ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (135-136) / 2009

Barbara Surmacz-Dobrowolska,

CIAŁO POPULARNE – CIAŁO MEDIALNE – CIAŁO IDEALNE

A A A
Kiedy myślimy o otaczającym nas, wtłoczonym we wszelkie obszary kultury popularnej ciele, z pewnością przywołujemy obrazy klasycznych dzieł sztuki. Kultura popularna bowiem, będąc z natury odtwórczą, czerpiąc z bogactwa artystycznego wielu epok, chętnie odwołuje się do istniejących już i sprawdzonych wcześniej kanonów. Jednak mimo wielu podobieństw w ukazywaniu nagiego ciała (przede wszystkim kobiecego) w sztuce i współczesnej kulturze masowej, nie można postawić znaku równości między skonwencjonalizowanym aktem, będącym gatunkiem stricte artystycznym, a wszechobecnym dzisiaj rozebranym ciałem, które już jakiś czas temu opuściło święte mury muzeów oraz galerii i „przechadza się” w pełnym słońcu – ciałem nie tylko zamkniętym w obrazach popkultury, na swój sposób kontynuującej tradycje sztuk dawnych, ale ciałem fizycznym, podziwianym choćby na plażach.

Śmierć fotograficznej tautologii

Mniej więcej od czasu rewolucji kontrkulturowej lat 60. XX wieku następuje niezwykła ekspansja cielesności, a więc i nagości, która stała się nieodzownym elementem popkultury, promującej rozmaite jej wizerunki, od idealnego zmysłowego ciała reklamy, przez emanujące erotyzmem i krwią ciało filmowe, po martwe bądź zmasakrowane ciała prezentowane w telewizyjnych newsach. Rola mediów audiowizualnych nie ogranicza się jednakże do ukazywania ciała, odtwarzania jego obrazów czy – przede wszystkim – do upowszechniania za ich pośrednictwem wzorców cielesności, które doprowadziły do zdezaktualizowania pojęcia wstydu odnoszonego do nagości i przesunięcia jego ciężaru na sferę fizjologii, która pozostaje zasłonięta jako niepożądana konieczność. Wychodząc naprzeciw wymogom świata, w jakim funkcjonuje, człowiek uznał swe ciało za niedoskonałe i zaczął je przekształcać.

Zmiana myślenia o ciele rozpoczyna się wraz z narodzinami fotografii, dzięki której pokazane zostało ono z całą surowością, w niespotykanym dotąd zbliżeniu. Brak idealizacji ujęcia i wyodrębnienie poszczególnych fragmentów, w połączeniu z przekonaniem, iż fotografia pokazuje, a nie przedstawia, uświadomiły odbiorcom z całą brutalnością przekazu niedoskonałość ciała. Szybki rozwój technologiczny dostarczał coraz to nowych możliwości odzwierciedlania rzeczywistości. Jednak wraz z pojawieniem się i wyjątkową ekspansją kina, telewizji, wideo czy szeroko pojętych nowych technik audiowizualnych zmieniało się podejście do obrazu. Przestał on pokazywać, a zaczął przedstawiać, unieważniając twierdzenie Rolanda Barthes’a zawarte na kartach „Światła obrazu”, iż „fotografia (…) ma w sobie coś z tautologii: fajka jest tu zawsze fajką, (…) zawsze zabiera ze sobą swoje odniesienie”. Coraz częściej fotografia przestawała być rejestracją, a stawała się kreacją nadbudowaną na rejestracji, bądź kreacją samą w sobie, tak jak w przypadku chętnie wykorzystywanych w kulturze popularnej symulacjach cyfrowych, nie tylko niemających pokrycia w rzeczywistości, ale często ją przerastających.

Ciało jako simulacrum

W wyniku audiowizualnej aktywności obraz przestał być wyłącznie przedmiotem kontemplacji istniejącym obok rzeczywistości, wypełnił całą przestrzeń życia codziennego, stał się jedyną możliwą formą jej doświadczania. W związku z tym również ciało zostało zamknięte w obrazach, sprowadzone do powierzchni, pokawałkowane. Utraciło realność, stało się zaprzeczeniem własnej fizjologiczności, co pociągnęło za sobą jego funkcjonalizację. Niemożliwe stało się wskazanie punktu, w którym wygasa to, co realne i dochodzi do głosu to, co sztuczne (obrazowe).

Zgodnie z wymogami współczesnej kultury masowej, ciało otworzyło się na możliwości różnorodnych zmian. Przestało być ciałem w tradycyjnym rozumieniu, gdyż kultura popularna stała się domeną baudrillardowskich symulakrów, gdzie potoczna rzeczywistość traci swoje własności znaczeniotwórcze, a świat złożony jest z symulacji, ze znaków, które nie mają żadnego znaczenia oprócz siebie samych i same dla siebie są odnośnikami. Telewizja i media elektroniczne, będąc doskonałymi przykładami świata zbudowanego z samych tylko symulacji, wyparły to, co realne, niemal całkowicie, stawiając znak równości między obrazem a rzeczywistością. Nie inaczej stało się z idealnymi popkulturowymi wizerunkami ciała. Już hiperrealiści, pracując w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych nad własną „rzeczywistością”, najbardziej charakterystyczną cechą stylistyczną obrazów uczynili nie tyle ogromną precyzję przedstawienia, co przerysowanie „odzwierciedlanej” rzeczywistości (kolory bardziej nasycone i błyszczące niż w naturze, upodobanie do powierzchni odbijających światło). Nie można oprzeć się pokusie zestawienia tworzonych przez nich wypieszczonych, „gładkich” w formie i przedstawieniu dzieł z będącymi więcej niż rzeczywistością współczesnymi wizualizacjami ciała.

We współczesnej kulturze popularnej ciała opuściły właścicieli i przynależą do uniwersum obrazów medialnych. Funkcjonują jako towar wizualny (produkt wystawiony na „wizualną sprzedaż”), posiadający wartość wyznaczaną stopniem zgodności z narzuconymi kanonami, nakazującymi kultywowanie młodości, piękna, doskonałości, ustanowionymi przede wszystkim przez wiodące prym w popkulturze praktyki kina (głównie hollywoodzkiego) oraz reklamy. Reklama telewizyjna wydaje się najbardziej oczywistym przykładem posługiwania się stypizowanymi ikonami ciała. Upowszechnia i promuje konsumpcyjne podejście do życia, a cóż jest bardziej przyjemnego od konsumpcji ciała – zarówno tego fizycznego, jak i tego zamkniętego w obrazach? Ciało ludzkie zostało zdegradowane i sprowadzone do kształtowanych przez modę cech zewnętrznych, stało się szablonem, który trudno dopasować do świata realnego. Rzeczywistość kreowana w mediach, a w telewizji i reklamie szczególnie, jest formą utopijnego świata dobrostanu, jednak to ona staje się coraz częściej „naszą rzeczywistością”. Jak twierdził Baudrillard, „telewizja jest zarówno przyczyną, jak i symptomem, przypuszczalnie konstruującym gładki obszar symulacji, które powstrzymują nasze zdobywanie wiedzy o prawdziwej rzeczywistości”. Telewizja w swojej bezpośredniości, natychmiastowości i realności może kreować zjawiska, które nie istnieją, ale pożądane uobecniają się; co więcej, kształtuje praktyki społeczne i narzuca odbiorcom określone wartości.

Reklama jako produkt kultury masowej, odchodząc od bezpośredniej perswazji, skupia uwagę widza na otoczce, kontekście, jakim obudowuje towar. Tworząc obraz ciała idealnego, kreuje postać, którą nie tylko chcemy, ale powinniśmy przypominać. Co więcej, obcowanie ze zmysłowym, idealnym ciałem medialnym, budzi z jednej strony pożądanie, z drugiej jednak strach przed nieadekwatnością własnego ciała do wizerunku, jaki powinno posiadać, bądź strach przed świadomością przegapienia kształtów jeszcze bardziej pociągających niż ten, który sobie obraliśmy. Już nie natura, oskarżona o błąd, kształtuje nasze ciała, ale my sami; to od nas zależy, czy będziemy „nosić własne ciało” z dumą, odkrywając jak największe jego fragmenty, czy ze wstydem chować je pod odzieżą. Tylko nagie, piękne, zadbane, jędrne ciało, koniecznie wydepilowane, „ubrane” wyłącznie w kremy i perfumy, ma dziś rację bytu. Nagość przestała być synonimem natury – zabijając swą biologiczność, przeszła na stronę kultury, przestała szokować, ale nie zawstydzać. Z punktu widzenia człowieka żyjącego w świecie zdeifikowanej cielesności, gdzie nagość zajęła znaczące miejsce w życiu publicznym, a nawet oderwana od swego etymologicznego kontekstu stała się swoistą formą stroju, dzięki silnemu ukulturowieniu oraz absolutnej estetyzacji ciała dokonało się pewne przesunięcie w myśleniu o nim i związanym z nim wstydzie. Nagość akceptowana przez ogół społeczny stała się jakościowo różna od nagości biologicznej. Karmione przez przemysł kosmetyczny i modę oraz nierozerwalnie z nimi związaną reklamę, normy dotyczące biologicznego pochodzenia człowieka sprawiły, iż wstyd ciała nie został unicestwiony, tylko w drodze audiowizualnej aktywności zmienił punkt ciężkości. Nie wstydzimy się już ciała samego w sobie, lecz jego niedoskonałości. Wstydzimy się tego, co wykracza poza oczekiwania otoczenia, w którym żyjemy, a oczekiwania te kształtowane są przez media i kulturę popularną. Wstyd ciała samego w sobie przerodził się we wstyd jakości tegoż ciała i oceny z nią związanej.

Ciało stało się podstawowym elementem kształtowania społecznego wizerunku, wobec czego priorytetem jest panowanie nad nim i świadome tworzenie image’u, w którym młodość, zdrowie, uroda są świadectwem dobrej passy życiowej oraz wysokiego statusu. Nie dziwi więc, że współczesne ciało stało się obiektem niespotykanych na tak ogromną skalę w ubiegłych wiekach zabiegów odmładzających, konserwujących, pobudzających jego witalność – stało się przedmiotem kultu. Wrogiem numer jeden współczesnego ciała idealnego jest czas i skorelowane z nim zmiany biologiczne – tu z pomocą przychodzą: lifting, różnego rodzaju kosmetyki bazujące na „najnowszych odkryciach” nauki w dziedzinie zatrzymywania czasu. Dzisiejsze ciało już wie – o czym nie dają zapomnieć przekazy reklamowe – że starzenie się nie musi być frustrującą koniecznością. Tak długo jesteśmy młodzi, jak długo na młodych wyglądamy. Starość została usunięta z wyobraźni zbiorowej, nieprzystające do aksjomatów współczesności zwiotczałe ciała straszą w domach spokojnej starości. W świecie popkultury króluje młode i koniecznie zadbane ciało. Kult ten, charakterystyczny dla ponowoczesności i kultury masowej, oparty jest na wartości ekspozycyjnej ciała. Na styku praktyk symulacyjnych i mimetycznych „starego typu” powstają ciała medialne, które istniejąc jedynie na ekranie, pozbawione biologicznych uwarunkowań i nierzadko tworzone cyfrowo, mogą przybierać najrozmaitsze kształty. Odniesienia mimetyczne natomiast dają nam złudzenie realności, możliwości upodobnienia się do owych fantomów, odrealniają ciało, będąc równocześnie jego „kopią”, przewyższającą „oryginał”. Ciało funkcjonuje jako ikona medialna, kolejne simulacrum, pole semantyczne pozbawione odniesień do biologicznego referenta.

„American Psycho”: design jako nowa ontologia

W nasyconej obrazami rzeczywistości na plan pierwszy wysunęły się doznania wzrokowe, co spowodowało, że w ciele najistotniejsza stała się zmysłowość jego wyglądu. Zostało ono wystawione na widok publiczny i sprowadzone do powierzchni ocenianej przez anonimowych obserwatorów, utraciło swą podmiotowość i zostało wpisane w medialny przekaz jako bezwolna ikona. Swobodna „gra z ciałem” na ekranie sprawiła, iż zewnętrzne atrybuty stają się jedynymi elementami opisu. Ciało ekranowe nie posiada tożsamości przynależnej podmiotowi. Tożsamość we współczesnej kulturze, dzięki nowym, masowym technologiom komunikacyjnym, upłynniła się. Granica między tym, co podmiotowe, a tym, co przedmiotowe, stała się tak ulotna, jak granica między realnym a medialnym. Współczesne ciała istnieją w rzeczywistości, która w kulturze masowej utraciła swój pozaestetyczny poziom.

Mówiąc słowami Wolfganga Welscha, wszystko – ludzie wokół nas i my sami (z wyglądem, zachowaniem, psychiką), środowisko, w którym żyjemy, ideologie, ekonomia, polityka – ulega obecnie „globalnej estetyzacji”. Do takiej sytuacji doprowadziły: połączony z ekspansją nowych mediów audiowizualnych paradygmat konsumpcji, zniesienie granic między kulturą elitarną a popularną oraz proces teatralizacji życia, które stało się spektaklem, a jego głównym aktorem – ciało. Skrajna wizualizacja i związana z nią estetyzacja ciała oraz jego środowiska doprowadziły do ciekawego zjawiska, jakim jest, niezwykle popularna ostatnio, estetyka designu, która proces projektowania „świata” uczyniła sztuką samą w sobie. Sprowadzając kulturę do powierzchni, estetyka ta projektuje jej kształty, często niezgodne z funkcją przedmiotu, gdyż najistotniejsza jest dla niej estetyzowana z nabożeństwem powłoka. Design nie jest tworem ponowoczesności, jednak nigdy wcześniej nie był tak bardzo rozpowszechniony w służbie wzorców popkulturowych. Euforia, jaka opanowała stylizujący się świat w ostatnich latach, jest tak wielka, że zrodziła pogląd, iż wszyscy ludzie są designerami. Design nie wydaje się już wyłącznie domeną przemysłu czy sztuki, głos w jego sprawie zabiera – do tej pory bierny – konsument. Wiecznie zresztą niezadowolony konsument, ponieważ projektowanie znajduje się dziś na usługach wszechobecnej konsumpcji nie zaspokajającej potrzeb, lecz podsycającej rosnący z dnia na dzień apetyt na przedmioty, stany, formy… ciała.

Współczesny design nieustannie przynosi nowe propozycje, nie umiejąc w tych okolicznościach wypracować stabilnego standardu estetycznej organizacji ciała. Dlatego współczesne formy stylistyczne kuszą różnorodnością i swobodą autokreacji, podczas gdy jakość ciała pozostaje wartością stałą. Formalnym dyskusjom podlega wyłącznie efekt estetyzowanej powierzchni zewnętrznej. Powłoka nie informuje o konstrukcji – funkcje ciała i jego biologiczność, jako niedostępne zmysłom, są ignorowane bądź przekształcane tak, by nie mogły przeczyć czy przeszkadzać kultowi powierzchni. Design uzyskuje pierwszeństwo przed bytem w hiperrealnym świecie, co ułatwia mu brak opozycji realne – medialne. To media zdają się realizować ideał estetycznego spełnienia, ciało ulega rozmyciu w sferze technicznych reprodukcji i emitowanych obrazów.

Kształtowanie powierzchni ciała wolne jest od wyrażania struktury głębi. Jak stwierdził główny bohater kontrowersyjnej książki Breta Eastona Ellisa „American Psycho”: „powierzchnia – tylko to się liczy”. Patrick Bateman (pomijając jego psychopatyczne skłonności) idealnie uosabia współczesnego konsumenta – designera, któremu świat jawi się „powierzchnią powierzchni powierzchni”. Równocześnie bohater wydaje się idealnym tworem tego świata, pozbawionym głębokiej tożsamości. Jego ego realizuje się na powierzchni, w absurdalnej niemal dbałości o ciało, gesty i otoczenie. Patrząc na niego i słuchając jego wypowiedzi, można odnieść wrażenie, iż cały przemysł kosmetyczny, salony piękności i siłownie stworzono właśnie dla niego. Celem zarówno autora książki, jak i twórców nakręconego na jej podstawie filmu o tym samym tytule (reż. Marry Harron, USA 2000), było niewątpliwie ukazanie rozpadu społeczeństwa późnokapitalistycznego, rozkładu osobowości w skrajnym stadium psycho- i socjopatii w świecie pozbawionym jakiejkolwiek moralnej perspektywy, gdzie najwyższą wartość ma doskonałe ciało. Z punktu widzenia somatyczności nie kontekst społeczny ma jednak znaczenie, a wyrafinowana stylizacja charakterystyczna dla obu dzieł: eksponujących najmniejszy szczegół, plastycznych opisów w powieści oraz dopracowanych estetycznie zdjęć Andrzeja Sekuły w filmie. „American Psycho” ukazuje syndrom designu jako wzorca nowego bycia w świecie, nowej ontologii. W dzisiejszej kulturze masowej design, odrzuciwszy czysty formalizm, eksperymentując z dysfunkcjonalnością, przesunął akcent z projektu na koncepcję, a co za tym idzie, przestał projektować wyłącznie przedmioty (w tym ciała), kształtując całe środowiska kontaktu z nimi, życiowe stosunki czy postawy.

Wychodząc naprzeciw popkulturowemu designowi, media audiowizualne, a przede wszystkim reklama, wprowadzając do obiegu produkt mający „udoskonalić” nasze ciała, czyni to za pośrednictwem modelek / modeli o konkretnym typie urody i cechach fizycznych, lansując w ten sposób nie tyle produkt, co samo ciało jako obowiązujący kanon. Ciało stało się głównym aktorem popkulturowej sceny: ubierane w coraz to nowe kostiumy, zmieniające formy, nieustannie dopasowywane do modyfikowanej kulturowej przestrzeni i wymogów aktualnie obowiązujących trendów. Trudno jednak za owymi wymogami nadążyć. Kształty, jakie winno przybierać ciało dziś, przestają być aktualne jutro. Ekspansja hermafrodytycznych postaci, jaka nastąpiła na przełomie XX i XXI wieku, dziś jest tylko jedną z alternatyw, w dodatku nieco przebrzmiałych, choć na swój sposób znaczących. Wprowadziła one bowiem w obręb kanonów piękna ludzkiego ciała możliwość zacierania różnic płciowych. Anomalia, za jaką uważano obojnactwo, stała się, pomijając dyskurs medyczny, jedną z opcji w wachlarzu możliwości stylizowania ciała. Transseksualizm, homoseksualizm, przez wieki represjonowane, dziś „wolne” i posiłkujące się zasadą politycznej poprawności, „przechadzają się” w pełnym słońcu. Nie bacząc na anatomię, współczesny człowiek ma możliwość manipulowania własną płcią zarówno biologicznie (z pomocą przychodzi skalpel chirurgiczny), jak i kulturowo (płeć kulturowa przestała wspierać się biologią, w związku z tym nie musimy jednoznacznie opowiadać się po żadnej ze stron).

Agrado, czyli cena „autentyczności”

Wszystko podlega zasadom kreacji, która – paradoksalnie – zapewnia nam we współczesnej kulturze masowej autentyczność. Autentyczność swoiście pojmowaną, za którą „trzeba płacić” – jak mówi transwestyta Agrado (Antonia San Juan) w filmie Pedro Almodóvara „Wszystko o mojej matce” (1999), wymieniając po kolei części własnego ciała stworzone przez chirurgiczny skalpel – „i nie ma co oszczędzać, bo im bardziej przypominamy to, co sobie wymarzyłyśmy, tym bardziej jesteśmy autentyczne”. Nic już nie jest tym, na co wygląda, łatwo pomylić transwestytę z kobietą, kobietę z mężczyzną, a sztuczne ciało z naturalnym (jeśli jeszcze takie istnieje), przy czym to pierwsze pretenduje do miana autentycznego. W oferowanym nam przez media „bufecie z cielesnymi przekąskami” każdy znajdzie coś dla siebie: zarówno wizerunki ciał doskonale odzwierciedlające stereotypy tego, co w kulturze popularnej „męskie” i „kobiece”, jak i ciała pozbawione wyraźnych cech płciowych, które mogą być obiektem pożądania zarówno kobiet, jak i mężczyzn.

Jednak bez względu na to, jaki typ cielesności preferujemy, media, posługując się ciałami modelek / modeli „najwyższej” jakości (co więcej, już nie naturalnych, bo odpowiednio zmodyfikowanych cyfrowo), windują kanon na wysokość, której trudno sprostać. Dzięki możliwościom współczesnej technologii, reklama kreuje standardy urody nie tyle sztuczne, co niemożliwe do odtworzenia w realnym świecie, przekonując nas równocześnie, że jest inaczej. Reklama z zasady nie odkrywa „nowych” form, tylko eksploatuje te już sprawdzone, funkcjonujące od dłuższego czasu w kulturze popularnej, nadając im jedynie nową jakość. O niebezpieczeństwie, jakie rodzi taka sytuacja, świadczy między innymi niespotykana wcześniej liczba zaburzeń związanych z przyjmowaniem pokarmów czy wzrastająca nieustannie popularność zabiegów chirurgii plastycznej. Piękno reklamowego ciała to uniwersalna ikona pozbawiona autentyzmu i odniesień do rzeczywistości przeciętnego widza-konsumenta, który nawet przy pomocy kosmetyki i chirurgii plastycznej często nie może sięgnąć ideału, choć manipuluje swym ciałem, by się do niego zbliżyć.

Troska o wygląd oraz przekonanie, że to właśnie on nas określa, jest zasadniczą cechą funkcjonowania w dzisiejszym społeczeństwie i dotyczy to nie tylko kobiet, ale coraz częściej również mężczyzn. Rozpowszechnienie „kobiecego” punktu widzenia na obszarze kultury popularnej i pewna feminizacja tej ostatniej sprawiły, że nie tylko męskie fantazje zarządzają wizerunkiem ciała kobiecego, ale i odwrotnie, nawet jeśli tylko na niewielką póki co skalę. Istota sposobu widzenia ciała i jego przedstawiania zakłada relację między obiektem (obrazem ciała) a widzem, który analizując wzorzec, poddaje się samoobserwacji i ocenie. We współczesnej kulturze popularnej to przede wszystkim media jako czynnik opiniotwórczy określają, czym jest męskość oraz kobiecość i jak powinny być komunikowane. To one, ukazując obrazy atrakcyjnych i godnych pożądania ciał, nakładają na nas obowiązek doskonalenia swojej cielesności, nawet za cenę biologicznej eksploatacji.