ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (142) / 2009

Bernadetta Darska,

NIEZDECYDOWANIE

A A A
Najnowsza powieść Marty Fox, znanej autorki książek dla młodzieży, skierowana jest do czytelników dorosłych. Ci zaś, jak możemy wywnioskować z IV strony okładki, otrzymują inteligentnie i sprawnie opowiedzianą historię miłosną: „[…] to piękna, mądra historia o poszukiwaniu miłości i spełnienia. To opowieść o tym, że swojego szczęścia warto szukać zawsze i mimo wszystko”. Zarysowane w ten sposób przesłanie książki odsyła, oczywiście, do rejestrów nieco wyższych niż klasyczna powieść popularna adresowana do kobiet. Czy jednak faktycznie w przypadku „Kobiety zaklętej w kamień” mamy do czynienia z książką, z której prócz tego, że jest o miłości (tej partnerskiej, tej nostalgicznej i tej macierzyńskiej), wynika coś jeszcze? Czy – nawet gdyby nic więcej nie wynikało – miłość opowiedziana przez Martę Fox wymyka się uproszczeniom, sentymentalizmowi, banałom? Obawiam się, że nie. Co więcej, w trakcie lektury wyraźnie widać niezdecydowanie – z jednej strony styl i fabuła pozwalają sądzić, iż „Kobieta zaklęta w kamień” to dość przeciętna powieść popularna, z drugiej poprzetykanie fabuły miniesejami literackimi na temat sławnych kobiet każe wysunąć przypuszczenie, iż książka ta aspiruje do bycia prozą artystyczną. Czytelnik staje się ofiarą powyższego rozdwojenia. Nie otrzymuje bowiem ani dobrej literatury popularnej, ani sprawnie napisanej powieści tzw. „wyższych lotów”. Pozostaje więc z rozczarowaniem i bezradnością rozłożyć ręce, przyglądając się mieszance spreparowanej przez Fox.

Sama fabuła jest nie tyle prosta (streszczenie z okładki jest doprawdy nadzwyczaj wyczerpujące) oraz psychologicznie oczywista, co przede wszystkim przewidywalna. Nietrudno się domyślić, że zainspirowana doświadczaną chorobą Emilia, postanowi zrobić porządki w swoim życiu. Mimo szczęśliwego związku z Tomaszem kobieta ciągle rozpamiętuje krótką, ale niezwykle namiętną miłość do Filipa. Mężczyzna zostawił ją przed laty, gdy była w ciąży. Teraz ich syn jest już dorosły i choć Emilia zdecydowanie odcięła się od tego, który tak ją zdradził, to jednak ciągle lęka się spotkania z nim. Alan, syn bohaterki i Filipa, stawia matkę przed faktem dokonanym, wyjeżdża bowiem do Francji, gdzie ów niezapomniany kochanek obecnie mieszka. Emilia nie potrafi zrozumieć decyzji syna, nie umie też, jak się okazuje, przepracować do końca żałoby po rozstaniu z jego ojcem. Otrzymujemy więc mnóstwo pretensjonalnych i egzaltowanych refleksji na temat niezależności, odpowiedzialności, konieczności życia w prawdzie. Zabawny, w niezamierzony zapewne sposób, jest także wątek kłamstw, w których – zdaniem bohaterki – lubuje się Tomasz, jej obecny partner. Mamy więc okazję czytać o tym, jak mężczyzna skłamał, iż w sklepie nie było rabarbaru, a ten, jak się okazuje, był i bez problemu można było go kupić. Emilia nie potrafi zapomnieć Tomaszowi „rabarbarowego kłamstwa” i kładzie się ono cieniem na całe dalsze wspólne życie. Odtąd zawsze już jest czujna, dbając o to, by Tomasz nie skłamał, i wiedząc, że kolejne kłamstwa, na przykład – puśćmy wodze fantazji – na temat marchewki, mogłyby zniszczyć ich związek.

Irytujące jest także wyjaśnienie zachowania Filipa sprzed lat. Okazuje się, że mężczyzna jest biseksualny, a we Francji mieszka obecnie ze swoim partnerem. Żeby było jasne, wcale nie zdradził Emilii swoją ucieczką i tym, że teraz jest z kimś innym, bo to właśnie bohaterka – jak się dowiadujemy w mocno melodramatycznych okolicznościach – jest miłością jego życia: wtedy, teraz i na zawsze. Filip wyznaje powyższe następującymi słowami: „- Nigdy nikogo nie kochałem i nie będę kochać tak bardzo jak ciebie, mówię to teraz, kiedy jestem z Davidem, i powtarzać będę zawsze i wszystkim”. Emilia zaś odpowiada: „- Wiem. Gdybym w to nie wierzyła, nie przetrwałabym ciąży i już by mnie nie było” (s. 228). Noc zaś, która ich połączyła i której owocem jest syn, była „brzemienna, rozżarzona, rozszalała” (s. 228). W czym więc tkwi problem, chciałoby się zapytać? Może nie w Filipie i w jego zdradzie sprzed lat, ale we wspominanym już przeze mnie „rabarbarowym kłamstwie” Tomasza? Kto wie.

Marta Fox nie wykorzystuje także potencjału tkwiącego w chorobie Emilii. Okazuje się bowiem, że kobieta stopniowo kamienieje. Ocaleniem, taką sugestię tu znajdziemy, może być prawdopodobnie pisanie. Bohaterka jest bowiem pisarką i z siebie decyduje się zrobić nie tylko twórcę, ale i tworzywo. Tyle że z tego autoterapeutycznego w zamyśle gestu niewiele wynika. Podobnie jak z miniesejów poświęconych sławnym kobietom, którymi poprzeplatane są losy Emilii i jej bliskich. Wśród przywołanych artystek natkniemy się m.in. na Gertrudę Stein, Anne Sexton, Marquerite Yourcenar, Orianę Fallaci. To z nimi utożsamia się bohaterka, czerpiąc z ich biografii inspirację i próbując znaleźć podobieństwa do własnego życia. Teksty te stają się więc i próbkami literackimi Emilii, i jej intymnymi zapiskami jednocześnie. Także one, niestety, rażą patetycznością i sztucznością. Zdecydowanie trudno byłoby tu mówić o korespondowaniu z opowieścią o losach tytułowej „kobiety zaklętej w kamień”.

Powieść Marty Fox rozczarowuje. Jeśli miałabym wskazać to, co jednak jest tutaj interesujące, powiedziałabym, że nie jest tym ani język, ani fabuła, ani główna bohaterka i jej losy, ani szkice o wielkich artystkach. Tym, co zwraca szczególną uwagę, jest ogrom niewykorzystanych szans. A te przecież w samym pomyśle o kamieniejącej kobiecie jak najbardziej były.
Marta Fox: „Kobieta zaklęta w kamień”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2009.