ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (143) / 2009

Martyna Lechman,

TAKA MAŁA FANABERIA...

A A A
Dobiegły końca Wałbrzyskie Fanaberie Teatralne. Ten cieszący się wśród Wałbrzyszan ogromną popularnością festiwal odbył się w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego już po raz siódmy, a tegoroczną edycję otworzyły dwie „lokalne” realizacje. Na Scenie Kameralnej zaprezentowano premierowe czytanie „Madonny” autorstwa Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, który to tekst zajął pierwsze miejsce w organizowanym przez wałbrzyski teatr zamkniętym „Konkursie na sztukę inspirowaną Zemstą”. Oprócz wyżej wymienionej dramatopisarki udział w nim wzięli Jacek Getner, Marek Kochan i Jakub Roszkowski, a cała akcja zaowocowała wydaniem wszystkich czterech tekstów we wspólnym zbiorze „Wieczór z Zemstą”. Sceniczne czytanie „Madonny” reżysersko przygotował Iwo Vedral, choć trzeba przyznać, że gdyby nie ekran wyświetlający aktorom tekst można by je spokojnie uznać za pełnowartościowy spektakl. Oprócz światła, kostiumów i elementów scenografii dało się zauważyć zarys postaci przygotowany przez wykonawców. Tekst Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk wykorzystuje pewne motywy i postaci z dzieła Fredry, ale tak naprawdę opowiada zupełnie inną historię, a nawet kilka, między innymi słynnej piosenkarki i polskiego hydraulika.

Drugą wałbrzyską propozycją była premiera „Zemsty” w reżyserii Weroniki Szczawińskiej, która miała miejsce na Dużej Scenie. Komedia Fredry jest tekstem znaczącym dla historii wałbrzyskiego teatru, ponieważ właśnie jej premiera zainaugurowała w 1964 roku jego działalność. Teraz, w czterdziestą piątą rocznicę powstania teatru na jego deskach pojawiła się współczesna wersja historii o murze granicznym. Przedstawienie Szczawińskiej to szeroko pojęta, wielopoziomowa gra nie tyle z samym tekstem, co ze sposobami jego realizacji, z konwencją odgrywania „Zemsty”. Siłą spektaklu jest wielofunkcyjna, przemyślana scenografia i ciekawe kostiumy, które to elementy stanowią prawdziwą wizualną ucztę.

Dzień drugi upłynął pod znakiem feminizmu i kontrowersji, jakie wzbudza. A przyczynił się do tego starszy spektakl Weroniki Szczawińskiej pt. „Jackie. Śmierć i księżniczka”, który został zaprezentowany przez Teatr im. Stefana Jaracza z Olsztyna. Przedstawienie to jest monodramem opartym o jeden z monologów Elfriede Jelinek składających się na cykl „Śmierć i dziewczyna. Dramaty księżniczek”, dla którego inspiracją była historią Jackie Kennedy. Nie jest to jednak typowa biografia, postać tytułowa stanowi tylko punkt wyjścia do rozważań o kondycji współczesnej kobiety. A sytuacja przedstawicielek płci pięknej nie jest bynajmniej różowa. Bycie kobietą to ciągła walka, poddanie się tresurze, próba zapanowania nad własnym ciałem. Dlatego tak wiele osób nie zgadza się na coś tak trywialnego jak klasyfikacja ludzi według płci. Do tego dochodzi dążenie, aby za wszelką cenę sprostać wymaganiom otaczającego nas świata, próba spełnienia wszystkich warunków niezbędnych do pozostania trendy i glamour. To tylko nieliczne z zagadnień poruszanych w trakcie monodramu. Przedstawienie jest niesamowicie dynamiczne, czasem trudno nadążyć za wielością wątków i ciągłym przeskakiwaniem z jednego tematu na drugi. Siłą napędową spektaklu jest niezwykle energiczna Milena Gauer, która dwoi się i troi na scenie, aby śpiewem, ćwiczeniami i wygłaszaniem monologów z prędkością karabinu maszynowego zaprezentować nam trening, jakiemu poddawane są współczesne księżniczki, jaką niewątpliwie była Jackie Kennedy.

Trzeciego dnia Radosław Rychcik zaprezentował swój głośny spektakl z Teatru im. Stefana Żeromskiego z Kielc. „Samotność pól bawełnianych”, bo o nim mowa, jest historią spotkania Dealera, który za wszelką cenę chce coś sprzedać i Klienta, który nie ma zamiaru powiedzieć, czego pragnie. Ale zwykła transakcja nie jest motywem przewodnim dramatu Bernarda-Marie Koltèsa. To tylko pretekst do rozpoczęcia pewnego rodzaju rozgrywki między mężczyznami, z których żaden nie zamierza się łatwo poddać. Ten niezwykły tekst odczytywać można na wielu poziomach, reżyser za jego pomocą opisuje kondycję współczesnego człowieka, który nie potrafi mówić o swoich potrzebach, a tym bardziej ich zaspokoić. Aktorzy wygłaszają swoje kwestie do mikrofonów, a towarzyszy im muzyka grana na żywo przez zespół Natural Born Chillers. Wszystko to sprawia, że spektakl jest bardzo głośny, męczy i wwierca się w naszą świadomość niczym dentysta w ząb. Dodatkowo znakomite, szczególnie ruchowo, aktorstwo sprawia, iż przedstawienie, choć przez wzgląd na nowoczesną formę może niektórym nie podobać się, absolutnie nikogo nie pozostawia obojętnym.

