POSTMODERNISTYCZNY CHASYD
A
A
A
Matisyahu „Light”. Sony Music, 2009.
W zglobalizowanym świecie alians szeroko rozumianego folku czy etno ze współczesnymi stylami nie jest niczym nadzwyczajnym. Nie- koniecznie musi być beztreściowym patchworkiem dewaluującym sensy, które muzyka korzeni pierwotnie niosła; wręcz przeciwnie – może być twórczością pozwalającą na zachowanie ciągłości kulturowego dziedzictwa w nowych warunkach.
Muzyka żydowska jest tego doskonałym przykładem. Jak podatna jest ona na wszelkie fuzje, nie zatracając przy tym swej istoty, dowiódł już w latach 80. nowojorski ruch neo-klezmerski. Dziś rolę krzewiciela tej tradycji, podanej jednak na miarę współczesności, przypisuje się Matisyahu, który kilka lat temu zabłysnął efektowną fuzją muzyki chasydzkiej i reggae. Czy za jego twórczością rzeczywiście stoją jakieś głębsze znaczenia, czy też mamy tu do czynienia jedynie z postmodernistyczną estetyzacją?
Matthew Miller (tak naprawdę nazywa się artysta) urodził się w 1979 roku i wychował w rodzinie dość liberalnych, ale kultywujących tradycję i przestrzegających religijnych nakazów, amerykańskich Żydów. Nic dziwnego, że budziło to bunt dorastającego chłopaka. Jako nastolatek Matthew żywo chłonął kulturę hiphopową, ale najbardziej wciągnęło go reggae. Przełom nastąpił, gdy w wieku 16 lat wyjechał do Izraela. Odrodził się jako Chasyd i przybrał imię Matisyahu. Nie wyrzekł się jednak miłości do reggae i hip-hopu. Swą twórczością chciał zbudować pomost między dogmatycznym judaizmem a rastafarianizmem. Ta opowieść pachnie taniochą, na miarę kabalistycznego nawrócenia Madonny, niemniej nasz bohater wiele robił, by uwiarygodnić swe deklaracje – od ortodoksyjnego wizerunku, przez podporządkowanie swej scenicznej aktywności religijnej doktrynie, po tyleż prostolinijny, co żarliwy, często moralizatorski przekaz. Propozycja Millera spotkała się z nad wyraz dobrym przyjęciem. Już po pierwszej płycie „Shake Off the Dust... Arise” z 2004 roku zrobiło się o nim głośno, a kolejne - koncertowa „Live at Stubb's” oraz wyprodukowana przez Billa Laswella „Youth” uczyniły z niego gwiazdę alternatywy. Nic dziwnego, że historia Matisyahu okazała się nośna medialnie. Dwudziestoparoletni ortodoksyjny Chasyd rozkochany w jamajszczyźnie, w dodatku świetnie czujący mechanizmy popkultury - to zakrawa na herezję i brzmi sensacyjnie nawet w naszych postmodernistycznych czasach.
Na „Light”, najnowszym albumie artysty, nieco mniej jest bezpośrednich odwołań do reggae, więcej różnorodności, rozmachu i popowego sznytu. Muzyki (mieszającej dancehall, dub, funk, hip-hop i rocka) słucha się bez bólu – momentami ociera się ona o estetykę twórców z kręgu Anticonu, jednakże Matisyahu unika typowej dla nich, bystrej ironii, za to zdarza mu się popaść w dydaktyzm. Co gorsza - nie mogę pozbyć się wrażenia, że uduchowione frazesy i morały Matisyahu w coraz mniejszym stopniu stanowią – nawet jeśli nieco naiwne i pretensjonalne, ale przynajmniej szczere – przesłanie, a coraz bardziej sprowadzają się do pozbawionej głębszej treści słownej dekoracji.
Muzyka żydowska jest tego doskonałym przykładem. Jak podatna jest ona na wszelkie fuzje, nie zatracając przy tym swej istoty, dowiódł już w latach 80. nowojorski ruch neo-klezmerski. Dziś rolę krzewiciela tej tradycji, podanej jednak na miarę współczesności, przypisuje się Matisyahu, który kilka lat temu zabłysnął efektowną fuzją muzyki chasydzkiej i reggae. Czy za jego twórczością rzeczywiście stoją jakieś głębsze znaczenia, czy też mamy tu do czynienia jedynie z postmodernistyczną estetyzacją?
Matthew Miller (tak naprawdę nazywa się artysta) urodził się w 1979 roku i wychował w rodzinie dość liberalnych, ale kultywujących tradycję i przestrzegających religijnych nakazów, amerykańskich Żydów. Nic dziwnego, że budziło to bunt dorastającego chłopaka. Jako nastolatek Matthew żywo chłonął kulturę hiphopową, ale najbardziej wciągnęło go reggae. Przełom nastąpił, gdy w wieku 16 lat wyjechał do Izraela. Odrodził się jako Chasyd i przybrał imię Matisyahu. Nie wyrzekł się jednak miłości do reggae i hip-hopu. Swą twórczością chciał zbudować pomost między dogmatycznym judaizmem a rastafarianizmem. Ta opowieść pachnie taniochą, na miarę kabalistycznego nawrócenia Madonny, niemniej nasz bohater wiele robił, by uwiarygodnić swe deklaracje – od ortodoksyjnego wizerunku, przez podporządkowanie swej scenicznej aktywności religijnej doktrynie, po tyleż prostolinijny, co żarliwy, często moralizatorski przekaz. Propozycja Millera spotkała się z nad wyraz dobrym przyjęciem. Już po pierwszej płycie „Shake Off the Dust... Arise” z 2004 roku zrobiło się o nim głośno, a kolejne - koncertowa „Live at Stubb's” oraz wyprodukowana przez Billa Laswella „Youth” uczyniły z niego gwiazdę alternatywy. Nic dziwnego, że historia Matisyahu okazała się nośna medialnie. Dwudziestoparoletni ortodoksyjny Chasyd rozkochany w jamajszczyźnie, w dodatku świetnie czujący mechanizmy popkultury - to zakrawa na herezję i brzmi sensacyjnie nawet w naszych postmodernistycznych czasach.
Na „Light”, najnowszym albumie artysty, nieco mniej jest bezpośrednich odwołań do reggae, więcej różnorodności, rozmachu i popowego sznytu. Muzyki (mieszającej dancehall, dub, funk, hip-hop i rocka) słucha się bez bólu – momentami ociera się ona o estetykę twórców z kręgu Anticonu, jednakże Matisyahu unika typowej dla nich, bystrej ironii, za to zdarza mu się popaść w dydaktyzm. Co gorsza - nie mogę pozbyć się wrażenia, że uduchowione frazesy i morały Matisyahu w coraz mniejszym stopniu stanowią – nawet jeśli nieco naiwne i pretensjonalne, ale przynajmniej szczere – przesłanie, a coraz bardziej sprowadzają się do pozbawionej głębszej treści słownej dekoracji.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |