ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (143) / 2009

Krzysztof Grudnik,

… I SENS TEGO WSZYSTKIEGO

A A A
Michałowi Pawłowi Markowskiemu udało się już chyba osiągnąć moc przerobową Umberto Eco. Nie jest to w żadnej mierze zarzut ani złośliwość, wszak to powód do dumy. Naturalne jest jednak, że przy takim tempie pojawiają się pewne wątpliwości co do jakości kolejnych publikacji. By się z nimi skonfrontować, warto sięgnąć po lekturę. Składa się ona z dwóch części. Pierwsza z nich, zatytułowana tak, jak całość, „Życie na miarę lektury”, przedstawia teoretyczny obraz współczesnego postrzegania zarówno pisarskiej, jak i czytelniczej praktyki. To śmiały, ale bardzo ważny głos w czasach, gdy coraz więcej ludzi wątpi w sens literatury. Markowski nie tyle przekonuje, iż istnieje taki sens wpisany w książki, co odkrywa, że nie istnieje sens życia i należy go weń wpisać. Właściwe pytanie nie dotyczy więc sensu literatury, lecz sensu życia, którego tworzenie (wpisywanie) jest działalnością literacką.

Część druga, „Twarze i głosy”, to trzynaście esejów poświęconych dwunastu twórcom (bohaterem dwóch z nich jest Szekspir, pozostałych zaś kolejno: Lichtenberg, Krasiński, Poe, Proust, Conrad, Pessoa, Witkacy, Kafka, Gombrowicz, Jeleński i Bieńczyk). Wyraźnie widać różnice metodologiczne: podczas gdy część pierwsza zdominowana jest przez filozofów francuskich, w części drugiej autor chętniej sięga po kontekst psychoanalityczny, Freuda, Lacana i Žižka. Ten drugi wybór sprawia, że dzieło literackie staje się czasem tylko pretekstem do snucia – przyznać należy: całkiem ciekawych – rozważań nad zazdrością, histerią, melancholią i tak dalej.

Na łamach książki dość wyraźnie zaznacza się myślenie dualistyczne. Bardzo często autor wprowadza podziały, które w końcu zaczynają się na siebie nakładać, tworząc dwa ciągi określeń, na przykład mit-wspólnota-metafizyka-hermetyzm, demitologizacja-emancypacja-cielesność-hermeneutyka. Łańcuch kategorii można by ciągnąć dalej, nie przekładają się one jednak na praktyczne zastosowanie. Bywają pomysłowe, ale sprowadzają życie i literaturę do sytuacji nazbyt modelowych, dlatego trudno o ich bezpośrednie przełożenie na rzeczywistość. Markowski sam wydaje się być świadom jałowości takiego myślenia i ostatecznie ucieka przed nim: „Potężny nurt literatury zachodniej stara się «unikać zmysłowego świata» i jego adepci szlifują niezmordowanie diamenty języka, by pojawiła się w ich blasku chimera sztuki autonomicznej, wolnej od jakichkolwiek przypadkowości. Nie płynę tym nurtem i nie bardzo mnie on pociąga. Jednak – co ważne – nie umiem odnaleźć się całkiem w nurcie drugim, o którym pisałem (...), że jego ideałem jest znalezienie bezpiecznego domostwa w świecie nas otaczającym. W gruncie rzeczy najbardziej interesują mnie stany pośrednie” (s. 51).

Choć teorie Markowskiego pełne są podziałów, to wydaje się, że z czasem te rozróżnienia zostają odrzucone lub raczej: że uwaga przenosi się z elementów opozycji na samo napięcie pomiędzy nimi. Owo przejście stanowi także zawieszenie czystej teorii na rzecz praktyki interpretacyjnej. Pochylenie się nad literaturą pozwala utracić dystans skłaniający do kategoryzowania i odkryć konstytutywną dla pisarstwa ambiwalencję. Apogeum tego przejścia stanowi esej o Kafce („Kafka: rana i doświadczenie”), w którym autor najpierw kreśli dwie tradycje odczytań dzieł Kafki, a następnie nie opowiada się za jedną z nich ani nie proponuje trzeciej, lecz właśnie w napięciu pomiędzy nimi dopatruje się wartości „Lekarza wiejskiego” czy „Przemiany”.