Kolejna odsłona festiwalu i kolejny bardzo dobry spektakl, tym razem „ID” szczecińskiego Teatru Współczesnego. Reżyser Marcin Liber opowiada trzy niebanalne historie trójki niezwykłych postaci, za pomocą których porusza bardzo ważny i aktualny problem tożsamości. Co to takiego ta tożsamość? Co o niej decyduje? Jakie znaczenie odgrywa w naszym życiu płeć? Te i wiele podobnych pytań stawia reżyser, ale odpowiedź musimy znaleźć sami. Spektakl może nam tylko uświadomić pewne mechanizmy. To mocne i wyraziste przedstawienie ma bardzo nowoczesną formę, a trudne problemy przybliża w zdecydowanie przystępny sposób.

Nieco lżejszą tematyką odznaczała się „Historia pewnej miłości. Baśń meksykańska” grupy Canoa. Jest to spektakl miły, lekki i przyjemny, w którym aktorzy-marionetki odgrywają dzieje pary kochanków. Ale nie historia jest tu najważniejsza; uwagę przykuwa raczej nietypowa forma przedstawienia. Aktorzy posługują się techniką filmu niemego, co oznacza, że ze sceny nie padają praktycznie żadne słowa. Rozbudowana jest za to warstwa muzyczna: akcji towarzyszą głównie meksykańskie utwory, choć czasem w ramach zabawy w skojarzenia pojawiają się motywy bliższe nam kulturowo. Najciekawiej wypada końcowa scena wesela, do udziału w której zaproszeni zostają widzowie i mogą częstować się napojami i jedzeniem oraz potańczyć na scenie wraz z twórcami. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu połowa sali pokonała zwyczajową nieśmiałość i przyłączyła się do zabawy. Duża w tym zasługa aktorów, którzy po prostu zarażali swoim entuzjazmem sprawiając, że nogi same rwały się do tańca.

Na pytanie, skąd bierze się zło w człowieku próbował odpowiedzieć spektakl dyplomowy PWSFTViT w Łodzi pt. „Cztery”. Na przykładzie czterech mieszkających w jednym pokoju chłopców pokazuje bardzo skomplikowane relacje międzyludzkie oparte na przemocy. Widzimy brutalny męski świat, w którym nie ma miejsca na wrażliwość, bo okazując słabość, skazuje się z góry na rolę ofiary. Panujący w spektaklu kult siły staje się dla głównego bohatera źródłem fascynacji, co uruchamia w nim głęboko skrywane pokłady zła, pokazując, że nie ma ludzi niewinnych, są tylko nieprzystosowani. Wybór takiego tematu wymagał od twórców nie lada odwagi, szkoda tylko, że nie starczyło im możliwości na sprawne poprowadzenie spektaklu.

W ramach Fanaberii odbyła się również ósma odsłona wałbrzyskiej sceny festiwalu WROSTJA, w programie której znalazły się trzy monodramy. „FUCK YOY EU.RO.PA!” w reżyserii Grzegorza Stawiaka zaprezentowała maturzystka z Wałbrzycha, Joanna Kołtyś wcielając się w rolę kobiety wspominającej dzieciństwo i młodość w ZSRR. „Traumnovelle” brawurowo wykonał Albert Osik ze Słupska, opowiadając historię męża przekonanego o zdradzie żony i szukającego zapomnienia i wrażeń w ramionach innych kobiet oraz w życiu nocnym miasta. Wrocławski aktor Bogusław Kierc przygotował z kolei monodram „Mój trup” w oparciu o poezję Adama Mickiewicza. Choć tematyka każdego ze spektakli „jednego aktora” była zupełnie inna, łączyło je niewątpliwie kilka elementów. Przede wszystkim kompletny brak scenografii i niewielka ilość rekwizytów, co stawiało aktorów przed niezwykle trudnym zadaniem, mianowicie budowania postaci i zainteresowania publiczności jedynie za pomocą własnego ciała, głosu i ewentualnie kostiumu. Jednym udawało się to lepiej, innym gorzej, niemniej jednak wymagało sporej odwagi.

Nie zabrakło nawet spektaklu muzycznego. Na zakończenie festiwalu wrocławski Capitol pokazał „Mdłość, mniezłość, miłość”, czyli mini recital na dwie osoby, oparty na piosenkach Tymona Tymańskiego. A niekwestionowaną gwiazdą tegorocznej edycji była Renata Dancewicz, która po wielu latach wróciła do Wałbrzycha, aby zagrać w spektaklu Teatru Nowego z Zabrza. „Tutam” to historia pewnego związku rozgrywająca się w niewielkiej kawiarni.
VII Wałbrzyskie Fanaberie Teatralne można zdecydowanie uznać za udane. Na kilka dni Teatr wzięli we władanie młodzi twórcy z całej Polski prezentując spektakle mądre, ważne, nowatorskie w formie, co przypadło do gustu wałbrzyskim widzom, o czym świadczy fakt, że swoją nagrodę, Fanaberię Publiczności, przyznali „Samotności pól bawełnianych”.
Martyna Lechman