ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (141) / 2009

Janusz Paliwoda, Jacek Hugo-Bader,

SZUKAM LUDZI Z HISTORIAMI

A A A
Janusz Paliwoda: Podczas wyprawy do Władywostoku zebrałeś mnóstwo materiału. W jaki sposób dokonałeś selekcji bohaterów i historii, które znalazły się w „Białej gorączce”?

Jacek Hugo-Bader: Pisanie tekstu przypomina układanie puzzli. Po ułożeniu całości okazuje się, że zostaje mnóstwo fajnych kawałków i mówisz sobie: „O jakie one piękną są, ale nie mam gdzie ich wsadzić”, bo cały reportaż jest gotowy. I właśnie na tym polega ta robota. Musisz napisać bardzo dużo, żeby mieć z czego wybierać. Poszczególne fragmenty mogą się od siebie różnić minimalnie. Ale pisanie reportaży polega na odrzucaniu. Kapuściński zwykł mawiać, że trzeba mieć dziesięć tekstów, żeby jeden wykorzystać.

J.P.: W kilku recenzjach pojawiły się opinie, że celowo wrzuciłeś do tej książki tylu narkomanów, nosicieli wirusa HIV, pijaków i przypadków śmiertelnych. Zapewne wielu czytelnikom obrzydziłeś Rosję na tyle, że nigdy tam nie pojadą...

J.H.-B.: Kiedy przeczytałem książkę, którą dostałem w całości od redaktorki do zaakceptowania, w pierwszej chwili pomyślałem: „Pełna deprecha! Makabra!”. Później jednak uzmysłowiłem sobie, że dziennikarz powinien szukać dziury w całym i pisać o nieszczęściu, krzywdzie, oszustwach, gwałtach i morderstwach. To nie jest książka obiektywna. Opisuję Rosję z poziomu trotuaru. Ja się na salony nie nadaję. Mnie nawet do klubów nie wpuszczają. Reporter ma prawo do subiektywizmu. Mnie interesują hiviarze, narkomani. Oczywiście są w Rosji ludzie bogaci, zdrowi i szczęśliwi, tak jak w moim tekście o Wissarionowcach. To jest utopia, która się udała. A to, że ich nazywają sektą, gówno mnie obchodzi. Oni są tam szczęśliwi i ja też byłem tam z nimi szczęśliwy.

J.P.: No tak, ale ten tekst o Chrystusie i jego uczniach jest najnudniejszy właśnie dlatego, że opisujesz w nim ludzi szczęśliwych, pięknych, zdrowych...

J.H.-B.: No widzisz, a tekst o Miss Hiv paradoksalnie powinien być smutny, a zobacz, ile pozytywnej siły jest w tym tekście, w tej dziewczynie. Jak ona swoje nieszczęście, katastrofę przekuła w zwycięstwo! To jest obraza rozumu – wybory Miss Hiv. Jechałem tam, żeby to obśmiać. Ale jak zobaczyłem tę fantastyczną dziewczynę, która jest twarzą walki z tą zaraza XXI wieku, to szybko zmieniłem zdanie.

J.P.: Co czytałeś o mieszkańcach Rosji przed wyprawą?

J.H.-B.: Z reguły jestem świetnie przygotowany. Jestem zwolennikiem zawodowstwa. Lepiej zajmować się czymś, na czym się znasz, w czym jesteś dobry. Jeżdżę do Rosji od dwudziestu lat. Nie musiałem się jakoś super, na świeżo przygotowywać. Wszystkimi tematami, które znalazły się w tej książce, wcześniej się zajmowałem. Rosję znam bardzo dobrze, Sybir też. Także żadnych dodatkowych, specjalnych rzeczy nie musiałem robić. Przed wyprawą do Chin pół roku spędziłem w bibliotekach. Żeby gdzieś wyruszyć, trzeba się świetnie na tym znać, trzeba zrozumieć i dopiero wtedy pojechać.

J.P.: Coś Cię jeszcze w Rosji dziwi? Przecież widziałeś i przeżyłeś tam tak dużo...

J.H.-B.: Tak! Za każdym razem! Swego czasu dostałem propozycję. Moi przełożeni chcieli, abym został stałym korespondentem w Rosji. Nie zgodziłem się, bo wiedziałem, co mi grozi! Bałem się, że przestanę się dziwić! Ja do Rosji wolę często przyjeżdżać Kiedy tam wracam, znowu się czemuś dziwię. Gdybym tam mieszkał na stałe, uodporniłbym się na to. Nigdy nie chciałem się osiedlić się w tym kraju. Wolę wrócić, zresetować się i na świeżo znowu tam pojechać. Zawsze wracam z Rosji z dużą ulgą. Tam życie daje popalić. Mija kilka miesięcy i zaczynam tęsknić do tej Rosji, do tych Ruskich moich kochanych.

J.P.: Wracasz do swoich bohaterów, do podjętych tematów?

J.H.-B.: Nie, nigdy! Mam tyle tematów, że boję się, że mi czasu zabraknie. Życia mi nie starczy, żeby je zapisać. Bardzo jestem w nich mentalnie zakochany, bardzo bym chciał je zrobić.

J.P.: Dlaczego we wstępie do „Białej gorączki” znalazło się ostrzeżenie, że jeżeli ktoś nie chce tego tekstu czytać, to może go pominąć.. .Chodziło Ci o to, że ten tekst jest na tyle drastyczny, że...

J.H.-B.: To była sztuczka formalna, greps. To zdanie znalazło się tam po to, żeby zachęcić, a nie zniechęcić do lektury. Taka zajawka sprawiła, że każdy, kto zacznie ten tekst czytać, to go raczej przeczyta niż zrezygnuje.

J.P.: Pod koniec podróży mogłeś stracić samochód. Gdyby tak się stało i zostałbyś na Syberii, zastanawiałeś się nad tym, jakby wyglądało Twoje życie? Zrobiłbyś tyle reportaży?

J.H.-B.: Nie wiem, być może tak. Trudno mi jest powiedzieć. Nie muszę sie nad tym głęboko zastanawiać, bo wiem, że nic nie muszę. Mogę robić, co chcę. Może pobyłbym tam trochę i potem wyruszył gdzieś dalej. Najtrudniejszy odcinek miałem za sobą, większość materiału zebrałem. Kiedy miałem historię o Ewenkach, to wiedziałem, że mam już najważniejszy, najmocniejszy tekst i teraz już nic nie muszę. Ja mam żyłkę sportową. Przebiegłem kilkadziesiąt maratonów i na żadnym nie zszedłem na trasie. Nawet wtedy, gdy trzeba było na rzęsach, na kolanach, na czworakach się doczołgać. Parę razy tak umierałem, ale zawsze bieg ukończyłem. Tak jestem skonstruowany. Dlatego na pewno prułbym dalej do Władywostoku, najwyżej już nie swoim samochodem, tylko autostopem.

J.P.: Wtedy, gdy miałeś wypadek, to był moment, kiedy bałeś się najbardziej, czy były jeszcze gorsze momenty?

J.H.-B.: Tak, miałem wtedy cykora. Bałem się, że zostanę i nie wygrzebię się z tego. Ale wiedziałem też , że jakoś to przeżyję. Najbardziej podczas moich podróży ludzi się boję, niedobrych ludzi. W takiej bytowej, życiowej, trudnej sytuacji zawsze sobie poradzę. Najwyżej mnie poratują dobrzy ludzie. Umiem prosić. Mogę wejść do wioski, przejść się po chałupach i poprosić, żeby ktoś mnie przenocował. Nie mam z tym problemu. Boje się pecha, że trafię na złych ludzi. Zwyczajnych bandziorów. W ciągu dwudziestu lat nie przytrafiła mi się taka sytuacja. Reporter, który nie ma farta, szczęścia, nie nadaje się do zawodu. Nic nie wskóra w tym fachu.

