O KSIĄŻCE NIEDZISIEJSZEJ
A
A
A
Pewnych książek po prostu już się dzisiaj nie pisze. Wielkie opowieści o zakresie podobnym do „Wojny i pokoju” są teraz domeną kina, które w pełni zagospodarowało epicki obszar naszej wyobraźni. Nie sposób też wyobrazić sobie dzisiaj literaturę, która pełniłaby funkcję nauczycielki historii – wprost, bez żadnych eksperymentów formalnych, przywołującą z jakiegoś powodu ważny czas przeszły. Są wreszcie bardzo liczne sprawy „nie warte poruszania” – z którymi, jak nam się zdaje, nie mamy zupełnie nic wspólnego, albo które zostały już wyczerpane i nic nowego nam przynieść nie mogą. I taką właśnie, niemożliwą książkę napisał Eginald Schlattner, współczesny pisarz dziewiętnastowieczny.
Czy fakt, że przez jakąś uszczypliwość losu zamieszkujący Rumunię Sasi siedmiogrodzcy nie mieli jeszcze swojej epopei narodowej, usprawiedliwia jej powstanie w dzisiejszych czasach? Żeby tę kwestię wyjaśnić, zapytajmy jednak najpierw, cóż to takiego owe „dzisiejsze czasy”. Otóż nie całkiem jesteśmy w tym świecie, z którym mamy do czynienia na co dzień. Żyjemy, jak się okazuje, w czasach wielkiego schyłku, w czasach finis Saxoniae. Naród, który przetrwał osiemset lat, zawsze gotowy do walki o swoją własność i posiadający silną świadomość odrębności kulturowej wobec innych rumuńskich nacji (ich kościoły były równocześnie ich twierdzami), teraz zanika w postępującym procesie asymilacji (germanizacji albo „rumunizacji”). Wkrótce być może pozostaną po nich tylko warowne kościoły, puste twierdze. Nikt nie usłyszy już kobiet śpiewających „w dialekcie” podczas pracy, nikt nie będzie pamiętał dawnych nazw miejscowości. Ten wspaniały świat znika, odchodzi… A skoro tak, to domaga się swojej opowieści, która przedłuży jego życie.
„Fortepian we mgle” jest właśnie taką opowieścią – to epopeja narodowa w pełnym tego słowa znaczeniu. Wyraźnie widać to nawet w konstrukcji całej powieści, która rozpoczyna się w chronologicznym środku, zaraz przed kulminacyjnymi wydarzeniami, które jednak poznajemy dopiero na końcu książki. Przede wszystkim jednak jest to opowieść o momencie przełomowym: równocześnie dokumentacja i apoteoza świata, który odchodzi. Nie sposób podczas lektury nie pomyśleć o „Panu Tadeuszu”. Niestety, wzniosła sentencjonalność i obszerna opisowość tej powieści bywa czasem męcząca i pretensjonalna, szczególnie jeśli traktowana jest poważnie i zupełnie dosłownie. Przyznać trzeba, że może to wszystko zniechęcać oczekujących na bardziej nowoczesną powieść. I nie do takich czytelników jest ona skierowana.
Żeby dostrzec walory „Fortepianu we mgle”, musimy wykonać intelektualny eksperyment i przez chwilę pomyśleć, że został on napisany o sto lat wcześniej, niż powstała naprawdę – powiedzmy w 1905 roku. Bez znaczenia jest przy tym, że opowiadana tam historia dzieje się w czasach bezpośrednio po drugiej wojnie światowej – chodzi mi wyłącznie o wykształcenie się takiego dystansu między czytelnikiem a powieścią, który pozwoli zignorować wszystkie problemy wspomniane przeze mnie powyżej, a także dostarczy nam odpowiednich „narzędzi”.
Już po krótkiej lekturze tego typu okazuje się, że „Fortepian we mgle” jest powieścią wyjątkowo aktualną, jak na czasy, w których powstała. Powieść Schlattnera jest epopeją narodu, któremu przyszło żyć w społeczeństwie multikulturowym. Niemieccy Sasi współistnieją tam z Cyganami, ludnością rumuńską, nielicznymi już Żydami, sąsiadującymi Szwabami i Serbami oraz przybyłymi wojskami rosyjskimi. Relacje obserwować można na dwóch poziomach. Po pierwsze globalnie i politycznie, kiedy widzimy, jak z najbogatszych i dominujących w społeczeństwie Sasi wraz z nadejściem radzieckiego komunizmu przekształcają się w służących i obywateli drugiej kategorii. Po drugie natomiast z perspektywy Clemensa – głównego bohatera, dojrzewającego chłopca – i jego spotkań z kobietami (dziewczynami) różnych narodów i klas społecznych. Te dwie perspektywy krzyżują się, uzupełniając albo przecząc sobie nawzajem. Jak nie trudno się domyślić, ujęcie globalne dzieli, lokalne zaś łączy. Specyficzne miejsce zajmuje w tym układzie religia (zaznaczmy – autor jest luterańskim pastorem). Wiara ma w powieści status czegoś, co początkowo, ale ostatecznie tworzy podstawę porozumienia – i w ten sposób pozwala się ludziom poznawać. Clemens, luteranin, spaceruje po cmentarzach wszystkich religii, przez jakiś czas mieszka w prawosławnym klasztorze i przysłuchuje się prawosławnej spowiedzi, przy posiłku zaś modli się z katolikami. Każda z jego kolejnych towarzyszek uczy go swojego wyznania. Centralna scena książki, z autorskiego punktu widzenia z pewnością najważniejsza (o ile przyjmiemy sugerowany klucz autobiograficzny), to nic innego jak „powrót Adama i Ewy do Raju”.
Według tego, co proponuje nam Schlattner, wspomniana wyżej perspektywa ma swoje odzwierciedlenie w samym procesie opowiadania. Za sentencję, która mogłaby się stać dewizą całej powieści, uznać można słowa głównego bohatera o tym, że „historia dzieli, ale opowiadanie historii buduje bliskość”. Ideologia i stereotypowe zaszłości pomiędzy narodami burzą porozumienie, ale kiedy człowiek zaczyna opowiadać drugiemu człowiekowi swoją historię, to wszelkie różnice tracą znaczenie. „Opowiadajmy sobie historie, wtedy nie będziemy mogli się na siebie złościć.” I rzeczywiście, „Fortepian we mgle” jest w dużej mierze powieścią typu gawędy, a może raczej – zbiorem gawęd. Gatunek epicki otrzymuje tutaj swój najstarszy, oralny charakter – wszystko jest opowiadane przez kogoś, każda historia ma autora. Szczególne miejsce w tym procederze zajmują Cyganie, jako naród niepiśmienny, przechowujący całą swoją tradycję i mądrość w opowieściach. Clemens, młody, ale dobrze już wykształcony Niemiec, uczy się na nowo tego żywiołu, żeby móc go później wykorzystać i całą historię opowiedzieć nam (bez specjalnych wątpliwości możemy go uznać za alter ego autora). Na razie jedynie słucha i patrzy. Nieustannie w powieści chłopak albo jest odbiorcą jakiejś historii, albo znajduje się w jakimś punkcje obserwacyjnym – na wzgórzu nad miastem, w chacie pasterza znajdującej się na drodze migracji Sasów, nad morzem, w klasztorze albo na dworcu kolejowym. W pewnym sensie Schlattner pokazuje nam, jak jego bohater uczy się być powieściopisarzem. Doświadczenie, które zdobędzie, sprawi, że nie zostanie kronikarzem, ale rapsodem, Homerem swojego narodu.
Czemu nazywam go właśnie w taki sposób? W badaniach nad epiką starożytną jako formą oralną podkreślane jest (mam tu na myśli pracę Erica A. Havelocka o Platonie), że ówczesne opowiadanie nie miało tylko charakteru rozrywkowego, ale było przede wszystkim formą przekazu kulturowego, formą edukacyjną. Z braku innego źródła Grecy po prostu zapamiętywali historie i stąd czerpali wiedzę o otaczającym ich świecie (o obyczajach, o sposobie prowadzenia wojny, o rzemiośle, o kosmologii itd.). Dzisiaj mamy oczywiście cały szereg źródeł historycznych, także na temat siedmiogrodzkich Sasów, tylko komu przyszłoby do głowy je czytać? Dlatego „Fortepian we mgle” nie jest jedynie powieścią historyczną. To zbiór takich opowieści o ludziach, miejscach, rzeczach, czynnościach i myślach, które należą do świata przeszłości. Nie można nazwać Schlattnera zwykłym dokumentalistą, bo sposób, w jaki pisze, nie ma nic wspólnego z archiwizacją wiedzy historycznej. Chociaż, jak już wspomniałem, powieść przesycona jest sentencjami, to nie ma tu miejsca na jakiekolwiek wypowiadane wprost historyczne uogólnienia. Jest to po prostu ciąg historii o ucieczkach, o pracy, o miłości i o pogrzebie guzika. Nawet komunizm, który jest przecież motorem napędowym tragicznych zmian, nie staje się tematem, a jedynie tłem dla zdarzeń albo punktem wyjścia dla anegdot. Powtarzający się kilkukrotnie motyw każe przypuszczać, że głównym przeciwnikiem tego systemu nie jest zachodni kapitalizm albo miejscowy patriotyzm, ale… muzyka i taniec, które niezmiennie burzą powagę każdego komunistycznego przedsięwzięcia. Najdobitniejsze w tym wypadku jest zwycięstwo Mozarta nad Stalinem w kolektywnej hodowli krów.
Pogłębia się więc podstawowa dla powieści opozycja – właściwym działaniem nie jest zastępowanie jednego systemu innym, ale odejście od musztrujących praw ogólnych i rozpoczęcie tańca, który z ideologią nie ma nic wspólnego (jak zawsze mówimy o ideologiach, które nam odpowiadają). Muzyka jest, jak spodziewać się można już po tytule, kolejnym kluczem do powieści. Podobnie jak religia, odróżnia każdą z grup zamieszkujących Transylwanię i podobnie jak ona, nie dzieli, ale łączy. Tak jak mimo wielu religii jest jeden Bóg, tak też, powiedzieć by można, muzyka jest czymś wspólnym, mimo zupełnie różnych instrumentów. Tytułowy fortepian z pewnością jest rekwizytem politycznym, jako podstawowe narzędzie wychowawcze u Sasów i jako jedyny obok Biblii przedmiot, którego nie pozwalano zabierać ze sobą wysiedlanym Niemcom. A jednak przede wszystkim instrument ten jest czymś własnym, przedmiotem, który buduje tożsamość głównego bohatera, jest także rekwizytem miłosnym. I okazuje się wreszcie narzędziem narracji: kiedy w ostatniej scenie Clemens siada do fortepianu, ostatniej rzeczy, jaka mu pozostała, symbolicznie rozpoczyna swoją opowieść.
Są jeszcze inne elementy powieści, dla której warto podjąć lekturę. Być może dobrym sposobem na jej „uwspółcześnienie” jest aspekt wspólnotowy i multikuturowy, tak przecież dzisiaj „na czasie”. Siedmiogród tamtych czasów przypomina też trochę przedwojenną Polskę z jej kulturowymi i etnicznymi problemami. Uzupełnieniem lektury (którego już nie podejmę) byłaby może jeszcze interpretacja w perspektywie filozofii innego, postkolonializmu, postsekularyzmu, filozofii polityki itd. Jak bowiem próbowałem pokazać, powieść wydana w 2005 roku, a teraz przetłumaczona dla nas w serii „Inna Europa inna literatura”, jest doskonałym przedmiotem badań dla historyka literatury.
Czy fakt, że przez jakąś uszczypliwość losu zamieszkujący Rumunię Sasi siedmiogrodzcy nie mieli jeszcze swojej epopei narodowej, usprawiedliwia jej powstanie w dzisiejszych czasach? Żeby tę kwestię wyjaśnić, zapytajmy jednak najpierw, cóż to takiego owe „dzisiejsze czasy”. Otóż nie całkiem jesteśmy w tym świecie, z którym mamy do czynienia na co dzień. Żyjemy, jak się okazuje, w czasach wielkiego schyłku, w czasach finis Saxoniae. Naród, który przetrwał osiemset lat, zawsze gotowy do walki o swoją własność i posiadający silną świadomość odrębności kulturowej wobec innych rumuńskich nacji (ich kościoły były równocześnie ich twierdzami), teraz zanika w postępującym procesie asymilacji (germanizacji albo „rumunizacji”). Wkrótce być może pozostaną po nich tylko warowne kościoły, puste twierdze. Nikt nie usłyszy już kobiet śpiewających „w dialekcie” podczas pracy, nikt nie będzie pamiętał dawnych nazw miejscowości. Ten wspaniały świat znika, odchodzi… A skoro tak, to domaga się swojej opowieści, która przedłuży jego życie.
„Fortepian we mgle” jest właśnie taką opowieścią – to epopeja narodowa w pełnym tego słowa znaczeniu. Wyraźnie widać to nawet w konstrukcji całej powieści, która rozpoczyna się w chronologicznym środku, zaraz przed kulminacyjnymi wydarzeniami, które jednak poznajemy dopiero na końcu książki. Przede wszystkim jednak jest to opowieść o momencie przełomowym: równocześnie dokumentacja i apoteoza świata, który odchodzi. Nie sposób podczas lektury nie pomyśleć o „Panu Tadeuszu”. Niestety, wzniosła sentencjonalność i obszerna opisowość tej powieści bywa czasem męcząca i pretensjonalna, szczególnie jeśli traktowana jest poważnie i zupełnie dosłownie. Przyznać trzeba, że może to wszystko zniechęcać oczekujących na bardziej nowoczesną powieść. I nie do takich czytelników jest ona skierowana.
