ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (131) / 2009

Magdalena Kłosińska,

DANE IDEOLOGIE

A A A
Najnowszy numer „Kultury Popularnej” (nr 4 z 2008 roku) otwiera ważną refleksję nad stanem współczesnej rzeczywistości. Jak powiada cytowany w nim wielokrotnie Alexander R. Galloway – dzisiaj ideologia to dane. Oto gorzka prawda, nad którą jednak prawie nikt z nas się nie zastanawia, bo już dawno stał się użytkownikiem wirtualnej społeczności, podobnie jak liczne znane osoby chętnie przyłączające się do serwisów typu facebook. W otwierającym numer artykule Zygmunta Baumana pojawia się słynna postać Stephena Fry’a. Zbulwersowani czytelnicy angielskiego pisma „The Guardian” pytają, dlaczego dla osoby uznanej za wzór najbardziej wyrafinowanych i wysublimowanych gustów kulturalnych tak ważny stał się elektroniczny gadżet. Odpierając ataki, Fry stara się być tyleż zabawny, co dyplomatyczny – pewnie dla niektórych to tragiczne wyznanie, jednak ludzie mogą wariować na punkcie cyfrowych gadżetów, a jednocześnie wciąż czytać książki i stać w kolejce po bilety na koncert Led Zeppelin. Jednak zdaniem Zygmunta Baumana publiczne zwierzenie Fry’a domaga się głębszej refleksji. Autor „Płynnej nowoczesności” przywołuje koncepcję „dystynkcji” ukutą przez Pierre’a Bourdieu, która staje się dla niego pretekstem do zdiagnozowania ówczesnej kultury. Tym samym zadaje poprzez nią fundamentalne pytania: co stało się z gustami? Czy elita kulturalna jeszcze istnieje, czy nastąpił jej koniec? Czy rozróżnienie na to, co jest comme il faut, a co comme il n’est faut pas ma jeszcze racje bytu?

Według przytaczanego raportu naukowców z Oxfordu, odpowiedź jest jednoznaczna – to, co nazywaliśmy elitą kulturalną już dawno przeszło do historii. Jak dowodzi Bourdieu, wszelkie oferty artystyczne (objets d’art) przeznaczone do konsumpcji wskazywały, sygnalizowały oraz chroniły podziały klasowe. Aktualnie nawet jeśli elita znalazła się w sytuacji „wszystkożerności”, w której gusta wysokie, klasy średniej i niskiej mieszają się ze sobą, kultura wciąż fortyfikuje międzyklasowe granice. Natomiast skutecznie zaciera podział na „wybranych” o wyższym smaku. Bourdieu w „Dystynkcji” uchwycił kulturę homeostatyczną – naznaczoną piętnem status quo – utrzymującej systemową równowagę do momentu, jak powie Bauman, transformacji nowoczesności z fazy „stałej” do „płynnej”. Owa „płynność” to rodzaj obsesyjnej, intensyfikującej się modernizacji, w której żadna forma społecznego życia nie jest w stanie zachować swojego kształtu na dłużej. Płynna nowoczesna rzeczywistość ukierunkowana jest na stworzenie wszelkiego rodzaju paradygmatów, rodzących się wciąż na nowo i ścierających się z sobą aż do momentu wyczerpania przeciwnika – na co, jak się jednak wydaje, raczej się nie zanosi: to bowiem nieskończona wojna. Ujęcie to zgodne jest z myślą Matthew Arnolda, który w „Culture and Anarchy” mówił o porażce kultury w starciu z cywilizacją. „Przecywilizowanie” i nie znający granic konsumpcjonizm doprowadziły do atrofii sensu i znaczenia wszelkich form piękna i sztuki.

Nowa ideologia otaczających nas algorytmów i oprogramowań komputerowych stawia znak zapytania nad poczuciem więzi społecznych oraz tożsamości. Konsument już dawno przestał się zastanawiać, w jaki sposób wyprodukowany został dany wytwór kultury, zaś wspólnota stała się hybrydyczna – Bauman określa ją mianem wspólnoty o gąbkowatych granicach. Trudno określić, kto do niej przynależy – jednak łatwo powiedzieć, co ją łączy: są to wirtualne „sieci”. Z tej szybkiej odpowiedzi wyłania się jednak kolejne fundamentalne pytanie: czy jesteśmy dziś gotowi, by solidaryzować się z grupą przez inną formę niż owe „sieci”? Jak powiada Bauman, „sieci” wciąż przędzone na nowo i na nowo rozpruwane przez podłączenia i rozłączenia internautów – często takich, którzy tylko na chwilę włączają się do rozmowy, by już po chwili przenieść się na inną stronę Internetu. Zdaniem Baumana, kultura przypomina dziś dom towarowy, w którym alejki oznaczone etykietkami przekazują komunikat: tu znajdziesz wszystko czego potrzebujesz i o czym marzysz.

Obok socjologicznych diagnoz współczesności „Kultura Popularna” proponuje czytelnikowi wprowadzenie do studiów nad oprogramowaniem. Artykuł Mirosława Filiciaka wysuwa intrygująca tezę: oprogramowanie jest dziś tym, co modeluje rzeczywistość. Czy ta teza to tylko naiwne sparafrazowanie słów Wittgensteina – granice mojego języka określają granice mojego świata – czy raczej prawomocna definicja naszych czasów? Kilka przykładów niech posłuży za odpowiedź. Funkcje zawarte w edytorach tekstu wpływają na kształt tego, co piszemy, np. program Young służy do rozpoznawania języka, w jakim napisany jest dany tekst na podstawie częstości występowania poszczególnych liter oraz par liter. Popularna wyszukiwarka Google funkcjonuje dziś nie tylko jako studnia haseł, ale pozwala stworzyć własny ranking (wybór książki i rekomendacje z sieciowych witryn). Skoro społeczeństwo „sieci” gromadzi się wokół informacji (oprogramowanie, system komunikacyjny), to programowanie jest właśnie tym, co organizuje model społeczny. A zatem zgodnie z myślą McLuhana – połączony elektronicznie świat nie jest niczym więcej niż globalną wioską. Obok tego stwierdzenia, artykuł Filiciaka ukazuje drugą, bardziej radykalną tezę – tym razem wyartykułowaną przez Kittlera: ludzie stali się odbiciami swoich maszyn, odpowiadają wszak na ich żądania. Jak wskazuje Filiciak, zwrot ten dokonał się tylko i wyłącznie za sprawą komputerów. W konsekwencji, mamy do czynienia w pewnym sensie z końcem mediów, a nawet – jeśliby wpaść w zupełnie już apokaliptyczny ton – końcem humanistyki. Pisanie tekstów odeszło do przeszłości od momentu pojawienia się pierwszego mikroprocesora. Strukturę społeczną warunkuje trójca hardware’u, software’u, wetware’u – powiada Kittler.

Wspomniana na wstępie teza Galloway’a (dziś ideologie to dane) wskazuje, że oprogramowanie należy postrzegać w kategorii systemu, a nie problemu. Oznacza to, że możemy dziś mówić o nowym pojęciu globalizacji, ukonstytuowanej jako układ kodów i wzajemnie powiązanych elementów. Stąd oprogramowanie jest funkcjonalną analogią ideologii. Nawet jeśli pisanie i programowanie scalają się w jedno, to paradoksalnie ich rozdzielczość jest zachowana. Jednak jeśli czytelnik zanurzy się w lekturę kolejnych artykułów Galloway’a opublikowanych w omawianym numerze „Kultury Popularnej”, pozna śmiałe rozwinięcie tej myśli – oprogramowanie jest nie tyle ideologią, co jej symulacją. Świadomość tę kształtuje przekonanie, że ideologia oprogramowania ma charakter mimetyczny; ukazuje się jako odbicie wciąż powtarzalnych jednostek kodu. Humanistyka nie może przestać mierzyć się z rewolucyjną tezą, według której uruchomiony na maszynie kod ma charakter bardziej performatywny niż język.

Dalej poruszane kwestie prowadzą do dyskusji nad komputerowym ekranem. W swoim artykule „Magiczna sztuka programowania komputerów” Michał Szota zwraca uwagę na specyfikę przesyłanego w ekran komputera komunikatu. Przepełniony tekstem (kodem) ekran pozbawiony jest znaczenia. Rzędy znaków i napisów nie działają bez użytkownika, który wydaje określone polecenia. Pod tym względem, jak przekonuje Galloway, nie zdajemy sobie sprawy, że każdy użytkownik komputera jest programistą. Kiedy klikamy na ikonę i czekamy na otwarcie się dokumentu nie zastanawiamy się nad algorytmizacją tego polecenia. W tej prostej czynności umyka nam fakt zachodzącego procesu – „po prostu” odnajdujemy ikonę, przenosimy na nią wskaźnik myszy, naciskamy przycisk…

Obok tekstów poruszających problematykę funkcjonowania ekranu i tego, co znajduje się „pod” jego powierzchnią, czytelnik znajdzie w „Kulturze” teksty mówiące o globalnej wszechobecności ekranów w życiu społecznym. Ciekawym studium tej kwestii jest artykuł Pawła Dębińskiego. Próbuje on zmierzyć się z próbą dookreśleniem tego, co nazywamy społeczeństwem ekranu. Ekrany zdominowały masowo sferę prywatną, ale też publiczną. Z ekranów korzysta się w każdej dziedzinie: w reklamie, medycynie, sztuce. Człowiek został wręcz ekranami otoczony: komputerowym, telewizyjnym, kinowym, ekranem miejskiego monitoringu, obrazami wiszącymi na ścianach, billboardami, a także (co być może najbardziej dramatyczne) ekranem własnej komórki.

Obok stwierdzenia, że ekrany przyczyniają się do kreowania rzeczywistości, pojawia się ponura konkluzja – są one również tym, co wyznacza jej horyzont. Według Baudrillarda w świecie symulakrów nie można już odróżnić kopii (przedstawienia) od oryginału (świata jako takiego). W efekcie rzeczywistość nie tyle znika, ile pleni się w nieskończoność odbijana przez kolejne przedstawienia, a sens, skradziony przez znaki, zostaje nam zwrócony w nadmiarze. Eksplozja internetowych treści medialnych otworzyła spektrum zagadnień w przestrzeni nowych mediów. W praktyce okazuje się, że było to możliwe dzięki oprogramowaniu czy darmowym platformom internetowym. Wirtualne „sieci” są dzisiaj nieodłączną strukturą organizacji i kontroli nowego tysiąclecia, lecz żeby to zrozumieć – jak powiada Lev Manovich – musimy odwołać się do informatyki.