ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (130) / 2009

Karol Francuzik,

BEZ WIEDEMANNA

A A A
Jak wyglądałaby współczesna polska poezja bez Adama Wiedemanna? Bez mocnego debiutanckiego tomu „Samczyk” (1996), bez – jak wówczas myślałem – przekombinowanego „Rozrusznika” (1998), bez kolejnych tomów – „Konwalia” (2001), „Kalipso” (2004), „Pensum” (2007)? Potwierdzały one, że mamy do czynienia z poetą niezwykle świadomym swojego warsztatu, ale i z autorem zdolnym do rezygnacji z prostego zadowolenia czytelnika. Co byłoby bez książek osobnych i jednocześnie sprawiających wrażenie zadomowienia w światku literackim? Bez książek pancernych, bo odseparowanych, a jednak uzależnianych od innych wierszy, literatury, teraźniejszości? Bez tomów, w których mamy do czynienia z autarkią, czyli z dążeniem do samowystarczalności, z programem wiersza nie tyle odizolowanego od świata, co poszukującego szczęścia gdzie indziej?

„Czyste czyny”, najnowsza książka Widemanna zbierająca jego dotychczasowe wiersze (z wyłączeniem „Bajek zwierzęcych” i „Filtrów”), pokazuje projekt całościowy, przemyślny i przemyślany. To poezja niedojrzewająca (taka, która nie musi dojrzewać), bo od początku gotowa, przygotowana, odpowiednia. Wiedemann stworzył system, który konsekwentnie realizuje. To machina (jako maszyna) wiersza, której trybikiem może być wszystko: codzienność i zaświaty, trwanie i bezczynność, ludzie i słowa. To machina (jako sposób) rejestrująca pracowicie odrzuty rzeczywistości, wykroje i skrawki, ale i wiele ze świata czerpiąca.

Przyznam, że po „Rozruszniku” miałem kłopot z Wiedemannem. Mój problem polegał na braku identyfikacji z wierszem, tego szczególnego związku, intropatii, która wyzwoliłaby we mnie stan specyficznego przywiązania. I choć do dziś myślę, że nie jest to najlepsza książka poety, to udręki się pozbyłem. Bo widać (i słychać) wyraźnie, że te wiersze należy czytać w całości, przyglądać się im kompleksowo w poszukiwaniu smacznych elementów. Jednak nie chodzi tylko o jakieś lizaki, które są nagrodą dla wytrwałych (choćby dlatego opłaca się czytać „Czyste czyny”!), ale też o rodzaj solidarności z wierszem, któremu zależy na czymś innym. Pozostaje szacunek dla poety, który jest sprzymierzeńcem czytelnika, częściej jednak jego rywalem.

Jak wyglądałaby współczesna polska poezja bez Adama Wiedemanna? Nie mam pojęcia. Ale wiem, że straciliby na tym wszyscy: połykacze ognia, obrońcy zwierząt, szaleńcy wiersza.

PS Wielu poetów chciałoby mieć takich czytelników jak Andrzej Skrendo, autor posłowia „Czystych czynów”: wnikliwych, rozsądnych i przekonujących. Wielu poetów – na szczęście – nie będzie mieć takich czytelników.

PS 2 Adam Wiedemann w wierszach konsekwentnie używa słówka „huj” zamiast zgodnego z regułami ortografii „chuja”. Nie posądzam poety o nieznajomość ortografii, więc daję Ci, czytelniku, asumpt do rozważań: o wyższości poetyckiego uprzytomnienia nad świadomością słownika; przewadze redukcji (literki „c” w słowie „huj”) nad dedukcją; o wszechobecnej hegemonii huja. Dopowiem jednak szczerze, że bardziej leży mi chuj.
Adam Widemann „Czyste czyny. Wiersze zebrane 1989-2006”, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2009.