
POLSKA HAGIOGRAFIA XXI WIEKU?
A
A
A
Gdybym miał określić najnowszą powieść Witkowskiego jednym słowem, wybrałbym „porażająca”. Jednak nie napiszę, że oddziałuje w ten sposób od pierwszej strony. „Margot” po prostu poraża dużo wcześniej, bo okładką, może nie tak prowokacyjną, jak ta z pierwszego wydania „Lubiewa”, ale w jakimś sensie godzącą w powszechnie przyjęte względy estetyczne. Co może być nieestetycznego w motywie ciężarówki zamkniętej w Polsatowskim słoneczku? Odpowiedź jest prosta – wściekle różowe tło. „Margot” wnosi pewną świeżość do polskiej literatury. Witkowski – niegdyś kronikarz „sekscesów” części homoseksualnego środowiska – tym razem odsłania meandry innego świata, zwykle niedostrzeganego w kraju opanowanym przez pieszych lub posiadaczy samochodów osobowych. To rzeczywistość tirowców opisywana przez tytułową bohaterkę – jedną z nich. Nie jest to może narracja na miarę „Lubiewa”, ale takich atutów jak płynność, sprawność czy różnorodność językowa odmówić jej nie można.
Jednak „Margot” to przede wszystkim powieść o metamorfozach – jak sugeruje motto zaczerpnięte z dzieła Owidiusza. I rzeczywiście większość bohaterów ulega przemianom: Margot jest raz złaknionym czułości dzieckiem, raz młodą zakochaną dziewczyną, raz wypełnioną żądzą i nienasyconą femme fatale; Asia z przykutej do wózka inwalidki zamienia się w świętą, a Waldek – nikomu nieznany prosty rybak, staje się ozdobą bilboardów. Zresztą dotyczy to nie tylko głównych bohaterów – despotyczna bezpierśna dyrektorka okazuje się nieprzebranym wulkanem czułości, drobny rzezimieszek, który kradnie bez mrugnięcia okiem, przy dziewczynie pokornieje jak baranek, urocze zwierzątka zrzucają skóry, pod którymi tkwią obleśni mężczyźni, przystojny ksiądz pod sutanną kryje uformowane na siłowni, opalone na solarium ciało i stringi. Nierzadko towarzyszą temu rekwizyty potęgujące wrażenie maskarady – indiańskie pióropusze, sztuczny penis, ognista peruka czy udawana krew. Jednak czy na nową książkę Witkowskiego należy patrzeć jedynie pod kątem metamorfoz?
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że „Margot” stanowi pewien rodzaj współczesnej hagiografii. Tak jakby Witkowski tworzył dzisiejszą „Legendę Aurea”. Zupełnie otwarcie na ten trop naprowadza historia cudownie uzdrowionej świętej Asi od Tirowców – przedmiotu otwartego kultu ludzi zza tirowego kółka. Innego rodzaju kultem, choć też wręcz religijnym, objęte jest bożyszcze tysięcy fanów – Waldek Jesionka, reklamujący sprzęt AGD, posiadający własną markę perfum (której nie znosi) i zdobiący swoim wizerunkiem każdy przystanek autobusowy. Margot wypada w tym zestawieniu najsłabiej, jakby trochę blado – a jednak w jednej ze scen autor umieści ją na szczycie ciężarówki. Z tej perspektywy – niczym z nieba – będzie mogła obserwować wojnę światową, którą rozpętała swoim seksapilem wśród ogarniętych żądzą Rusków, Niemców, Ukraińców, Białorusinów, Greków i Turków. Następuje tu ciekawe przeniesienie sakralnego motywu – kiedyś walczono w poczuciu wiary o Jerozolimę, dziś to miejsce zajmuje otwarta na propozycje seksualne kobieta, a iskrą zapalającą jest iście zwierzęca chuć.
Jednak może istotniejsze od samych biografii świętych XXI wieku jest tło, na którym się one rozgrywają. To czasy współczesne – a współczesne w wydaniu Witkowskiego nie bez racji znaczy kiczowate. To właśnie kicz jest słowem-sztandarem „Margot”, co widać już po tej wściekle różowej okładce. Zresztą być może mylący jest motyw ciężarówki – to przecież w równym stopniu opowieść o czasach kultury masowej, czy raczej o „sieczce”, jaką serwują mass-media. Książka Witkowskiego roi się od dzisiejszych ikon pop-kultury. Na jej kartach pojawiają się Doda, Kuba Wojewódzki, Feel, Frytka, Piotr Rubik, Jola Rutowicz czy Szymon Majewski. Jest i „Youtube”, i „Pudelek”, i „Nasza-klasa”, i „Allegro”, i „Media Markt nie dla idiotów” oraz „RMF najlepsza muzyka”. Uwieczniono nieśmiertelną literacką „mistrzowską” trójcę: Whartona, Coelho i Carrolla. Pojawiają się „Big Brother”, „Bar” i „Idol”. Choć zamiast tej litanii wystarczyłoby może napisać, że pseudonim artystyczny jednego z bohaterów to Waldek-Mandarynka?
Lektura „Margot” przypomina trochę pospieszne przełączanie kanałów w telewizorze. Tutaj reklamy, tutaj pięciotysięczny odcinek „Mody na sukces”, tutaj dziennik, tutaj ekipa z W11 rozgramia złoczyńców, tutaj gwiazdy tańczą na lodzie… Witkowski ulega powszechnej teraz modzie pewnego literackiego synkretyzmu, łączenia większości popularnych gatunków w jednej powieściowej całości. Są w „Margot” aluzje do brazylijskich telenowel (ten tytuł!), jest tu horror, groteska, szczypta melodramatu, wątek kryminalny, kilka wierszy, nieco czystego pornosa, a nawet zakończenie rodem z najbanalniejszych komedii romantycznych. Witkowski szasta motywami, często przechodzi od jednej konwencji do drugiej i w rezultacie czytelnik może się znaleźć zarówno w dosadnie realistycznym świecie, jak i gigantycznej fantasmagorii, Gombrowiczowskiej kupie i w niemal Kafkowskim absurdzie. Tutaj słona żona Lota stoi obok przeistoczonej w drzewo Dafne. Dlatego czytanie „Margot” to przede wszystkim wyjątkowa przygoda!
Tylko nie sposób uciec od pytania – na ile „Margot” prezentuje kicz, a na ile jest kiczem sama w sobie? Nie wiem, czy można o najnowszej książce Witkowskiego powiedzieć coś naprawdę dobrego. Wygląda to tak, jakby pisarz nie umiał się zdecydować, o czym chce pisać, a nie wpadł na to, że z jednej nieskładnej powieści mógłby zrobić przekonujący zbiór niepowiązanych opowiadań. I choć wybór tirowca na bohatera stanowi bardzo ciekawy zabieg, zupełnie nie współgra z kroniką wzlotów i upadków gwiazdora z prowincji. W rezultacie powstają dwie odrębne historie, które nieudolnie i niepotrzebnie połączone, tracą na wartości. To przykład przysłowiowego dylematu – albo rybki, albo akwarium, z którym Witkowski najwyraźniej nie umie sobie poradzić.
Autor „Lubiewa” świetnie się orientuje we współczesnych trendach, w programach telewizyjnych, w liczących się personach, jednak ich nadmiar zaczyna w pewnym momencie po prostu męczyć. Zresztą często są to tylko „słowa-klucze”, typowe zapychacze tekstu, których użycie samo w sobie nie ma żadnej funkcjonalnej przyczyny. Nieco oszczędniejsze szafowanie youtubami i innymi Dodami wyszłoby „Margot” na lepsze. W obecnej wersji przypomina to bełkot grupki znudzonych lekcją licealistów z lekkim zacięciem pisarskim.
Osobnym mankamentem powieści jest irytująca maniera stylistyczna autora „Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej”. Stawianie kropek w środku zdania, używanie potrójnych określeń (czyli bohaterka wygląda jednocześnie jak „stuczona (!) żona Lota, jak skamieniała, napęczniała wieża Babel, krzywa wieża w Piździe”) daje koszmarny efekt. Czyżby twórca nie umiał się zdecydować? Nie przeczę, że porównania są ciekawe, ale spokojnie można było nimi obdarować niejednego bohatera. Inną sporą niezręcznością wydają mi się przypisy Witkowskiego. Co prawda to one stawiają „Margot” w szeregu pozycji gruntownie przemyślanych, których pisanie poprzedził rzetelny rekonesans. Mimo wszystko czytelnik nie lubi być przyłapywany na niewiedzy, z drugiej strony nie musi znać specyficznego slangu tirowców. Jednak o ile w „Lubiewie” wyrażenia charakterystyczne dla opisywanego środowiska były wyjaśniane w toku narracji, w „Margot” opatrzone są stosowną gwiazdką. Tak jakby Witkowski zwyczajnie uprościł sobie pracę – przy okazji irytując czytelnika.
Co ciekawe, wymienione mankamenty dałoby się przekształcić w plusy. Jeżeli przyjmiemy, że wszystko jest swoistą grą z konwencją i Witkowski po prostu daje czytelnikowi prztyczka w nos, stawia to „Margot” w zupełnie innym świetle. Poza tym wychodząc z założenia, że książka traktuje o kiczu, można się spodziewać, że wszystko w niej jest kiczowate. A jednak nie chce mi się wierzyć, że taka powieść sama nie może być kunsztowna, choćby uwydatniając kontrast między oszlifowaną formą, a niską tematyką. Najnowsza powieść Witkowskiego na pewno prowokuje pytania. Czy nasz świat, opanowany przez demony kultury masowej, nie zbliża się niebezpiecznie do tego różowego dna z okładki? Jak o nas świadczy uwielbienie dla taniej sztuki? Kto dziś jest autorytetem? Jednak nie sposób oprzeć się i innego rodzaju wątpliwościom. Co dziś jest literaturą piękną, a co zwyczajną tandetą przebraną w oryginalne fatałaszki? Czy taka książka jak „Margot” jest potrzebna? Czy nie jesteśmy już i tak za bardzo przytłoczeni kiczem, żeby znosić jeszcze jego zamierzony nadmiar w literaturze? I wreszcie – czy zachwyt nad „Margot” nie jest czasem zachwalaniem stroju gołego cesarza?
Jednak „Margot” to przede wszystkim powieść o metamorfozach – jak sugeruje motto zaczerpnięte z dzieła Owidiusza. I rzeczywiście większość bohaterów ulega przemianom: Margot jest raz złaknionym czułości dzieckiem, raz młodą zakochaną dziewczyną, raz wypełnioną żądzą i nienasyconą femme fatale; Asia z przykutej do wózka inwalidki zamienia się w świętą, a Waldek – nikomu nieznany prosty rybak, staje się ozdobą bilboardów. Zresztą dotyczy to nie tylko głównych bohaterów – despotyczna bezpierśna dyrektorka okazuje się nieprzebranym wulkanem czułości, drobny rzezimieszek, który kradnie bez mrugnięcia okiem, przy dziewczynie pokornieje jak baranek, urocze zwierzątka zrzucają skóry, pod którymi tkwią obleśni mężczyźni, przystojny ksiądz pod sutanną kryje uformowane na siłowni, opalone na solarium ciało i stringi. Nierzadko towarzyszą temu rekwizyty potęgujące wrażenie maskarady – indiańskie pióropusze, sztuczny penis, ognista peruka czy udawana krew. Jednak czy na nową książkę Witkowskiego należy patrzeć jedynie pod kątem metamorfoz?
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że „Margot” stanowi pewien rodzaj współczesnej hagiografii. Tak jakby Witkowski tworzył dzisiejszą „Legendę Aurea”. Zupełnie otwarcie na ten trop naprowadza historia cudownie uzdrowionej świętej Asi od Tirowców – przedmiotu otwartego kultu ludzi zza tirowego kółka. Innego rodzaju kultem, choć też wręcz religijnym, objęte jest bożyszcze tysięcy fanów – Waldek Jesionka, reklamujący sprzęt AGD, posiadający własną markę perfum (której nie znosi) i zdobiący swoim wizerunkiem każdy przystanek autobusowy. Margot wypada w tym zestawieniu najsłabiej, jakby trochę blado – a jednak w jednej ze scen autor umieści ją na szczycie ciężarówki. Z tej perspektywy – niczym z nieba – będzie mogła obserwować wojnę światową, którą rozpętała swoim seksapilem wśród ogarniętych żądzą Rusków, Niemców, Ukraińców, Białorusinów, Greków i Turków. Następuje tu ciekawe przeniesienie sakralnego motywu – kiedyś walczono w poczuciu wiary o Jerozolimę, dziś to miejsce zajmuje otwarta na propozycje seksualne kobieta, a iskrą zapalającą jest iście zwierzęca chuć.
Jednak może istotniejsze od samych biografii świętych XXI wieku jest tło, na którym się one rozgrywają. To czasy współczesne – a współczesne w wydaniu Witkowskiego nie bez racji znaczy kiczowate. To właśnie kicz jest słowem-sztandarem „Margot”, co widać już po tej wściekle różowej okładce. Zresztą być może mylący jest motyw ciężarówki – to przecież w równym stopniu opowieść o czasach kultury masowej, czy raczej o „sieczce”, jaką serwują mass-media. Książka Witkowskiego roi się od dzisiejszych ikon pop-kultury. Na jej kartach pojawiają się Doda, Kuba Wojewódzki, Feel, Frytka, Piotr Rubik, Jola Rutowicz czy Szymon Majewski. Jest i „Youtube”, i „Pudelek”, i „Nasza-klasa”, i „Allegro”, i „Media Markt nie dla idiotów” oraz „RMF najlepsza muzyka”. Uwieczniono nieśmiertelną literacką „mistrzowską” trójcę: Whartona, Coelho i Carrolla. Pojawiają się „Big Brother”, „Bar” i „Idol”. Choć zamiast tej litanii wystarczyłoby może napisać, że pseudonim artystyczny jednego z bohaterów to Waldek-Mandarynka?
Lektura „Margot” przypomina trochę pospieszne przełączanie kanałów w telewizorze. Tutaj reklamy, tutaj pięciotysięczny odcinek „Mody na sukces”, tutaj dziennik, tutaj ekipa z W11 rozgramia złoczyńców, tutaj gwiazdy tańczą na lodzie… Witkowski ulega powszechnej teraz modzie pewnego literackiego synkretyzmu, łączenia większości popularnych gatunków w jednej powieściowej całości. Są w „Margot” aluzje do brazylijskich telenowel (ten tytuł!), jest tu horror, groteska, szczypta melodramatu, wątek kryminalny, kilka wierszy, nieco czystego pornosa, a nawet zakończenie rodem z najbanalniejszych komedii romantycznych. Witkowski szasta motywami, często przechodzi od jednej konwencji do drugiej i w rezultacie czytelnik może się znaleźć zarówno w dosadnie realistycznym świecie, jak i gigantycznej fantasmagorii, Gombrowiczowskiej kupie i w niemal Kafkowskim absurdzie. Tutaj słona żona Lota stoi obok przeistoczonej w drzewo Dafne. Dlatego czytanie „Margot” to przede wszystkim wyjątkowa przygoda!
Tylko nie sposób uciec od pytania – na ile „Margot” prezentuje kicz, a na ile jest kiczem sama w sobie? Nie wiem, czy można o najnowszej książce Witkowskiego powiedzieć coś naprawdę dobrego. Wygląda to tak, jakby pisarz nie umiał się zdecydować, o czym chce pisać, a nie wpadł na to, że z jednej nieskładnej powieści mógłby zrobić przekonujący zbiór niepowiązanych opowiadań. I choć wybór tirowca na bohatera stanowi bardzo ciekawy zabieg, zupełnie nie współgra z kroniką wzlotów i upadków gwiazdora z prowincji. W rezultacie powstają dwie odrębne historie, które nieudolnie i niepotrzebnie połączone, tracą na wartości. To przykład przysłowiowego dylematu – albo rybki, albo akwarium, z którym Witkowski najwyraźniej nie umie sobie poradzić.
Autor „Lubiewa” świetnie się orientuje we współczesnych trendach, w programach telewizyjnych, w liczących się personach, jednak ich nadmiar zaczyna w pewnym momencie po prostu męczyć. Zresztą często są to tylko „słowa-klucze”, typowe zapychacze tekstu, których użycie samo w sobie nie ma żadnej funkcjonalnej przyczyny. Nieco oszczędniejsze szafowanie youtubami i innymi Dodami wyszłoby „Margot” na lepsze. W obecnej wersji przypomina to bełkot grupki znudzonych lekcją licealistów z lekkim zacięciem pisarskim.
Osobnym mankamentem powieści jest irytująca maniera stylistyczna autora „Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej”. Stawianie kropek w środku zdania, używanie potrójnych określeń (czyli bohaterka wygląda jednocześnie jak „stuczona (!) żona Lota, jak skamieniała, napęczniała wieża Babel, krzywa wieża w Piździe”) daje koszmarny efekt. Czyżby twórca nie umiał się zdecydować? Nie przeczę, że porównania są ciekawe, ale spokojnie można było nimi obdarować niejednego bohatera. Inną sporą niezręcznością wydają mi się przypisy Witkowskiego. Co prawda to one stawiają „Margot” w szeregu pozycji gruntownie przemyślanych, których pisanie poprzedził rzetelny rekonesans. Mimo wszystko czytelnik nie lubi być przyłapywany na niewiedzy, z drugiej strony nie musi znać specyficznego slangu tirowców. Jednak o ile w „Lubiewie” wyrażenia charakterystyczne dla opisywanego środowiska były wyjaśniane w toku narracji, w „Margot” opatrzone są stosowną gwiazdką. Tak jakby Witkowski zwyczajnie uprościł sobie pracę – przy okazji irytując czytelnika.
Co ciekawe, wymienione mankamenty dałoby się przekształcić w plusy. Jeżeli przyjmiemy, że wszystko jest swoistą grą z konwencją i Witkowski po prostu daje czytelnikowi prztyczka w nos, stawia to „Margot” w zupełnie innym świetle. Poza tym wychodząc z założenia, że książka traktuje o kiczu, można się spodziewać, że wszystko w niej jest kiczowate. A jednak nie chce mi się wierzyć, że taka powieść sama nie może być kunsztowna, choćby uwydatniając kontrast między oszlifowaną formą, a niską tematyką. Najnowsza powieść Witkowskiego na pewno prowokuje pytania. Czy nasz świat, opanowany przez demony kultury masowej, nie zbliża się niebezpiecznie do tego różowego dna z okładki? Jak o nas świadczy uwielbienie dla taniej sztuki? Kto dziś jest autorytetem? Jednak nie sposób oprzeć się i innego rodzaju wątpliwościom. Co dziś jest literaturą piękną, a co zwyczajną tandetą przebraną w oryginalne fatałaszki? Czy taka książka jak „Margot” jest potrzebna? Czy nie jesteśmy już i tak za bardzo przytłoczeni kiczem, żeby znosić jeszcze jego zamierzony nadmiar w literaturze? I wreszcie – czy zachwyt nad „Margot” nie jest czasem zachwalaniem stroju gołego cesarza?
Michał Witkowski: „Margot”. Świat Książki. Warszawa 2009.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |