ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (143) / 2009

Dariusz Nowacki,

PROJEKT RZĄDZI

A A A
W tygodniowych odstępach pojawiły się trzy tematyczne antologie opowiadań. Publikacje tego typu rzadko są komentowane na łamach prasy literackiej. Nie szanuje się ich. W naszej kulturze literackiej pisanie na zadany temat, gwałcące romantyczno-modernistyczne wyobrażenie o niepodległości głosu artysty, ciągle jeszcze budzi opory. Co tu kryć, w pierwszej kolejności przedsięwzięcia tego rodzaju kojarzone są z pisarską chałturą. Poniekąd słusznie – większość antologii prozy to projekty komercyjne (opowiadania wigilijne, wakacyjne, na walentynki itp.). Któżby się przejmował galanterią, gadżetami.

Ale owych trzech jesiennych antologii opowiadań nie wypada zignorować, przynajmniej nie z ujawnionych przed chwilą powodów. Bo też komercyjne to one raczej nie są, z chałturą pisarską bynajmniej się nie kojarzą. Nie znaczy to wcale, że wszystkie trzy lokują się na antypodach „galanteryjności” czy „gadżeciarstwa”. Tak naprawdę tylko jedna z nich („Wolałbym nie”) została ustawiona w wyraźnej kontrze – zdecydowanie jest projektem, nie zaś produktem, może nawet swoistym eksperymentem. Druga z nich, czyli „Nie pytaj o Polskę”, to przedsięwzięcie o charakterze promocyjnym z niewielką domieszką „galanteryjności” („gadżeciarstwa”). Wreszcie trzecią („Projekt mężczyzna”) wolno chyba podejrzewać o te brzydkie cechy („galanteryjność” i „gadżeciarstwo”), ale tylko podejrzewać. Do tych wstępnych rozpoznań (przezwisk?) przyjdzie jeszcze powrócić.

Można oczywiście przeczytać te trzy antologie tak, jak to uczynił, biorąc na celownik jedną z nich, Paweł Dunin-Wąsowicz („Lampa” 2009, nr 11). Recenzent ów sprawdził teksty zgromadzone w „Wolałbym nie” pod kątem zgodności z ideą antologii, a idea ta – przepisuję z błyskotliwego wstępu pióra Grzegorza Jankowicza – wyglądała w tym przypadku tak: „Grupę polskich pisarzy urodzonych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych poprosiliśmy o teksty, w których na różne sposoby protestują przeciwko rozmaitym formom zniewolenia: politycznego, ideologicznego, cywilizacyjnego, kulturowego, instytucjonalnego, językowego, egzystencjalnego, emocjonalnego, rodzinnego etc.”. Po przebadaniu dwunastu tekstów (skromna objętościowo to antologia) PDW doszedł do wniosku, że z ową zgodnością nie jest wprawdzie najgorzej, ale z artystyczną sprawnością – bardzo źle. Tylko trzy teksty usatysfakcjonowały redaktora „Lampy”; o reszcie – radzi recenzent – lepiej czym prędzej zapomnieć.

No więc można w ten sposób: zapytać o to, jak poszczególne czyny pisarskie mają się do założeń przyjętych i ujawnionych przez antologistów we wstępach, a następnie troszkę ponarzekać, jakieś nowele wyróżnić, bo to zawsze miłe, to czy inne dziełko nazwać nieporozumieniem lub kuriozum (co tutaj robi ten grafomański tekst?) itd. Standardowa procedura. Spróbuję jej umknąć, i to nie dlatego, że koniecznie chcę się wyróżnić czy popisać przenikliwością większą, niż wykazał warszawski recenzent (pewnie nie dałbym rady, ścigając się z PDW). Owe trzy antologie biorę po prostu za dokumenty życia literackiego. Moim zdaniem, cenne i ważne to dokumenty. Zanim zacznę opisywać je w „dokumentarnej” (socjologizującej i edytorskiej) perspektywie, dam małą prezentację.

Pomysłodawcy i redaktorzy tych trzech tomów oparli swoje projekty na nietuzinkowych, ambitnych pomysłach. „Projekt mężczyzna” to rzecz – na poziomie teoretycznych założeń – doskonale wpisująca się w wielowątkową debatę na temat kondycji współczesnego mężczyzny. Teksty literackie zgromadzone w tej antologii miały się tedy zrymować się z tym, co wyłania się na przykład z artykułów i rozmów publikowanych w ramach cyklu „Gazety Wyborczej” „Męska muzyka”. Albo temu, co się tam i w innych miejscach wyłania, zaprzeczyć. Równie atrakcyjnie przedstawia się pytanie o sens i odmiany dzisiejszego patriotyzmu (antologia „Nie pytaj o Polskę”). A pomysł na krakowską antologię protestacyjną (wyimek z założeń już zacytowałem) jawi się jako bez mała rewelacyjny.

Jeśli idzie o dobór tekstów i podmiotów wykonawczych, to mamy tu do czynienia z trzema różnymi trybami, z których bodaj najciekawszy – personalnie – jest ten zastosowany w antologii patriotycznej. Dominują w niej bowiem nazwiska zupełnie nieznane i mało znane. Spośród osiemnastu autorów, którzy wystąpili w „Nie pytaj o Polskę”, aż sześciu ma debiut książkowy przed sobą, kolejna czwórka bądź nawet piątka (niektóre noty o autorach są niezbyt precyzyjnie zredagowane) dała się poznać w innych pisarskich domenach (twórczość dla dzieci, teksty użytkowe), w miarę dobrą „rozpoznawalność” ma zaledwie piątka z owej osiemnastki, acz można by dyskutować, czy na przykład Grażyna Plebanek cieszy się tym przywilejem. Kiedy więc czytam w nocie na okładce, że „młodzi pisarze i, co istotne, liczne pisarki zmagają się w tym tomie z pytaniem o Polskę”, to rozumiem, że słowa „pisarz” i „pisarka” zostały potraktowane z pewną dezynwolturą. Chodzi chyba o to, że pisarzami są ci, którzy coś napisali. Tak czy owak ten akurat pomysł promocyjny jest zacny. Promowane są nie tylko nowe nazwiska, ale i niszowe wydawnictwo AMEA spod Krakowa. I ma to pewien związek z „galanteryjnością” i „gadżeciarstwem. Po prostu skonstruowano produkt, który ma większe szanse na zaistnienie niż zwykła, napisana przez pojedynczego autora nowość wydawnicza; łatwiej, funkcjonując od niedawna w niszy jak AMEA, zwrócić na siebie uwagę właśnie poprzez fajny gadżet (nieco wcześniej to samo wydawnictwo wypuściło antologię „Dziewczyńskie bajki na dobranoc”).

Dwie pozostałe antologie, choć jedna z nich tylko śladowo, karmią się przedrukami, co postrzegam jako poważny zgrzyt. W „Wolałbym nie” znalazły się – to wyjątek – fragmenty „Fotoplastykonu” Jacka Dehnela, ogłoszonego nakładem W.A.B. równocześnie z krakowską antologią, natomiast „Projekt mężczyzna” jest pod tym względem absolutnie dziwaczny. Antologistki bowiem zastosowały metodę mieszaną: część tekstów została napisana na zamówienie, część to przedruki. Smaczek (raczej smrodek) polega na tym, iż w nocie bibliograficznej ujawniono tylko pięć źródeł, a przecież takie teksty jak – dajmy na to – reportaż Mariusza Szczygła czy opowiadania Nataszy Goerke były wcześniej publikowane. Szczytem zmyłki jest tutaj „zdialogowany” wyimek wycięty z powieści Zyty Rudzkiej „Ślicznotka doktora Josefa” (rzecz z roku 2006). Autorka bądź antologistki postawiły kreseczki przy wypowiedziach postaci oraz nadała/nadały całości tytuł („Noc z dwoma mężczyznami”). Kolejną tajemnicą wyboru jest zdublowana obecność Miłki Malzahn i Nataszy Goerke (dlaczego tylko one i właśnie one pojawiają się z dwoma tekstami?), nie wspominając o obecności form prozatorskich, które z gatunkiem zwanym opowiadaniem są na bakier (wspomniany reportaż Szczygła, quasi-poemat Marty Podgórnik). Zastrzeżenia budzi też wykorzystywanie fragmentów pochodzących z powieści. Takie wyimki dalibóg tylko udają opowiadania, z kunsztem nowelistycznym nie mają wiele wspólnego. Smaczku (smrodku) przydaje to, iż owa antologia jest instytucjonalnie powiązana z wrocławskim Międzynarodowym Festiwalem Opowiadania, który zrodził się z troski o gatunek zagrożony supremacją formy powieściowej, z chęci nobilitacji nowelistyki.

