ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (142) / 2009

Izabela Ochman,

SZKLANE OKO

A A A
W przestrzeni wystawy „Moon Hostel” są niejasne lęki, zaginione odczucia, irracjonalny strach, który czai się w cieniu dzieciństwa. W samym środku księżycowej nocy wykwitły wizje, o jakich milczą racjonalne dyskursy. Za sprawą wyblakłej kolorystyki prezentowane obrazy przypominają malarstwo Tomasza Kowalskiego i podobnie jak ono nie mają siły duchowego rażenia. Półmrok i światła świec na płótnach twórców z „Moon hostel”: Moniki Chlebek i Dawida Czycza, nasuwają także skojarzenia z dziełami siedemnastowiecznych mistrzów: Caravaggia, Veermera, Georgesa de La Tour. Wiąże się to z pewną ilością dostojeństwa, powagi, historyzmu i statyczności, przez co z współczesnością mogą korespondować raczej na zasadzie ikony, czy mitu.

Monika Chlebek i Dawid Czycz są studentami IV roku krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Mówi się, że nie interesuje ich polityka i bieżące wydarzenia. W tworzeniu docierają do punktu, w jakim prawa logiki zostają zawieszone. Wszystko zależy tu od punktu widzenia. W ich malarstwie można dostrzec próby ukazania trudnych do zdefiniowania psychoz. Pokazane jest napięcie między tym, co w środku, w człowieku, a potencjalnym „na zewnątrz”. Swego czasu o opisanie takiego stanu pokusił się Paul Daniel Schreber w „Pamiętnikach nerwowo chorego”. Pokazuje tam szczegółowo jak rozwijała się jego psychoza: na początku sen zakłócało mu delikatne, a z czasem coraz głośniejsze i natrętniejsze chrupotanie w ścianie, którego nikt prócz niego nie był w stanie usłyszeć, a które wkrótce zupełnie uniemożliwiło mu sen. Na obrazach Moniki Chlebek także można się dopatrzyć stopniowego narastania piekła, jakim jest zniekształcone widzenie rzeczywistości. Przedstawiane przez nią sylwetki kobiece przechodzą stadium: od delikatnego zarumienienia skóry do pajęczyny potarganych naczyń krwionośnych. Jak można wnioskować, nie chodzi tu o realny defekt, ale o wewnętrzne widzenie siebie, swojego ciała – jako czegoś spotworniałego. Także Dawid Czycz w tematach swoich prac trzyma się blisko biologicznej symboliki. Namalowane przez niego oparzenie odnosi się do traumy psychicznej, silnego doświadczenia bólu, które pozostawia po sobie trwały ślad na kształt rozognionej dziury w ciele. W obrazie odnajdujemy ładunek zła i agresji, o czym może świadczyć pojawiający się motyw naboju do broni palnej.

Osobliwy fauna wypełnia prace obojga twórców: od szarych, niewyraźnych ptaszków poprzez zwierzątka myszopodobne, do lisów, które właściwie można śmiało podejrzewać o to, że nie są już lisami, a jedynie lisim futrem. Ale tego nie wiemy na pewno. Przepoczwarzanie jest inspirującym materiałem dla twórców. Stawiają sobie pytania o to, gdzie leży granica pomiędzy motylem, a wielkim ptaszyskiem, lisem żywym a lisem – szalikiem, ćmą wibrującą a puchem martwych ciem? Dzięki temu mamy okazję zakosztować makabrycznego świata, bliźniaczo podobnego do tego, który wykreował Franz Kafka w opowiadaniu „Przemiana”, gdzie główny bohater budzi się pewnego ranka jako robak.... Siłą, napędzającą tego rodzaju Lynchowskie fantazje jest Niesamowite. Freud użył tego pojęcia na określenie tego, co wyparte i wraca do człowieka w nietypowy sposób – jako dziwne, przerażające, wręcz demoniczne. Nie daje się zamknąć w żadnych granicach definicyjnych, wygląda na przerażająco obce i niemożliwe do oswojenia, choć przecież pochodzi z wnętrza.

Na jednym z obrazów Dawida Czycza widnieje czarno–brunatny labirynt zbudowany w całości z lepkich, częściowo roztartych ciem, nie do końca wiadomo, czy żywych, czy zmarłych. Labirynt jest nazywany drogą „to ku życiu, to ku śmierci”, gdyż szukanie upragnionego wyjścia pośród jednakowych korytarzy to nieświadome zbliżanie i oddalanie się od takowego. Miejsce jasności, jak pokazuje inny z obrazów, nie musi wcale oznaczać ratunku. Mrok bywa bezpieczniejszy, przynajmniej dla ciem, które nadleciały do palącej się świecy, a czyjaś ręka przykryła je słoikiem. Malarz uchwycił moment, w którym przenikliwe, rozweselające światło jest towarzyszem tańca śmierci. Niektóre z owadów wpadają na przeźroczystą ścianę słoika, lada moment zaczną się osuwać w dół.

Prezentowane w galerii Zderzak obrazy są próbą dotknięcia czegoś, co uwiera, nie daje spokoju, wytrąca ze zwykłego bytowania. Jedną z prób symbolizacji tego czegoś jest olbrzymie, czarne oko, do którego przykleił się owad. Pomimo bólu i dyskomfortu, oko nadal patrzy prosto, gładko i bez skrzywień. Jest szklane, błyszczące, po prostu sztuczne. W takim właśnie świecie rodzi się melancholia, a opętany nią podmiot, egzystuje w wyimaginowanej rzeczywistości i nie może przepracować swojej nieodgadnionej straty. Przypadłość tę określa się niekiedy „grą masek”. Ślad takiej gry odnaleźć można na obrazie Dawida Czycza pt. „Oko”.
Reprezentowany przez twórców typ wizyjności może się kojarzyć ze szczególnym rodzajem realizmu magicznego, który stworzył Jerzy Kosiński w swojej powieści „Malowany ptak”, której styl pozornie kołysze nas do snu, ale zdarzenia porażają okrucieństwem i brutalnością. Uwiecznione na płótnach artystów piżmaki, czy rozpędzone szczury to wyciągnięte z koszmaru twarze strachu. W snach przyroda, w której skład wchodzi przecież człowiek, bywa jego zaciekłym wrogiem. Jung wyjaśniał pojawienie się gryzoni w marzeniach sennych stanami lękowymi i nieumiejętnością konfrontowania się z nimi na jawie przez podmiot śniący. Całość wystawy „Moon hostel” nawiązuje w sposób oryginalny i wyszukany do dorobku nadrealistów. Na przykład „Oko” Dawida Czycza przypomina akwarelę „Czerwona głowa” Bronisława Linkego, zarówno w estetyce, jak i w przesłaniu i to nie tylko ze względu na podobieństwo w przedstawieniu oczu, ale też na motyw owadzi, staromodność kreacji, a także hiperbolizację tu oka, a tam całej głowy.
Światy kreowane przez artystów są podobne do tych, które stworzyła bujna wyobraźnia Kazimierza Mikulskiego: w tonacji jesiennej, kiedy pożółkłe liście zaczynają obnażać suche badyle życiodajnych drzew, rodzi się inne życie, nie to napędzane sokami ziemi. Zmysłowa noc staje się hojną żywicielką cudów. Już nie do końca wiadomo co jest czym, istoty żywe wyskakują chaotycznie z treści, w które przyoblekły je podręczniki do biologii i zaczynają swawolne hasanie po wymyślonej przez siebie historii.

Jako motto wystawy w Zderzaku wybrano koany Moniki Szwed. W swej formie nawiązujące do tradycyjnego malarstwa japońskiego, ale jakby w równowadze do egzotyki przypominające karty polskich, poczciwych powieści przygodowych i poradników dla dojrzewających dziewcząt. Żywe kolory korespondują tu z pożółkła materią pustego tła, która przypomina urok starych zeszytów szkolnych albo tradycyjnego papieru do pakowania paczek.
Bardzo ciekawe jest pytanie: w jaki sposób i pod jakim kątem motto oświetla wystawę, a wystawa oświetla motto? Wszak te dwa typy malarstwa nie chcą porozumieć się ze sobą tak od razu, milczą uporczywie jak ludzie, którzy od pierwszego wejrzenia nie przypadli sobie do gustu. Trzeba się trochę natrudzić, żeby je do tego przekonać.
„Moon Hostel”, Galeria Zderzak w Krakowie, 15 października – 3 listopada 2009.