-239) i analizach filologicznych (np. s. 236, s. 314). Są to fragmenty godne najwyższej uwagi. Bywa jednak, że nie podaje swych źródeł, pozostawiając nas z nieprecyzyjnymi stwierdzeniami typu „starożytna aramejska interpretacja”, „kilka starożytnych źródeł żydowskich” (oba cytaty ze s. 52), co – obok wspomnianych już wyraźnie pozamerytorycznych uszczypliwości – potwierdza popularyzatorski, a nie ściśle naukowy charakter książki.

Zapewne książka może nam powiedzieć wiele zarówno o Jezusie, jak o samym Gezie Vermesu. W analizach filologicznych i swobodnej żonglerce źródłami mamy do czynienia z wybitnym znawcą epoki, w pozamerytorycznych dygresjach (nie biorąc tu w ogóle pod uwagę osobistego i wyraźnie oddzielonego od zasadniczej treści książki epilogu) z autorem, który wyraża swe poglądy na aktualną rzeczywistość, przedstawiając się jako historyk, i w ten sposób wprowadza czytelnika w błąd, jeśli nie wręcz nim manipuluje.
Geza Vermes: „Twarze Jezusa”. Przeł. Jarosław Kołak. Wydawnictwo „Homini“. Kraków 2008.