J.P.: Co masz z takiego w sobie, że Twoi bohaterowie do Ciebie lgną? W jednym z wywiadów powiedziałeś, że przytulasz się do ludzi.

J.H.-B.: Mam taki system pracy. Rozmawiam z ludźmi poprzez przytulanie. Mam coś takiego w sobie, może to jest mankament psychiczny, że ja w każdym szukam czegoś fajnego. Lubię ludzi, kocham ludzi, ponieważ bardzo mnie ciekawią. Każdy człowiek jest zamkniętą książką, którą mam straszną ochotę otworzyć. A jeszcze kiedy człowiek ma jakąś tajemnicę. Wiesz, co ja mogę zrobić, żeby tę tajemnicę poznać? Nawet wtedy, gdy idę do złego człowieka, na przykład mordercy, odsiadującego wieloletni wyrok, to kombinuję, żeby znaleźć w nim coś fajnego, jakieś dobre uczucie. Jestem reporterem. Szukam pięknych ludzkich historii. Co może być piękniejszego od przepięknego upadku?!

J.P.: Upadek może być fascynujący?

J.H.-B.: Tak! Ale to jeszcze pryszcz! Upaść to żadna sztuka, ale pięknie się podnieść! To jest coś!

J.P.: Ale w Twojej książce niewielu osobom udało się podnieść...

J.H.-B.: Tak. Ale ja szukam historii. Dla mnie człowiek musi mieć historię. Ja szukam ludzi z historiami.

J.P.: Dlatego znalazłeś Ewenków.

J.H.-B.: Było dwudziestu dwóch pasterzy. Wszyscy stracili życie, ale żaden nie umarł śmiercią naturalną, wszyscy zginęli w jakimś kontekście wódczanym. Czy coś takiego można było odpuścić? Nie! Dlatego warto było pojechać samochodem dziewięć i pół tysiąca kilometrów z Moskwy, żeby tę historię opisać. Gdyby zginęło siedmiu pasterzy z tej brygady, to pisanie o tym byłoby bez sensu. Ale gdy piszesz, że umarły w identyczny sposób dwadzieścia dwie osoby, to coś takiego ma siłę haubicy 125 mm!

J.P.: Ciągnie cię do slumsów, narkomanów...

J.H.-B.: Nie o to chodzi. To jest zgodne z moją naturą, moim temperamentem. Pociągają mnie ludzie nie wybrani przez Boga, o których los i Bóg zapomniał. Fascynują mnie ci, którym się nie udało!

J.P.: Jak bardzo zmieniły Cię te podróże? Kim teraz jesteś?

J.H.-B.: Bardzo trudne, fantastyczne pytanie. Nie ulega wątpliwości, że musiałem się zmienić. Wszystkie tematy, które zrobiłem, pozostawiły we mnie ślad. Strasznie przeżywam swoją pracę, historie tych ludzi. Długo po nich dochodzę do siebie.

J.P.: Potrafisz się zresetować? „Nacisnąć delete” i się oczyścić?

J.H.-B.: Muszę tak robić, bo inaczej bym zwariował! To nie jest znieczulenie, ale uodpornienie na ból. To jest tak jak ze sportem wyczynowym. Uprawiają go ludzie, którzy lubią ból fizyczny. Niczego nie osiągną, jeżeli na treningu nie poczują bólu. Dokładnie tak samo jest z pisaniem, ze zbieraniem materiałów, z przeżywaniem tematów. Muszę w nie wejść głęboko, żeby je poczuć. Jak mi matka opowiada o śmierci syna, to ja ryczę razem z nią. Tak długo siedzę z tą Ewenką i jej słucham, aż w końcu wskakuję w jej buty. Ewenkowie udomowili śmierć jak psa albo renifera. Oni z tą śmiercią chodzą się wysrać. Dla nich śmierć jest czymś tak naturalnym, jak dla ciebie włączenie telewizora i obejrzenie wieczornych wiadomości.

J.P.: Identyfikujesz się bardzo ze swoimi bohaterami?

J.H.-B.: Ja oswajam wszystkie swoje tematy. Dlatego kocham mieszkać u moich bohaterów. Muszę się do tych ludzi przytulić, poczuć smak ich jedzenia. Gdy jestem u nich, zrobię wszystko żeby wejść w ich buty i skórę. Do tego trzeba mieć ciekawość. To jest najpiękniejszy zawód świata, jaki można sobie wyobrazić. Tym bardziej, że dzięki swojej pozycji mogę robić wyłącznie to, na co mam ochotę. Wszystkie moje fanaberie są tolerowane.

J.P.: Która historia siedziała w Tobie najdłużej, z którą miałeś największe problemy, żeby się po niej zresetować?

J.H.-B.: Po „Białej gorączce”. Ewenkowie umierali na moich oczach. Wprawdzie wtedy, kiedy byłem u nich przez dziesięć dni, to akurat nikt nie umarł, ale przeglądałem księgę zgonów w szpitalu i zorientowałem się, że oni padają jak muchy.

J.P.: Nigdy nie ciągnęło Cię pisania powieści, opowiadań?

J.H.-B.: Nie mam talentu beletrystycznego. Nie umiem wymyślać historii. Jestem reporterem. Na emeryturze będę pisać powieść. To będzie saga moje rodziny. Oczywiście trochę ją zbeletryzuję, ale będę pisał o prawdziwej rodzinie, prawdziwe historie o prawdziwych ludziach. Oni już wszyscy nie będą żyli, bo akcję powieści chcę umieścić w latach 1914-1989.

J.P.: Czytasz reportaże? Masz swoich mistrzów?

J.H.-B.: Izaaka Babla. Najlepsze, co ludzkość wymyśliła w dziedzinie reportażu. Co może być dla reportażysty fajniejszego, niż opisywanie ludzie postawionych w sytuacjach ostatecznych? To jest mięso reportażu. Szukam takich ludzi, takich sytuacji. Dlatego wchodzę w te brudne, ciemne sprawy. A czy może być bardziej ostateczna sytuacja niż wojna? Nie ma niczego lepszego na świecie. Chciałbym być Bablem i opisywać wojnę. Ale też czytam w gazetach reportaże moich kolegów.

J.P.: Twoi ulubieni pisarze?

J.H.-B.: Lubię polską prozę: Pilcha, Stasiuka.

J.P.: Są takie miejsca na Ziemi, które mogły by Cię zafascynować tak bardzo jak Rosja?

J.H.-B.: Interesuje mnie trzeci Świat, Ameryka Południowa. Na pewno nie ciekawią mnie miejsca należące do naszej cywilizacji europejskiej. Najważniejsze, żeby było to coś innego od tego, co moje. Chiny, Tybet są fascynujące, ale trzeba się ich nauczyć. Pojechałem tam, ale odwaliłem zawodowe tandeciarstwo. Nie jestem dumny z tej mojej pracy. To było miałkie. Wiesz dlaczego? Bo ja tego nie kumałem. Niewiele wiedziałem o Chinach. Wprawdzie łyknąłem trochę książek, przygotowałem się, ale nie czułem tego. Nie przesiąkłem. Tam trzeba trochę pobyć, żeby zacząć kumać, o co chodzi, nie mówiąc już o znajomości języka. To już jest dla mnie nieosiągalne. Żeby coś dobrze robić, trzeba być specjalistą, zawodowcem. Ja się akurat wyspecjalizowałem w Rosji. Sprawił to przypadek i zakochałem się w tym kraju. Mogli mnie przecież wysłać do Chin. Przez dwadzieścia lat nauczyłbym się jakoś chińskiego.

J.P.: Dziękuję za rozmowę.

Warszawa, siedziba Agory
16.10.2009