Żeby dostrzec walory „Fortepianu we mgle”, musimy wykonać intelektualny eksperyment i przez chwilę pomyśleć, że został on napisany o sto lat wcześniej, niż powstała naprawdę – powiedzmy w 1905 roku. Bez znaczenia jest przy tym, że opowiadana tam historia dzieje się w czasach bezpośrednio po drugiej wojnie światowej – chodzi mi wyłącznie o wykształcenie się takiego dystansu między czytelnikiem a powieścią, który pozwoli zignorować wszystkie problemy wspomniane przeze mnie powyżej, a także dostarczy nam odpowiednich „narzędzi”.
Już po krótkiej lekturze tego typu okazuje się, że „Fortepian we mgle” jest powieścią wyjątkowo aktualną, jak na czasy, w których powstała. Powieść Schlattnera jest epopeją narodu, któremu przyszło żyć w społeczeństwie multikulturowym. Niemieccy Sasi współistnieją tam z Cyganami, ludnością rumuńską, nielicznymi już Żydami, sąsiadującymi Szwabami i Serbami oraz przybyłymi wojskami rosyjskimi. Relacje obserwować można na dwóch poziomach. Po pierwsze globalnie i politycznie, kiedy widzimy, jak z najbogatszych i dominujących w społeczeństwie Sasi wraz z nadejściem radzieckiego komunizmu przekształcają się w służących i obywateli drugiej kategorii. Po drugie natomiast z perspektywy Clemensa – głównego bohatera, dojrzewającego chłopca – i jego spotkań z kobietami (dziewczynami) różnych narodów i klas społecznych. Te dwie perspektywy krzyżują się, uzupełniając albo przecząc sobie nawzajem. Jak nie trudno się domyślić, ujęcie globalne dzieli, lokalne zaś łączy. Specyficzne miejsce zajmuje w tym układzie religia (zaznaczmy – autor jest luterańskim pastorem). Wiara ma w powieści status czegoś, co początkowo, ale ostatecznie tworzy podstawę porozumienia – i w ten sposób pozwala się ludziom poznawać. Clemens, luteranin, spaceruje po cmentarzach wszystkich religii, przez jakiś czas mieszka w prawosławnym klasztorze i przysłuchuje się prawosławnej spowiedzi, przy posiłku zaś modli się z katolikami. Każda z jego kolejnych towarzyszek uczy go swojego wyznania. Centralna scena książki, z autorskiego punktu widzenia z pewnością najważniejsza (o ile przyjmiemy sugerowany klucz autobiograficzny), to nic innego jak „powrót Adama i Ewy do Raju”.
Według tego, co proponuje nam Schlattner, wspomniana wyżej perspektywa ma swoje odzwierciedlenie w samym procesie opowiadania. Za sentencję, która mogłaby się stać dewizą całej powieści, uznać można słowa głównego bohatera o tym, że „historia dzieli, ale opowiadanie historii buduje bliskość”. Ideologia i stereotypowe zaszłości pomiędzy narodami burzą porozumienie, ale kiedy człowiek zaczyna opowiadać drugiemu człowiekowi swoją historię, to wszelkie różnice tracą znaczenie. „Opowiadajmy sobie historie, wtedy nie będziemy mogli się na siebie złościć.” I rzeczywiście, „Fortepian we mgle” jest w dużej mierze powieścią typu gawędy, a może raczej – zbiorem gawęd. Gatunek epicki otrzymuje tutaj swój najstarszy, oralny charakter – wszystko jest opowiadane przez kogoś, każda historia ma autora. Szczególne miejsce w tym procederze zajmują Cyganie, jako naród niepiśmienny, przechowujący całą swoją tradycję i mądrość w opowieściach. Clemens, młody, ale dobrze już wykształcony Niemiec, uczy się na nowo tego żywiołu, żeby móc go później wykorzystać i całą historię opowiedzieć nam (bez specjalnych wątpliwości możemy go uznać za alter ego autora). Na razie jedynie słucha i patrzy. Nieustannie w powieści chłopak albo jest odbiorcą jakiejś historii, albo znajduje się w jakimś punkcje obserwacyjnym – na wzgórzu nad miastem, w chacie pasterza znajdującej się na drodze migracji Sasów, nad morzem, w klasztorze albo na dworcu kolejowym. W pewnym sensie Schlattner pokazuje nam, jak jego bohater uczy się być powieściopisarzem. Doświadczenie, które zdobędzie, sprawi, że nie zostanie kronikarzem, ale rapsodem, Homerem swojego narodu.
Czemu nazywam go właśnie w taki sposób? W badaniach nad epiką starożytną jako formą oralną podkreślane jest (mam tu na myśli pracę Erica A. Havelocka o Platonie), że ówczesne opowiadanie nie miało tylko charakteru rozrywkowego, ale było przede wszystkim formą przekazu kulturowego, formą edukacyjną. Z braku innego źródła Grecy po prostu zapamiętywali historie i stąd czerpali wiedzę o otaczającym ich świecie (o obyczajach, o sposobie prowadzenia wojny, o rzemiośle, o kosmologii itd.). Dzisiaj mamy oczywiście cały szereg źródeł historycznych, także na temat siedmiogrodzkich Sasów, tylko komu przyszłoby do głowy je czytać? Dlatego „Fortepian we mgle” nie jest jedynie powieścią historyczną. To zbiór takich opowieści o ludziach, miejscach, rzeczach, czynnościach i myślach, które należą do świata przeszłości. Nie można nazwać Schlattnera zwykłym dokumentalistą, bo sposób, w jaki pisze, nie ma nic wspólnego z archiwizacją wiedzy historycznej. Chociaż, jak już wspomniałem, powieść przesycona jest sentencjami, to nie ma tu miejsca na jakiekolwiek wypowiadane wprost historyczne uogólnienia. Jest to po prostu ciąg historii o ucieczkach, o pracy, o miłości i o pogrzebie guzika. Nawet komunizm, który jest przecież motorem napędowym tragicznych zmian, nie staje się tematem, a jedynie tłem dla zdarzeń albo punktem wyjścia dla anegdot. Powtarzający się kilkukrotnie motyw każe przypuszczać, że głównym przeciwnikiem tego systemu nie jest zachodni kapitalizm albo miejscowy patriotyzm, ale… muzyka i taniec, które niezmiennie burzą powagę każdego komunistycznego przedsięwzięcia. Najdobitniejsze w tym wypadku jest zwycięstwo Mozarta nad Stalinem w kolektywnej hodowli krów.
Pogłębia się więc podstawowa dla powieści opozycja – właściwym działaniem nie jest zastępowanie jednego systemu innym, ale odejście od musztrujących praw ogólnych i rozpoczęcie tańca, który z ideologią nie ma nic wspólnego (jak zawsze mówimy o ideologiach, które nam odpowiadają). Muzyka jest, jak spodziewać się można już po tytule, kolejnym kluczem do powieści. Podobnie jak religia, odróżnia każdą z grup zamieszkujących Transylwanię i podobnie jak ona, nie dzieli, ale łączy. Tak jak mimo wielu religii jest jeden Bóg, tak też, powiedzieć by można, muzyka jest czymś wspólnym, mimo zupełnie różnych instrumentów. Tytułowy fortepian z pewnością jest rekwizytem politycznym, jako podstawowe narzędzie wychowawcze u Sasów i jako jedyny obok Biblii przedmiot, którego nie pozwalano zabierać ze sobą wysiedlanym Niemcom. A jednak przede wszystkim instrument ten jest czymś własnym, przedmiotem, który buduje tożsamość głównego bohatera, jest także rekwizytem miłosnym. I okazuje się wreszcie narzędziem narracji: kiedy w ostatniej scenie Clemens siada do fortepianu, ostatniej rzeczy, jaka mu pozostała, symbolicznie rozpoczyna swoją opowieść.
Są jeszcze inne elementy powieści, dla której warto podjąć lekturę. Być może dobrym sposobem na jej „uwspółcześnienie” jest aspekt wspólnotowy i multikuturowy, tak przecież dzisiaj „na czasie”. Siedmiogród tamtych czasów przypomina też trochę przedwojenną Polskę z jej kulturowymi i etnicznymi problemami. Uzupełnieniem lektury (którego już nie podejmę) byłaby może jeszcze interpretacja w perspektywie filozofii innego, postkolonializmu, postsekularyzmu, filozofii polityki itd. Jak bowiem próbowałem pokazać, powieść wydana w 2005 roku, a teraz przetłumaczona dla nas w serii „Inna Europa inna literatura”, jest doskonałym przedmiotem badań dla historyka literatury.
Eginald Schlattner: „Fortepian we mgle”. Przeł. Alicja Rosenau. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2009 [seria: Inna Europa, inna literatura].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |