ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (145) / 2010

Magdalena Boczkowska,

PO PROSTU LOQUELA

A A A
Nakładem olsztyńskiego wydawnictwa „Portret” ukazał się wybór wierszy Tadeusza Olszewskiego, poety, który debiutował w roku 1961, a ostatni swój tomik – „Jesień z Audenem” – wydał siedemnaście lat temu! Na „Tropiki smutku” – bo taki tytuł nosi omawiany tom – składają się zatem utwory pomieszczone wcześniej w takich zbiorach jak: „Prawie dom” (1981), „Nocny wariant” (1986), „Ciemna pamięć” (1990) oraz wspomniana już „Jesień z Audenem” (1992), a także kilkanaście nowych tekstów, zamieszczonych pod wspólnym tytułem „Nie ma”. Tak obszerny wybór pozwala zatem spojrzeć z szerszej perspektywy i prześledzić najważniejsze wątki poetyckiego dorobku autora „Zatoki Ostów”.

W posłowiu do tomu Tomasz Kaliściak porównuje „Tropiki smutku” do „Fragmentów dyskursu miłosnego” Rolanda Barthesa i jest to analogia niezwykle trafna. Spróbujmy zatem zrekonstruować sposób, w jaki Olszewski prowadzi swą miłosną loquelę.

Jak pisał autor „Mitologii”, zakochany człowiek „wydany na pastwę loquela obmacuje swoją ranę”, dyskurs miłosny rodzi się bowiem z pustki w sercu, którą do niedawna zajmowała ukochana osoba. Pustkę tę mogą wypełnić tylko słowa, bo nikt inny nie pasuje do kształtu wyrytego przez poprzednią miłość. Poeta „obmacuje swą ranę” niezwykle sugestywnie. A przy tym fragmentarycznie i chaotycznie, mieszając sen z jawą, teraźniejszość z przeszłością, fikcję z rzeczywistością – tylko w ten sposób można bowiem mówić o miłości. Zakochany zawsze pogrąża się w świecie własnych wyobrażeń, gdyż jak twierdził autor „Światła obrazu”, zakochać można się wyłącznie w obrazie, nie kochamy osób, lecz ich wizerunki, które sami sobie stwarzamy. W przejmującym wierszu, zatytułowanym „Martwa gramatyka”, Olszewski pisze: „był / było / byliśmy / wszystko w czasie przeszłym / bo teraźniejszy nie istnieje / a przyszłego nigdy nie będzie / on / jego / o nim / więcej zaimków nie pamiętam // z rzeczowników ocalały / deszcz / zimno / cmentarz // nie ma zdań złożonych / zostało proste oznajmujące: / nic nie jest wszystkim”.

W „Gramatyce liczby pojedynczej” dodaje natomiast „Ja / Ja – pierwsza osoba liczby pojedynczej. I wszelkiej innej”. Loquela jest zatem przede wszystkim językiem, strumieniem słów. Dyskurs miłosny bohatera staje się bez wątpienia próbą uporządkowania własnych doświadczeń, rozmową z samym sobą, a także przywołaniem nieustępliwych lektur: Konstandinosa Kawafisa, Allena Ginsberga, Walta Whitmana, Wystana Hugh Audena, Paula Verlaina czy Franka O’Hary. Przywołane nazwiska są symptomatyczne. Oczywiście powszechnie wiadomo, że wszyscy wymienieni poeci mieli homoseksualne skłonności. Nie to jest jednakże najważniejsze. Gdy zagłębimy się w wiersze Olszewskiego, orientacja seksualna autora przestaje nas interesować. Nie ma bowiem znaczenia, czy miłosne wyznania są skierowane do mężczyzny czy do kobiety. Chodzi raczej o pewną, trudną do zdefiniowania, umiejętność nazywania najprostszych uczuć najprostszymi słowami. „Kocham cię” jest zawsze banalne, ale autor „Łagodności” potrafi powiedzieć to tak, że banalność zamienia się w oryginalność. Czerpie przy tym z doświadczeń swych „współbraci”, do których czasami zwraca się bezpośrednio, jak w wierszach „Nowy Jork”, „Rozmowa z Verlainem”, „Camden, tak blisko” czy „List do Franka O’Hary”. I tak, od Kawafisa czerpie frazę zbliżoną niemal do prozy (głównie cykl „Dziennik podróży”), od Ginsberga – bohatera outsidera, który podnosi swój „Skowyt” już nie tylko nad Ameryką, ale nad całym swym życiem. Whitman daje mu oczywiście „Źdźbło trawy”, a wraz z nim umiłowanie natury i wiarę w harmonię, cokolwiek by się działo. O Audenie mówi krótko: „kocha tak samo jak ja i jest tak samo opuszczony”. Płakać nauczył się od Verlaine’a, konfesji zaś od O’Hary, podobnie jak tej trudnej do przeżycia „pojedynczości”.

By poradzić sobie z ową pustką w sercu, bohater Olszewskiego wyrusza w końcu w podróż – mentalną, w głąb siebie, i rzeczywistą, z której wrażenia spisuje w „Dzienniku podróży”. Odwiedza Florencję, Ateny, Sztokholm, Barcelonę, Wenecję, Nowy Jork, Wiedeń, Devon, Paryż, Davos czy Cieśninę Gibraltarską. Wytycza własną mapę, jak w wierszu tak właśnie zatytułowanym, tyle tylko, że dla niego jest to „mapa bólu”. Cały świat okazuje się za mały. Podróż miała być najlepszą ucieczką, paradoksalnie jednak ucieczka przed cierpieniem tylko owo cierpienie pogłębia. W każdym nowym miejscu najgorsze okazują się bowiem zimne, bezsenne noce w pustych i obcych hotelowych łóżkach. Noc jest w ogóle ważnym motywem w poezji Olszewskiego. Z jednej strony sen mógłby być skutecznym lekarstwem, kolejną próbą ucieczki przed bólem. Z drugiej jednakże, „ten kto powiedział że noc jest piękna / był masochistą”, czytamy w utworze „Nocny wariant”. Czas nie leczy rany po utracie, a „zmierzch [...] jest porą / najdogodniejszą dla smutku i przyzywania ukochanych co dawno odeszli”. Każdy zakochany jest przecież w pewnym sensie masochistą. Bohater „Tropików smutku” rozpamiętuje zatem głos, smak skóry, zapach, każdy gest i każde wypowiedziane słowo. Przywołuje najdrobniejsze nawet wspomnienie o ukochanym. Zastanawia się, co by było, gdyby... Tęskni. Pamięć staje się dla niego „głosem syren które zwodziły Odyseusza”, a sam niczym Odys właśnie wyrusza odnaleźć swą Penelopę, wiedząc jednak, że nigdy nie dotrze na Itakę. Nigdy już nie osiągnie spokoju ducha.

W recenzjach, jakie ukazały się po wydaniu „Tropików smutku”, zarzucano Olszewskiemu przede wszystkim zbytnie „przegadanie”. Krzysztof Zabłocki pisał na przykład o „zagęszczeniu wersów” i „zbędnych słowach, które nie komunikują i nie zachęcają czytelników do wgłębienia się w materię utworu”. Nic bardziej mylnego! Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie. Ów gęsty język, nagromadzenie słów, swoisty, płynący z nich niepokój tym bardziej wciągają czytelnika w świat poetycki Olszewskiego, który domaga się ciągłej uwagi, mówi, że opowie nam historię pewnej miłości, ale tylko pod warunkiem, że pozwolimy sobie na zanurzenie się w niej do końca. „To się nazywa: pamięć. To się nazywa: ból. To się nazywa: ty” – powiada autor „Autoportretu rąk”. Czyż można lepiej wyrazić utratę?

O tak osobistej i przejmującej poezji pisać jest niezwykle trudno. Olszewski obnaża przed czytelnikami swoją duszę. Rozdrapuje swoją ranę – by jeszcze raz przywołać słowa Barthesa. Dzięki nagromadzeniu takich słów, jak: pamięć, noc, mrok, sen, ból, tęsknota, ja, ty, wciąga nas w swój świat, a brak metaforycznego sztafażu czy innych, nadużywanych przez niektórych poetów, środków stylistycznych, dodatkowo podkreśla rzeczywistość tej twórczości. Jej głęboką prawdę. To poezja, którą boleśnie odczuwamy w trakcie czytania. Od której nie można się ot, tak, po prostu oderwać. Nie łatwo przejść obojętnie wobec na przykład takich fraz: „nie wiem czy byłem czy kochałem jakie nosiłem imię / czy jestem (dotknij mnie) czy ty jesteś czy istnieje czas / a jeśli tak to komu służy (dotknij mnie mocniej!) / dlaczego się go boję (zapal światło) dlaczego uciekam (zapal / więcej świateł, dotknij mnie) wokół śliskie plamy ciemności / echa dalekich dzwonów przy mnie tutaj i tylko / przeszłość i nic więcej to chyba niemożliwe a jednak (lecz / nie wierz temu, co mówię, dotknij mnie, nie tak, mocniej, / jeszcze mocniej, wszystkimi palcami, ramionami, całym ciałem) / mrok pamięci (czy jesteś) przestrzelona wyobraźnia (czy ja jestem) / milczenie trochę więcej mroku i jeszcze może trochę ciężkiego wina / nie za wiele tyle tylko by milczeć dalej i nie pytać albo tak / czy byłem czy miałem imię czy jestem czy ty jesteś (dotknij mnie)”.

Wydana w 1955 roku książka „Smutek tropików” (do której tytułu bezpośrednio przecież nawiązuje omawiany zbiór), zmarłego w październiku 2009 roku Claude’a Lévi-Straussa opisywała utracony już dziś „raj”, jakim były tropiki Brazylii dla żyjących w nich i nieświadomych zagrożeń cywilizacyjnych Indian. Dla antropologa świat ten odchodził i nie miał najmniejszych szans powrócić. Pisał: „za kilkaset lat w tym samym miejscu inny podróżnik, tak samo zrozpaczony jak ja, będzie opłakiwał zniknięcie tego, co ja jeszcze mogłem widzieć, lecz czego nie potrafiłem dostrzec”. I chociaż o inny rodzaj straty tu chodzi, Olszewski również w Brazylii metaforycznie zostawia swoją duszę. A podróż obu była swoistą eksploracją pamięci. „Tropiki smutku” kończy sześć niezwykle osobistych „Trenów dla Pawła”. Jeden z nich zatytułowany właśnie „Powrót z Brazylii” warto przytoczyć w całości: „Nic się nie zmieniło / trwa łuk tęczy rozpięty nad wodospadem Gaviāo / jaszczurki płynnym ruchem ześlizgują się po nagiej skale / chwytają owady w locie potem nieruchomieją / całe w plamach słońca i zieleni / gdzieś w dole woda omywa / białe kości zwierząt i zaginionych wędrowców / Jest wielka cisza // I tylko silniki samolotu którym wracam bez ciebie / wyją jak psy / po śmierci pana”.

Tadeusz Olszewski snuje więc swoją nieustającą loquelę. Bo zawsze najważniejsze jest „kocham cię. I nie ma innego dla siebie usprawiedliwienia”.
Tadeusz Olszewski: „Tropiki smutku”. Wybrał i posłowiem opatrzył: Tomasz Kaliściak. Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „Portret”. Olsztyn 2009.