„Życie na miarę literatury” to w dużej części rozważania nad sensem pisania i czytania. Czynności te w XXI wieku wydają się coraz bardziej luksusowe, czyli de facto przyjemne, lecz bezużyteczne. Nieproduktywność literatury skazuje ją powoli na bagatelizację. Tymczasem Markowski zapewnia, że tylko dzięki literaturze życie może nabierać sensu i przeradzać się w egzystencję. Bo życie samo w sobie sensu nie ma, a w „surowym” stanie jest ono dla człowieka nieznośne. Dlatego musi on nadać mu jakieś pozory ładu, czyli języka. Musi sobie życie w jakiś sposób opowiedzieć, ubrać je w narrację, czyli w literaturę. Jak dobrze jest w stanie to zrobić oraz – przede wszystkim – jak dużą samoświadomość tej kreacji posiada, zależy w dużej mierze od jego doświadczenia czytelniczego. Każdy nowy tekst, który nie jest nasz, przedstawia nam cudze uporządkowanie świata. Prawomocność tych innych odczytań dekonstruuje fikcyjność naszego postrzegania, ale jednocześnie burzy fantazmat obiektywnej prawdy wpisanej w rzeczywistość.

Książkę Markowskiego czyta się przyjemnie, ale jest to przyjemność specyficznego pochodzenia. Bierze się z powrotu tego, co już znane. W związku z czym czytelnik czuje się bardzo swojsko, czuje się „u siebie”, ponieważ po raz kolejny ma okazję przeczytać coś, co już wie (jeśli czytał wcześniej Markowskiego lub książki, które czytał Markowski). Równolegle do tego powstaje drugie źródło przyjemności. Wraz z kolejnymi rozdziałami coraz bardziej oczywiste staje się, że dla autora to literatura jest dopełnieniem życia. Im więcej literatury, tym głębsze, mocniejsze, bardziej przeżyte życie. Oczywiste jest tutaj dowartościowanie procesu lektury, co jest także docenieniem odbiorcy literatury. Ego czytelnika zostaje mile połechtane już przez sam (f)akt obcowania z książką. I jak w takiej sytuacji nie zgodzić się z autorem?

W eseju „Pessoa: kaznodzieja wyrzeczenia” przytoczony został cytat: „Nikt nie powinien pozostawić po sobie dwudziestu książek, jeśli nie umie pisać jak dwudziestu różnych ludzi” (s. 275). Tylna okładka oznajmia zaś, że Michał Paweł Markowski jest autorem ni mniej, ni więcej, a właśnie „dwudziestu książek poświęconych literaturze i filozofii”. Czy potrafi pisać jak dwudziestu rożnych ludzi? I tak, i nie. Potrafi o tyle, o ile w swych pracach bardzo często odwołuje się do innych autorów. Czasem robi to niebezpośrednio, to znaczy podaje, tłumaczy cudzą myśl tak, jakby to ta osoba przez niego przemawiała. W ten sposób można uznać, że pisze on „jak dwudziestu rożnych ludzi”. Jednakże asortyment tych „różnych ludzi” jest ograniczony i powtarzany w wielu książkach tego autora. Święty Augustyn, Kant, Nietzsche, Barthes, Derrida, Lacan (a w zasadzie Žižek za Lacanem), Freud, Rorty, Witkacy, Gombrowicz – to tylko część nazwisk, które pojawiają się nader często na łamach książek Markowskiego i ich obecność w „Życiu na miarę literatury” nie powinna zaskakiwać. Zaskakuje tylko – i to niemile – brak przypisów. Autor tłumaczy to eseistycznym charakterem tekstów, ale tłumaczenie to słabo się broni. Nie widzę powodów, dla których należałoby ukrywać źródła cytatów. Jestem jednak w stanie wyobrazić sobie powody ukrywania źródeł swoich pomysłów.
Michał Paweł Markowski: „Życie na miarę literatury”. Wydawnictwo Homini. Kraków 2009.