ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (157) / 2010

Paweł Miech,

INTELEKTUALNY FUROR TEUTONICUS?

A A A
Sytuacja historyczna kształtuje nasz sposób myślenia – konstatacja ta uchodzi we współczesnej humanistyce za banał. Inną oczywistością jest nawiązujące do Nietzschego i Foucaulta twierdzenie: „wola wiedzy jest w istocie zamaskowaną wolą władzy”. Oba sądy nader rzadko bywają rzeczowo uzasadniane. Na ogół poprzestaje się na ich wygłoszeniu i wskazaniu na dojrzałość, jaką osiągnęła współczesna świadomość historyczna, która do owych twierdzeń doszła. Głównym argumentem na rzecz ważności tych tez jest więc w zasadzie jedynie autorytet szanowanych na wydziałach humanistycznych myślicieli. Mało kto stawia ten autorytet pod znakiem zapytania. Wyobraźmy sobie jednak, że postawilibyśmy sobie pytanie: dlaczego wola wiedzy miałaby być tożsama z wolą władzy? Gdzie konkretnie, poza historią seksualności, więziennictwa i szpitali psychiatrycznych możemy zaobserwować wydarzenia potwierdzające tezy Nietzschego czy Foucaulta?

Książka Stanisława Tyrowicza „Światło wiedzy zdeprawowanej – idee niemieckiej socjologii i filozofii (1933-1945)” jest ważna właśnie dlatego, że niesie pewną odpowiedź na postawione wyżej pytanie. Tematem książki jest polityczne zaangażowanie niemieckich intelektualistów w okresie rządów faszystowskich. Na ten temat napisano już wiele. Czy w takim razie kolejna książka na ten temat rzeczywiście zasługuje na uwagę? Polscy filozofowie znają zapewne mechanizmy zaangażowania w faszyzm dzięki opracowaniom poświęconym tzw. sprawie Heideggera. Uwzględniające całą polifonię głosów na ten temat studium Cezarego Wodzińskiego („Heidegger i problem zła”) jest tu oczywiście pozycją obowiązkową. Nieco mniej znane są u nas studia dotyczące faszystowskich inklinacji Carla Schmitta. Jednak także ta kwestia nie jest na mapie polskiej humanistyki białą plamą (m.in. dzięki monografii Marka Cichockiego „Czy konserwatyzm może nie być rewolucyjny?”).

Książka Tyrowicza jest jednak o tyle cenna, że inaczej niż dotychczasowe polskie książki na ten temat, nie koncentruje się na postaciach tzw. „wybitnych filozofów” (Heidegger, Schmitt). Tyrowicz przygląda się głównie drugorzędnym, zapomnianym intelektualistom m.in. Franzowi Waltherowi, Alfredowi Beumlerowi, Franzowi Böhmowi, Ernstowi Bergmanowi. Jego interdyscyplinarne studium bliższe jest socjologii niż historii filozofii, co umożliwia bardziej całościową, szerszą niż badanie indywidualnych biografii, analizę tematu.

Ciekawe są podawane przez Tyrowicza konkretne dane dotyczące nauki niemieckiej w tym okresie. Według podawanych przez niego obliczeń po 1933 roku Niemcy opuściło około 3 120 profesorów i wykładowców uczelni wyższych, czyli prawie połowa kadry akademickiej. Wśród emigrantów znalazło się 234 socjologów i ekonomistów, co stanowiło 48% całej populacji uczonych zajmujących się tymi naukami. Uniwersytet Wiedeński stracił w tym krótkim okresie 41,7% personelu instytutów filozofii. Z Niemiec i Austrii wyjechali w tym okresie uczeni najwybitniejsi: Adorno, Mannheim, Fromm, Horkheimer, Carnap. Dane te pokazują z jednej strony jak dotkliwie okaleczona została nauka niemiecka na skutek faszystowskich dekretów. Z drugiej strony uświadamiają także, jak mała grupa ludzi zajmowała się w tamtym okresie naukami w ogóle i naukami humanistycznymi w szczególności. W 1934 roku w Niemczech pozostało około 600 filozofów. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w Niemczech mieszkało wtedy ponad 78 milionów osób, liczba filozofów wydaje się zaiste mikroskopijna.

Niemniej jednak była to grupa bardzo opiniotwórcza, kształtująca poglądy setek tysięcy ludzi. Warto bowiem pamiętać, że filozofia miała w ówczesnych Niemczech istotny społeczny oddźwięk. Miarą tego oddźwięku może być fakt, że dzieło Oswalda Spenglera „Der Untergang des Abendlandes” („Zmierzch Zachodu”) książka przecież niezwykle trudna, zawiła, wymagająca koncentracji i intelektualnego przygotowania ukazała się wtedy w 157 tysiącach egzemplarzy. Dla porównania, gdyby książka o takim nakładzie ukazała się w Polsce w 2009 roku zajęłaby miejsce 5. na liście bestsellerów roku 2009, między Katarzyną Grocholą (181 tysięcy) i Januszem Wiśniewskim (66 tysięcy). Porównanie to daje nam odczuć skalę – przynajmniej deklarowanego – zainteresowania filozofią w ówczesnych Niemczech (choć pesymista mógłby oczywiście mówić w tym wypadku o skali braku zainteresowania książkami w Polsce w 2009 roku). Socjologia była mniej popularna niż filozofia, a jednak musiała być modna, skoro niektórzy ówcześni uczeni pomstowali, że we współczesnych im czasach każdy w Niemczech próbuje być socjologiem.

Niestety, owo zainteresowanie filozofią i socjologią nie uchroniło ani zwykłych Niemców, ani niemieckich uczonych przed niebezpiecznym zauroczeniem nazizmem. Fascynacja ta przybierała postać bardzo zróżnicowaną, czasem mniej, czasem bardziej zdeprawowaną. Najbardziej jaskrawymi chyba przykładami utożsamienia dążenia do wiedzy z dążeniem do władzy były dokonania tych socjologów, którzy nie poprzestawali jedynie na doskonaleniu ideologicznych fundamentów reżimu. Część badaczy zdecydowała się na uprawiania swoistej socjotechniki na usługach faszystowskiej ideologii. Wśród nich szczególnie odznaczył się socjolog z Hamburga Franz Walther. Walther był pod wieloma względami bardzo utalentowanym uczonym. W jego badaniach społeczności miejskich po raz pierwszy w Niemczech zastosowano zupełne nowatorskie wtedy metody szkoły chicagowskiej. Ta innowacja metodologiczna sprawia jednak przerażające wrażenie, jeśli uświadomimy sobie, że celem badań socjologa było ustalenie, które z grup miejskiej społeczności mają być „poddane kontroli i unieszkodliwione”. Unieszkodliwione oznaczało w tym wypadku – fizycznie wyeliminowane. Walther wychodził z założenia, że natury ludzkiej nie można zmienić na lepsze. Zepsucie moralne niższych warstw społecznych jest rezultatem wrodzonych defektów rasowych. Jedyną metodą uzdrowienia społeczeństwa jest fizyczna likwidacja jednostek uznanych za patologiczne. Badania Walthera dowiodły, że gniazdami zepsucia są te dystrykty miasta, które w 1933 roku wykazywały się największym odsetkiem głosów oddanych na komunistów. Podobne pionierskie badania w zakresie socjologii oddanej na usługi polityce „higieny rasowej” prowadzili także inni badacze m.in. Andreas Pfenning.

Większość uczonych unikała jednak, na szczęście, tak radykalnego praktycznego zaangażowania w faszystowską politykę, poprzestając na troskliwej pracy nad fundamentami ideologicznymi doktryny Hitlera. Czy możemy oceniać te dociekania równie surowo jak oceniamy realne zbrodnie i mordy, np. te dokonywane w obozach koncentracyjnych? Sceptyk mógłby argumentować: napisanie książki uzasadniającej rasizm nie jest równoznaczne ze zbrodnią na tle rasowym. Na pewno dzieła filozofów, nawet tych pokroju Spenglera, były niżej na liście bestsellerów niż „Mein Kampf”. Nakład skumulowany książki Hitlera wynosił w 1943 około 10 milionów egzemplarzy (choć na pocieszenie wypada dodać, że w tamtych czasach „Jak zdobyć sobie przyjaciół i zjednać sobie ludzi” Dale’a Carnegiego sprzedawało się w USA znacznie lepiej – 15 mln egzemplarzy). Książki większości filozofów nie mogły oczywiście rywalizować nakładami z Hitlerem, zapewne mogły liczyć zaledwie na skromne grono wiernych czytelników wydawnictw akademickich.

Takie bagatelizowanie roli pro-faszystowskiej działalności intelektualnej nie wydaje się jednak słuszne. Już sam fakt, że filozofowie czy socjologowie nie sprzeciwiali się reżimowi jest oburzający, choć trzeba przyznać, że jest to do pewnego stopnia zrozumiałe – ci, którzy się sprzeciwiali, a była to ponad połowa uczonych, opuścili po prostu Niemcy. Reszta, która pozostała stanęła przed prostą alternatywą: albo nie mówić i nie pisać nic, albo mówić i pisać to, co podoba się władzy. Wielu uczonych wybrało tę drugą ewentualność. Trudno jednak powiedzieć, ilu dokładnie uczonych zachowało się w ten niegodny sposób, akurat w tej kwestii Stanisław Tyrowicz nie podaje dokładnych danych. Tak czy owak wypada jednak uznać, że legitymizowanie zbrodni (nawet w małej skali i o niewielkim zasięgu społecznym) pozostaje zbrodnią. Ten oczywisty z punktu widzenia zdrowego rozsądku pogląd raczej nie powinien być kwestionowany. Jak w praktyce wyglądało to legitymizowanie nazizmu?

Wśród filozofów toczył się przykładowo spór o to czy nazistowski rasizm można, czy też nie można wywieść z tradycji niemieckiej filozofii, zwłaszcza XIX-wiecznej. Panował oczywiście przymusowo narzucony konsensus co do tego, że nazizm jest najlepszym możliwym światopoglądem. Część środowiska filozoficznego była przekonana, że już u Fichtego, Hegla, Kanta i Nietzschego można odnaleźć poglądy będące antycypacją doniosłej dziejowo doktryny nazistów. Inni argumentowali jednak, że by uzasadnić fundamenty polityki rasowej trzeba koniecznie zerwać z całą dotychczasową tradycją filozoficzną. Wśród nich wyróżniał się Franz Böhm, który w książce „Anti-cartesianismus” dowodził, że konieczne jest radykalne odcięcie się od tradycji kartezjańskiej, która wspiera się na błędnych z nazistowskiego punktu widzenia założeniach. Główny błąd Kartezjusza polegał zdaniem Böhma na tym, że uznał myślenie za aktywność niematerialnej substancji myślącej. W ten sposób Kartezjusz uniemożliwił swoim następcom dostrzeżenie tego, że myślenie jest w istocie przede wszystkim funkcją rasy danego myśliciela. Dopiero Rosenberg i Hitler pomogli filozofom niemieckim dostrzec i poprawić ten błąd.

Warto zajrzeć do „Światła wiedzy zdegradowanej”, by uchronić się przed kilkoma dominującymi w polskich naukach humanistycznych interpretacjami faszyzmu. Przede wszystkim interpretacja genezy faszyzmu przedstawiona przez Levinasa i modna wśród francuskich filozofów zupełnie nie wytrzymuje krytyki w konfrontacji z drobiazgowym omówieniem tego okresu. Nie jest bynajmniej prawdą, że faszyzm można wywieść z jakichś ukrytych głębokich tendencji zachodniej metafizyki. Jak dowodzi popularność dzieła Böhma filozofowie sprzeciwiający się tejże metafizyce byli wśród zwolenników faszyzmu równie liczni jak jej zwolennicy. Liczne elementy zachodniej tradycji, zwłaszcza tradycji greckiej i oświeceniowej – wiara w rozum, kosmopolityzm, zupełna prawie nieobecność pojęcia rasy – stoją w mocnej kolizji z ideologią nazistowską. Z tego względu ogromna ilość uczonych deklarowała konieczność zerwania z dotychczasową tradycją filozoficzną. Sprzeciw wobec racjonalizmu był wtedy uważany za zasługę, czego dowodzi zabawna opinia, jaką wystawił jednemu z filozofów pochodzący z NSDAP opiniodawca: „W walce o nadanie nauce nowej postaci stoi w pierwszym szeregu (…) Walczy on z całym zapamiętaniem przeciwko intelektowi”. Powyższa opinia udowadnia, że akces do obozu nazistów wiązał się często właśnie ze sprzeciwem wobec racjonalizmu zachodniej filozofii. Właśnie takie były przypadki Böhma, Beumlera, a także Heideggera. Jeśli nie mielibyśmy zakładać jakiejś absurdalnej (bo wewnętrznie sprzecznej) teorii sprzeciwu wobec metafizyki, który sam jest w metafizykę uwikłany, wypadałoby uznać, że szacunek dla metafizycznej tradycji zachodu prowadził raczej do sceptycyzmu wobec faszyzmu. Nietzsche nie miałby więc w tej kwestii racji – to nie zachodnia metafizyka, a raczej sprzeciw wobec niej prowadził do mocnego uwikłania w mechanizmy władzy. Traktowanie metafizyki zachodniej jako czynnika decydującego dla genezy nazizmu wydaje się być mocno naciągane. Jak wiadomo jednak właśnie taką strategię wybrał Heidegger po zakończeniu swojego kompromitującego romansu z faszyzmem, co wywarło później wpływ na myśl Emannuela Levinasa i na dalsze dzieje francuskiej filozofii. Powinniśmy jednak zachować zdroworozsądkowy pogląd głoszący, że nigdy nie będzie obiektywnym ten, kto czyni się sędzią we własnej sprawie. Uwikłany w nazizm autor „Sein und Zeit” nie powinien więc być dla nas autorytetem w sprawie genezy faszyzmu.

Uświadomienie sobie ogromnej roli, jaką w poglądach ówczesnych faszystowskich filozofów pełnił irracjonalizm i wrogość wobec zastanej filozoficznej tradycji powinien nas też chronić przed uznaniem nazizmu za fenomen specyficznie nowoczesny, immanentny niejako procesom modernizacyjnym na zachodzie. Pogląd taki głosi Zbigniew Bauman w „Nowoczesności i zagładzie”, w jakiejś postaci możemy się z nim spotkać także u Jonathana Libella, autora „Łaskawych”. Wbrew opinii tych autorów wypadałoby uznać, że faszyzm nie był bynajmniej racjonalny. Był on raczej pewnym szaleństwem, abberacją, zwyrodnieniem, irracjonalnym odcięciem się od korzeni całej myśli zachodniej.

Mimo szacunku dla roli, jaką książka Tyrowicza może spełnić we współczesnych debatach, trzeba przyznać, że nie jest ona jednak wolna od błędów. Najbardziej rażącym jest dziwaczne i zupełnie niezrozumiałe zaliczenie znanego filozofa polityki Carla Schmitta, któremu Tyrowicz poświęca kilka stron, do grona socjologów. Oczywiście, Schmitt żadnym socjologiem nie był, nie prowadził nigdy żadnych badań empirycznych, a tradycja socjologiczna nigdy nie była dla niego istotnym punktem odniesienia. Jego filozofia polityki zupełnie nie podpada więc pod etykietkę „socjologicznej teorii polityki”, którą próbują jej przyczepić Tyrowicz. Jeśli chodzi o inne słabości, to czasem w czytelniku rodzi się wątpliwość, czy nie jest aby tak, że autor „Światła wiedzy zdeprawowanej” zalicza do niesławnego grona „zdeprawowanych” uczonych, którzy niekoniecznie powinni się w nim znaleźć. Granica pomiędzy deklaracją poparcia dla danej opcji politycznej a dyskretnym i niezobowiązującym mrugnięciem okiem w jej stronę jest bowiem w niektórych przypadkach płynna. Można odnieść wrażenie, że część uczonych w latach 1933-1945 umiejętnie balansowała właśnie na tej granicy, unikając w równym stopniu otwartego poparcia nazizmu jak otwartego potępienia. Te subtelności nie są jednak uwzględniane przez autora, który jest skłonny raczej do operowania logiką czarno-białą.

Na koniec jeszcze kilka uwag o aktualności publicystycznej książki. Otóż została ona wydana w serii „Adam Michnik poleca” i opatrzona jest dedykacją redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Jak możemy się domyślać, Michnik znał autora książki, który studiował na Uniwersytecie Warszawskim w latach 60., a więc w tym samym okresie, co naczelny „Gazety Wyborczej”. Sama książka była dysertacja doktorską obronioną w czerwcu 1968 roku, czyli w okresie, w którym polscy komuniści postanowili sięgnąć po elementy ideologii radykalnej prawicy. Jak zaleca Michnik „książkę należy czytać jako swoistą odpowiedź na ekscesy polskiego komunizmu przyodzianego w barwę brunatną”. Do proponowanego odczytania książki odnoszącego ją do realiów historycznych moglibyśmy jednak dodać inny, nieco bardziej pikantny kontekst współczesny.

Otóż wielu współczesnych polskich prawicowych publicystów ma za sobą okresy fascynacji myślicielami narodowej prawicy niemieckiej. Zdzisław Krasnodębski, zwolennik koncepcji IV RP, który zaraz po katastrofie smoleńskiej rzucił pod adresem przeciwników prezydenta Lecha Kaczyńskiego swoje sławne już dziś „Bądźcie sobą. Gardzę wami”, jest redaktorem pism politycznych Maxa Webera. Co ciekawe, w niektórych artykułach zawartych w tym tomie Weber broni ideologii społecznego darwinizmu, nie cofając się przy tym przed klarownymi rasistowskimi deklaracjami, które z pewnością zebrałyby oklaski faszystów, gdyby tylko zostały ogłoszone w latach 1933-1945. Natomiast Marek Cichocki, swego czasu doradca społeczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jest autorem ciekawej monografii o Carlu Schmicie, który miał w swojej biografii istotny epizod współpracy z nazistami. Oczywiście, obaj polscy uczeni nie mają nic wspólnego z faszyzmem. Warto jednak zwrócić uwagę, że pewne myśli, które swego czasu pełniły jasną funkcję ideologiczną wciąż są z nami, tyle, że w odpowiednio zmienionej, zmodyfikowanej i ucywilizowanej postaci.
Stanisław Tyrowicz: „Światło wiedzy zdeprawowanej. Idee niemieckiej socjologii i filozofii (1933-1945)”. Wydawnictwo Universitas, Kraków 2009 [seria: „Adam Michnik poleca”].