USTANOWIENIE UNIWERSALIZMU
A
A
A
Widmo krąży po Krakowie – widmo zwrotu politycznego. Póki co, nikt jeszcze nie „połączył się w świętej nagonce przeciw niemu”, lecz nie stało się tak chyba tylko dlatego, że dzisiejszymi przeciwnikami nie są car i papież, ale sprytniejsi od nich postmoderniści, których ironiczny sceptycyzm wydaje się bronią o wiele przebieglejszą… Z tej perspektywy – sytego, spasionego burżuja-postmodernisty zdaję relację z nowej książki Igora Stokfiszewskiego. Od razu wyjaśniam dlaczego – otóż całkiem interesujący zbiór tekstów został poprzedzony manifestem tak patetycznym i zamknięty tezą tak nieprzejednaną, że trudno o umiar przynajmniej w pierwszych słowach recenzji.
Zwróćmy się jednak do sedna sprawy. Na książkę „Zwrot polityczny” składa się seria artykułów, spisanych wykładów i esejów w ogromnej większości już wcześniej publikowanych. Ich tematyka przedstawia nam autora przede wszystkim jako krytyka literackiego, podejmującego też inne dziedziny sztuki, a od form artystycznych odwracającego się często w stronę tego, co polityczne. Grupa tekstów poświęconych najnowszej poezji jest wartością samą dla siebie – jako laik w tej dziedzinie nie podejmuję się szerszego komentarza, pozostając przy tym, że interpretacje i syntezy dają pewien spójny i ciekawy obraz, chociaż na pewno można by mieć wątpliwości w odniesieniu do kilku szczegółowych analiz (jak w odniesieniu do wyraźnie podporządkowanej z góry założonej tezie interpretacji wiersza „Słuchaj” Jarosława Lipszyca). Sprawę poezji pozostawiam jednak specjalistom, tym bardziej, że od pojedynczych tekstów znaczenie ważniejsza jest struktura, w jakiej Stokfiszewski postanawia je umieścić.
Koncepcję „zwrotu politycznego” zawrzeć można w następującym sformułowaniu: po okresie sztuki niezaangażowanej, często niereferencyjnej, zdominowanej przez „postmodernistów i liberałów” (lata 90.), przyszedł czas na powrót do rzeczywistości – na przywrócenie sztuce miejsca w życiu społecznym, ponowne podłączenie się do politycznego krwioobiegu i „rozpoczęcie aktu kreacji nowego porządku znaczonych/znaczących”. Charakter tego „podłączenia” jest rzecz jasna zupełnie inny niż wcześniejsze, romantyczne zaangażowanie (wg paradygmatu opisanego przez Janion), którego szowinizm i małostkowość zostają przez Stokfiszewskiego wykazane.
Głównym przeciwnikiem jest jednak, jak już się rzekło, ponowoczesność. I tu następuje szczegółowe wypunktowanie przeciwnika (ucieszyłem się, dowiadując się nareszcie „co to był postmodernizm”), przepisane następnie w postaci katalogu różnic. Ponowoczesnemu radykalnemu indywidualizmowi, realizującemu się na przykład przez biografizm (Świetlicki) przeciwstawia się wspólnotowość, nakierowaną na rzeczywistość i to, co publiczne. Relatywizm (Sosnowski) zastąpiony jest przez prawdę, która – zgodnie z ujęciem Badiou – przez subiektywizm dąży do uniwersalności. Ważne, w kontekście problemu mniejszości, jest odróżnienie ponowoczesnej afirmacji różnic od postulowanej Jedni. Wyraźne jest także, jak stara się dowieść Stokfiszewski, przejście od (rozmytego) nastawienia metafizycznego do materializmu i intelektualizmu nowych prądów. To wszystko zaś składa się na tytułową polityczność.
Wejście polityczności oznacza – i tu jeden jedyny raz ujawnia się w autorze prawdziwy marksista – zastąpienie konsensusu przez antagonizm. Sztuka ponowoczesna, jak całe ponowoczesne społeczeństwo, za podstawę swego działania przyjmowała istnienie różnic i konieczność ich wzajemnej koegzystencji na zasadach tolerancji. W ten sposób sztuka – pobłażliwa i powstrzymująca się od komentarza – stała się sprzymierzeńcem systemu władzy (kulturowej i politycznej). Nowa sztuka jest możliwie najdalsza od politycznej poprawności (to ważne, często bowiem miesza się te dwie postawy), za swój sposób funkcjonowania przyjmuje natomiast antagonizm. Nie jest on jednak wartością samą dla siebie. Jak wyjaśnia Stokfiszewski, jest on tylko „narzędziem politycznego działania” w „konflikcie o uniwersum”, który „trwa i trwać będzie, póki nie stworzymy modelu wspólnotowego i indywidualnego istnienia, w którym konflikt zamrze wobec dobrego życia (podkr. moje – R.K)”. Zaiste, piękna fraza – i udało się nawet nie wspomnieć o „konieczności dziejowej” albo „ostatecznym zwycięstwie (kogokolwiek)”.
Podstawowym przeciwnikiem wydaje się dla Stokfiszewskiego prawica, w całej swej rozciągłości. W tekstach jej poświęconych ujawnia się też najgorsza – a może właśnie najcenniejsza – cecha autora: arogancja i radykalna jednostronność. Szczególny festiwal nienawiści urządza oczywiście politykom PiS (szczęśliwie bieżąca polityka medialna zajmuje go rzadko). Istotniejszy jest jednak artykuł „Ideowe dylematy sytych”, w którym daje jednoznacznie negatywną ocenę całemu prawicowemu pisarstwu (Wildstein, Ziemkiewicz, Zaręba, Michalski), zostawiając tylko odrobinę tolerancji dla Cezarego Michalskiego (gwoli ścisłości – tekst pochodzi z 2007 roku, a więc sprzed wprowadzenia Michalskiego do „Krytyki Politycznej”, nie ma tu więc miejsca na oskarżenie o kumoterstwo, raczej pochwalić należy konsekwencję). Frazą dominującą w artykule jest „prawicowa reakcja”, a zarzuty zasadniczo ograniczyć można do dwóch: archaiczna forma literacka oraz skupienie na własnym nurcie intelektualnym. I chętnie mógłbym podjąć się obalenia tych zarzutów, jako że problem pierwszy sam dla siebie nie jest jeszcze niczym złym, a drugi łatwo przenieść też na stanowisko lewicowe, gdyby nie to, że… trudno się tu ze Stokfiszewskim nie zgodzić.
Za najcenniejszy artykuł tego tomu uznaję (zupełnie subiektywnie, jako „fan” serii wydawnictwa Czarne „Inna Europa – inna literatura”) tekst „Nie ma Europy. Literatura «nieistniejącego języka»”, wcześniej publikowany jako posłowie do ważnego tomu w dyskusji o tzw. Europie Środkowej (to „tzw.” wymusza właśnie dopiero ów tom). Pomiędzy wieloma kwestiami Stokfiszewski dostrzega sprawę, zdawałoby się, banalną, a zupełnie jakoś wcześniej niewidoczną (w dyskusjach od Miłosza i Kundery po Fiuta i Olejniczaka) – tożsamość człowieka miasta. Środek i Wschód Europy to zawsze przestrzeń, odległość, przyroda; miasto jest natomiast domeną Zachodu. Nowa perspektywa, uzupełniona perspektywa, jest też moją osobistą: jako mieszkańca Katowic, którego tożsamość – co w ostatnich latach staje się pewnym doświadczeniem wspólnotowym – waha się pomiędzy zagubieniem i odrazą a fascynacją i uwielbieniem.
Wróćmy jednak do sprawy przewrotu politycznego. Zasadniczym miejscem przełomu, który nastąpił (i wciąż następuje) jest sztuka – literatura, teatr, sztuki wizualne – stamtąd zaś przenosić ma się on dalej tak, by ogarnął całe społeczeństwo. Równolegle idą dwa fronty – samej sztuki (symbolicznym początkiem jest pierwsza powieść Masłowskiej), która co prawda nadal oddziaływuje estetycznie, ale teraz już w szerokim, ranciérowskim, rozumieniu tego pojęcia oraz front krytyki (tutaj wszystko zaczyna się od „Czytając Polskę” Dunin), której podstawowym zadaniem jest „zmierzenie się z ideologią poprzez badanie literatury”. Powraca bowiem czas ideologii, ta zaś, jak wiadomo, wychodzi od słów, ale zmieniając stan myśli, zmienia tym samym obszar tego, co polityczne. Postmoderniści przez swoje oderwanie od polityki okazali się przychylni funkcjonującemu systemowi kapitalistycznej demokracji. Przyjęli przecież, za Fukuyamą i Baudrillardem, że historia i polityka nie mają już sensu, że nie ma o co walczyć. Tymczasem nowa sztuka jednym silnym cięciem przerywa tę udawaną stabilizację. Najpierw odzywa się głosem wykluczonych (mniejszości wszelkiej maści), ostatecznie jednak sztuka ta ma być miejscem dla wszystkich.
Rozwinięcie tej ostatniej tezy znajdujemy w artykule „Inne rytuały”. Punktem wyjścia jest wystawa fotografii Sławka Beliny „Warszawskie upadki i powstania” unaoczniająca męską homoseksualną orgię (z lekką sugestią pedofilską, jak wnioskuje ze sprawozdania), z której Stokfiszewski wyczytuje historię wolnych-wykluczonych – ludzi doskonale usytuowanych w środowisku kapitalistycznym, ale równocześnie zmuszonych do ukrywania zasadniczej części swojej tożsamości (co symbolizować mają ich niewidoczne twarze). Tekst jest jednak przede wszystkim rozprawą polityczną. Przedstawiona zostaje opozycja dwóch lewicowych koncepcji Nancy Fraser, nazywanych przez nią „polityką tożsamości gejowskiej” i „polityką queer”. O ile ta pierwsza za cel przyjmuje wyróżnienie grupy homoseksualnej – co wbrew intencjom prowadzi ostatecznie tylko do wzmożonego wykluczenia – to polityka queer dąży do stałej-destabilizacji, która oznacza uznanie dla wszystkich, a na przyszłość otwiera możliwość nieograniczonych „przegrupowań”. Widać więc, że ponownie wektor skierowany jest od polityki udawanego konsensusu w stronę „dobrego życia”.
Przyszłość i przeszłość przemieszane zostają w ostatnim artykule tomu – „Zwrot polityczny a historia”. Przyznaję od razu – jeśli w moim tekście odnaleźć można wspomnianą na samym początku „postmodernistyczną sceptyczną ironię”, to w pełni została ona sprowokowana (czy nie celowo?) przez ten właśnie tekst. Stokfiszewski uznaje w nim ruch zwrotu politycznego za przełom na skalę epokową – wraz z nim kończy się epoka kapitalizmu (której komunizm był tylko systemową anomalią), a zaczyna „nowy uniwersalizm”. Niewiele wiemy o jego istocie – zgodnie z teorią Alaina Badiou – dopóki nie nastąpi. Jego podstawą jest wstąpienie na arenę polityczną nowego, mniejszościowego wpierw, podmiotu, który – w oparciu o pewien moment wspólnotowy – tworzy nową hierarchię znaczeń, przekształcając tym samym całość w zupełnie nowy byt społeczno-polityczny.
Pomijam kwestię rozmachu tej tezy – któż wie, co jutro okaże się ważne, choć takie diagnozy winno się moim zdaniem pisać w postaci narracji już-historycznych. Zwracam tylko uwagę na rozbrajający każdą argumentację błąd petitio principia: jeśli Badiou wychodził od Świętego Pawła i pisał przede wszystkim pracę historyczną, to do współczesności miał stosunek hermeneutyczny – jako konsekwencji Pawłowego ustanowienia, ale też jako własnego kontekstu, w którym swoją koncepcję uniwersalizmu tworzył. Stokfiszewski zapomina o tym drugim elemencie (którego z resztą Badiou wyraźnie nie tematyzuje) i schematy, które odkrył w nowym myśleniu politycznym uznaje za o wiele bardziej uniwersalistyczne niż są w rzeczywistości.
