HEGEL I SZYMPANSI POSMRÓD
A
A
A
Szczęścia też chodzą parami! Ostatnio spotkały nas właśnie dwa: „Historia filozofii żydowskiej” wydana przez WAM i „Wojna polsko-ruska” Xawerego Żuławskiego. Ta pierwsza może umknąć widowni – ze szkodą dla niej (widowni).
Żuławski zrobił swój film na podstawie znanej powieści i to jest bardzo ważne – to, że reżyser umie czytać i czyta. Młodzi filmotwórcy mniej czytają, więcej „chłoną”; rzadziej myślą, częściej „mają pomysły”; dużo robią, a mało żyją. OK, myślą, ale – „obrazem”, na wzór jaskiniowców. Filmy wywlekają „z trzewi” i wyrywają nagiej rzeczywistości, no chyba że chałturzą na zlecenie: z głową można najwyżej chałturzyć. Film Żuławskiego jest na tym tle wspaniale przeintelektualizowany i wykoncypowany, to znaczy przemyślany. „Wojna polsko-ruska” jest tak świetna z racji zimnego dystansu: Silny (Borys Szyc) nie jest ani Żuławskim, ani Masłowską. I nie chodzi nawet o autotematyczne autodemaskacje, które znamy z innych, dalece mniej świetnych filmów. Oczko w stronę widza mówi mu jedynie, że „jest właśnie tak jak myślisz”, czyli że tak jak we wszystkich tych samoświadomych dziełłach [!], jedynie ładnie opakowujemy swoją naiwność, że staramy się być cool, choć jesteśmy zwykłymi nudziarzami, którymi być wszakże nie możemy. Sekretem „Wojny polsko-ruskiej” jest to, że maską jest tu sama naiwność. Te nadwyraziste przekleństwa i dresiarstwa opakowują koncept jak z Hegla.
Konceptem jest męstwo i jego losy współcześnie. Dla mężczyzny polskiego – może światowego też – przewidziano z grubsza dwie formuły: kapłan i błazen. Kapłan ma władzę lub przynajmniej się o nią bije, błazen nie ma i nie bije się, jak gdyby nie chciał mieć. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie szympansi „posmród” (mówiąc „Dniem świra”) tej alternatywy. Albo ujeżdżasz innych, albo jesteś ujeżdżany. Nuda! Silny wygląda na ujeżdżającego. „Potem” nie okazuje się wcale, że tak naprawdę był on ujeżdżanym. Był, owszem, ujeżdżającym, ale po heglowsku, czyli dialektycznie i rewolucyjnie, ku samozniesieniu. Tylko pozycja ujeżdżającego pozwala wyjść poza te opłotki. Zupełnie jak w sprawie dyktatury proletariatu: uciskany przedzierzga się w uciskającego, ażeby zapanować nad uciskiem i zarzucić ucisk. Kluczowy jest oczywiście moment przejścia na wyższy szczebelek, po zdobyciu którego można odrzucić całą drabinę. A wtedy okazuje się, że drabinę odrzuca się po to, ażeby doły już się po niej nie pięły. Wspinając się, Silny trafia boleśnie na mur i ląduje w zaświatach, gdzie ma na swoje sprawy widok jakby z zewnątrz. To wspomniany dystans.
Nie wiem, co tam piszą w pressbooku, ale założę się, że nic o dyktaturze proletariatu. Marksizm-leninizm nie sprawdza się raczej, gdy jest narzucany, przecież wszystkich kiedyś tym tuczono i nic z tego nie ma dla myślenia teraz. Walki klas przetrwały, tylko już się tak nie nazywają, obecnie są rozpoznawane jako zdrowa konkurencja, niewidzialna ręka rynku i kto nie kapitalizuje, ten nie je. W porządku, tylko powiedzmy rzecz do końca. Prawdą tryumfującego kapitalizmu męskich samców-zdobywców jest głodowa śmierć tych słabszych. Po prostu. Czemu nie? Taka natura, a kapitalizm to natura sama, prawa rynku działają jak pogoda, czyli równoważą się. Jest nas za dużo na ziemi. Namnożyliśmy się dzięki dobrobytowi i dzięki niemu – jakże po marksowsku – przepadniemy. Kapitalizm dał i zabierze. Wróżę jakąś wojnę, bo od tego pokoju głupiejemy. Będzie jak u lemingów: pozabijamy się ze stresu, runiemy w przepaść ensemble. Tak wietrzył ducha czasu Nietzsche pod koniec XIX wieku, a dwadzieścia lat później Freud zwiastował popęd śmierci. Stanie się to, co w „Wojnie polsko-ruskiej”: dobije nas siding własnoręcznie kładziony.
Przydomek „Silny” sugerowałby jakąś strategię przetrwania, ale to „podpucha”. Przeżyją bowiem najsłabsi, którzy kurczowo przylgną do pasm aprowizacji („żeberka z Hitu”) i symbolicznej aprowizacji (konkurs piękności). Darwin miał rację, tyle że na odwrót. Silni się wystarczająco nażyli, żeby karnie ustąpić – za Flaubertem – „falom gówna, które biją o ściany”. Dobrze nie będzie, o tym właśnie opowiada „Wojna polsko-ruska”, którą spokojnie można przyrównać do „Boskiej komedii”. Dante był kawalarzem – ci kumple wsadzeni do piekła, normalna kronika towarzyska – po to, żeby jakoś opowiedzieć o tym, co stanie się wkrótce. Gdyby pisał na serio, to nikt by nie uwierzył. Oglądamy film Żuławskiego i wierzymy, bo to niby tylko w żartach. Wierzymy też dzięki aktorom, których wyczyn zwala z foteli.
Zaprzyjaźnieni współwidzowie zoczyli plagiat w plakacie do „Wojny”, którego projekt skopiowano z reklamy filmu „Trainspotting”. Domyślam się, że za tę część produkcji reżyser nie odpowiadał, własny pakiet aluzyjek daje przecież zgrabniej. „Kreski” pochodzą również z „Trainspotting”, „kontakty” – z filmów „Taty” (jak zadedykowano film), wino na biodrze – z „Bartona Finka”. Masłowska natomiast z samej rzeczywistości pozaekranowej. Czy matkę Doroty i Silnego gra ta sama Ewa Kasprzyk? Jeśli tak, to byłby to jedyny bovaryzm w świecie przedstawionym, chociaż przetworzony – nie „Silny to ja”, tylko „Silny to inny ja”. Nie czytałem – zachęcony przykładem młodych kolegów filmowców, których dogmat brzmi „film to nie literatura” – powieści, a może tam moja wątpliwość znajduje rozwiązanie. Do obejrzenia dzieła nie zachęcam, bo nie muszę. Na dwa pokazy, które zaliczyłem, widzów przyszedł ogrom, a był środek tygodnia!
Żuławski zrobił swój film na podstawie znanej powieści i to jest bardzo ważne – to, że reżyser umie czytać i czyta. Młodzi filmotwórcy mniej czytają, więcej „chłoną”; rzadziej myślą, częściej „mają pomysły”; dużo robią, a mało żyją. OK, myślą, ale – „obrazem”, na wzór jaskiniowców. Filmy wywlekają „z trzewi” i wyrywają nagiej rzeczywistości, no chyba że chałturzą na zlecenie: z głową można najwyżej chałturzyć. Film Żuławskiego jest na tym tle wspaniale przeintelektualizowany i wykoncypowany, to znaczy przemyślany. „Wojna polsko-ruska” jest tak świetna z racji zimnego dystansu: Silny (Borys Szyc) nie jest ani Żuławskim, ani Masłowską. I nie chodzi nawet o autotematyczne autodemaskacje, które znamy z innych, dalece mniej świetnych filmów. Oczko w stronę widza mówi mu jedynie, że „jest właśnie tak jak myślisz”, czyli że tak jak we wszystkich tych samoświadomych dziełłach [!], jedynie ładnie opakowujemy swoją naiwność, że staramy się być cool, choć jesteśmy zwykłymi nudziarzami, którymi być wszakże nie możemy. Sekretem „Wojny polsko-ruskiej” jest to, że maską jest tu sama naiwność. Te nadwyraziste przekleństwa i dresiarstwa opakowują koncept jak z Hegla.
Konceptem jest męstwo i jego losy współcześnie. Dla mężczyzny polskiego – może światowego też – przewidziano z grubsza dwie formuły: kapłan i błazen. Kapłan ma władzę lub przynajmniej się o nią bije, błazen nie ma i nie bije się, jak gdyby nie chciał mieć. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie szympansi „posmród” (mówiąc „Dniem świra”) tej alternatywy. Albo ujeżdżasz innych, albo jesteś ujeżdżany. Nuda! Silny wygląda na ujeżdżającego. „Potem” nie okazuje się wcale, że tak naprawdę był on ujeżdżanym. Był, owszem, ujeżdżającym, ale po heglowsku, czyli dialektycznie i rewolucyjnie, ku samozniesieniu. Tylko pozycja ujeżdżającego pozwala wyjść poza te opłotki. Zupełnie jak w sprawie dyktatury proletariatu: uciskany przedzierzga się w uciskającego, ażeby zapanować nad uciskiem i zarzucić ucisk. Kluczowy jest oczywiście moment przejścia na wyższy szczebelek, po zdobyciu którego można odrzucić całą drabinę. A wtedy okazuje się, że drabinę odrzuca się po to, ażeby doły już się po niej nie pięły. Wspinając się, Silny trafia boleśnie na mur i ląduje w zaświatach, gdzie ma na swoje sprawy widok jakby z zewnątrz. To wspomniany dystans.
Nie wiem, co tam piszą w pressbooku, ale założę się, że nic o dyktaturze proletariatu. Marksizm-leninizm nie sprawdza się raczej, gdy jest narzucany, przecież wszystkich kiedyś tym tuczono i nic z tego nie ma dla myślenia teraz. Walki klas przetrwały, tylko już się tak nie nazywają, obecnie są rozpoznawane jako zdrowa konkurencja, niewidzialna ręka rynku i kto nie kapitalizuje, ten nie je. W porządku, tylko powiedzmy rzecz do końca. Prawdą tryumfującego kapitalizmu męskich samców-zdobywców jest głodowa śmierć tych słabszych. Po prostu. Czemu nie? Taka natura, a kapitalizm to natura sama, prawa rynku działają jak pogoda, czyli równoważą się. Jest nas za dużo na ziemi. Namnożyliśmy się dzięki dobrobytowi i dzięki niemu – jakże po marksowsku – przepadniemy. Kapitalizm dał i zabierze. Wróżę jakąś wojnę, bo od tego pokoju głupiejemy. Będzie jak u lemingów: pozabijamy się ze stresu, runiemy w przepaść ensemble. Tak wietrzył ducha czasu Nietzsche pod koniec XIX wieku, a dwadzieścia lat później Freud zwiastował popęd śmierci. Stanie się to, co w „Wojnie polsko-ruskiej”: dobije nas siding własnoręcznie kładziony.
Przydomek „Silny” sugerowałby jakąś strategię przetrwania, ale to „podpucha”. Przeżyją bowiem najsłabsi, którzy kurczowo przylgną do pasm aprowizacji („żeberka z Hitu”) i symbolicznej aprowizacji (konkurs piękności). Darwin miał rację, tyle że na odwrót. Silni się wystarczająco nażyli, żeby karnie ustąpić – za Flaubertem – „falom gówna, które biją o ściany”. Dobrze nie będzie, o tym właśnie opowiada „Wojna polsko-ruska”, którą spokojnie można przyrównać do „Boskiej komedii”. Dante był kawalarzem – ci kumple wsadzeni do piekła, normalna kronika towarzyska – po to, żeby jakoś opowiedzieć o tym, co stanie się wkrótce. Gdyby pisał na serio, to nikt by nie uwierzył. Oglądamy film Żuławskiego i wierzymy, bo to niby tylko w żartach. Wierzymy też dzięki aktorom, których wyczyn zwala z foteli.
Zaprzyjaźnieni współwidzowie zoczyli plagiat w plakacie do „Wojny”, którego projekt skopiowano z reklamy filmu „Trainspotting”. Domyślam się, że za tę część produkcji reżyser nie odpowiadał, własny pakiet aluzyjek daje przecież zgrabniej. „Kreski” pochodzą również z „Trainspotting”, „kontakty” – z filmów „Taty” (jak zadedykowano film), wino na biodrze – z „Bartona Finka”. Masłowska natomiast z samej rzeczywistości pozaekranowej. Czy matkę Doroty i Silnego gra ta sama Ewa Kasprzyk? Jeśli tak, to byłby to jedyny bovaryzm w świecie przedstawionym, chociaż przetworzony – nie „Silny to ja”, tylko „Silny to inny ja”. Nie czytałem – zachęcony przykładem młodych kolegów filmowców, których dogmat brzmi „film to nie literatura” – powieści, a może tam moja wątpliwość znajduje rozwiązanie. Do obejrzenia dzieła nie zachęcam, bo nie muszę. Na dwa pokazy, które zaliczyłem, widzów przyszedł ogrom, a był środek tygodnia!
„Wojna polsko-ruska”. Scen. i reż.: Xawery Żuławski. Obsada: Borys Szyc, Michał Czernecki, Roma Gąsiorowska, Sonia Bohosiewicz, Ewa Kasprzyk, Dorota Masłowska, Anna Prus, Maria Strzelecka, Magdalena Czerwińska. Gatunek: dramat. Polska 2009, 108 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |