
NIEODROBIONA LEKCJA
A
A
A
Od tego spektaklu oczekiwano wiele, prawdopodobnie jeszcze zanim ruszyła sprzedaż biletów (a o te na przedstawienia ujęte w siatkę łódzkiego Festiwalu Dialogu Czterech Kultur nie było łatwo) i zanim tłumy widzów pojawiły się przed jedną z hal fabryki Karola Scheiblera (byłego Uniontexu). Na wysoką temperaturę oczekiwań i duży kredyt nadziei złożyły się przynajmniej trzy składniki. Po pierwsze, do realizacji spektaklu zaproszono Jana Klatę, który „Sprawą Dantona” – w ostatnim czasie chyba jednym z najczęściej peregrynujących po najrozmaitszych festiwalach polskich przedstawień – udowodnił, że posiadł reżyserski fach w stopniu najwyższym i potrafi montować sprawne, ambitne i dobrze zagrane przedstawienia. Po drugie, przeniesienie na scenę „Ziemi obiecanej” Reymonta w mieście Łodzi pozwalało przypuszczać, że spektakl w jakiś sposób odniesie się do łódzkiej tożsamości, zwłaszcza, że premierę wpisano w program festiwalu, którego ideą jest również odkrywanie antropologicznej geografii miasta. Trzecim, ekscytującym wątkiem tej opowieści była zapewne ciekawość, jak zdolny reżyser młodszego pokolenia poradzi sobie w konfrontacji z filmem reżysera nestora, zwłaszcza, że obraz Andrzeja Wajdy dla kilku pokoleń Polaków stał się idealną ilustracją książki Reymonta.
Jak sobie Klata poradził? Według mnie nie najgorzej. Zmontował dynamiczne, momentami mocne w wyrazie widowisko, w którym po raz pierwszy w swoim teatrze do głosu dopuścił kobiety (fakt, że stereotypowo, ale też nigdy nie przyglądał się im z taką uważnością), a zamiast rysowania fresków do książki, problem kapitalizmu, chciwości i pożądania przefiltrował przez wrażliwość współczesnego człowieka, przez własne doświadczenie i postrzeganie świata. Gdyby jednak zrobić przegląd prasy, okaże się przede wszystkim, że nie zajął się wielokulturowością Łodzi, tej z początków ubiegłego wieku rzecz jasna. Dlatego współcześni widzowie ze spektaklu niewiele dowiedzieli się na swój temat. Fabrykę Borowieckiego, Welta i Bauma zamienił na knajpę, a interesy omawiane niegdyś w grubych murach fabryki zwirtualizował, masywne biurka i sterty papieru zamieniając na laptopy. Rzecz to nieprawdopodobna w XXI wieku, kiedy interesy załatwia się podczas lunchów, a przerzucanie pieniędzy z kupki na kupkę odbywa się na monitorach komputerów. Nie dokonał również wiwisekcji kapitalizmu, który rzeczywiście w porównaniu z tym sprzed stu lat jest drapieżcą w białych rękawiczkach. Ale też trudno zarzucić reżyserowi, że nie dekonspiruje rozgrywek i niuansów korporacyjnej polityki, jeśli dla niego kapitalizm, tak jak i dla mnie, to często bezskuteczne żebranie o kredyt. Zresztą, sytuację współczesnych niewolników prywatnego właściciela świetnie puentuje scena, w której Kessler proponuje wprowadzenie opłat za korzystanie z wrzątku do parzenia herbaty (to z pewnością podniesie wydajność, bo skutecznie zniechęci do korzystania z przerw na posiłek), a zamiast podwyżki chce na zawsze przekazać pracownikom weksle upadającej firmy, których sam już nie potrafi wykupić.
Klata w „Ziemi obiecanej” nie stroni od wypracowanej przez siebie poetyki. Korzysta z cytatów z popkultury, stosuje muzyczny montaż. Jedna z najpiękniejszych scen rozgrywa się przy dźwiękach zremiksowanego utworu Whitney Houston „I Will Always Love You”. Porzucona Lucy Zucker (Ewa Skibińska) w białym futrze na nagim ciele krąży między stolikami, szukając niszczącej ją miłości. Związek z Borowieckim (Bartosz Porczyk) jest tak samo kaleki, jak melodia wielkiego hitu niszczona przez fałszywe tony. Na koniec Lucy staje przed Borowieckim naga. Nie ma już nic, za czym mogłaby się skryć przed niewiernym kochankiem, w desperacji oddaje mu swoją bezradność i nagość.
Czy Klata rzeczywiście zasłużył na niełaskę, zdradzając teksty kultury poprzedzające jego spektakl i nie materializując na scenie rozlicznych oczekiwań czytelników „Ziemi obiecanej” i wielbicieli ekranizacji Wajdy? Wydaje mi się, że wartość jego przedsięwzięcia polega również na tym, że pozostał wierny przede wszystkim sobie i lekcję odrobił po swojemu, jak przystało na niepokornego ucznia.
Jak sobie Klata poradził? Według mnie nie najgorzej. Zmontował dynamiczne, momentami mocne w wyrazie widowisko, w którym po raz pierwszy w swoim teatrze do głosu dopuścił kobiety (fakt, że stereotypowo, ale też nigdy nie przyglądał się im z taką uważnością), a zamiast rysowania fresków do książki, problem kapitalizmu, chciwości i pożądania przefiltrował przez wrażliwość współczesnego człowieka, przez własne doświadczenie i postrzeganie świata. Gdyby jednak zrobić przegląd prasy, okaże się przede wszystkim, że nie zajął się wielokulturowością Łodzi, tej z początków ubiegłego wieku rzecz jasna. Dlatego współcześni widzowie ze spektaklu niewiele dowiedzieli się na swój temat. Fabrykę Borowieckiego, Welta i Bauma zamienił na knajpę, a interesy omawiane niegdyś w grubych murach fabryki zwirtualizował, masywne biurka i sterty papieru zamieniając na laptopy. Rzecz to nieprawdopodobna w XXI wieku, kiedy interesy załatwia się podczas lunchów, a przerzucanie pieniędzy z kupki na kupkę odbywa się na monitorach komputerów. Nie dokonał również wiwisekcji kapitalizmu, który rzeczywiście w porównaniu z tym sprzed stu lat jest drapieżcą w białych rękawiczkach. Ale też trudno zarzucić reżyserowi, że nie dekonspiruje rozgrywek i niuansów korporacyjnej polityki, jeśli dla niego kapitalizm, tak jak i dla mnie, to często bezskuteczne żebranie o kredyt. Zresztą, sytuację współczesnych niewolników prywatnego właściciela świetnie puentuje scena, w której Kessler proponuje wprowadzenie opłat za korzystanie z wrzątku do parzenia herbaty (to z pewnością podniesie wydajność, bo skutecznie zniechęci do korzystania z przerw na posiłek), a zamiast podwyżki chce na zawsze przekazać pracownikom weksle upadającej firmy, których sam już nie potrafi wykupić.
Klata w „Ziemi obiecanej” nie stroni od wypracowanej przez siebie poetyki. Korzysta z cytatów z popkultury, stosuje muzyczny montaż. Jedna z najpiękniejszych scen rozgrywa się przy dźwiękach zremiksowanego utworu Whitney Houston „I Will Always Love You”. Porzucona Lucy Zucker (Ewa Skibińska) w białym futrze na nagim ciele krąży między stolikami, szukając niszczącej ją miłości. Związek z Borowieckim (Bartosz Porczyk) jest tak samo kaleki, jak melodia wielkiego hitu niszczona przez fałszywe tony. Na koniec Lucy staje przed Borowieckim naga. Nie ma już nic, za czym mogłaby się skryć przed niewiernym kochankiem, w desperacji oddaje mu swoją bezradność i nagość.
Czy Klata rzeczywiście zasłużył na niełaskę, zdradzając teksty kultury poprzedzające jego spektakl i nie materializując na scenie rozlicznych oczekiwań czytelników „Ziemi obiecanej” i wielbicieli ekranizacji Wajdy? Wydaje mi się, że wartość jego przedsięwzięcia polega również na tym, że pozostał wierny przede wszystkim sobie i lekcję odrobił po swojemu, jak przystało na niepokornego ucznia.
„Ziemia obiecana” wg Władysława Reymonta. Teatr Polski we Wrocławiu. Koprodukcja: FD4K i Hebel am Ufer, Berlin. Reżyseria: Jan Klata. Adaptacja: Jan Klata, Sebastian Majewski, Dunja Funke. Scenografia: Justyna Łagowska. Kostiumy: Mirek Kaczmarek. Ruch sceniczny: Maćko Prusak. Premiera: 10 września 2009.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |