ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (133) / 2009

Wiesław Kowalski,

CZY ISTNIEJE MORALNA NIEODPOWIEDZIALNOŚĆ?

A A A
Nad tym, jakim kluczem otwierać klasykę na współczesność będziemy zastanawiać się zawsze. W Teatrze Nowym w Poznaniu Aleksander Kaniewski, nie dbając szczególnie o filologiczną pedanterię, postanowił skonfrontować szkołę tzw. inscenizowania „po bożemu” ze skłonnością do urzeczywistnienia osobistej interpretacji dramatu, podpartej nietypowymi rozwiązaniami scenograficznymi. W ten sposób raczej skomponował współczesną i pełną odwagi lekcję ducha, niż wyartykułował swą pokorę wobec nieśmiertelnego tekstu.

Wiktor Archipow, zastępując czas syntetyczną metaforą, umieścił akcję sceniczną w „Don Juana” Moliera na bliżej nieokreślonym terytorium cywilizacji, co na równi z muzyką Jerzego Satanowskiego, uwypuklającą pauzy oraz zapowiadającą i akcentującą poszczególne sekwencje spektaklu, stwarza osobliwą, nieco odrealnioną, po trosze fantastyczną atmosferę przedstawienia, daleką od tego, co moglibyśmy nazwać obsesyjnym patosem śmierci wynikającym z poczucia winy i kary. Nie znaczy to jednak, że oglądamy czystą komedię, dowcipną i lekką, choć i tych elementów wykorzystujących delikatnie konwencję dell’arte, poznańska realizacja nie jest pozbawiona. Nawet wtedy, gdy losy bohaterów bawią nas wybornie, reżyser nie przestaje zachęcać do podjęcia filozoficznych przemyśleń nad kondycją ludzkiego życia. Najważniejsze jest jednak to, że całe bogactwo semantyczne nie jest uzyskiwane przez grę wbrew tekstowi; każde sugerowane znaczenie, nie mnożące jednak w nadmiarze aluzji i interpretacyjnych tropów, ma bardzo ścisły związek z sensem i buduje jednorodną koncepcję dramatu. Kaniewski, mając na uwadze siłę przesłania i rygoryzm przekazu, stworzył przedstawienie nie tylko interesujące myślowo, ale uporządkowane i przekonujące formalnie. W dowcipnej, aluzyjnej, ponadczasowej i funkcjonalnej scenografii, zdominowanej przez papier i drewno, inkrustowanej pluszem i koronkami, ukierunkowanej na przestrzeń dziejącą się wszędzie i nigdzie, widać wyraźną inspirację rosyjską literaturą bajkową; na scenie jeżdżą na kółkach drewniane koniki, nie brak też zabawek, złożonych z drewnianych, wydrążonych w środku lalek, włożonych jedna w jedną. A nad sceną wisi błękitna płachta sugerująca Niebo, które w finale pomści złe i niemoralne występki.

Po raz kolejny całym swoim pięknem i powagą zabrzmiało tłumaczenie Jerzego Radziwiłowicza. Poznańscy aktorzy pod dociekliwą ręką reżysera, próbującego na nowo zinterpretować Molierowskiego „Don Juana”, pokazali wszystko, co w tym przekładzie najlepsze. Całą soczystość nie uwspółcześnianego na siłę języka, będącego w pełnej zgodzie z wymogami gatunku, tradycji i teatralnej konwencji. W ten sposób widownia w teatrze może skupić się na dokładnym przekazie treści dramatu, przede wszystkim zaś na jego specyficznym tonie, a aktorzy z łatwością kolorują swoje działania emocją, szukając w niej jakości również natury estetycznej; mogą też barwić gesty, nie pozbawiając ich siły wyrazu.

W poznańskim spektaklu Kaniewskiego Don Juan i Sganarel tworzą rzeczywistość, która stawia opór tym, którzy ich otaczają. Para głównych bohaterów istnieje na zasadzie opozycji, także na poziomie sugerowanych przez reżysera sensów i rozwiązań interpretacyjnych. Don Juan, w niczym nie przypominający XVII-wiecznego barwnego, sprytnego i butnego bawidamka, zwodziciela, awanturnika czy obwiesia, jest filozofem, który neguje sens tego świata, sam określa reguły postępowania i pułap tego, co wolno, a czego nie wolno. Podobnie Sganarel, który nie jest tylko błaznem broniącym zastanych wartości. Bywa, że postaci zamieniają się rolami, ale są i momenty, kiedy stają się jedną figurą. Sługa najsłynniejszego uwodziciela z Sewilli, w znakomitej kreacji Cezarego Łukaszewicza, jest niezwykle ruchliwy, przy tym szalenie giętki, prędki i miękki, zaś Don Juan stawia na wyrazisty gest i wyrazista dykcję. Rygor wymowy oraz kabotyńska maska aktora, za którą skrywa się filozof, są bez wątpienia niepodważalnymi wartościami roli stworzonej przez Radosława Elisa. Najważniejsze jest jednak to, że ta swoiście pojęta arytmetyka ciała – poszukiwanie dla każdej sytuacji scenicznej modulacji głosu czy też artykulacji gestycznej – nie zabija tego, jak postaci istnieją wobec siebie, jaki mają ze sobą kontakt w budowaniu dramatycznego napięcia. Widoczna radość aktorskiego grania, i w pewnym sensie wysiłku tworzenia, stawia protagonistów nie tylko w roli znaków negacji. Różnicowanie tonacji, łamany co i rusz rytm i siła aktorskich napięć powodują, że przedstawienie ogląda się z ogromną satysfakcją, nawet wtedy, gdy litość i trwoga nie do końca nas przejmują.
Don Juan Elisa, choć egoistycznie nastawiony do świata, którym manipuluje, jest człowiekiem niepozbawionym wrażliwości, mającym problemy nie tylko z tym, co go otacza, ale i z samym sobą. Jego wyobcowanie i dojmujące poczucie niespełnienia widać najwyraźniej w scenach wiejskich z Karolką (bardzo dobra rola Marty Szumieł), Małgośką (Jagoda Stach) i Piotrkiem (Grzegorz Gołaszewski). Ale potrafi on też upajać się swymi występkami nawet wtedy, kiedy niczym Mefistofeles rzuca wyzwanie Bogu. Jednak jego egzystencjalne dylematy nie zacierają Molierowskiego kontrastu głębi metafizycznej i przyjemności istnienia. Bywa, że jest zjadliwie ironiczny, a w pozbawionej hamulców skłonności do brawury i w pogardzie dla otoczenia ważną rolę odgrywa jego chłodny intelekt. Bowiem w swoim życiu nie kieruje się tylko i wyłącznie niepohamowaną namiętnością, bezceremonialnym i ostentacyjnym kunsztem uwodzicielskim, sporo w nim dekadenckiego splinu, jednocześnie jakby patologicznej żądzy wrażeń. Jego niepozbawiona zuchwałości autokreacja wymierzona jest przeciwko stereotypowej i uporządkowanej przestrzeni życia, przeciwko autorytetom na rzecz dążenia do czynienia życiowych eksperymentów. Tak bogate ujęcie tytułowego bohatera, nie ograniczające się jedynie do namiętnego amanta-podrywacza i wyrafinowanego, perwersyjnego intelektualisty, cynicznego poszukiwacza silnych doznań i zuchwałego libertyna, to nowa jakość w dotychczasowym spojrzeniu na mit Don Juana w teatrze. Don Juana, który w poznańskiej inscenizacji może wyrażać swoje emocje nie tylko za pomocą słów, ale i instrumentów – gitary, pianina i akordeonu. Również w Sganarelu Łukaszewicza obok elementów tradycyjnej błazenady nie sposób nie zauważyć momentów wysokiej intensywności intelektualnej. I choć stoi on na straży starego porządku, purytańskich przykazań konwenansu, bezkrytycznie broni wiary i posłuszeństwa raz na zawsze ustanowionym zasadom i normom, nie opuszcza swojego pana ani na chwilę, bez przerwy go obserwuje, słucha i kiedy trzeba interweniuje. Potrafi też, choć nie bez strachu, bronić swoich przekonań i atakować te, z którymi się nie zgadza z niesłychaną zapalczywością i niespotykaną gorączką. Sganarel w interpretacji młodego aktora to nie tylko prostaczek coraz bardziej zdumiony kolejnymi ekscesami swojego pana, potrafi być tak samo naiwny i bezradny, co inteligentny, a w trakcie uczonych polemik i na jego twarzy nieraz zagości ironiczny uśmiech. To Sganarel, który potrafi nie tylko bacznie się przyglądać, oceniać, ale i buntować się, choć nigdy nie robi tego za wszelką cenę. Cała postać, pełna skupienia i zdziwionego lęku, imponująca dojrzałością, konsekwencją i powściągliwością środków aktorskiego wyrazu, stanowi znakomity kontrapunkt dla tego wszystkiego, co dzieje się na scenie. Natomiast dystans i cudzysłów podkreślający umowność scenicznego dziania się wprowadza dopisana przez reżysera Postać Teatralna, interesująco zagrana przez Mariusza Puchalskiego.

Każdy element poznańskiego spektaklu – od scenografii po muzykę i ruch sceniczny – bardzo wyraźnie wskazuje na intencje realizatorów, dla których ważny był nie tyle kontekst obyczajowy, historyczny czy polityczny, ale poszukiwanie nowych uniwersalnych znaczeń, stawianie pytań, zaniepokojenie inscenizacyjnym kształtem po to, by uciec jak najdalej od czystej retoryki i stawiania tez zastępujących dążenie ku prawdzie. Dlatego w tym przypadku obcujemy bez wątpienia z teatrem żywym, angażującym równie silnie emocje, co i myśli. Dobrze się stało, że spektakl nie stał się tylko i wyłącznie suchym dyskursem filozoficzno-politycznym, choć oczywiście do konfrontacji dwóch diametralnie różnych postaw, światopoglądów i orientacji dojść w nim musiało. Zatarty, jakby wypreparowany czas w symbiozie z hermetyczną przestrzenią stworzył w tym przypadku swoiste teatralne laboratorium, gdzie poszczególne projekty i odmiany sytuacyjne rodzą się wprost na naszych oczach, bez zbyt wielkiej troski o realia, prawdopodobieństwo czy też tradycję w inscenizowaniu Moliera na scenie. I dobrze. Bo dzisiaj autor „Świętoszka” przedstawiony z pełną atencją dla miejsca i czasu, w którym tworzył byłby bez wątpienia nużący, a zatem démodé.
Wiesław Kowalski
Molier „Don Juan”. Tłumaczenie: Jerzy Radziwiłowicz. Reżyseria: Aleksander Kaniewski. Scenografia: Wiktor Archipow. Muzyka: Jerzy Satanowski. Teatr Nowy w Poznaniu. Premiera: 30 maja 2009.