Dlaczego doszło do tego pomieszania z poplątaniem? Moim zdaniem z tego powodu, że górę wzięło myślenie o „Projekcie mężczyzna” w kategoriach galanteryjno-gadżetowych. Owa antologia, jak rozumiem, miała być w pierwszej kolejności wydarzeniem towarzyskim, wykreowanym przez dwie rzutkie i dobrze znane w środowisku krytyczki literackie, które – jakież to wyrafinowane! – chciały zagrać z męską sprawą, puścić do nas oko, uszyć coś nieoczywistego i smacznego zarazem. Żeby nam się podobało.

Oczywiście wszedłem już w „dokumentarny” komentarz. A więc zapytam raz jeszcze, czego można się z tych trzech antologii dowiedzieć.

Po pierwsze, wskazują one – i to bezlitośnie! – na hierarchię. Pisarze najwyżej notowani na literackiej giełdzie nie odpowiadają na zaproszenia antologistów, jedynie zezwalają na przedruki swych dzieł. To status wspomnianych wyimków z większego tekstu Jacka Dehnela, który nawiasem mówiąc, do antologii sprzeciwu pasuje tak, jak trampki założone do smokingu. W męskiej antologii na tej zasadzie (zgoda na przedruk) pojawiły się utwory Tadeusza Różewicza, Jerzego Pilcha i Janusza Andermana, o czym – wyjątkowo! – powiadamia nota bibliograficzna. Ale czy, także wspomniana przed chwilą, Zyta Rudzka należy do tego elitarnego kręgu? Wychodzi na to, że tak. A może jest zupełnie inaczej? Może pisarze jeszcze wyżej notowani na literackiej giełdzie nie pojawiają się w ogóle, przez swoją nieobecność zaznaczają wyjątkową obecność w domenie polskiej prozy artystycznej? Wszak kiedy przyglądam się spisowi treści „Wolałbym nie” (przypominam: oferta została złożona autorom z roczników 70. i 80.), to w pierwszej kolejności widzę właśnie nieobecnych. Nie powiem, jakich autorów mam na myśli, ponieważ nie chcę wkraczać na ścieżkę jałowej czepliwości (dlaczego nie ma kogoś, kogo spodziewałem się zastać?). Na marginesie dodam, że pod tym względem najmocniej i najbardziej zasadnie mogłaby zostać oprotestowana męska antologia; upominaniu się o nieobecnych klasyków męskiej prozy nie byłoby końca.

Po drugie i w łączności z pierwszym, niektóre nazwiska pojawiają się w dwu spośród trzech antologii, co pokazuje, którzy ze współczesnych prozaików to autorzy płodni i potrafiący odnaleźć się w każdych okolicznościach. Dają radę: Łukasz Orbitowski, Grażyna Plebanek, Agnieszka Drotkiewicz, Sławomir Shuty i, bodaj najbardziej sprawna w tym gronie, Sylwia Chutnik. Autorka „Kieszonkowego atlasu kobiet” potrafi obsłużyć każdy temat z tej samej feministyczno-lewicowo-tendencyjnej perspektywy: do zbioru „Wołałabym nie” napisała agitkę piętnującą tzw. terror urody, „Nie pytaj o Polskę” otwiera jej perswazyjna narracja kpiąca z wychowania obywatelskiego opartego na kulcie czynów zbrojnych.

Po trzecie, antologie te pokazują, jak słabe i niewyraźne jest zaplecze polskiej prozy. W zbiorach tych pojawia się mnóstwo nowych nazwisk (tu nawiązuję do personelu „Nie pytaj o Polskę”), a jeśli nie nowych, to zupełnie nieoczywistych (np. poeci – Marta Podgórnik w męskiej antologii, Piotr Czerniawski w „Wolałbym nie”). Przykro mi, ale nie zauważyłem, żeby ktoś z grona pretendentów do prozatorskiej sławy błysnął nowelistycznym talentem. I tu znów muszę uciąć wypowiedź, bo przecież nie chcę ścigać się z PDW.

Aliści jedno jest, według mnie, pewne – te trzy antologie zadają kłam rozpowszechnionemu poglądowi, że jest dobrze, a nawet lepiej. Ponoć zasoby polskiej prozy są niebywałe, potencjał niewyczerpany, nic tylko upajać się bogactwem. Otóż nie, nie jest dobrze. Jakże miałoby być, skoro niewielu pisarzom, którzy zgodzili się wystąpić w komentowanych tu antologiach prozy, udało się zdać tak prosty egzamin. Mieli napisać – najlepiej z wdziękiem, pomysłowo, zaskakująco – na zadany temat. Tylko tyle.

Przenikliwi antologiści pewnie z góry wiedzieli, że z „dobrymi” odpowiedziami na zaproszenie będą nie lada kłopoty. Najbardziej przenikliwy z przenikliwych, czyli Jankowicz, sprytnie tedy założył, że jedną z dopuszczalnych form „spełnienia” jest „niespełnienie”. We wstępie zanotował: „Niniejsza antologia nie jest wyborem »najlepszych« opowiadań z jakiejś bliżej nieokreślonej grupy tekstów napisanych w ostatnich latach. Zarówno redaktorzy, jak i pisarze – godząc się na pracę z nowelą Melville’a [chodzi o „Bartelby, skryba. Opowieść z Wall Street”, w której pojawia się słynne zdanie „Wolałbym nie” – przyp. D.N.], odrzucając ją lub afirmując, nawiązując do niej lub całkowicie ją ignorując, wreszcie włączając własne tematy, obsesje, pragnienia i idiosynkrazje – musieli sporo zaryzykować, ponieważ nie można było z góry przewidzieć końcowego efektu”. Otóż obawiam się, że było dokładnie odwrotnie: ów efekt był z góry do przewidzenia. Dlatego pisarze dostali do wyboru – zapewne post factum – trzy warianty: afirmacja, nawiązanie, zlekceważenie. Cóż, jeśli brak odpowiedzi jest także odpowiedzią, to w zasadzie nie mam pytań.

Żeby była pełna jasność – bynajmniej nie tematyzuję tutaj nieprzystawalności praktyki do teorii (lub odwrotnie), nie ubolewam, że wstępy do tych antologii zapowiedziały coś, czego czyny pisarskie raczej nie potwierdziły. To normalne zjawisko, zwłaszcza kiedy w grę wchodzi forma poniekąd eksperymentalna („Wolałbym nie”). Chodzi mi wyłącznie o to, że owe trzy antologie pokazują, że narracje programowe to byty samoistne, nieporównanie ciekawsze od tego, co awizują. Chwalony tu wstęp Jankowicza najdoskonalszym tego przykładem, ale i podwójne wprowadzenie (Justyna Sobolewska, Agnieszka Wolny-Hamkało) do „Projektu mężczyzna” czyta się z zachwytem, długą notę pióra Agnieszki Graff (czwarta strona okładki „Nie pytaj o Polskę”) również. Czy jest to tylko zjawisko związane z gatunkiem zwanym antologią (tak to już jest z awizacją), czy to problem poetyki wstępu (tu: do antologii opowiadań)? Sądzę, że to coś poważniejszego. Może w najbliższej przyszłości będzie tak, iż literatura stanie się projektem, a właściwie zbiorem rozmaitych projektów. Zaciekawiać nas będzie, jak jest aranżowana, konfigurowana, performatywnie przekształcana. Nie ona sama będzie ważna – już nie jest! – lecz to, co na jej temat da się powiedzieć. Trzy jesienne antologie dowodzą, że powiedzieć można wiele i ciekawie, na przykład o Polsce, mężczyźnie i sprzeciwie, a tak naprawdę o trzech literackich projektach sygnowanych trzema hasłami (Polska – mężczyzna – sprzeciw). Tylko na płaszczyźnie projektu prawdziwe są takie oto zdania: „Z pytania o patriotyzm powstał zaskakująco mocny zbiór współczesnej realistycznej prozy” (Polska); „Książka ta jest po prostu zbiorem zajmujących historii” (mężczyzna). No i najprawdziwsze z nich: „Naszym celem było rzucenie wyzwania autorom i zarysowanie warunków brzegowych literackiego projektu” (sprzeciw). Już tylko projekt? Początek złotej ery dla projektowania i projektantów? Może tak być, choć pewności nie mam żadnej.
„Nie pytaj o Polskę”. Pod red. Beaty Rudzińskiej. Wydawnictwo AMEA. Liszki 2009. „Projekt mężczyzna. Antologia opowiadań”. Oprac., wybór i wstęp: Justyna Sobolewska, Agnieszka Wolny-Hamkało. Delikatesy i Centrum Kultury Zamek. Kraków-Wrocław 2009. „Wołałbym nie. Antologia” Red. i wstęp: Grzegorz Jankowicz. Korporacja Ha!art. Kraków 2009.