ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (129) / 2009

Anna Liwia Gołąb,

ANAMORFOZA CZYTANIA

A A A
Greenblatt w eseju „Przy magnackim stole: More’a autokreacja i negacja własnego ja” podejmuje się interpretacji słynnych „Ambasadorów” Hansa Holbeina, obrazu z 1533 roku. Dzieło przedstawia dwie wybitne osobistości – przedstawicieli Francji na angielskim dworze, ambasadora Jeana de Denteville’a oraz jego przyjaciela Georgesa de Selve’a. Mężczyźni dumnie stoją przy stole zastawionym najróżniejszymi przedmiotami reprezentującymi ówczesną naukę, sztukę oraz religię. Obraz jest głęboko symboliczny, a każdy jego element odnosi się do XVI-wiecznej filozofii i ówczesnego sposobu pojmowania świata, życia i śmierci. Pomimo pogodnej atmosfery w obrazie wyczuwa się obecność czegoś nieokreślonego, a zarazem niepokojącego: na środku mozaikowej posadzki widnieje niewyraźna plama.

Pierre Bayard pisze: „Istnieje bardzo wiele sposobów nie-czytania książek, a najbardziej radykalny polega na tym, by do nich nigdy nie zaglądać”. Bayard jest profesorem literatury francuskiej na jednym z paryskich uniwersytetów. Niedawno ukazał się w Polsce jego esej „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?”. Bayard stawia tezę, że nie istnieje sytuacja, w której ktokolwiek mógłby powiedzieć, że prze-czytał jakąś książkę. Mógł ją co najwyżej czytać.

Pomimo to żyjemy w świecie, którego zasady nie pozwalają przyznać się do nieznajomości kanonu. Zwłaszcza gdy na co dzień poruszamy się w środowisku akademickim. W związku z tym albo konsekwentnie oszukujemy innych, będąc jednocześnie ofiarami ich oszustwa, albo żyjemy z poczuciem winy oraz wstydem, że ciągle jeszcze zbyt mało przeczytaliśmy czy też zbyt szybko zapomnieliśmy to, co przeczytać zdołaliśmy. Tym sposobem droga do utraty przyjemności czytania, „przyjemności tekstu”, okazuje się krótka. Niezwykle łatwo można stać się niewolnikiem kanonu, niewolnikiem opinii innych ludzi, wreszcie, co chyba najgorsze, niewolnikiem własnej opinii o sobie (Thoreau).

Bayard, uzasadniając swoją kontrowersyjną tezę, posługuje się kategoriami biblioteki wewnętrznej, książki-ekranu oraz zapomnienia. Każdy czytelnik posiada własną wewnętrzną bibliotekę, która pojawia wraz z pierwszą „przeczytaną”, a właściwie „usłyszaną” w dzieciństwie opowieścią i która rozrasta się w miarę „czytania” kolejnych książek. Na każdą bibliotekę składają się książki-ekrany, czyli własne projekcje i wyobrażenia na temat „przeczytanych” książek. Nie są one rzeczywistymi (tzn. istniejącymi obiektywnie) książkami. Nie mają także nic wspólnego z lekturami pochodzącymi z innych wewnętrznych bibliotek. Książki-ekrany powstają w wyniku zapomnienia i są kształtowane przez indywidualne prądy każdego życia oraz naszego o nim wyobrażenia. „By się przekonać, że każda książka, o której rozmawiamy, jest w istocie książką-ekranem, elementem zastępującym książkę realną, wystarczy przeprowadzić prosty eksperyment – skonfrontować wspomnienia dotyczące naszej ulubionej książki z dzieciństwa z rzeczywistym tekstem” – powiada Bayard, wprowadzając „dla ułatwienia” specyficzny podział książek: KN – książka, której nie znam, KP – książka, którą przekartkowałem, KS – książka, którą znam ze słyszenia, KZ – książka, którą zapomniałem.

Już w trakcie czytania uruchamia się nieubłagany proces zapominania, który zaczyna działać nawet w obrębie zdania i który rozrasta się następnie do akapitu, strony, rozdziału i wreszcie całej książki. W rozdziale „Książki, których nie znamy” Bayard posługuje się przykładem zaczerpniętym z „Człowieka bez właściwości” Roberta Musila. W kraju zwanym Cekanią z okazji urodzin cesarza postanowiono urządzić konkurs na wymyślenie „idei”. Jeden z bohaterów, Generał Stumm, postanawia udać się do biblioteki w celu przeczytania wszystkich książek. Jest pewny, że kiedy to zrobi, idea po prostu objawi mu się sine qua non. Kiedy jednak wchodzi do pomieszczenia zastawionego półkami wypełnionymi po brzegi książkami, jest oszołomiony ich ilością. Oszacowawszy ich liczbę, dochodzi do wniosku, że nawet jeśliby zdołał czytać jedną na dzień, życia nie starczyło by mu na przeczytanie wszystkich.

Stumm nie daje za wygraną i zwraca się z pytaniem do bibliotekarza, w jaki sposób orientuje się on „w tym całym bałaganie”. Odpowiedź jest prosta: bibliotekarz nigdy nie przeczytał ani jednej książki. Owszem, zna każdy tytuł i potrafi przyporządkować go właściwemu autorowi. Zna również umiejscowienie książek pośród innych. Mało tego, wie dokładnie, o czym każda z nich opowiada. Stumm jest jeszcze bardziej zbity z tropu. Jak to? Bibliotekarz, który nigdy nie przeczytał ani jednej książki? I w dodatku posiada na ich temat większą wiedzę niż niejeden, który spędził w bibliotece pół życia? „Bibliotekarz Musila co prawda nie daje się uwieść książkom – pisze Bayard – ale to nie znaczy, że jest na nie obojętny ani tym bardziej niechętny im. Przeciwnie, to właśnie miłość do nich – do wszystkich – każe mu ostrożnie trzymać się na peryferiach ich imperium. Boi się bowiem, że jeśli zbyt silnie zainteresuje się jedną z nich – straci z oczu pozostałe”. Strach przed śmiercią.

Greenblatt: „Dostrzeżenie dużej trupiej czaszki wymaga jeszcze bardziej radykalnego wyzbycia się tego, co przyjmujemy za ‘normalne’ widzenie; musimy wyjść poza perspektywę całego malowidła, by ujrzeć to, czego nasz zwykły tryb postrzegania nie obejmuje”.

Wydaje się, że pomimo różnicy przedmiotów (malarstwo i literatura) poglądy Holbeina wyartykułowane przez Greenblatta i Bayarda niewiele się od siebie różnią. Zarówno u jednego, jak i drugiego, chodzi o zjawisko anamorfozy, znanej w sztuce jako „technika perspektywy dająca zniekształcony wizerunek przedstawionego przedmiotu, gdy patrzy się z normalnego punktu widzenia, ale zniekształcenie znika i wizerunek wygląda normalnie, gdy spogląda się pod określonym kątem, albo w krzywym zwierciadle”. W „Ambasadorach” Holbeina jest to wspomniana czaszka, która ujawnia się, gdy spojrzy się na nią przez obiektyw szerokokątny lub po prostu przyłoży do obrazu zwyczajną łyżkę. Jednak przyjęcie innej perspektywy nigdy nie odbywa się bez konsekwencji. Trzeba pamiętać o tym, że gdy się to zrobi, widziany dotychczas świat zniknie, rozłożone na stole przedmioty rozpłyną się w nicości, a Jean de Denteville i Georges de Selve – umrą.

Bayard, ustami „wielkich” twórców różnych tekstów kultury, mówi, że nie liczy się pojedyncza lektura, gdyż i tak wkrótce ją zapomnimy. Znaczenie posiada ogólny pogląd na całość. Nie sugeruje jednak, aby porzucić wszelką lekturę i studiować tylko spisy treści. Chodzi o to, by uwolnić się od ciężaru „konieczności poprawnego czytania”. Pozwolić sobie na kartkowanie książek, opuszczanie nudnych fragmentów, na nie-czytanie, na wyrażanie własnego zdania (a nie powielania ogólnej opinii), wreszcie – najważniejsze – na wymyślanie książek i mówienie za ich pomocą o sobie.

Paul Valery twierdził, że gdy czyta, to nie pisze. Szybko więc porzucił instytucję lektury. To samo mawiał Nietzsche. Wszelkie cudze myśli i opinie przynoszą jedynie ten skutek, że zasłaniają myśli i opinie własne. A te są najcenniejsze, gdyż na nich buduje się tożsamość. Przede wszystkim jednak gra toczy się o wolność i swobodę mówienia o książkach. Nawet o tych, których się nigdy nie czytało.

Wróćmy jeszcze na chwilę do „Człowieka bez właściwości” oraz do Stumma, którego zostawiliśmy pogrążonego w wielkim zdumieniu. Bibliotekarz, uśmiechając się pod nosem – trochę z ironią, a trochę z pobłażaniem, zaprowadził Generała do pokoju, w którym znajdowały się katalogi. Oto jak później on sam opisuje to wydarzenie: „Znalazłem się tedy rzeczywiście w największym sanktuarium biblioteki. Muszę ci powiedzieć, że doznałem uczucia, jak gdybym dostał się do wnętrza jakiejś czaszki; wokoło tylko półki z przegródkami na książki, i wszędzie drabinki do wspinania się, a na półkach i stołach tylko katalogi i bibliografie, sama kwintesencja wiedzy, nigdzie jakiejś rozsądnej książki nadającej się do czytania, a jedynie książki o książkach”.
Pierre Bayard: „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?”, przeł. M. Kowalska. Warszawa 2008.