POZA GRANICE ISTNIENIA
A
A
A
Kim jest autor? Nie wiadomo. Maluje obrazy, ale nie jest znanym malarzem, pisze wiersze, ale nie opublikował żadnego tomiku, skończył filologię, a wykłada filozofię i historię sztuki. Można powiedzieć, że jest tłumaczem, ponieważ zasłynął głównie dzięki przekładom twórczości Williama Blake’a – również i to określenie nie odzwierciedla jednak jego szerokiej działalności. Z dala od naukowych dyskusji i artystycznych trendów Fostowicz zdaje się kreować swoją własną wizję rzeczywistości, jej źródłem jest jednak refleksja nad zagadnieniami poruszanymi nieustannie zarówno przez naukowców jak i przez artystów. „Świat bez prawdy” – będący zbiorem esejów napisach przez Fostowicza w ciągu ostatnich trzydziestu lat – pozwala nam zapoznać się z tą autorską wizją i zwrócić uwagę na pewne intuicje dotyczące kwintesencji literatury, którą autor, interpretując twórczość takich poetów jak Blake, Leśmian, czy Wojaczek, rozważa w kontekście dzisiejszych czasów, najzupełniej poważnie.
Literatura to poważna sprawa
Podejmując próbę scharakteryzowania światopoglądu Fostowicza, należy cofnąć się do Nietzschego. Świat bez prawdy oznacza bowiem rzeczywistość pozbawioną jakiegokolwiek stałego punktu odniesienia, a więc rzeczywistość chaotyczną i bezkształtną, w której jedyna prawda (jedyny możliwy porządek) jest „armią metafor”, a więc efektem ludzkiej działalności. Ustanawianie porządku społecznego jest zatem kwestią nadawania nazw i konstruowania narracji, które, zastygając w określone formy „spetryfikowanych w wyobraźni powszechnej mitów” (s.6), stają się strukturami regulującymi ludzkie zachowanie. Rozpatrywana z tego punktu widzenia władza staje się „dziedziną sztuki” (s.5), a jej sprawowanie – nieustannym, twórczym wysiłkiem. Wniosek ten, przedstawiony w pierwszym rozdziale, wydaje się podkreślać wagę literatury: nie jest ona jakimś egzystencjalnym naddatkiem, ale czymś, co wkracza w domenę społeczną i wpływa na jej realny kształt. Staje się więc narzędziem ustanawiania prawdy. Paradoksalnie jednak, na sztukę przymyka się oko uznając ją za nieszkodliwą mrzonkę: „literatura istnieje dzięki temu, że przedstawia prawdę jako urojenie” (s.19).
Wolność tworzenia i opresja artefaktu
Jeżeli jednak istotnie nasza rzeczywistość nie jest w żaden sposób zdeterminowana, to każdy narzucony nam arbitralnie porządek stanowi formę opresji, a stworzone już struktury ograniczają nasze poznanie. Dlatego też Fostowicz zdaje się odmawiać prawomocności „tradycyjnej” filozofii Zachodu, która opiera się na „zbytniej” ufności w rozum (ss.115-122) i prowadzi do powstania „błędnego koła intelektu” (s.44). Za Szestowem wskazuje on na „bezduszność” rozumowych dywagacji (s.117), zauważa jednak, że przedstawiona przez rosyjskiego myśliciela opozycja Aten i Jerozolimy jest jedynie ilustracją nieuchronnego konfliktu „czynnego ducha” z „prawami rozumu”. Konflikt ten przedstawił już Blake przeciwstawiając pasywnemu „dobremu rozumowi” aktywną „złą energię”, która przekracza ograniczenia związane z ustanowionym porządkiem. Twórczość angielskiego poety okazuje się niezwykle adekwatna do postnietzscheańskiej wizji rzeczywistości, na co wskazywał już niejednokrotnie Tadeusz Sławek podkreślając, że waloryzacja aktywnej energii przekraczającej ograniczenia rozumu wynika z przekonania, że narzucony przez niego porządek nie jest ostateczny: „Blake’owskiej myśli nieustannie towarzyszy przekonanie, iż mankamenty politycznej i społecznej rzeczywistości znajdują swoje źródło właśnie w zafałszowanej myśli uzurpującej sobie prawo do rangi jedynej prawdziwej refleksji” (T. Sławek: „Człowiek radosny: Blake, Nietzsche”. Kielce 1994, s.13). Jeżeli jednak owa „myśl”, będąca tu metonimią „zachodnich sposobów kształtowania wiedzy” (tamże), jedyną nie jest, wówczas poznanie, aby było poznaniem sensu stricte – poznaniem, jakiego domaga się filozofia – musi wykroczyć poza ograniczenia, które, jako ludzie, sami sobie narzuciliśmy. Fostowicz za Nietzschem postuluje więc „poznanie tragiczne”, o którym niemiecki myśliciel pisze w „Narodzinach tragedii”, a które, wychodząc poza granicę określonego bytu, wydaje się na tyle nieznośne, że, aby było do wytrzymania, potrzebuje ochrony w postaci sztuki. Jeżeli zatem mamy dostęp do jakiejkolwiek rzeczywistości innej niż powszechnie doświadczana (a Fostowicz jest przekonany, że taka rzeczywistość istnieje), to dostęp ten uzyskujemy jedynie poprzez sztukę.
Wizjonerstwo?
O tym, że istnieje jakaś „inna rzeczywistość”, z którą łączy nas sztuka, świadczyć może już choćby „zabarwiona specyficznym mistycyzmem estetyka barw narodowych, oręża…” (s.6) – ten emocjonalny naddatek pozostający nawet w „spetryfikowanych mitach”. Jakiś ślad po metafizycznych „wybiegach” twórcy musi pozostawać w stworzonych przez niego dziełach, bo też samo tworzenie jest dla Fostowicza „wkraczaniem wizji w wymiar egzystencji” (s.11), czyli wdzieraniem się twórczej energii w materię. Czyżbyśmy zatem mieli się cofnąć do scharakteryzowanej na przykład przez Charlesa Taylora modernistycznej koncepcji sztuki? Do wiary w to, że artysta doznaje wewnętrznej wizji i mając udział w zbiorowej podświadomości, przekazuje w swoich dziełach ukryte przed nami tajemnice? W niektórych miejscach może się wydawać, że tak właśnie Fostowicz postrzega tworzenie: „Podłożem tego, co wydarza się w sztuce (…) staje się (…) najgłębsza ciemność tego, co wewnętrzne” (s. 14). Ale choć autor „Świata bez prawdy” nie precyzuje czym jego wizja sztuki miałaby się różnić od modernistycznych teorii, to wydaje się, że w jego esejach możemy znaleźć pewne sugestie.
Zbawienna pustka
W książce Fostowicza często powraca coś, co można by nazwać metafizyczną pustką, czyli tym, co okazuje się „zajmować miejsce”, jakie zwykliśmy przypisywać prawdzie. Doświadczenie owej pustki wydaje się niezbędnym aspektem artystycznej kreatywności, np. „Poeta (…) jest rodzajem pracownika otchłani, dokonującego transferu niepojmowalnego w słowa, pozostającego jednocześnie po tej i po tamtej stronie” (s.80); czy też: „To poetyckie trwanie w egzystencjalnej próżni ma za swoje podłoże nieunikniony tragizm i rozjątrzenie losu, będące wszakże cennym źródłem napięcia i twórczych możliwości” (s.20). Wydaje się więc raczej, że artysta (w tym przypadku: poeta) „wychodzi” poza określony byt niejako „bez zabezpieczenia” i trafia w próżnię. (To nie przypadek, że najwięcej esejów w omawianym zbiorze poświęconych jest Leśmianowi.) Każdy artysta pragnący obcowania z czymkolwiek, co nie jest jedynie produktem stworzonym przez innych musi doświadczyć owej pustki skoro „rzecz, a więc wszystko, co nie jest niczym, jawi się jako coś sporządzonego, jako wytwór” (s.152, podkr. J.S.). Wydaje się, że to dopiero w odpowiedzi na pustkę artysta zaczyna stwarzać, dopiero wtedy występują bowiem sprzyjające temu warunki. Po pierwsze, pustka ta rodzi pragnienie istnienia czegoś, swoisty głód: „głód czyni ciało mięsem modlitwy” (s.107). Po drugie, dopiero w pustce artysta osiąga niezbędną do tworzenia swobodę „całkowitą otwartość, naiwność, brak znajomości lub lekceważenie reguł, brak przymusu („oswojenia”), określonych oczekiwań” (s.212). Fostowicz, tłumacz Laozi, wydaje się tu czerpać z filozofii buddyjskiej. W swojej ostatniej książce Artur Przybysławski wyjaśnia polskiemu czytelnikowi, że w buddyjskiej filozofii pustki chodzi o to, „by nie szukać oparcia tam, gdzie nie można go znaleźć” i dodaje: „Ostatecznie zatem filozofia pustki niczego nie zabiera, lecz zmienia spojrzenie” (A. Przybysławski: „Buddyjska filozofia pustki”. Wrocław 2009). Taka pustka wiąże się więc z rozpoznaniem pozorności ludzkich wytworów i wyzwoleniem się od ograniczenia, jakie mogłoby stwarzać uznanie ich za ostateczne. Aktywność twórcza oznacza zatem z jednej strony traumatyczne doświadczanie niebytu, z drugiej natomiast – poprzez tworzenie, a więc stwarzanie jakiejś „rzeczy” – pozostawanie w świecie rzeczy-wistym. Stąd też ceni sobie Fostowicz bycie „pomiędzy”, „bycie w nie-miejscu” (s.214), podobnie jak Sławek, który w cytowanej książce stwierdza: „Człowiek zostaje więc umieszczony w przestrzeni pomiędzy ludzkim i nie-ludzkim, wyzuty ze swojego miejsca…” (T. Sławek, dz. cyt., s.25). To „nie-miejsce” jest jednak dla Fostowicza bardziej „realne” (w sensie: bliższe prawdy) niż to, co zostało już stworzone. Bycie w „nie-miejscu” (które w pierwszym eseju zostaje też nazwane „Małym Krajem”) oznacza bowiem uczestnictwo w tajemnicy tworzenia – w tym, co rodzi się na granicy: „Faktem poetyckim jest więc to zatrzymanie pomiędzy nicością a bytem” (s.23). To właśnie owa podstawowa ontologiczna różnica, nasuwająca na myśl, jak sam autor zauważa, różnię Derridy, „stwarza dystans i napięcie intelektualne” (s.188), które staje się przyczyną de-konstruowania (z naciskiem na konstruowanie). Dzieło sztuki powinno natomiast oddawać tę podróż do granic istnienia, stąd też porównuje je Fostowicz do mandali, czyli „nieuchwytnego złożenia całkowitości”, które, niczym chiński znak tao, w tajemniczy sposób łączy w sobie przeciwieństwa.
***
Odpowiadając raz jeszcze na pytanie „kim jest autor?”, można by powiedzieć, że jest on bardziej artystą posiadającym pewne intuicje niż badaczem, który ustanawia nowy porządek. Wydaje się, że Fostowicz nie potrafi znaleźć sposobu, w jaki mógłby przekazać swoje teoretycznoliterackie założenia. A może nie chce tego robić? Trudno powiedzieć. Jego eseje, jako próba przywrócenia literaturze „głębszego” czy „duchowego” wymiaru, mogą jednak być inspirujące.
Literatura to poważna sprawa
Podejmując próbę scharakteryzowania światopoglądu Fostowicza, należy cofnąć się do Nietzschego. Świat bez prawdy oznacza bowiem rzeczywistość pozbawioną jakiegokolwiek stałego punktu odniesienia, a więc rzeczywistość chaotyczną i bezkształtną, w której jedyna prawda (jedyny możliwy porządek) jest „armią metafor”, a więc efektem ludzkiej działalności. Ustanawianie porządku społecznego jest zatem kwestią nadawania nazw i konstruowania narracji, które, zastygając w określone formy „spetryfikowanych w wyobraźni powszechnej mitów” (s.6), stają się strukturami regulującymi ludzkie zachowanie. Rozpatrywana z tego punktu widzenia władza staje się „dziedziną sztuki” (s.5), a jej sprawowanie – nieustannym, twórczym wysiłkiem. Wniosek ten, przedstawiony w pierwszym rozdziale, wydaje się podkreślać wagę literatury: nie jest ona jakimś egzystencjalnym naddatkiem, ale czymś, co wkracza w domenę społeczną i wpływa na jej realny kształt. Staje się więc narzędziem ustanawiania prawdy. Paradoksalnie jednak, na sztukę przymyka się oko uznając ją za nieszkodliwą mrzonkę: „literatura istnieje dzięki temu, że przedstawia prawdę jako urojenie” (s.19).
Wolność tworzenia i opresja artefaktu
Jeżeli jednak istotnie nasza rzeczywistość nie jest w żaden sposób zdeterminowana, to każdy narzucony nam arbitralnie porządek stanowi formę opresji, a stworzone już struktury ograniczają nasze poznanie. Dlatego też Fostowicz zdaje się odmawiać prawomocności „tradycyjnej” filozofii Zachodu, która opiera się na „zbytniej” ufności w rozum (ss.115-122) i prowadzi do powstania „błędnego koła intelektu” (s.44). Za Szestowem wskazuje on na „bezduszność” rozumowych dywagacji (s.117), zauważa jednak, że przedstawiona przez rosyjskiego myśliciela opozycja Aten i Jerozolimy jest jedynie ilustracją nieuchronnego konfliktu „czynnego ducha” z „prawami rozumu”. Konflikt ten przedstawił już Blake przeciwstawiając pasywnemu „dobremu rozumowi” aktywną „złą energię”, która przekracza ograniczenia związane z ustanowionym porządkiem. Twórczość angielskiego poety okazuje się niezwykle adekwatna do postnietzscheańskiej wizji rzeczywistości, na co wskazywał już niejednokrotnie Tadeusz Sławek podkreślając, że waloryzacja aktywnej energii przekraczającej ograniczenia rozumu wynika z przekonania, że narzucony przez niego porządek nie jest ostateczny: „Blake’owskiej myśli nieustannie towarzyszy przekonanie, iż mankamenty politycznej i społecznej rzeczywistości znajdują swoje źródło właśnie w zafałszowanej myśli uzurpującej sobie prawo do rangi jedynej prawdziwej refleksji” (T. Sławek: „Człowiek radosny: Blake, Nietzsche”. Kielce 1994, s.13). Jeżeli jednak owa „myśl”, będąca tu metonimią „zachodnich sposobów kształtowania wiedzy” (tamże), jedyną nie jest, wówczas poznanie, aby było poznaniem sensu stricte – poznaniem, jakiego domaga się filozofia – musi wykroczyć poza ograniczenia, które, jako ludzie, sami sobie narzuciliśmy. Fostowicz za Nietzschem postuluje więc „poznanie tragiczne”, o którym niemiecki myśliciel pisze w „Narodzinach tragedii”, a które, wychodząc poza granicę określonego bytu, wydaje się na tyle nieznośne, że, aby było do wytrzymania, potrzebuje ochrony w postaci sztuki. Jeżeli zatem mamy dostęp do jakiejkolwiek rzeczywistości innej niż powszechnie doświadczana (a Fostowicz jest przekonany, że taka rzeczywistość istnieje), to dostęp ten uzyskujemy jedynie poprzez sztukę.
Wizjonerstwo?
O tym, że istnieje jakaś „inna rzeczywistość”, z którą łączy nas sztuka, świadczyć może już choćby „zabarwiona specyficznym mistycyzmem estetyka barw narodowych, oręża…” (s.6) – ten emocjonalny naddatek pozostający nawet w „spetryfikowanych mitach”. Jakiś ślad po metafizycznych „wybiegach” twórcy musi pozostawać w stworzonych przez niego dziełach, bo też samo tworzenie jest dla Fostowicza „wkraczaniem wizji w wymiar egzystencji” (s.11), czyli wdzieraniem się twórczej energii w materię. Czyżbyśmy zatem mieli się cofnąć do scharakteryzowanej na przykład przez Charlesa Taylora modernistycznej koncepcji sztuki? Do wiary w to, że artysta doznaje wewnętrznej wizji i mając udział w zbiorowej podświadomości, przekazuje w swoich dziełach ukryte przed nami tajemnice? W niektórych miejscach może się wydawać, że tak właśnie Fostowicz postrzega tworzenie: „Podłożem tego, co wydarza się w sztuce (…) staje się (…) najgłębsza ciemność tego, co wewnętrzne” (s. 14). Ale choć autor „Świata bez prawdy” nie precyzuje czym jego wizja sztuki miałaby się różnić od modernistycznych teorii, to wydaje się, że w jego esejach możemy znaleźć pewne sugestie.
Zbawienna pustka
W książce Fostowicza często powraca coś, co można by nazwać metafizyczną pustką, czyli tym, co okazuje się „zajmować miejsce”, jakie zwykliśmy przypisywać prawdzie. Doświadczenie owej pustki wydaje się niezbędnym aspektem artystycznej kreatywności, np. „Poeta (…) jest rodzajem pracownika otchłani, dokonującego transferu niepojmowalnego w słowa, pozostającego jednocześnie po tej i po tamtej stronie” (s.80); czy też: „To poetyckie trwanie w egzystencjalnej próżni ma za swoje podłoże nieunikniony tragizm i rozjątrzenie losu, będące wszakże cennym źródłem napięcia i twórczych możliwości” (s.20). Wydaje się więc raczej, że artysta (w tym przypadku: poeta) „wychodzi” poza określony byt niejako „bez zabezpieczenia” i trafia w próżnię. (To nie przypadek, że najwięcej esejów w omawianym zbiorze poświęconych jest Leśmianowi.) Każdy artysta pragnący obcowania z czymkolwiek, co nie jest jedynie produktem stworzonym przez innych musi doświadczyć owej pustki skoro „rzecz, a więc wszystko, co nie jest niczym, jawi się jako coś sporządzonego, jako wytwór” (s.152, podkr. J.S.). Wydaje się, że to dopiero w odpowiedzi na pustkę artysta zaczyna stwarzać, dopiero wtedy występują bowiem sprzyjające temu warunki. Po pierwsze, pustka ta rodzi pragnienie istnienia czegoś, swoisty głód: „głód czyni ciało mięsem modlitwy” (s.107). Po drugie, dopiero w pustce artysta osiąga niezbędną do tworzenia swobodę „całkowitą otwartość, naiwność, brak znajomości lub lekceważenie reguł, brak przymusu („oswojenia”), określonych oczekiwań” (s.212). Fostowicz, tłumacz Laozi, wydaje się tu czerpać z filozofii buddyjskiej. W swojej ostatniej książce Artur Przybysławski wyjaśnia polskiemu czytelnikowi, że w buddyjskiej filozofii pustki chodzi o to, „by nie szukać oparcia tam, gdzie nie można go znaleźć” i dodaje: „Ostatecznie zatem filozofia pustki niczego nie zabiera, lecz zmienia spojrzenie” (A. Przybysławski: „Buddyjska filozofia pustki”. Wrocław 2009). Taka pustka wiąże się więc z rozpoznaniem pozorności ludzkich wytworów i wyzwoleniem się od ograniczenia, jakie mogłoby stwarzać uznanie ich za ostateczne. Aktywność twórcza oznacza zatem z jednej strony traumatyczne doświadczanie niebytu, z drugiej natomiast – poprzez tworzenie, a więc stwarzanie jakiejś „rzeczy” – pozostawanie w świecie rzeczy-wistym. Stąd też ceni sobie Fostowicz bycie „pomiędzy”, „bycie w nie-miejscu” (s.214), podobnie jak Sławek, który w cytowanej książce stwierdza: „Człowiek zostaje więc umieszczony w przestrzeni pomiędzy ludzkim i nie-ludzkim, wyzuty ze swojego miejsca…” (T. Sławek, dz. cyt., s.25). To „nie-miejsce” jest jednak dla Fostowicza bardziej „realne” (w sensie: bliższe prawdy) niż to, co zostało już stworzone. Bycie w „nie-miejscu” (które w pierwszym eseju zostaje też nazwane „Małym Krajem”) oznacza bowiem uczestnictwo w tajemnicy tworzenia – w tym, co rodzi się na granicy: „Faktem poetyckim jest więc to zatrzymanie pomiędzy nicością a bytem” (s.23). To właśnie owa podstawowa ontologiczna różnica, nasuwająca na myśl, jak sam autor zauważa, różnię Derridy, „stwarza dystans i napięcie intelektualne” (s.188), które staje się przyczyną de-konstruowania (z naciskiem na konstruowanie). Dzieło sztuki powinno natomiast oddawać tę podróż do granic istnienia, stąd też porównuje je Fostowicz do mandali, czyli „nieuchwytnego złożenia całkowitości”, które, niczym chiński znak tao, w tajemniczy sposób łączy w sobie przeciwieństwa.
***
Odpowiadając raz jeszcze na pytanie „kim jest autor?”, można by powiedzieć, że jest on bardziej artystą posiadającym pewne intuicje niż badaczem, który ustanawia nowy porządek. Wydaje się, że Fostowicz nie potrafi znaleźć sposobu, w jaki mógłby przekazać swoje teoretycznoliterackie założenia. A może nie chce tego robić? Trudno powiedzieć. Jego eseje, jako próba przywrócenia literaturze „głębszego” czy „duchowego” wymiaru, mogą jednak być inspirujące.
Michał Fostowicz: „Świat bez prawdy. Eseje”. Stowarzyszenie Kulturalno-Artystyczne „Rita-Baum”, Wrocław 2009.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |