ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (143) / 2009

Maciej Malicki,

TAKIE TAM

A A A
268.
DWA RAZY RYBA

I

Stałem z weteranem skinem rybnickim. Gadaliśmy. Z naprzeciwka szedł młody skin w koszulce „Honoru”. Stary go zaczepił: „wymień skład i dyskografię”. Młody nie potrafił. Coś tam dukał. „Co z ciebie za skin, do nauki” – zbył go stary z pogardą i naganą w głosie.

II
Spotkałem starego panczura, który charakteryzuje się tym, że zawsze jest owinięty szalikiem ROW-u Rybnik.
Co tam? – zapytałem.
Przeczytałek Bosko komedio. Mosz cigareta?
Mam.
Biera sie za Raj utracony. Miltona.


269.
Marcin, jaką masz kategorię? – zapytał Damian.
A.
Co ty pierdolisz, pojebało ci się z grupą krwi – zaprotestował Mateusz.
Pokaż książeczkę wojskową – pociągnął Damian.
Nie chce mi się szukać.
Wiesz, jaki ma wpis? – zapytał Mateusz.
Nie wiem.
Marcin – syn Andrzeja i Stanisława.


270.
Przechodziłem przez rynek. Stado gołębi obsiadło placyk przed chwilą wysypanych okruszków i ziaren. Z daleka z widoczną odrazą przyglądał się im pan.
Co? Eldorado do srania? Chuje – powiedział do ptaków.


271.
Nie czytam książek swoich znajomych – powiedział Olek.
To nic nie czytasz – skomentowałem.
[rozmawiałem z AR]


272.
Kiedy szedłem do Instytutu, na wysokości poczty przy ulicy Żwirki i Wigury przecierałem chusteczką łzawiące oczy.
Mam to samo, od wiatru – powiedziała idąca ku mnie starsza pani.


273.
Mężczyzna schodzi schodami do małego parku. Obok niego drepce malec. Widać, że stawia pierwsze kroki. Rozgląda się niepewnie.
Kiedy schodzisz w dół, nie oglądaj się za siebie – mówi mężczyzna.

Prawdopodobnie ojciec.
[od Maćka Meleckiego]


274.
Dlaczego Marcin siedzi cały czas, nieruchomo, z dziwną miną? – pyta Świetlik Maćka.
On tak spędza wolny czas – odpowiada Maciek.

Świetlik odwraca się do nas i powtarza powyższy dialog. Po chwili z wyraźną nutą zdziwienia w głosie:
O, drgnął!
Miał atak – mówię.


275.
W Jesionie plazma [knajpa nieopodal dworca autobusowego w Żorach, przyp. mój], nie byłem miesiąc, miesiąc bez piwa, wchodzę, plazma, pytam chłopów, ile ma, „czterdzieści dwa cale, ponad metr po skosie”, podchodzę do baru, „pani Krysiu, piwo proszę”, chcę płacić, „nie, dzisiaj pierwsze za darmo, dla stałych klientów”, wziąłem, usiadłem, zaczęliśmy z chłopami zastanawiać się, dlaczego, i doszliśmy do wniosku, obliczyliśmy, że to dwudziestopięciolecie Jesiona, trzeba zapamiętać tę datę, czwarty listopad dwa tysiące dziewięć, od początku ci sami właściciele, dobudowali knajpę do domu, pan Jurek w którymś tam osiemdziesiątym roku miał wypadek, wychodzili z innej knajpy, na E szesnaście wpadł pod samochód, szli we dwóch, kolega zginął na miejscu, pan Jurek nie, ale nie ma nogi i ręki, protezy, jak tam idę, to stoi często w oknie, „dzień dobry panie Jurku” – macham w jego stronę, długo go nie było, szpitale, rehabilitacja, zastanawialiśmy się, co będzie z knajpą, ale jest, przetrwała, pani Krysia prowadzi, ręki nie ma od łokcia, czarna proteza, nogi całej... pan Jurek nie ma, ona ma wszystko.
[opowieść Antona]