ŚWIAT UTRACONYCH ZAPACHÓW, OBRAZÓW I SŁÓW
A
A
A
„Ku słońcu” to powieść wyczekiwana przez tych, którzy dali się uwieść historii opowiedzianej w „Bambino”. Nie bez powodu używam tu określenia „uwieść”, bowiem w przypadku obu powieści sposób opowiadania wciąga czytelnika w rytm, któremu musi się poddać. Nie chodzi tu tylko o kwestie językowe, lecz i pączkującą kolejnymi odsłonami, skupioną historię człowieka szczególnego, ale i uniwersalnego. To nie są nasze historie – taką deklaracją może asekurować się czytelnik „Bambina”. Szybko jednak odkryje, że jest w tych delikatnie, przyjaźnie, ale jednocześnie bez taryfy ulgowej portretowanych życiorysach coś z niego samego. Narracja Iwasiów nie tylko więc uwodzi, ale i wciąga czytelnika w rytm wydarzeń.
Tytułowy bar „Bambino” urasta do rangi miejsca, które stanowi centrum. Bez niego nie byłoby niczego, z nim zaś dzieje się wszystko to, co ma się wydarzyć. Ten fatalizm widoczny w losach bohaterów ulega wyciszeniu, ale jest ciągle obecny, w kontynuacji powieści zatytułowanej „Ku słońcu”. W części pierwszej mamy nadzieję, która zostaje złamana, wiarę, która przestaje być ważna, i uczucia, które wydawały się nie mieć końca, a jednak znikają. Tytułowe „Ku słońcu” bardzo przewrotnie sugeruje optymizm – nie każdy przecież wie, że właśnie tak nazywa się jedna ze szczecińskich ulic i że posłużyła ona autorce do zbudowania otwartego zakończenia. Tym razem bohaterowie nie mają nadziei, która dostrzegalna była w początkowych partiach powieści „Bambino”. Choć rzecz dotyczy młodszego pokolenia, owej Magdy, która w finale części pierwszej zostaje wskazana jako ta, która stanowi uosobienie przyszłości, to jednak młodzi wydają się mentalnie starsi od swoich rodziców – bardziej przygnębieni, szybciej zagubieni, mocniej osamotnieni, po omacku zagłuszający ból, którego tak do końca nie potrafią nawet zdefiniować. Gdyby więc porównywać „Ku słońcu” z „Bambinem”, druga część szczecińskiej sagi tak naprawdę jest mroczniejsza – zbudowana od początku na smutku, rozczarowaniu, braku nadziei.
Retrospektywna podróż w przeszłość niczego nie załatwi, ewentualnie może bardziej wszystko skomplikować. Dobrych odpowiedzi tak naprawdę nikt nie pomoże znaleźć. Trzeba samemu odkryć drogę do siebie i miejsce, które okaże się tym własnym. Wyrażona na ostatnich stronach „Bambina” nadzieja Uli, że być może Magdę ocali miasto, okazuje się złudna. Albo inaczej – źródłem wyzdrowienia na pewno nie będzie Szczecin. Choć w „Ku słońcu” Magda chodzi własnym śladami sprzed lat, to jednak nie udaje się jej stać na nowo kimś „stąd”. Jest obcą, choć zmuszoną do udawania, że rozpoznaje miejsce, w którym się znajduje. Retrospektywna opowieść, którą Iwasiów proponuje w „Ku słońcu”, nie jest więc wyciszeniem nostalgii i melancholijnym wejrzeniem we własną biografię sprzed lat. Autorka każe swoim bohaterom zmierzyć się nie tylko z tym, co było i co jest, ale też z problemem utraconej ciągłości. Magda i Tomek mają trudności z połączeniem tego, co jest ich wspólną pamięcią, z tym, co przeżyli oddzielnie i czego nie są w stanie odtworzyć na tyle dokładnie, by drugą osobę włączyć we wspomnienie, które nie jest jej udziałem.
Teraźniejszość jest więc dla bohaterów rodzajem chaotycznej bieganiny – nie dosłownej, oczywiście, lecz rozumianej metaforycznie. Choć Magda wydaje się trwać w półśnie, a Tomek daje sobie wakacje od życia rodzinnego, to jednak w ich wspomnieniach jest wiele z rozpaczliwych prób znalezienia na nowo drogi do siebie. Szybko, jak najszybciej, bo jest wyjątkowo mało czasu. Pamięć, zapominanie, przypominanie biegną jednak innym trybem niż godziny odmierzające rytm dnia i nocy. Powoływanie na chwilę do życia tego, co przestało do życia należeć, towarzyszy bliskie sąsiedztwo śmierci. Ula leży w szpitalu, jest umierająca i to właśnie z tego powodu Magda przyjechała z Niemiec do Szczecina. Jej podróż do dawnego świata jest dosłownie spotkaniem ze śmiercią. Ula odchodzi, a świat, na którego straży stała, dawno przestał być światem Magdy. Jeśli bohaterka tego wcześniej nie wiedziała, szybko uświadomi sobie ów fakt, spacerując, oglądając, dotykając, wąchając. Nic nie jest takie, jak było.
Przyjazd Magdy jest więc pożegnaniem. W pewnym sensie ostatecznym, bo nawet jeśli kiedyś wróci do Szczecina, to tylko jako turystka. Swoich śladów, które w „Ku słońcu” próbuje jeszcze odnaleźć, wtedy już nie znajdzie. Iwasiów udaje się sportretować bohaterkę w chwili pożegnania się z jej dawnym światem, pogodzenia się z losem, oswojenia lęków z dzieciństwa. Magda wyjedzie ze Szczecina ze świadomością, że zostawia miejsce, w którym zamknęła się pewna część jej historii. Nie ma powodu, by się odwracać i rozpamiętywać. Wszystko to, co może dać jakąkolwiek odpowiedź, zawiera się w tym, co będzie. Symboliczne narodziny nowego życia kończą się więc Wielką Stypą. Tak bowiem można określić pobyt Magdy w Szczecinie.
Bohaterka odnotowuje inwazyjne i nieprzyjemne zapachy w szpitalu – one są zwiastunem końca. Przebywając w mieszkaniu Uli, widzi, słyszy i czuje to, do czego dawno nie wracała myślami. Nic dziwnego, że Tomek, przyjaciel z okresu dorastania, chce jej towarzyszyć w tej intymnej pracy archeologicznej. Iwasiów buduje ciekawą perspektywę. Właściwie każda para bohaterów występuje w sąsiedztwie kogoś trzeciego – kogoś, kto kontroluje samym swoim istnieniem, kogoś, kto wzmacnia istniejące już więzi, kogoś, kto dodaje odwagi lub pozwala wierzyć, że jest coś, co łączy mocniej i na dłużej. Gdy Magda i Tomek dorastali, towarzyszyła im Luiza. Iwasiów tworzy nieco ironiczną, ale i ciepłą historię inicjacji seksualnej – Luiza to kobieta z rozkładówki pisma erotycznego, która wspominana jest przez oboje jako ktoś ważny, bo bardzo wyraźnie pamiętany, z przeszłości. Gdy Magda wraca po latach, Tomek stara się być na każde jej zawołanie – gdzieś w tle jest jednak jego żona. Sylwia jest adiunktem na uniwersytecie, marzy o karierze, powoli przestaje marzyć o wielkiej miłości – nie chce jednak rezygnować z męża. Patrząc z innej perspektywy jest jeszcze i Alison – partnerka Magdy, która nie jest przez nią dopuszczana do spraw najważniejszych. Również innym ważnym parom bohaterów towarzyszy „ta trzecia” lub „ten trzeci”. Profesor Małgorzata, nieco znudzona swoją błyskotliwą karierą i powtarzalnością tego, co dzieje się na akademii, szuka dodatkowych podniet. Niespodziewanie odkrywa, że jest ktoś, kto wzbudza w niej takie emocje, które zdążyła już prawie zapomnieć. Student Marek szybko zbliża się do swojej profesorki. Rozmawiają o tajemniczej poetce Hildegardzie, której istnienie trzeba dopiero udowodnić. Marek zostaje partnerem Małgorzaty – ale nawet przy śniadaniu lub w łóżku jest z nimi Hildegarda. Z kolei ojciec Marka próbuje namierzyć tego, który w okresie jego działalności opozycyjnej był donosicielem – ów niezidentyfikowany do końca zdrajca jest z nim i z jego żoną właściwie cały czas. Mężczyzna nie potrafi żyć teraźniejszością i przyszłością, sensem jego życia jest śledztwo. Być może właśnie intensywność uczuć bohaterów, stłumiona faktem, iż zawsze są w pewnym sensie podglądani przez kogoś trzeciego, jest największym problemem związków, które tworzą lub które próbują odbudować. Magda wyjedzie, inni zostaną w Szczecinie. Nowe miejsce pewnie nie będzie ratunkiem, ale podróż ta jest przynajmniej próbą zmiany. Pozostanie w Szczecinie to pogodzenie się z tym, że zawsze ktoś trzeci będzie podglądał życie dwojga ludzi. Niezauważanie jego obecności nie jest rozwiązaniem. To nie musi być człowiek z krwi i kości, to może być obsesja, to może być wyobrażenie. Jeśli jednak taki ktoś istnieje, w związku robi się tłoczno – trzeba uciekać lub unieszkodliwić wroga, nawet jeśli wrogiem się nie wydaje.
Wyjazd Magdy nie jest porażką, choć bohaterka opuszcza Szczecin, który przestał być jej miastem. To próba sięgnięcia w głąb siebie ze wszystkimi konsekwencjami tego gestu. Przypadek Tomka to ukorzenienie za pomocą rzeczywistości – niezależnie od bliskości wiążącej go z Magdą, musi podtrzymywać kruchą emocjonalnie, ale silną obowiązkiem i odpowiedzialnością więź małżeńską z Sylwią. Magda nauczyła się, że za mocno nie można się przywiązywać – zostawia więc za sobą wspomnienie Uli, domu, nastoletniej przyjaźnio-miłości Tomka, miasta. Zacznie wszystko od początku – nie dlatego, że przegrała, i nie dlatego, że zwyciężyła. Po prostu – coś się kończy, coś się zaczyna. A Magda umie pogodzić się z tą oczywistą, choć zwykle trudną do zniesienia prawdą.
Tytułowy bar „Bambino” urasta do rangi miejsca, które stanowi centrum. Bez niego nie byłoby niczego, z nim zaś dzieje się wszystko to, co ma się wydarzyć. Ten fatalizm widoczny w losach bohaterów ulega wyciszeniu, ale jest ciągle obecny, w kontynuacji powieści zatytułowanej „Ku słońcu”. W części pierwszej mamy nadzieję, która zostaje złamana, wiarę, która przestaje być ważna, i uczucia, które wydawały się nie mieć końca, a jednak znikają. Tytułowe „Ku słońcu” bardzo przewrotnie sugeruje optymizm – nie każdy przecież wie, że właśnie tak nazywa się jedna ze szczecińskich ulic i że posłużyła ona autorce do zbudowania otwartego zakończenia. Tym razem bohaterowie nie mają nadziei, która dostrzegalna była w początkowych partiach powieści „Bambino”. Choć rzecz dotyczy młodszego pokolenia, owej Magdy, która w finale części pierwszej zostaje wskazana jako ta, która stanowi uosobienie przyszłości, to jednak młodzi wydają się mentalnie starsi od swoich rodziców – bardziej przygnębieni, szybciej zagubieni, mocniej osamotnieni, po omacku zagłuszający ból, którego tak do końca nie potrafią nawet zdefiniować. Gdyby więc porównywać „Ku słońcu” z „Bambinem”, druga część szczecińskiej sagi tak naprawdę jest mroczniejsza – zbudowana od początku na smutku, rozczarowaniu, braku nadziei.
Retrospektywna podróż w przeszłość niczego nie załatwi, ewentualnie może bardziej wszystko skomplikować. Dobrych odpowiedzi tak naprawdę nikt nie pomoże znaleźć. Trzeba samemu odkryć drogę do siebie i miejsce, które okaże się tym własnym. Wyrażona na ostatnich stronach „Bambina” nadzieja Uli, że być może Magdę ocali miasto, okazuje się złudna. Albo inaczej – źródłem wyzdrowienia na pewno nie będzie Szczecin. Choć w „Ku słońcu” Magda chodzi własnym śladami sprzed lat, to jednak nie udaje się jej stać na nowo kimś „stąd”. Jest obcą, choć zmuszoną do udawania, że rozpoznaje miejsce, w którym się znajduje. Retrospektywna opowieść, którą Iwasiów proponuje w „Ku słońcu”, nie jest więc wyciszeniem nostalgii i melancholijnym wejrzeniem we własną biografię sprzed lat. Autorka każe swoim bohaterom zmierzyć się nie tylko z tym, co było i co jest, ale też z problemem utraconej ciągłości. Magda i Tomek mają trudności z połączeniem tego, co jest ich wspólną pamięcią, z tym, co przeżyli oddzielnie i czego nie są w stanie odtworzyć na tyle dokładnie, by drugą osobę włączyć we wspomnienie, które nie jest jej udziałem.
Teraźniejszość jest więc dla bohaterów rodzajem chaotycznej bieganiny – nie dosłownej, oczywiście, lecz rozumianej metaforycznie. Choć Magda wydaje się trwać w półśnie, a Tomek daje sobie wakacje od życia rodzinnego, to jednak w ich wspomnieniach jest wiele z rozpaczliwych prób znalezienia na nowo drogi do siebie. Szybko, jak najszybciej, bo jest wyjątkowo mało czasu. Pamięć, zapominanie, przypominanie biegną jednak innym trybem niż godziny odmierzające rytm dnia i nocy. Powoływanie na chwilę do życia tego, co przestało do życia należeć, towarzyszy bliskie sąsiedztwo śmierci. Ula leży w szpitalu, jest umierająca i to właśnie z tego powodu Magda przyjechała z Niemiec do Szczecina. Jej podróż do dawnego świata jest dosłownie spotkaniem ze śmiercią. Ula odchodzi, a świat, na którego straży stała, dawno przestał być światem Magdy. Jeśli bohaterka tego wcześniej nie wiedziała, szybko uświadomi sobie ów fakt, spacerując, oglądając, dotykając, wąchając. Nic nie jest takie, jak było.
Przyjazd Magdy jest więc pożegnaniem. W pewnym sensie ostatecznym, bo nawet jeśli kiedyś wróci do Szczecina, to tylko jako turystka. Swoich śladów, które w „Ku słońcu” próbuje jeszcze odnaleźć, wtedy już nie znajdzie. Iwasiów udaje się sportretować bohaterkę w chwili pożegnania się z jej dawnym światem, pogodzenia się z losem, oswojenia lęków z dzieciństwa. Magda wyjedzie ze Szczecina ze świadomością, że zostawia miejsce, w którym zamknęła się pewna część jej historii. Nie ma powodu, by się odwracać i rozpamiętywać. Wszystko to, co może dać jakąkolwiek odpowiedź, zawiera się w tym, co będzie. Symboliczne narodziny nowego życia kończą się więc Wielką Stypą. Tak bowiem można określić pobyt Magdy w Szczecinie.
Bohaterka odnotowuje inwazyjne i nieprzyjemne zapachy w szpitalu – one są zwiastunem końca. Przebywając w mieszkaniu Uli, widzi, słyszy i czuje to, do czego dawno nie wracała myślami. Nic dziwnego, że Tomek, przyjaciel z okresu dorastania, chce jej towarzyszyć w tej intymnej pracy archeologicznej. Iwasiów buduje ciekawą perspektywę. Właściwie każda para bohaterów występuje w sąsiedztwie kogoś trzeciego – kogoś, kto kontroluje samym swoim istnieniem, kogoś, kto wzmacnia istniejące już więzi, kogoś, kto dodaje odwagi lub pozwala wierzyć, że jest coś, co łączy mocniej i na dłużej. Gdy Magda i Tomek dorastali, towarzyszyła im Luiza. Iwasiów tworzy nieco ironiczną, ale i ciepłą historię inicjacji seksualnej – Luiza to kobieta z rozkładówki pisma erotycznego, która wspominana jest przez oboje jako ktoś ważny, bo bardzo wyraźnie pamiętany, z przeszłości. Gdy Magda wraca po latach, Tomek stara się być na każde jej zawołanie – gdzieś w tle jest jednak jego żona. Sylwia jest adiunktem na uniwersytecie, marzy o karierze, powoli przestaje marzyć o wielkiej miłości – nie chce jednak rezygnować z męża. Patrząc z innej perspektywy jest jeszcze i Alison – partnerka Magdy, która nie jest przez nią dopuszczana do spraw najważniejszych. Również innym ważnym parom bohaterów towarzyszy „ta trzecia” lub „ten trzeci”. Profesor Małgorzata, nieco znudzona swoją błyskotliwą karierą i powtarzalnością tego, co dzieje się na akademii, szuka dodatkowych podniet. Niespodziewanie odkrywa, że jest ktoś, kto wzbudza w niej takie emocje, które zdążyła już prawie zapomnieć. Student Marek szybko zbliża się do swojej profesorki. Rozmawiają o tajemniczej poetce Hildegardzie, której istnienie trzeba dopiero udowodnić. Marek zostaje partnerem Małgorzaty – ale nawet przy śniadaniu lub w łóżku jest z nimi Hildegarda. Z kolei ojciec Marka próbuje namierzyć tego, który w okresie jego działalności opozycyjnej był donosicielem – ów niezidentyfikowany do końca zdrajca jest z nim i z jego żoną właściwie cały czas. Mężczyzna nie potrafi żyć teraźniejszością i przyszłością, sensem jego życia jest śledztwo. Być może właśnie intensywność uczuć bohaterów, stłumiona faktem, iż zawsze są w pewnym sensie podglądani przez kogoś trzeciego, jest największym problemem związków, które tworzą lub które próbują odbudować. Magda wyjedzie, inni zostaną w Szczecinie. Nowe miejsce pewnie nie będzie ratunkiem, ale podróż ta jest przynajmniej próbą zmiany. Pozostanie w Szczecinie to pogodzenie się z tym, że zawsze ktoś trzeci będzie podglądał życie dwojga ludzi. Niezauważanie jego obecności nie jest rozwiązaniem. To nie musi być człowiek z krwi i kości, to może być obsesja, to może być wyobrażenie. Jeśli jednak taki ktoś istnieje, w związku robi się tłoczno – trzeba uciekać lub unieszkodliwić wroga, nawet jeśli wrogiem się nie wydaje.
Wyjazd Magdy nie jest porażką, choć bohaterka opuszcza Szczecin, który przestał być jej miastem. To próba sięgnięcia w głąb siebie ze wszystkimi konsekwencjami tego gestu. Przypadek Tomka to ukorzenienie za pomocą rzeczywistości – niezależnie od bliskości wiążącej go z Magdą, musi podtrzymywać kruchą emocjonalnie, ale silną obowiązkiem i odpowiedzialnością więź małżeńską z Sylwią. Magda nauczyła się, że za mocno nie można się przywiązywać – zostawia więc za sobą wspomnienie Uli, domu, nastoletniej przyjaźnio-miłości Tomka, miasta. Zacznie wszystko od początku – nie dlatego, że przegrała, i nie dlatego, że zwyciężyła. Po prostu – coś się kończy, coś się zaczyna. A Magda umie pogodzić się z tą oczywistą, choć zwykle trudną do zniesienia prawdą.
Inga Iwasiów: „Ku słońcu”. Wydawnictwo Świat Książki. Warszawa 2010 [seria: Nowa Proza Polska].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |