ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (137) / 2009

Izabela Mikrut,

WRZESIEŃ W ANEGDOCIE. PRZYPADEK GRODZIEŃSKIEJ

A A A
Wrzesień 1939 - nieobecna mitologia?
W traktowaniu humoru jako jednego z lepszych sposobów walki ze strachem nie ma nic odkrywczego. Zapanowanie nad lękiem przed śmiercią było przecież jednym z podstawowych przesłań śmiechu średniowiecznego (zaznaczał to m.in. Bachtin), a terapeutyczna moc żartu często zdawała egzamin w sytuacjach skrajnych. Humor odwraca uwagę od atmosfery zagrożenia, stanowi wyraz zwycięstwa (nie zawsze związanego z poczuciem wyższości, jak chciał Freud), daje poczucie bezpieczeństwa i wrażenie wolności. Słonimski potwierdzał, że dowcip jest bronią. Nic więc dziwnego, że śmiech pojawił się także jako reakcja na wybuch drugiej wojny światowej.

W zebranej przez Grzegorza Załęskiego niecodziennej antologii „Satyra w Konspiracji 1939-1944” dominują utwory i wydawnictwa o charakterze satyrycznym, rzadko spotyka się tu czysty komizm bądź humor niezabarwiony agresją, podporządkowany radości zamiast walki. Co więcej – obszerna część publikacji poświęcona została podziemnej twórczości agitacyjnej z lat 1941-1943, jakby autor zbioru chciał podkreślić rosnącą rangę dowcipu jako oręża. Niewiele tu żartów, których genezę dałoby się powiązać z wydarzeniami września 1939 roku – ale wśród takich właśnie utworów zawartością komizmu zaskakuje dowcip: „W czasie bombardowania Warszawy w dniu 25.9.1939 roku siedzi dwóch facetów na dachu pełniąc służbę OPL. Jeden z nich ma potworną czkawkę. Bomby lecą, domy walą się w gruzy, a on czka bez przerwy. Felek, przestrasz mnie – zwraca się wreszcie do towarzysza – bo już nie mogę wytrzymać, tak mnie ta czkawka męczy” (pisownia oryginalna).

Jednym z motywów żartu powstałego w czasie zagrożenia jest więc próba szybkiego przystosowania się do nowej sytuacji i potraktowanie jej jako naturalnej. Punktem odniesienia dla wojennego komizmu musi stać się teraźniejszość: rozpamiętywanie przeszłości grozi sentymentalizmem, przyszłość może niepotrzebnie budzić złudne nadzieje. Tylko zaakceptowanie (oczywiście na potrzeby dowcipu) grozy codzienności zaowocuje jej ośmieszeniem. Pierwszy element komizmu zapewnia zatem bagatelizowanie ponurej rzeczywistości. Drugi rodzi się z kontrastu między pożądaną i oczekiwaną normalnością a realiami, na które nie ma się wpływu. Trzecim istotnym elementem dowcipu okazuje się przerysowane bohaterstwo, które dla świata wykreowanego w anegdocie jest postawą niegodną uwagi, naturalną i uwolnioną od widocznego dla osób z zewnątrz – odbiorców i czytelników – heroizmu. Wreszcie ostatnim stałym punktem żartu będzie przeszczepienie pierwiastka dawnego życia w egzystencję podporządkowaną wojnie. To na tej granicy wytwarza się ostateczny, najbardziej zauważalny efekt komizmu, przez odbiorców traktowany zwykle jako jedyny wykładnik poziomu śmieszności żartu.

Na potrzeby tego artykułu należy też dokonać pewnego rozróżnienia – rozgraniczenia między komizmem a satyrą walczącą. Ten pierwszy służył bowiem rozładowaniu napięcia, podnosił na duchu i eliminował albo przynajmniej odsuwał strach, pozwalał zapomnieć o zagrożeniu i przynosił namiastkę zwyczajnego życia. Ta druga miała na celu nie rozśmieszanie odbiorców, a agitację – liczył się tu stopień agresywności i siła oddziaływania. Satyra walcząca z czasów wojny zbliżała się często do poetyki współczesnych put-downs: chodziło w niej nie tylko o poniżenie przeciwnika (to motyw obecny przecież i w łagodniejszych dowcipach), ale o wzbudzanie złości na wroga. Pokonanie okupanta słowem i pomysłem miało – w konsekwencji – wyzwolić pokonanie go czynem. Satyra walcząca była wyrazem sprzeciwu, komizm oznaczał „jedynie” niepoddawanie się (szerzej na ten temat pisze między innymi Ryszard Marek Groński w książce „Proca Dawida”). Zdzisław Jastrzębski przypominał o niechęci do beztroskiej sztuki rozrywkowej; w czasach okupacji Niemcy pozwalali na istnienie prymitywnych teatrzyków rewiowych i kabaretów, w których płaski dowcip łączył się z wulgarnością i pornografią, ale nie można łączyć tego rodzaju surogatu rozrywki z żartami, które – tworzone na gorąco jako komentarze do codzienności – sprawdzały się jako rodzaj pocieszenia. Satyra walcząca, wymierzona bezpośrednio w okupantów, straciła dzisiaj swoją wartość: była czystą publicystyką, a jej rozwiązania formalne często pozostawiały wiele do życzenia. Humor wojenny zawierał aluzje co do niższości agresorów (pod względem intelektu, sprytu, inteligencji), ale jego nadrzędną funkcją okazywał się oczyszczający śmiech, działający do dziś.

O istnieniu komizmu typu pocieszającego mówią obecnie nie tylko kolejne opracowania humorologów, ale i memuarowe zapiski humorystów. W nietradycyjnym ujęciu września 1939 celuje zwłaszcza Stefania Grodzieńska, autorka, której pogoda ducha i wyczulony słuch satyryczny pozwoliły przedstawić czas oblężenia Warszawy w sposób niebanalny. Rejestr anegdot z początku wojny nie tylko zaprzecza romantycznym konwencjom mówienia o tych wydarzeniach – pomaga także uwierzyć w sens zamieszczonego w pierwszym numerze „Sowizdrzała” z 1943 roku wstępniaka: „jednym z rodzajów broni jest równowaga człowieka, jest jego pogoda wewnętrzna wbrew wszystkiemu, jest i humor, który w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiedniej chwili rani, często zaś leczy cudownie (…). Śmiech bowiem dowodzi, że nie przegraliśmy wojny nerwów”. Grodzieńska nie kwestionuje strachu, zagrożenia czy lęku pierwszych wojennych dni, a jednocześnie szuka w pamięci tych wydarzeń, które pomogą wywołać uśmiech bądź śmiech mimo wszystko. Powaga i patos pojawiają się we wspomnieniach Jurandota, drugiego męża Stefanii Grodzieńskiej, satyryka, który obserwował próbę generalną w teatrze Járosy’ego (premiera spektaklu została wyznaczona na 2 września 1939). Autorka natomiast równoważy tragizm sytuacji opisem wzbogaconym o oryginalne anegdoty. Z tematami trudnymi rozprawia się dość szybko, w książce „Urodził go »Niebieski Ptak«” stosuje specyficzne skróty: „Ulice były nie te same: chodzili po nich przerażeni ludzie, część sklepów zamknięto (…). Co jakiś czas odzywały się syreny alarmowe, radio nadawało szyfrowane komunikaty, latały samoloty, słychać było cienką strzelaninę artylerii przeciwlotniczej. Wszystko to razem tworzyło jakąś niesamowitą mgławicę, coś obcego, nierealnego szło poprzez Warszawę” (S. Grodzieńska: „Urodził go »Niebieski Ptak«”. Łódź 1999, s. 68). Fakt, że już pierwszego września Jurandotowie stracili mieszkanie, zostaje tu przedstawiony tylko po to, by wyjaśnić zmianę lokalu i stworzyć tło dla licznych anegdot, z których wiele pobrzmiewa nutą grozy: opis sklepowej kolejki, ostrzeliwanej regularnie przez niemieckiego lotnika, gaszenie „pożarków” w bloku, nocowanie w windzie. „Wspomnienie oblężenia nie jest dla mnie jednoznacznie nienawistne – tłumaczyła Grodzieńska. – Może dlatego, że oblężenie mimo całego koszmaru to była jeszcze wolność” (s. 85). Dlatego próby mówienia o trudnościach pierwszych dni wojny przetyka stale komicznymi historyjkami (których genezę tłumaczy przyjaźń trojga wybitnych humorystów – Grodzieńskiej, Jurandota i Járosy’ego). Strach zastępuje tu umiejętność dowcipnego ripostowania, co, zestawione z wojennymi doświadczeniami, przynosi posmak absurdu: „Zaraz na początku września dogadało się czterech zapalonych brydżystów: Járosy, Jurandot, pan Hoffmann i jego syn. Odtąd panowie uprzyjemniali sobie nocne dyżury w schronie partyjką brydża. Od czasu do czasu wstawali, szli na obchód domu, sprawdzali, co trzeba, i grali dalej. Pewnego wieczora właśnie rozdano karty i rozpoczęto licytację.
– Dwa bez atu – odezwał się młody Hoffmann.
Rozległ się straszliwy huk, wielka, masywna kamienica zatrzęsła się posypał się gruz, karty wypadły Hoffmannowi z ręki. Járosy zajrzał, wskazał ręką niebo i powiedział:
– On ma rację. To nie było dwa bez atu.
Okazało się zresztą, że pocisk artyleryjski właśnie urwał kawał narożnika naszego domu” (s. 103).

Pomysłowi satyrycy dowcipkowali sobie także z praktyki, jaką Stefania Grodzieńska zaczęła odbywać jako sanitariuszka: „– Ty wierzysz, że ona chce komuś pomóc? – spytał Fryderyk Jurandota. – A skąd! Ona to zwyczajnie lubi. To mala sadistka” (s. 88). Rozszerzenie tego motywu pojawia się w książce Grodzieńskiej z 2007 roku („Nie ma się z czego śmiać”. Michałów-Grabina 2007, s. 45-45): „Pobiegłam do najbliższego szpitala na Nowowiejskiej. Mieli już wprawdzie komplet ochotników, ale ponieważ nie chciałam się odczepić, zlitowali się i dali dużą butelkę kropli walerianowych, pouczając, że niektórzy histeryzują przy najmniejszej rance i że takim mam dawać łyżkę tego czegoś z tej butelki. Ranni oganiali się przede mną, ale ja się nie poddawałam łatwo i na siłę im tę walerianę wlewałam. Odtąd co dzień zjawiałam się, dostawałam butelkę z łyżką i zaczynałam grasować po szpitalu. Na mój widok chodzący ranni podawali sobie z ust do ust ostrzeżenie: »Uciekaj, leci ta z walerianą«”. W tej samej książce Grodzieńska decyduje się na zaprezentowanie autobiograficznej „humorystycznej teorii dziejów”: „Teoria mamy, że kiedy ja się gdzieś pokazuję, to załatwiam jakiś kataklizm, wydaje mi się słuszna. Przypatrzmy się faktom. Urodziłam się w roku 1914, sprowadzając I wojnę światową. Niecałe trzy lata później zawlokłam do Rosji rewolucję, następnie do Berlina kryzys, do Łodzi też kryzys. Przeniosłam się do Warszawy. Niebawem zaczęła się II wojna światowa. Gdzie? A gdzie się miała zacząć? – pytam dawnym szmoncesem. – Co znaczy »gdzie«? – odpowiadam dawnym szmoncesem – w Warszawie!” (s. 42).

Pamiętać należy, że stałe miejsce w zapiskach Stefanii Grodzieńskiej zajmują sylwetki wybitnych satyryków i kawalarzy (a i sama autorka zasila ich szeregi). Fryderyk Járosy przetrwał w świadomości społeczeństwa nie tylko jako konferansjer wszech czasów, ale również jako znany blagier i twórca żartów przygotowywanych specjalnie dla zaskoczenia współpracowników i bliskich. Jerzy Jurandot dał się poznać jako czujny satyryk, żywo reagujący na społeczne i polityczne przemiany. Wrzesień 1939 roku był zatem dla obu autorów-humorystów także i okazją do popisania się refleksem. Z pewnością sporo w przekutych na anegdoty doświadczeniach popisywania się, aktorstwa i robienia dobrej miny do złej gry – lecz jednocześnie w przekazach Grodzieńskiej zachowały się dowcipy i reakcje humorystyczne w naprawdę dobrym gatunku.

