ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (129) / 2009

Jarosław Czechowicz,

OLSZEWSKIEGO ARCHITEKTURA ŚWIATA

A A A
Najnowsza książka Michała Olszewskiego każe zastanowić się nad tym, czy mamy w niej do czynienia z prawdziwą literaturą, czy tylko z pisarską próbą tworzenia nowego, architektonicznego ładu dla świata, który w obecnej formie autorowi się nie podoba. Myśl o projektowaniu nasuwa się nie tylko dlatego, że tytuł tej książki staje w opozycji do nowoczesnych trendów budowlanych, określanych definicją „architektury high-tech”. Olszewski próbuje pokazać w swej książce tych, którzy budują, i tych, którzy niszczą. Pomiędzy nimi stać będzie bezradny młody architekt o wymownym nazwisku Cfiszen i to jego oczyma będziemy się przyglądać walce ideowej, jaką toczy współczesny „budowniczy” Ratnicyn oraz gniewny M-ski, dla którego priorytetem jest zburzenie uporządkowanej struktury konsumpcyjnego świata. Olszewski kreśli swą własną wizję, projekt życia, a tytułowe „low-tech” staje się kategorią poznawczą, której zrozumienie ma być jednocześnie punktem wyjścia do tworzenia nowego ładu architektonicznego w wymiarze symbolicznym. Autor poprzestaje jednak na samym projektowaniu, a tytułowe hasło jest neologizmem, który niczego w sobie nie niesie. Trudno dziennikarzowi napisać prawdziwą powieść, dlatego ta książka to jedynie przykład literackiej publicystyki. „Low-tech” jest wyrazem proekologicznych przekonań Olszewskiego. Dawał im kiedyś wyraz w płomiennych felietonach na łamach krakowskiego wydania „Gazety Wyborczej”, a teraz próbuje sprzedać raz jeszcze. Niestety, ja tego nie kupuję.

Olszewski manifestuje swą fascynację dziewiętnastowieczną prozą rosyjską. Tyle tylko, że odniesienia do literackiej klasyki i dokonań Fiodora Dostojewskiego nie czynią z „Low-tech” prozy wybitnej. Mamy tu młodego bohatera, który – niczym Raskolnikow – jest rozdarty wewnętrznie i który usiłuje odnaleźć własne poglądy w opozycyjnych względem siebie koncepcjach dwóch doświadczonych przez życie mężczyzn. Mamy Kraków, ukryty pod wymownym kryptonimem K., i mamy dość kiepskie próby porównania grodu Kraka do XIX-wiecznego Petersburga. Mamy także dramat, rodzący się ze zderzenia dwóch przeciwstawnych racji, pośród których młody architekt Cfiszen próbuje odnaleźć odpowiedzi na pytanie o to, jak żyć i jaki życiowy model będzie zgodny z jego wewnętrznymi przekonaniami. To wszystko napuszone próby naśladowania Dostojewskiego i wtórna koncepcja opisywania ideowego dramatu, jaki rozgrywa się w młodym, niepewnym swej wartości umyśle.

W przekonaniu Olszewskiego wszystko musi być albo czarne, albo białe, a pomiędzy skrajnościami człowiek zwyczajnie się gubi. Odzwierciedleniem tej tezy są jego literaccy bohaterowie. Rzeczywistym przewodnikiem po świecie przedstawionym „Low-tech” jest Cfiszen. To postać papierowa, bez własnego zdania. W umyśle Cfiszena rozegra się walka podobna do tej, jaką toczyć będą ze sobą M-ski oraz Ratnicyn. Cfiszen próbuje odnaleźć swoją własną życiową drogę. Nie chce tak jak jego rodzice szukać szczęścia za oceanem i nie chce przeżyć rozczarowania w związku z Jowanką, dla której ważne jest to, by nareszcie urodzić dziecko i uczynić z Cfiszena odpowiedzialnego męża oraz ojca. Bohater poczynił już kroki mające „ustawić” go w życiu. Zapowiada się, że będzie dobrze zarabiającym architektem, który idealnie wpasuje się we współczesny model spełnionego mężczyzny. Tymczasem do jego życia wkradnie się chaos, ponieważ Cfiszen znajdzie się w orbicie wpływów bardzo silnych, ale skrajnie od siebie różnych osobowości. Nie wiem, która z nich bardziej irytuje, bo to, że wywołują irytację, jest pewne.

Pierwszą z tych osobowości jest M-ski. Przed laty prowodyr studenckich strajków, dzisiaj outsider, dla którego konsumpcyjny pęd, jakiemu podlega świat, jest impulsem wywołującym programowy bunt, trwający mimo upływu lat. M-ski to życiowy minimalista. W jego mieszkaniu znajduje się kilka niezbędnych do przeżycia sprzętów i tony książek. Dla M-skiego porażką jest korzystanie z dóbr świata, który nie szanuje tego, co naturalne, pierwotne, zielone i ekologiczne. To wojujący zwolennik powrotu do natury, ale w rzeczywistości niespełniony duchowy mentor, który za wszelką cenę usiłuje „wyprostować” świat za pomocą swoich idei. M-ski dewaluuje osiągnięcia współczesności. Posiadanie to dla niego przekleństwo. Świat wytwarza rzeczy i otacza się rzeczami. Tonie wśród surowców, których nie można przetworzyć i niszczy środowisko naturalne. To, co robi M-ski, jest wielkie i śmieszne jednocześnie. Wielkie, bo bohater potrafi wypowiedzieć wojnę temu, co bezwolni konsumenci przyjęli ze spokojem, a nawet z radością. Wielkie, bo potrafi zdecydowanym głosem wyrazić protest wobec degradacji przyrody i wyraźnie pokazuje, iż ludzie kopią sobie zbiorowy, nieekologiczny grób. M-ski jednak zwyczajnie śmieszy, kiedy zaprzecza istnieniu rzeczy, z których korzysta tak samo, jak przeciętny konsument wrogiego mu świata. Tak samo „użytkuje” świat jak wszyscy inni ludzie, którzy go otaczają. Rzekomo odrzuca wszelkie rzeczy, a gromadzi książki. Utyskuje na zanieczyszczenie powietrza, a pali papierosa za papierosem. Krytykuje ład kreowany przed media, a jego „parcie na szkło” powoduje, że z zadziwiającą lekkością odnajduje się pośród kamer i dyktafonów, kiedy trafia się okazja do tego, by pokrzyczeć i potupać publicznie. M-ski próbuje zaistnieć ze swoimi ideami i udowodnić światu, że ma go za nic, ale ostatecznie jest w tym wszystkim mało przekonujący. Im bardziej próbuje być wyrazisty, tym bardziej jest nijaki. To nie człowiek, to chodząca idea. Idea, której nie można zrealizować tak samo, jak nie można zatrzymać rozwoju świata, bunt zrodzony z bezsilności i bunt, który nie jest w stanie przynieść żadnych efektów. M-ski jest człowiekiem, w którego mniemaniu Kraków jest miastem, jakie można sobie podporządkować: „Miasto klei się do moich stóp jak pies i ja to akceptuję. Chcę popchnąć jego losy w innym kierunku niż ten wymyślony przez prezydentów, deweloperów i speców od poszerzania ulic”. Kiedy w powieści ta postać wypala się, kiedy M-ski uświadamia sobie, że nikt i nic nie klei się do jego stóp, Olszewski próbuje uratować jego wiarygodność dramatycznym finałem. To nie pomaga, bo w moim odczuciu M-ski jest jedynie martwym hasłem i nie ma w nim niczego czysto ludzkiego.

Drugą osobowością, która oddziałuje na Cfiszena, jest Ratnicyn. Jego życiowa droga sytuuje się na przeciwległym biegunie do poglądów M-skiego. Ratnicyn dostosował się do wymogów i oczekiwań nowoczesnego świata. Nie krytykuje rzeczywistości, on się w nią wtapia. Uświadamia jednak Cfiszenowi, że skuteczniejsza wydaje się być droga ewolucji, a nie rewolucji. Dla niego zachowania M-skiego to dziecięcy bunt, zaciskanie pięści, tupanie nogami i wielki hałas, który niczego nie zmienia. Krytykuje go za zacofanie myślowe i próby realizacji dążeń metodami, jakie nie są adekwatne do czasów, w których przyszło nam żyć: „On przykłada do nowoczesnego świata dziewiętnastowieczną miarę i tu popełnia błąd, bo nie można rozmontować układu scalonego siekierą”. Kpi z rewolucyjnych zapędów M-skiego. Mówi o sobie: „Rewolucję w krajobrazie uprawiam (…) za pomocą cegły, dachówek i karton-gipsu”. Jego droga życiowa nie polega jednak na rezygnacji i uległości. Ratnicyn nie jest typowym zwolennikiem konsumpcyjnego modelu życia. Ideologia utrzymania porządku w świecie i we własnym życiu jest dla niego drogą do celu. A celem Ratnicyna jest znalezienie wewnętrznej harmonii. Coś, co przez całe życie było obce M-skiemu, i coś, co próbuje nazwać i określić Cfiszen. Trudno jest mu uwierzyć Ratowi, który ostatecznie zamyka się w klasztornej celi i stamtąd pisze do Cfiszena list, w którym udowadnia, że życie w świecie konsumpcji jest tak samo męczące, jak życie w opozycji do tego świata. Postać Ratnicyna to też pewna idea, nie człowiek. Olszewski wykreował ją sobie tak samo, jak ideę M-skiego. Trudno uwierzyć książce, w której ścierają się jedynie idee, a nie bohaterowie z krwi i kości. Zwłaszcza, gdy książka porusza żywe i nurtujące współczesnego odbiorcę zagadnienia.

Warstwa ideologiczna „Low-tech” jest dość czytelna i przewidywalna. Nie ma w niej zaskoczenia, choć autor stosuje kilka nieudanych formalnych zabiegów (np. wymuszane stopniowanie napięcia fabularnego), mających to zaskoczenie wywołać. Cfiszen przygląda się zarówno demonstracyjnym poczynaniom M-skiego, jak i zachowawczym działaniom Ratnicyna. Ani jeden, ani drugi nie przekonują go. Myślę, że Olszewski w swojej książce próbuje tak jak Cfiszen określić, czym jest dom idealny. „Prawdziwy low-tech, zbudowany z niczego, a jednocześnie wygodny i ciepły”. I chociaż dystansuje się od swoich bohaterów, widać wyraźnie, że bliżej mu do buńczucznego M-skiego i że to przedstawieniu jego racji przede wszystkim poświęca „Low-tech”. Powieść autora „Do Amsterdamu” jest wyrazem zagubienia i dziecięcej złości na to, że świat, który nas otacza, nie może być zgodny z jego idealistycznymi wizjami. W tym rozumieniu jest to książka nieudana. Bo naprawdę już nudzą powieści, w których polscy twórcy buntują się dla samego buntowania. Autor nie zmieni ładu świata. Tworzenie architektonicznego porządku najlepiej zacząć od samego siebie. A takiego wewnętrznego uporządkowania i harmonii nie szuka ani M-ski, ani sam Olszewski.
Michał Olszewski: „Low-tech”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2009.