ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (130) / 2009

Adam Wiedemann,

WIERSZE I KOMENTARZE

A A A
Tylko ciotka

Poszedłem do Marty we wtorek, jakżeśmy się umówili,
właściwie tylko po to, żeby się dowiedzieć,
jak poszło jej spotkanie z panią Marią, niezbyt
zaciekawiony, po prostu: żeby się z nią spotkać.

A tu tymczasem na furtce wita mnie nekrolog.
Stanąłem, czytam, myślę, czy w tej sytuacji
w ogóle wypada wchodzić, postanawiam cichcem
wrócić do domu, tylko się rozglądam,

czy mnie kto nie zobaczył, a tu Marta zza rogu,
blada, w czerni, więc się mimo woli uśmiecham,
ona też się uśmiecha, mówię: – Właśnie przeczytałem.
– To może wejdziesz na chwilę? – więc wchodzę.

– Tylko z góry ostrzegam, że może być nieporządek. –
Ja do pokoju, Marta idzie sprawdzić, czy jest kartka od ciotki.
– Chyba się na mnie obraziła – mówi. Rozmawiamy
o fragmentach dla pani Marii i o egzaminach

z języka. – I przez tę przeklętą pracę doktorską
nie zdążyłam do taty. Mówiłam mu, że będę o piątej,
ale się nie wyrobiłam z przypisami, no to, myślę sobie,
zostanę godzinę dłużej, a mówiłam mu: Czekaj

na mnie. Byłam tam o szóstej, a on właśnie
dwadzieścia po piątej umarł, i tak się akurat
musiało złożyć, że nikt przy nim nie był, tylko ciotka,
bo mama cały dzień siedziała, a wtedy wyszła do kościoła.

Kraków, czerwiec 1994

[Ojciec Marty był chory na raka, z powodu palenia papierosów. W pewnym momencie zrobił się mały jak chrabąszczyk, ale wciąż jeszcze żył. Szczegóły jego umierania znałem, bo z Martą przygotowywaliśmy się co tydzień do zajęć z „paniami”, które prowadziliśmy w ramach robienia doktoratów (Marta ten swój zrobiła). Nie dałem tego wiersza do książki, bo wydawało mi się, że zrobiłbym tym Marcie przykrość. Teraz, po latach, była nim bardzo wzruszona. Pani Maria to nasza kochana profesor, Podraza-Kwiatkowska.]



Śniadanie

oto zamknięta w pokoju na górze moja mama
niestrudzona psowaczka wszystkim (najpierw sobie) humoru

oto ja z samego rana nieudany grzesznik
usiłujący zgłębić w wierszach sekret niezawinioności

oto z radia płynący tajemniczy utwór
tak ckliwy że w herbacie tworzą się kryształy

dzień za oknem tak jasny i już niedostępny
wczoraj widziane pejzaże to już fantasmagorie

oto więc moja mama tak łatwo zmieniająca się w ducha
mrożąca swoim chodzeniem mleko w żaroodpornym dzbanku

(dzisiaj się w ogóle nie pojawię) ja i jeszcze koncert
na fortepian z orkiestrą na życzenie pana

Ignacego z Dąbrowy chcąc zadowolić wszystkich
będziemy musieli znowu zacząć od połowy


Grabów, 17 .8.1994

[To jest taki wiersz o zwykłej sytuacji w domu. Niegdyś w radiowej Dwójce była puszczana latem taka audycja „Muzyka na życzenie”, przy czym wszystkie te życzenia były tam (ludzie dzwonili, że chcą czegoś posłuchać), były zawsze realizowane częściowo, z powodu wielkiego nagromadzenia życzeń, często dopiero po paru tygodniach ktoś mógł posłuchać fragmentu czegoś, o co prosił. Akurat wtedy przebywałem u rodziców, w Grabowie, tuż po wyprawie z Arturem Ujazdowskim nad morze, moje życie wydawało mi się już dosyć dobre, ale tak tylko na „pół gwizdka”.]



Sind die Blumen künstlich?

robimy to całkiem osobno żeby nie było zdrady
potem ostatni dzień w pracy i mimo wszystko tyle
ciekawych obserwacji umyka na rzecz obserwacji
ruchów dłoni danusi która w świetle z okna
ładnie po vermeerowsku tnie nożykiem folię

folii jest wszędzie dużo reklamówki zgrzewki
koszulki i woreczki to dopiero początek
całej długiej historii ciekawe co było
w tej różowej torebce która od dwóch lat
zahaczona o gałąź kwitnie tam niby magnolia

Kraków, 16.3.2001



[Ten wiersz zbiera w sobie mnóstwo motywów, wyrzucony z pracy w Zielonej Sowie, musiałem jednak wciąż tam w niej pracować, póki nie upłynął miesiąc. Nudziłem się, bo ostatnia książka, na której mi zależało – „Lamentacje” Michała Sobola – była już gotowa. W przeddzień odejścia na bezrobocie odwiedził mnie kolega, mieliśmy ochotę na seks, ale ja miałem wtedy chłopaka, a on dziewczynę, więc po prostu oddaliśmy się wspólnej masturbacji, co i tak jest bardzo przyjemne. Potem poszedłem do pracy i napisałem ten wiersz. Acha, jego tytuł wywodzi się ze starego niemieckiego dowcipu: – Sind die Blumen Künstlich? – Natürlich.]



Z krzywą głową

dla Agaty Czarnackiej

Z krzywą głową nie sposób zostać. Jestem zdjęty –
powiada czas. Z czasem nauczę się rozmawiać, będę

wesoły w momencie wyciszenia i nie potrzebuję się
skupiać, żeby nie widzieć wszystkiego w czarnych barwach.

O szarości powiedziałem już wszystko. O czerwieni
można jedynie wrzeszczeć. Zieleń potrafi rosnąć w oczach
itd. Kolory to moi bracia, i zapachy. Za żaden zapach

nie oddałbym ziarna strawy, wszystkie psy trzymam
na zewnątrz. Kto uczy się od psa, ten ma wyłącznie
piątki. A każdy dzień tygodnia to jakaś historia

z życia Zbawcy. Zbawianie to dzika czynność, jednorazowa,
słuszna, choć krowy przy swoim korycie też czują się
dobrze i na swoim miejscu, przeraża mnie to.

Odejdźmy raczej do piosenki, do lasku pod miastem
i do Francji, do Włoch. I podróżujmy aż po kres

obcasa, na którym też coś leży. Zawsze coś
i my z tym czymś, cudownie.

Warszawa, 28.8.2006


[To jest wiersz, który napisałem pewnego ranka u Agatki Czarnackiej w bloku. Jeszcze wtedy żył jej pies. Jeszcze wtedy kochałem Tobiasza. Świat był wtedy odmienny, ale też piękny. Dziś Agatka mieszka na Kabatach, a ja na Gocławiu – gdyby się nie przerowadziła, bylibyśmy sąsiadami.]