ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (153) / 2010

Ewa Kubiak,

HISTORIA (NIE)NATURALNA IZY TARASEWICZ

A A A
„Wylinka”, wystawa Izy Tarasewicz w poznańskiej Galerii Stereo jest pozornie chirurgiczna i sterylna. Biel, szkło i światło, chłodna i muzealna wystawa wciąga widza w sieć konotacji, narracji, która nie ma początku, końca ani wyraźnej fabuły. Nie sposób jej śledzić, lepiej obserwować. Najlepszym przewodnikiem po niej są swobodne przeploty skojarzeń z intuicją oraz snucie domysłów/pomysłów.

W szklarnianych warunkach Tarasewicz przechowuje tajemnicze obiekty. Wskrzesza ich organiczność nadając jej nowe formy, udoskonala materię, ujawnia jej potencjał. Preparowane pęcherze wieprzowe są tu tworzywem dla wylinek, delikatnych form, które z definicji są odpadem, pozostałością po linieniu czy wzroście. Tu jednak to one znajdują się w centrum. Nie są zwyczajne. W kruchej kompozycji można odnaleźć elementy znajome i niepokojące, na przykład wylinkę ludzkiej czaszki.

Kontrapunktem dla tworów zamkniętych w gablocie jest leżący nieopodal, niejako samopas „Warkocz”, peruka/hełm. Ten bujny oręż jest najbardziej dynamicznym z obiektów zgromadzonych w galerii. Przyczajony czy martwy zwierz rozsiewa wokół siebie duszny zapach pakuł, z których jest wykonany. W jego kierunku bezbłędnie kierują się nieliczne, odwiedzające galerię muchy. Naprzeciw znajduje się niska gablota. Trzeba kucnąć, by przyjrzeć się „Punktom”. Enigmatyczna praca, trochę jak cykl rozwojowy, ale chronologia jest tu niejasna. Drzewo genealogiczne, ale alogiczne. Układ cykliczny czy cyklofreniczny?

„Układ autonomiczny” podoba mi się najbardziej. Niewielka, leżąca „gablotka” odsłania przed nami misterny układ nerwowy, przeploty dominującej na wystawie wieprzowej materii. Kalka w linie będąca tłem dla układu kojarzy się z zeszytem szkolnym, ale jest to dziwaczna lekcja, z której nie sposób zrobić notatki. Oprócz tego na wystawie znajdują się dwa rysunki wykonane tłuszczem i kredką przedstawiające postaci uchwycone w stanie pomiędzy scalaniem się a podziałem. Pod ścianą, przy wejściu do sali ekspozycyjnej, stoi „Mały człowiek” przyobleczony w formę malarskiej rzeźby. Wygląda trochę jak blejtram wstydliwie zaklajstrowany plasteliną. Tył pozszywanego z pęcherzy wieprzowych „płótna” sugeruje, że mały człowiek ukrywa coś przed nami pod warstwami materii. Możliwe, że gdzieś ma on swój ciąg dalszy lub że nigdy go nie miał.

W samo pojęcie „wylinki” wpisany jest proces. Wystawa wydaje się być procesualna, jakby jej prezentacja była tylko jednym z ogniw łańcucha pewnej historii, która jest w ciągłym ruchu. Możemy snuć domysły na temat jej początków albo próbować wymyślić jej ciąg dalszy, jeśli wnikliwie prześledzimy konotacje i zależności mające miejsce między pracami. Towarzyszy nam w tym przeczucie, że twory Tarasewicz zaraz przyobleką się w kolejne wcielenie samych siebie albo przepoczwarzą w pochodną ich teraźniejszej formy, w jej ciąg dalszy. Ten proces jest subtelnie sygnalizowany przez same prace; przez niektóre silniej, przez inne słabiej, bo zdają się być „młodsze”.

Nasze uczestnictwo w tym łańcuchu zdarzeń dobrze ujmuje Maurice Blanchot, gdy pisze, że dzieło to „dialog” dwóch stabilnych wymogów, że jest ono intymnością momentów nierozdzielnych, które nazwać można miarą i bezmiarem, formą i nieskończonością, decyzją i niezdecydowaniem. „Wylinka” wpisuje się w to spostrzeżenie jako nieustanne błądzenie, migracja po kolejnych przeistoczeniach się prac Izy, których rozczłonkowana narracja jest otwarta, a jednocześnie zamknięta, poprzez wspólny kontekst, jedną historię.

Jest to nietypowe muzeum. Nie jest to też mauzoleum. Gabloty, eksponaty. Niby ekspozycja muzealna, ale jednak bardziej przepoczwarzalnia. Ruch i proces. Trudno ogarnąć tę wystawę jednym spojrzeniem. Po części przez sposób ekspozycji, po części dlatego, że „dzieje” się ona właśnie wtedy, gdy nie patrzymy. Nie będzie się tu odkurzać gablot, raczej wymieniać je na potrzeby ich żywotnych mieszkańców.
Iza Tarasewicz „Wylinka”, 29 marca – 23 kwietnia 2010, Galeria Stereo, Poznań.