Wrzesień 1939 kojarzy się z zanegowaniem beztroski, odrzuceniem zabawy i radości. Satyra wojenna zaczęła się krystalizować trochę później, po opadnięciu pierwszych emocji – i przyjmuje funkcję agresywnego żartu. Grodzieńska udowadnia, że humor funkcjonuje od pierwszych dni wojny – i że wykorzystywany jest przede wszystkim jako antidotum na strach. Charakterystyczny okazuje się tutaj wybór kierunku: wrzesień w wojennych anegdotach Grodzieńskiej będzie tylko tłem: to okoliczności zewnętrzne, których nie da się pominąć i które wyzwalają komiczne riposty, nastawione nie na wojnę, a na najbliższych. Żart istniał – i tworzył płaszczyznę porozumienia dla przyjaciół, przynosił pozory zwyczajności. Jurandot i Járosy – razem ze Stefanią Grodzieńską – nie mierzyli ostrzem prywatnego dowcipu w stronę wroga, ale bawili się humorem i łagodzili nim przykrości. Zmieniali proporcje, wojnę odsuwając na dalszy plan. Tego rodzaju zabiegi umniejszające znaczenie wydarzeń, na które bohaterowie anegdot nie mieli wpływu, wymagały także swoistego porozumienia. Bagatelizowanie bombardowań, drwiny z patriotycznej postawy i pobłażliwy stosunek do wrześniowej codzienności były możliwe wyłącznie w gronie „wtajemniczonych”, osób połączonych wspólnym rodzajem poczucia humoru, akceptujących niepisane reguły komicznego porozumienia.

Humorystyczne obrazki nie negują grozy wojennej rzeczywistości, a we wspomnieniach Stefanii Grodzieńskiej funkcjonują jako namiastka normalności. Umiejętność dostrzegania jasnych stron sytuacji, optymizm mimo wszystko i ukrywanie strachu w pomysłowych docinkach oraz dowcipach sytuacyjnych – to stałe elementy memuarowych zapisków. Grodzieńska utrwala zabawne wypowiedzi, riposty i komentarze, zupełnie nieprzystające do groźnej codzienności, jako dowód silnego charakteru. Satyrycy z właściwą sobie ironią reagują na nowe wydarzenia, próbują oswoić je przez odwołania do znanych sobie postaw. Rezygnacja z dowcipu byłaby w tym wypadku równoznaczna z poddaniem się, to jest – z klęską. Żarty stały się dostępnym dla wszystkich kołem ratunkowym, zapewniały odpowiedni dystans do działań wojennych. Śmiech odwracał uwagę od trwogi, dawał irracjonalną nadzieję na przetrwanie. Efekt komiczny zapewniają Grodzieńskiej zestawienia budzących strach przyczyn i zaskakujących, nieprzystających do nich reakcji. Wojna zamiast lęku wyzwala śmiech – pośrednio, lecz skutecznie. Dobry żart polega na stałym ignorowaniu zagrożenia, to rodzaj odwracania standardowych i zrozumiałych postaw. Liczy się – w perspektywie wywołania śmiechu – zaskoczenie, nieprzewidywalna i niezgodna z powszechnymi wyobrażeniami odpowiedź na przykrą sytuację. Sporo tu gry aktorskiej, a sztuczność, która zwykle pomaga zaakcentować mechanizmy komiczne, jest odwołaniem do czasów przedwojennych. O ile satyra zaangażowana wyzyskuje niemal wyłącznie aktualną rzeczywistość, o tyle w humorze – śmiechu-dla-śmiechu – splatają się dwie płaszczyzny czasowe, przeszłość i teraźniejszość. Próby przeszczepienia normalnych dawniej zachowań do nowych okoliczności dają dysonans o potencjale komicznym. Szczególnie jest to widoczne zwłaszcza w dowcipnych przekazach z września 1939, kiedy najświeższe są wspomnienia pokoju i intensywne – odczuwanie wojny. Humor zapewnia enklawę bezpieczeństwa, okazuje się też wyrazem bohaterstwa w jednostkowym wymiarze. W myśleniu o satyrze wojennej kwestia wrześniowego humoru schodzi na dalszy plan, zdominowana przez publicystyczne agitki. Stefania Grodzieńska udowadnia jednak, że na przekór niesprzyjającym okolicznościom możliwe było jednak zachowanie pogody ducha. Wrzesień 1939 w anegdocie może do dziś bawić, ale i zdumiewać – jako wyraz niezłomności, nadziei, ale i odwagi.