Szkoda tego ostatniego głosu, bo całość „Zwrotu politycznego” sporo na nim traci. Rzec by można, że z materialistycznego stanowiska lewicowego wraca z powrotem do nowoczesnej lewicowej metafizyki.
Zwróćmy się jednak do sedna sprawy. Na książkę „Zwrot polityczny” składa się seria artykułów, spisanych wykładów i esejów w ogromnej większości już wcześniej publikowanych. Ich tematyka przedstawia nam autora przede wszystkim jako krytyka literackiego, podejmującego też inne dziedziny sztuki, a od form artystycznych odwracającego się często w stronę tego, co polityczne. Grupa tekstów poświęconych najnowszej poezji jest wartością samą dla siebie – jako laik w tej dziedzinie nie podejmuję się szerszego komentarza, pozostając przy tym, że interpretacje i syntezy dają pewien spójny i ciekawy obraz, chociaż na pewno można by mieć wątpliwości w odniesieniu do kilku szczegółowych analiz (jak w odniesieniu do wyraźnie podporządkowanej z góry założonej tezie interpretacji wiersza „Słuchaj” Jarosława Lipszyca). Sprawę poezji pozostawiam jednak specjalistom, tym bardziej, że od pojedynczych tekstów znaczenie ważniejsza jest struktura, w jakiej Stokfiszewski postanawia je umieścić.
Koncepcję „zwrotu politycznego” zawrzeć można w następującym sformułowaniu: po okresie sztuki niezaangażowanej, często niereferencyjnej, zdominowanej przez „postmodernistów i liberałów” (lata 90.), przyszedł czas na powrót do rzeczywistości – na przywrócenie sztuce miejsca w życiu społecznym, ponowne podłączenie się do politycznego krwioobiegu i „rozpoczęcie aktu kreacji nowego porządku znaczonych/znaczących”. Charakter tego „podłączenia” jest rzecz jasna zupełnie inny niż wcześniejsze, romantyczne zaangażowanie (wg paradygmatu opisanego przez Janion), którego szowinizm i małostkowość zostają przez Stokfiszewskiego wykazane.
Głównym przeciwnikiem jest jednak, jak już się rzekło, ponowoczesność. I tu następuje szczegółowe wypunktowanie przeciwnika (ucieszyłem się, dowiadując się nareszcie „co to był postmodernizm”), przepisane następnie w postaci katalogu różnic. Ponowoczesnemu radykalnemu indywidualizmowi, realizującemu się na przykład przez biografizm (Świetlicki) przeciwstawia się wspólnotowość, nakierowaną na rzeczywistość i to, co publiczne. Relatywizm (Sosnowski) zastąpiony jest przez prawdę, która – zgodnie z ujęciem Badiou – przez subiektywizm dąży do uniwersalności. Ważne, w kontekście problemu mniejszości, jest odróżnienie ponowoczesnej afirmacji różnic od postulowanej Jedni. Wyraźne jest także, jak stara się dowieść Stokfiszewski, przejście od (rozmytego) nastawienia metafizycznego do materializmu i intelektualizmu nowych prądów. To wszystko zaś składa się na tytułową polityczność.
Wejście polityczności oznacza – i tu jeden jedyny raz ujawnia się w autorze prawdziwy marksista – zastąpienie konsensusu przez antagonizm. Sztuka ponowoczesna, jak całe ponowoczesne społeczeństwo, za podstawę swego działania przyjmowała istnienie różnic i konieczność ich wzajemnej koegzystencji na zasadach tolerancji. W ten sposób sztuka – pobłażliwa i powstrzymująca się od komentarza – stała się sprzymierzeńcem systemu władzy (kulturowej i politycznej). Nowa sztuka jest możliwie najdalsza od politycznej poprawności (to ważne, często bowiem miesza się te dwie postawy), za swój sposób funkcjonowania przyjmuje natomiast antagonizm. Nie jest on jednak wartością samą dla siebie. Jak wyjaśnia Stokfiszewski, jest on tylko „narzędziem politycznego działania” w „konflikcie o uniwersum”, który „trwa i trwać będzie, póki nie stworzymy modelu wspólnotowego i indywidualnego istnienia, w którym konflikt zamrze wobec dobrego życia (podkr. moje – R.K)”. Zaiste, piękna fraza – i udało się nawet nie wspomnieć o „konieczności dziejowej” albo „ostatecznym zwycięstwie (kogokolwiek)”.
Podstawowym przeciwnikiem wydaje się dla Stokfiszewskiego prawica, w całej swej rozciągłości. W tekstach jej poświęconych ujawnia się też najgorsza – a może właśnie najcenniejsza – cecha autora: arogancja i radykalna jednostronność. Szczególny festiwal nienawiści urządza oczywiście politykom PiS (szczęśliwie bieżąca polityka medialna zajmuje go rzadko). Istotniejszy jest jednak artykuł „Ideowe dylematy sytych”, w którym daje jednoznacznie negatywną ocenę całemu prawicowemu pisarstwu (Wildstein, Ziemkiewicz, Zaręba, Michalski), zostawiając tylko odrobinę tolerancji dla Cezarego Michalskiego (gwoli ścisłości – tekst pochodzi z 2007 roku, a więc sprzed wprowadzenia Michalskiego do „Krytyki Politycznej”, nie ma tu więc miejsca na oskarżenie o kumoterstwo, raczej pochwalić należy konsekwencję). Frazą dominującą w artykule jest „prawicowa reakcja”, a zarzuty zasadniczo ograniczyć można do dwóch: archaiczna forma literacka oraz skupienie na własnym nurcie intelektualnym. I chętnie mógłbym podjąć się obalenia tych zarzutów, jako że problem pierwszy sam dla siebie nie jest jeszcze niczym złym, a drugi łatwo przenieść też na stanowisko lewicowe, gdyby nie to, że… trudno się tu ze Stokfiszewskim nie zgodzić.
Za najcenniejszy artykuł tego tomu uznaję (zupełnie subiektywnie, jako „fan” serii wydawnictwa Czarne „Inna Europa – inna literatura”) tekst „Nie ma Europy. Literatura «nieistniejącego języka»”, wcześniej publikowany jako posłowie do ważnego tomu w dyskusji o tzw. Europie Środkowej (to „tzw.” wymusza właśnie dopiero ów tom). Pomiędzy wieloma kwestiami Stokfiszewski dostrzega sprawę, zdawałoby się, banalną, a zupełnie jakoś wcześniej niewidoczną (w dyskusjach od Miłosza i Kundery po Fiuta i Olejniczaka) – tożsamość człowieka miasta. Środek i Wschód Europy to zawsze przestrzeń, odległość, przyroda; miasto jest natomiast domeną Zachodu. Nowa perspektywa, uzupełniona perspektywa, jest też moją osobistą: jako mieszkańca Katowic, którego tożsamość – co w ostatnich latach staje się pewnym doświadczeniem wspólnotowym – waha się pomiędzy zagubieniem i odrazą a fascynacją i uwielbieniem.
Wróćmy jednak do sprawy przewrotu politycznego. Zasadniczym miejscem przełomu, który nastąpił (i wciąż następuje) jest sztuka – literatura, teatr, sztuki wizualne – stamtąd zaś przenosić ma się on dalej tak, by ogarnął całe społeczeństwo. Równolegle idą dwa fronty – samej sztuki (symbolicznym początkiem jest pierwsza powieść Masłowskiej), która co prawda nadal oddziaływuje estetycznie, ale teraz już w szerokim, ranciérowskim, rozumieniu tego pojęcia oraz front krytyki (tutaj wszystko zaczyna się od „Czytając Polskę” Dunin), której podstawowym zadaniem jest „zmierzenie się z ideologią poprzez badanie literatury”. Powraca bowiem czas ideologii, ta zaś, jak wiadomo, wychodzi od słów, ale zmieniając stan myśli, zmienia tym samym obszar tego, co polityczne. Postmoderniści przez swoje oderwanie od polityki okazali się przychylni funkcjonującemu systemowi kapitalistycznej demokracji. Przyjęli przecież, za Fukuyamą i Baudrillardem, że historia i polityka nie mają już sensu, że nie ma o co walczyć. Tymczasem nowa sztuka jednym silnym cięciem przerywa tę udawaną stabilizację. Najpierw odzywa się głosem wykluczonych (mniejszości wszelkiej maści), ostatecznie jednak sztuka ta ma być miejscem dla wszystkich.
Rozwinięcie tej ostatniej tezy znajdujemy w artykule „Inne rytuały”. Punktem wyjścia jest wystawa fotografii Sławka Beliny „Warszawskie upadki i powstania” unaoczniająca męską homoseksualną orgię (z lekką sugestią pedofilską, jak wnioskuje ze sprawozdania), z której Stokfiszewski wyczytuje historię wolnych-wykluczonych – ludzi doskonale usytuowanych w środowisku kapitalistycznym, ale równocześnie zmuszonych do ukrywania zasadniczej części swojej tożsamości (co symbolizować mają ich niewidoczne twarze). Tekst jest jednak przede wszystkim rozprawą polityczną. Przedstawiona zostaje opozycja dwóch lewicowych koncepcji Nancy Fraser, nazywanych przez nią „polityką tożsamości gejowskiej” i „polityką queer”. O ile ta pierwsza za cel przyjmuje wyróżnienie grupy homoseksualnej – co wbrew intencjom prowadzi ostatecznie tylko do wzmożonego wykluczenia – to polityka queer dąży do stałej-destabilizacji, która oznacza uznanie dla wszystkich, a na przyszłość otwiera możliwość nieograniczonych „przegrupowań”. Widać więc, że ponownie wektor skierowany jest od polityki udawanego konsensusu w stronę „dobrego życia”.
Przyszłość i przeszłość przemieszane zostają w ostatnim artykule tomu – „Zwrot polityczny a historia”. Przyznaję od razu – jeśli w moim tekście odnaleźć można wspomnianą na samym początku „postmodernistyczną sceptyczną ironię”, to w pełni została ona sprowokowana (czy nie celowo?) przez ten właśnie tekst. Stokfiszewski uznaje w nim ruch zwrotu politycznego za przełom na skalę epokową – wraz z nim kończy się epoka kapitalizmu (której komunizm był tylko systemową anomalią), a zaczyna „nowy uniwersalizm”. Niewiele wiemy o jego istocie – zgodnie z teorią Alaina Badiou – dopóki nie nastąpi. Jego podstawą jest wstąpienie na arenę polityczną nowego, mniejszościowego wpierw, podmiotu, który – w oparciu o pewien moment wspólnotowy – tworzy nową hierarchię znaczeń, przekształcając tym samym całość w zupełnie nowy byt społeczno-polityczny.
Pomijam kwestię rozmachu tej tezy – któż wie, co jutro okaże się ważne, choć takie diagnozy winno się moim zdaniem pisać w postaci narracji już-historycznych. Zwracam tylko uwagę na rozbrajający każdą argumentację błąd petitio principia: jeśli Badiou wychodził od Świętego Pawła i pisał przede wszystkim pracę historyczną, to do współczesności miał stosunek hermeneutyczny – jako konsekwencji Pawłowego ustanowienia, ale też jako własnego kontekstu, w którym swoją koncepcję uniwersalizmu tworzył. Stokfiszewski zapomina o tym drugim elemencie (którego z resztą Badiou wyraźnie nie tematyzuje) i schematy, które odkrył w nowym myśleniu politycznym uznaje za o wiele bardziej uniwersalistyczne niż są w rzeczywistości.
Szkoda tego ostatniego głosu, bo całość „Zwrotu politycznego” sporo na nim traci. Rzec by można, że z materialistycznego stanowiska lewicowego wraca z powrotem do nowoczesnej lewicowej metafizyki.
Igor Stokfiszewski: „Zwrot polityczny”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2009 [Seria „Idee”, t. 18].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |