ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (137) / 2009

Bernadetta Darska,

WOJNA I MIŁOŚĆ W STYLU POP

A A A
Wrzesień 1939 - nieobecna mitologia?
Popularna proza kobieca raczej nie kojarzy się z częstym sięganiem do wydarzeń znanych z historii. Owszem, dużą popularnością wśród czytelniczek cieszą się romanse historyczne, ich autorkami nie są jednak zwykle polskie autorki. Jeśli mówimy o popliteraturze po roku 1989, zdecydowanie większą popularnością cieszy się współczesność. Nie znaczy to jednak, że książek, w których tłem dla opisywanych wydarzeń jest II wojna światowa, nie znajdziemy w ogóle. Co więcej, przyglądając się powieściom wydanym w ciągu ostatnich kilku lat, można by postawić tezę, iż inspiracje latami trzydziestymi i czterdziestymi XX wieku są stosunkowo częste. Warto więc im się przyjrzeć, chociażby po to, by ocenić, na ile instrumentalne i pretensjonalne jest wspomniane wykorzystanie, na ile zaś uzasadnione, wiarygodne i przekonujące. Niestety, nim przejdę do szczegółów i omówię kilka przykładów zarówno interesujących, jak i wyjątkowo tendencyjnych realizacji, muszę uprzedzić, iż tych drugich jest zdecydowanie więcej. Nie wpływa to jednak wcale na popularność danego tytułu. Często bowiem wystarczającym wabikiem przyciągającym klientów i czytelników jest nazwisko autora (np. „Bikini” [2009] Janusza Leona Wiśniewskiego), mniej zaś to, co ów twórca napisał.

Zdarza się także, to głównie przypadek autorek zagranicznych, że historię miłosną wspierać ma rzekoma egzotyka historii Polski, dodatkowo wzmocniona zderzeniem kultur. Przykładem może być powieść „Córka oficera” (2009) Ziny Rohan – młoda bohaterka, Polka, nie tylko trafia na Syberię, ale później także do Persji, gdzie poślubia miejscowego lekarza. Jakie problemy mogą wyniknąć z takiego związku, nietrudno się domyślić, zwłaszcza gdy kobieta próbuje się uniezależnić, a przedmiotem przetargu staje się dziecko. Niestety, powieść razi naiwnością i przewidywalnością, a próba panoramicznego przedstawienia losów Polaków na przykładzie tego, co spotyka bohaterkę, okazuje się wielką pomyłką.

Allenstein i Olsztyn

Pozostając na chwilę przy nowościach obcojęzycznych, warto wyróżnić „Ostatnie lato” (2009) Catrin Collier. Autorka przy pisaniu powieści korzystała z autentycznych dzienników matki i babki, sama zaś jest prawnuczką Alberta Salewskiego, dawnego burmistrza Allenstein. To właśnie niemieckie Prusy Wschodnie zderzone z aktualną polskością tych ziem będą głównym punktem odniesienia. Bohaterka powieści jest osiemdziesięcioletnią kobietą, niegdyś mieszkającą w jednym z pruskich dworów, obecnie przebywającą w Stanach Zjednoczonych. Kiedy dowiaduje się, że ma raka, postanawia odwiedzić miejsca swojej młodości. Równolegle do wątku współczesnego (wnuczka kobiety dowiaduje się, że babka była kiedyś zwolenniczką Hitlera, domaga się wyjaśnień; nie wszystkie miejsca, do których przybywa bohaterka zachowały choć część dawnej świetności, wiele z nich jest ruiną; bohaterka spotyka ludzi, którzy pamiętają ją jeszcze jako dziedziczkę i pomagają jej odtworzyć tę część wydarzeń, o których nie mogła nic wiedzieć) poznajemy, dzięki lekturze jej pamiętnika, wojenne losy bohaterki (bal, który jest dla niej wkroczeniem w dorosłość, wymarzone oświadczyny, szybki ślub, wybuch wojny, problemy z wyżywieniem, odkrycie, że małżeństwo było pomyłką, romans z rosyjskim więźniem, ucieczka po wkroczeniu Rosjan, zbiorowy gwałt, którego jest ofiarą, urodzenie martwego dziecka). Warto zwrócić uwagę, że Collier nie pokazuje jedynie dobrych i nieświadomych niczego Niemców, co jest dosyć częstym wątkiem w literaturze popularnej. Jesteśmy świadkami ewolucji postaw, dojrzewania, początkowej naiwności, ale też zawziętości i cynizmu niektórych. Świat sportretowany w „Ostatnim lecie” nie jest czarno-biały. Bohaterka nie wiedzie szczęśliwego życia, a poznawanie jej losów nie prowadzi wcale do happy endu. Doświadczy głodu, upokorzeń, żałoby, bólu rozstania, gwałtu, ale obok tego – także szczęścia, radości, pewności zaufania, dumy, współczucia. Collier ani nie każe bohaterce cierpieć w ramach odkupienia niemieckich win, ani też nie wybiela wojennych i przedwojennych postaw. Dzięki temu otrzymujemy opowieść o człowieku poddanym historycznej zawierusze, który próbuje coś robić ze swoim życiem, ale w wielu przypadkach nie ma żadnej możliwości, by móc decydować nie tylko o przyszłości, ale nawet o następnym dniu. Warto docenić autorkę za dyskretne korzystanie z historii, za nieepatowanie ckliwą historią miłosną oraz za takie poprowadzenie akcji, by czytelnik mógł hipotetycznie uwierzyć w opowiadaną historię. Collier to zdecydowanie udany mariaż prozy kobiecej i motywu II wojny światowej – po prostu dobra powieść popularna.

A po polsku?

W przypadku rodzimych realizacji, bo na grunt polski wypada w końcu wrócić, o wiele rzadziej, jak już wspominałam, można wypowiadać się tak pozytywnie. Autorzy i autorki zdają się sądzić, iż wystarczy jedynie przywołać coś, co w trakcie II wojny światowej miało miejsce, a czytelnik zachwyci się rzekomym epickim rozmachem i zakrojoną na szeroką skalę panoramą losów ludzkich. Nic bardziej mylnego. Jeszcze gorzej, gdy wspomniane odwołania mają pomóc jedynie w stworzeniu atrakcyjniejszego tła dla wiodącego motywu miłosnego. Trudno nie być wówczas zaskoczonym brakiem wyczucia autorki lub autora. Obóz koncentracyjny, Holocaust, rozstrzeliwanie ludzi jako wątki służące sportretowaniu miłości budzą czytelniczy niesmak i rażą – rzecz trzeba nazwać po imieniu – najzwyklejszym grafomaństwem. Wspomnę więc najpierw o kilku tytułach właśnie tego typu, by następnie docenić książki, w których udało się umiejętnie połączyć konwencję popularnej powieści obyczajowej lub romansu z tłem historycznym. Interesować mnie będą książki najnowsze – poczynając od roku 2007.

Kicz i podręcznik do historii

Zdecydowanie warto napiętnować najnowszą powieść Janusza Leona Wiśniewskiego „Bikini” (2009). Autor, choć w tytule nawiązuje do prób z bronią atomową, tak naprawdę zrobił wszystko, by tytuł ten kojarzył się przede wszystkim ze strojem kąpielowym. No, może niedosłownie, ale z klimatem stereotypowo postrzeganego wakacyjnego czytadła na pewno. Wiśniewski widać uznał, że wystarczy kilka dobrze znanych faktów historycznych połączyć z namiętną historią miłosną, a sukces komercyjny książki będzie gwarantowany. Komercyjny, być może, bo jednak „syndrom »samotności w sieci«” ma się całkiem dobrze, dużo trudniej jednak będzie ze wskazaniem literackich pozytywów – z bardzo prostej przyczyny: o literaturze wcale nie tak łatwo jest w tym przypadku mówić. Autor spreparował bowiem podręcznik do historii w konwencji tak bardzo przystępnej i landrynkowej, że aż niestrawnej. Dodatkowo sięgnął po dość wyeksploatowany wątek dobrych i inteligentnych Niemców, którzy to z oburzeniem przyjęli działania Hitlera, choć nie znaleźli w sobie siły, by przeciwko dyktatorowi zaprotestować. To dosyć często wykorzystywany schemat – Niemcy wykształceni, kulturalni, dobrze sytuowani dystansują się wobec faszyzmu, poddają mu się przede wszystkim ludzi prości, żeby nie powiedzieć – prostaccy. Wiśniewski łopatologicznie traktuje wydarzenia historyczne – mamy tu naloty dywanowe na Drezno, zakończenie wojny, wybuch bomby atomowej, eksperymenty z bronią atomową na Bikini i inne. Ponieważ bohaterka fotografuje zniszczone Drezno, wiemy, że zdjęcia te okażą się ważne dla jej dalszych losów. Tak jest faktycznie: Annę, młodą Niemkę, czeka spełniony amerykański sen. Spotyka dziennikarza „New York Timesa”, który zachwycony jej umiejętnościami, zabiera ją do Stanów i proponuje pracę w redakcji. To jeszcze nie wszystkie „oryginalne” rozwiązania fabularne Wiśniewskiego – Europa to kraj kultury, Ameryka to kraj rozrywki, wszystkie kobiety są seksualnie wyzwolone i chętnie prowokują namiętność mężczyzn, którzy myślą tylko o seksie, bohaterka tłumaczy się ze swojej niemieckości, Amerykanie zaś z gruboskórności itd. Szczególnie żałosny jest wątek seksualnej inicjacji młodej bohaterki – oto w częściowo zasypanym drezdeńskim grobowcu Anna przeżywa swój „pierwszy raz” z chłopakiem, którego imienia nawet nie zna, a który w blasku świec gra dla niej na skrzypcach... Nic dodać, nic ująć. Kicz podrasowany podręcznikową wersją historii – oto propozycja autora „Zespołów napięć”.

Dojrzewanie i pogadanka pedagogiczna

W podobnej konwencji utrzymana jest książka Iwony Mentzel „Czas tarantul” (2009). Raz jeszcze mamy więc do czynienia z dobrymi Niemcami, którzy zachowują się biernie, bo początkowo nie wierzą w zagrożenie, później zaś jest już za późno, bo się boją. Rodzenie się faszyzmu zostaje sportretowane na przykładzie dobrze sytuowanej rodziny niemieckiej o artystycznych aspiracjach – mąż jest właścicielem doskonale prosperującej fabryki, żona spędza czas na wernisażach, przedstawieniach, koncertach i bankietach, zaś jej chrześnica przyjeżdża do Berlina, aby zrobić karierę muzyczną. Autorka twierdzi, iż napisała tę książkę po to, by zrozumieć, dlaczego zwykli Niemcy ulegli fascynacji Hitlerem i dlaczego tak szybko i bezgranicznie mu uwierzyli. Czytelnik, który będzie próbował znaleźć choćby śladowe próby wyjaśnienia powyższego zagadnienia, mocno się rozczaruje. Zamiast tego otrzyma uproszczoną wersję historii z papierowymi, nieprzekonującymi postaciami w sztuczny sposób włączonymi w wir wydarzeń. Jeśli chodzi o miłosny dramat, trudno powiedzieć, by tak naprawdę został on sportretowany. Doświadczenia Very, młodej bohaterki powieści, są zdecydowanie typowe dla romansu w ckliwym stylu – dziewczyna jest naiwna, szybko się zakochuje, zachodzi w ciążę, co grozi skandalem, musi ją wówczas usunąć, następnie poślubia z rozsądku innego mężczyznę, okazuje się, że nie może mieć dzieci, oboje decydują się więc adoptować syna. Dziewczyna cały czas marzy o wielkiej miłości, a potem o macierzyństwie, widząc w tym życiowe spełnienie. Niby chce być artystką, ale zadziwiająco łatwo rezygnuje z rzekomej pasji. Banalna historia dorastania zostaje przez Menzel uzupełniona historycznym kontekstem – ów pierwszy kochanek jest Żydem, musi więc emigrować; adoptowane dziecko małżeństwo zabiera z jednego z ośrodków Lebensborn; a skoro Vera jest Niemką, musi ponieść karę, po wojnie odnajduje się prawdziwa matka jej syna, która chce, by ten do niej wrócił. Ani fikcyjna opowieść, ani kontekst historyczny niczym nie zaskakuje. Powieść przypomina marnej jakości pogadankę pedagogiczną, której nikt nie chce słuchać, a wszyscy udają, że elementarne wiadomości to tak naprawdę wiedza dla wtajemniczonych.

Sensburg i Mrągowo

Katarzyna Enerlich w debiutanckiej powieści „Prowincja pełna marzeń” (2009) również pozytywnie portretuje Niemców. Tym razem sytuacja wyjściowa jest nieco inna. Przedwojenna niemieckość Mrągowa i szerzej Prus Wschodnich służy autorce do sfinalizowania misji pod hasłem – polsko-niemieckie pojednanie. W książce natkniemy się na historie dawnych mrągowian – Niemców, mamy też przystojnego przybysza z Niemiec, który staje się ukochanym głównej bohaterki. Oboje zachwycają się miejscem, w którym ona żyje, a jego rodzice niegdyś mieszkali. Martin i Ludmiła cały czas wychwalają Mrągowo – mamy więc bardzo wyraźnie zasugerowane, iż oto znaleźli się w raju na ziemi. Ich znajomość, choć rozwija się dość szybko, musi mieć swoje wzloty i upadki, dzięki czemu bohaterka oswoi z niemieckością swego wybranka znajomych, sąsiadów i mieszkańców miasta. W powieści natkniemy się na fragmenty dość nachalnie zachwalające uroki prowincji oraz na stosunkowo naiwne apele dotyczące pojednania polsko-niemieckiego i nieprzenoszenia win z przeszłości do teraźniejszości. W trakcie ich lektury trudno nie oprzeć się wrażeniu, iż zarówno Ludmiła, jak i Martin, Mrągowianka i Niemiec, zostali złożeni w ofierze ku chwale odnowionej przyjaźni obu narodów. Cóż, to być może dość ironiczne potraktowanie postulatów autorki, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż po raz kolejny chęć pokazania, że byli dobrzy Niemcy, przytłumiła ewentualny fabularny rozmach. Mimo różnych perturbacji, które są udziałem zakochanej pary, od początku wiemy, iż koniec z pewnością okaże się szczęśliwy. I to nie dlatego, że w powieściach adresowanych do kobiet tak zwykle bywa, ale z tej przyczyny, że ewentualne rozstanie uderzyłoby w słuszne przesłanie polsko-niemieckiej przyjaźni. Ta zaś musiała być tutaj przypieczętowana i to za sprawą miłości.

Kobiece losy

Irena Matuszkiewcz znana jest przede wszystkim jako autorka kryminalnych powieści obyczajowych. Ma jednak na swoim koncie dwie książki, w których brakuje zbrodni w tle, chociaż bohaterkami nadal pozostają kobiety. Autorka próbuje pokazać, w jaki sposób ich mentalność i warunki życia zmieniały się na przestrzeni lat. Skoro więc mowa będzie o dość wiekowych bohaterkach, nic dziwnego, że wątek II wojny światowej także zostanie wykorzystany. Powieści, które mam na myśli, to „Przeklęte, zaklęte” (2007) i „Przebudzenie” (2008). W przypadku pierwszym towarzyszymy losom trzech pokoleń kobiet. Wraz z upływem czasu zmienia się nie tylko społeczny status kobiety, ale też zmianie ulegają jej aspiracje, stosunek do mężczyzn i do małżeństwa, zwyczaje rodzinne. To wszystko Matuszkiewicz portretuje lekko i z wyczuciem. Nie sili się na pseudosocjologiczne diagnozy, choć stara się odtworzyć klimat tamtych czasów. Jednocześnie jednak pokazuje międzypokoleniowe porozumienie i niezwykłą zaradność kobiet, które i w czasie wojny, i w czasie pokoju, gdy tylko musiały, umiały sobie radzić. Potrafiły też walczyć i nie stać z boku, gdy komuś działa się krzywda. Tę brawurę, zwłaszcza w czasie wojny, mogły przypłacić życiem. Ocalały – to najważniejsze, podobnie jak fakt, że nawet w tak trudnych czasach nie zaprzedały siebie. W powieści „Przebudzenie” bohaterką jest jedna kobieta. Jesteśmy świadkami jej dorastania, jej marzeń o miłości, małżeństwa, które szybko zostaje przecięte przez wojnę, wreszcie prób odbudowania normalności i późniejszego zgorzknienia na starość. Matuszkiewicz przekonująco portretuje radosną i nieco egzaltowaną nastolatkę, z której wyrasta później złośliwa i rozczarowana wszystkim staruszka. Wiek stu dwu lat obliguje rodzinę i znajomych do tolerowania jej dziwactw. Kobieta jednak coraz częściej sięga w przeszłość, próbując odtworzyć to, co najważniejsze, od początku. W powieści pojawia się problem germanizacji. Kobieta urodziła się w polskiej rodzinie, ale jej ojciec podjął następującą decyzję: „Nakazał żonie i synowi Józefowi, żeby w domu mówili po niemiecku, zmienił nazwisko na Franz Jaskolski i w ten sposób, choć korzenie miał polskie i ani kawałka Niemca w rodzie, zgrabnie dostosował się do warunków stawianych przez pruski sejm”. Po zakończeniu I wojny światowej, gdy bohaterka wyjeżdża na pensję, musi z kolei zacząć uczyć się polskiego. W trakcie II wojny światowej musi nauczyć się samodzielności i trudnej sztuki przetrwania. Jak powiada – całe życie ktoś kazał jej się tłumaczyć z akcentu. To życie na pograniczu polskości i niemieckości zostaje sportretowane z wyczuciem, bez zbędnego pretendowania do Wielkiej Narracji, z widocznym zamierzeniem pokazania hipotetycznych losów zwykłej kobiety. Matuszkiewicz po raz kolejny więc pokazuje, iż powieść popularna nie musi być sentymentalną i schematyczną historią miłosną.

Przebojowa, bystra, rezolutna

Bardzo podobny typ bohaterki stworzyła Manula Kalicka w powieści „Rembrandt, wojna i dziewczyna z kabaretu” (2008). Czytelnik ma okazję przyjrzeć się życiu w wojennej Warszawie i wojennym Krakowie. Choć Kalicka odwołuje się do autentycznych wydarzeń (np. aresztowanie profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego), choć opisuje sytuacje historycznie prawdopodobne (np. zamordowanie żydowskiego antykwariusza, rabowanie dóbr sztuki, wybijanie szyb w żydowskich sklepach, skopanie na śmierć kwiaciarki), to jednak nie odnosi się wrażenia instrumentalnego potraktowania wybranych wątków historii czy fabularnie nieuzasadnionego z nich korzystania. II wojna światowa w powieści Kalickiej to rzeczywistość, która przekonuje i komponuje się z fikcyjną częścią fabuły. Ta zaś nie koncentruje się na romansie, na wielkiej miłości, czy na namiętności rodzącej się wśród bomb, lecz na próbach przeżycia. Mamy tu więc przygodę, próbę przechytrzenia Niemców, pomaganie innym ludziom. Główna bohaterka, tancerka Irena Górecka, przygarnia kilkuletniego żydowskiego chłopca. Przewozi też tubę z płótnem Rembrandta, poszukiwanym właśnie przez Niemców. Patriotyzm opisany w książce to m.in. miłość hrabiny i żydowskiego profesora, skuteczne chwycenie za broń i celny strzał Anglika do Niemca, a także ratowanie księgozbioru i dzieł sztuki. Na okładce znajdziemy stwierdzenie, iż bohaterkę „można nazwać Frankiem Dolasem w spódnicy”. To prawda. Kolokwialnie rzecz ujmując, Irka Górecka mogłaby z nim konie kraść.

Inne

Pisząc o wykorzystaniu motywu II wojny światowej w literaturze popularnej skierowanej do kobiet, trzeba by też odwołać się do twórczości Marii Nurowskiej. Autorka ta wyjątkowo chętnie umieszcza część akcji w tych akurat czasach, próbując łączyć opis wielkiego uczucia, trudnych doświadczeń kobiet i konsekwencji powojennych. Z pewnością warto się przyjrzeć „Niemieckiemu tańcowi”, „Listom miłości”, „Hiszpańskim oczom” czy sadze „Panny i wdowy”. Pisarkę interesuje zarówno los kobiet niemieckich, żydowskich, jak i polskich. Dużo miejsca poświęca cielesności kobiet, szczególnie narażonej na niebezpieczeństwo w trakcie wojny – bohaterki Nurowskiej będą więc musiały się zmierzyć z niechcianym macierzyństwem, z napiętnowaniem, z gwałtem, z koniecznością uprawiania prostytucji po to, by przeżyć. W kontekście zderzenia tematu II wojny światowej z kobiecym losem warto także przyjrzeć się powieści Katarzyny Leżeńskiej „Studnia życzeń”. Bohaterka pozna tajemnicę drugiej kobiety, ta zaś doda jej odwagi i zainspiruje do podjęcia istotnych decyzji w życiu. Jak się okazuje, historia z czasów wojny może sprowokować pewne ważne wydarzenia w życiu córki i wnuczki. Dzięki niej nie tylko poznają inne oblicze babki, ale też odkryją, znaną nam już z powieści Matuszkiewicz, międzypokoleniową więź i wspólnotę doświadczeń.

Czyli...

W przypadku obecności w literaturze popularnej wątków odnoszących się do historii mamy do czynienia z dwoma rodzajami ich wykorzystania. Z jednej strony coś, co przypomina pasożytowanie (żeby nie powiedzieć – żerowanie) na faktach, z drugiej zaś umiar i delikatność. W przypadku pierwszym czytelnik otrzymuje zwykle ckliwy, sfabularyzowany w łopatologiczny sposób, podręcznik historyczny, w przypadku drugim – dobrą powieść popularną. Oby więc tych ostatnich było jak najwięcej.