ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (141) / 2009

Bartosz Kazana,

ŚMIERĆ Z MAGNETOFONU

A A A
Sztuka, obok religii i filozofii, stanowiła zawsze jedną z tego rodzaju przestrzeni intelektualnych, w których obrębie możliwe było podjęcie próby oswojenia fenomenu śmierci. Konstatacja ta jest oczywista, ale jednocześnie niezbędna, aby podkreślić niepokój, wynikający z faktu, że zjawisko to pozostaje nadal nierozpoznane. Czymże bowiem jest definitywne ustanie życia i jak możemy się lękać czegoś, co jeszcze nie nadeszło, lecz pozostaje swoistą „utajoną obecnością”? Wiemy jedynie tyle, że gdybyśmy znali czas i sposób, w jaki odejdziemy, nasze istnienie przestałoby mieć sens, bo – powtarzając za Bergsonem – wyniknęłoby z tego uczucie deprymujące, niwelujące pragnienie życia. Śmierć pozostaje więc dla nas w sferze domysłu i – zważywszy na silne miejsce myśli teologicznej w rozważaniach na ten temat – mistycyzmu. Śmierć jest jednak zagadnieniem niezwykle ciekawym i siłą rzeczy frapującym – niezależnie od kontekstu, w jakim się pojawi. Dlatego też każde dzieło podejmujące ten temat, czy to w sposób uniwersalny, czy też bardziej skonkretyzowany, warte jest przemyślenia. John Crowley, reżyser filmu „Is Anybody There?” (2008), sięga po motyw śmierci w ramach popularnej konwencji tragikomedii – chwilami trochę banalnej, lecz na swój sposób prawdziwej. Jednak sztuka – jak przekonywał Goya – powinna być przede wszystkim „prawdziwa”, a dopiero później „piękna”. Film Crowleya można więc potraktować jako ciekawy przyczynek do rozważań na temat naszej podświadomej potrzeby zdefiniowania tajemniczego momentu „przejścia”.

„Is Anybody There?” należy do sporej grupy filmów angielskich, które zachowując rozrywkowy charakter, podejmują głębsze, niejednokrotnie niełatwe do przyswojenia przez przeciętnego widza tematy. Jednocześnie balansują one zwykle na pograniczu gatunku filmowego i wypowiedzi autorskiej, co nie sprzyja ich zaistnieniu w szerszym obiegu festiwalowym. Siłą rzeczy filmy te mają mniejszą publiczność i sporadycznie trafiają na ekrany zagranicznych kin. John Crowley zadbał o wszystkie elementy, które czynią z „Is Anybody There?” utwór o takim właśnie niszowym charakterze. Wyjątkiem jest zaangażowanie Michaela Caine’a, jednego z najbardziej rozpoznawalnych aktorów angielskich, który ponadto z powodzeniem przeszedł surową w przemyśle filmowym weryfikację wieku, dzięki czemu – pomimo blisko osiemdziesięciu lat – wciąż otrzymuje liczne oferty ról filmowych.

Obraz Crowleya, zrealizowany na podstawie debiutanckiego scenariusza młodego angielskiego dramaturga Petera Harnessa, opowiada historię dziesięcioletniego Edwarda (Bill Milner), którego obsesją jest chęć dowiedzenia się, czym jest śmierć. Nietypowe zainteresowania chłopca wynikają z faktu, że mieszka on w domu dla osób w podeszłym wieku, prowadzonym przez jego rodziców. Otoczony zniedołężniałymi i chorymi ludźmi, którzy umierają na jego oczach – niejednokrotnie dosłownie, zwykle w nieco groteskowy sposób – Edward jest antypatycznym i zamkniętym w sobie dzieckiem. Przytłaczającą aurę otaczającej go rzeczywistości potęguje dodatkowo ponura atmosfera robotniczej Anglii lat osiemdziesiątych XX wieku. Crowley unika jednak patetycznego tonu i koncentrowania się na kreowaniu negatywnej wizji Wielkiej Brytanii z okresu rządów Margaret Thatcher – tematu niezwykle chodliwego wśród twórców angielskich. Narracja filmu została bowiem zidentyfikowana z perspektywą chłopca, postrzegającego świat w sposób mniej niefrasobliwy niż jego rówieśnicy.

Dojrzałość Edwarda związana jest z otoczeniem, w którym się rozwija. Dzięki temu w pewnych kwestiach wyprzedza kolegów ze szkoły. W trakcie rozwoju osobowości zainteresowanie śmiercią pojawia się bowiem wraz z wykształceniem się refleksji nad sobą, a więc w wieku około piętnastu lat. Edward odczuwa potrzebę rozwikłania tajemnicy śmierci już teraz, ponieważ niemal cały czas doświadcza jej obecności. Co istotne, jest on jednak zbyt młody, aby odczuwać lęk przed tym, czego jest świadkiem. Stąd też charakterystyczna dla filmu ironiczna tonacja. Psychika chłopca poddana została związanemu z obecnością śmierci wstrząsowi przedwcześnie, czyniąc z niego osobę nierównomiernie dojrzałą emocjonalnie: Edward to jeszcze dziecko, choć już świadome największej tajemnicy życia. Nic więc dziwnego, że – tak samo jak z kolegami ze szkoły – nie potrafi nawiązać nici porozumienia z pozostałymi mieszkańcami domu. Jedyną pokrewną mu duchowo osobą okazuje się nowy lokator – były magik Clarence (Michael Caine), cierpiący na chorobę Alzheimera.

Relacja Edwarda i Clarence’a jest początkowo antagonistyczna. Obaj są względem siebie uszczypliwi. Z czasem znajdują wspólny język, co nie wynika jednak z ich odmienności w stosunku do reszty mieszkańców domu – zapracowanej matki (Anne-Marie Duff), przeżywającego problemy wieku średniego ojca (David Morrissey) oraz grupy zgryźliwych i sentymentalnych staruszków (udane role charakterystyczne Rosemary Harris, Sylvi Syms, Petera Vaughana i Lesliego Phillipsa) – lecz ze związku, jaki rodzi się podświadomie pomiędzy mężczyzną znajdującym się blisko śmierci i zafascynowanym nią chłopcem. „Is Anybody There?” nie jest przy tym analitycznym obrazem choroby, która wyniszcza ludzki umysł. Pod tym względem o wiele bardziej cenny wydaje się obraz Richarda Eyre’a „Iris” (2002), przedstawiający ostatnie lata życia angielskiej pisarki Iris Murdoch, której wybitny umysł ulegał stopniowej degradacji. W filmie Crowleya nie ma również miejsca na rozważania w duchu mistycznym. Postrzeganie śmierci przez Edwarda jest definiowane przez zlaicyzowaną rzeczywistość, w której żyje, więc nawet próby skontaktowania się ze zmarłymi wynikają jedynie z chęci przybliżenia się do śmierci jako zjawiska w przyrodzie, a nie z wiary w nieśmiertelność duszy.

Jedną z największych pasji Edwarda jest nagrywanie ostatnich tchnień życia, wydobywających się z gardeł umierających osób. Tym jest właśnie dla niego moment śmierci – ostatnim etapem procesu oddychania, po którym nie następuje jego ponowne rozpoczęcie. Tak zaobserwowana śmierć nie daje jednak odpowiedzi na elementarne pytanie o to, co dzieje się dalej. Dlatego ważną częścią prowadzonych przez Edwarda z werwą naukowca badań nad ludzkim zgonem jest poszukiwanie śladów pośmiertnej obecności zmarłych przy ich ciałach i w ich pustych pokojach. Próby te nie przynoszą jednak żadnych rezultatów. Pozostają tylko nieruchome i nieme ciała, które nie potrafią zaświadczyć o niczym innym niż to, że są martwe. Kluczem do tajemnicy śmierci będzie dla Edwarda dopiero kontakt z Clarence’em, który za sprawą szczególnego charakteru swojej choroby, znajduje się niejako w zawieszeniu pomiędzy tym, jak objawia się śmierć za życia, a tym, co w niej nieodgadnione.

Clarence nie wie, że cierpi na schorzenie zdiagnozowane przed stu laty przez Aloisa Alzheimera jako degeneracyjna choroba ośrodkowego układu nerwowego. Ma jednak wszystkie jego objawy: zaburzenia pamięci i orientacji, problemy z wykonywaniem podstawowych czynności, a także urojenia związane z nieżyjącą żoną. Clarence zdaje sobie jedynie sprawę z tego, że się zapomina, dlatego na dłoniach zapisuje rzeczy, które ma zrobić. Tęskni za żoną, która rzekomo go opuściła, w związku z czym bohater nie wie, gdzie spoczywa jej ciało. Nie wiadomo jednak, czy to jedynie urojenie chorego mężczyzny, czy autentyczna historia. Klimaks filmu stanowi scena na cmentarzu, na którym Edward odnalazł grób żony Clarence’a. To właśnie tutaj chłopiec zbliży się najbardziej do śmierci. Jego przyjaciel nie rozpozna grobowca, nie domyśli się także, że to właśnie tu spoczywa jego żona, wspomni jedynie, że wyryte na płycie nagrobnej imię brzmi tak, jak imię jego ukochanej. Nie złoży również kwiatów na jej grobie, ponieważ wcześniej je zniszczy, zirytowany nagłym zanikiem pamięci i brakiem kontroli nad swoimi odruchami. Zaskoczony tym, co dzieje się z Clarence’em, Edward dostrzeże, że jego przyjaciel jest mentalnie nieobecny, a nie potrafiąc określić się zarówno w stosunku do teraźniejszości, jak i przeszłości, w pewnym sensie nie istnieje tu i teraz. Edward zrozumie, choć bardziej w sposób intuicyjny niż racjonalny, że tajemnicy śmierci należy poszukiwać nie tyle w finale „życia organicznego”, ile w zakończeniu „egzystencji ludzkiej”.

Film Crowleya, choć z racji przyjętej konwencji upraszczający nieco podjętą problematykę, przypomina przede wszystkim o tym, jak ważna dla żyjących jest obecność śmierci. Bez świadomości śmierci, postrzeganej i przeżywanej na różne sposoby, człowiek nie potrafi żyć. Pamięć o niej nie musi przy tym oznaczać jedynie opłakiwania tych, którzy odchodzą; może również prowadzić do celebracji życia. Tego uczy Edwarda Clarence podczas wspólnych rozmów. Chłopiec zrozumie to jednak w pełni dopiero po śmierci przyjaciela.
„Is Anybody There?”. Reż.: John Crowley. Scen.: Peter Harness. Obsada: Michael Caine, Bill Milner, Anne-Marie Duff, David Morrissey. Gatunek: tragikomedia. Produkcja: Wielka Brytania 2008, 92 min.