PODSZEWKĄ DO GÓRY
A
A
A
„Co chcecie albo Wieczór Trzech Króli” to spektakl dla wytrwałych. Reżyser nie tworzy linearnej narracji, raczej snuje opowieść rozwijającą się w różnych kierunkach, chociaż wierną fabule i frazie Szekspira. Michał Borczuch spowalnia tempo i multiplikuje poziomy możliwych odczytań, uruchamia rozmaite wątki, mnoży tematy, bez jednoznacznego opowiedzenia się, który z nich jest najważniejszy i stanowi oś konstrukcyjną spektaklu. Świadomie wprowadza pierwiastek dekonstrukcji – tak na poziomie formy i użytych środków, jak i na poziomie świata przedstawionego, który kolebie się między Szekspirowską intrygą, ufundowaną na losach Violi i Sebastiana, współczesną refleksją na temat tożsamości płciowej, a otwarcie manifestowaną teatralnością i stale obnażaną iluzją sceniczną, która tak jak płeć – zdaje się sugerować reżyser – jest tylko zbiorem utrwalonych, skodyfikowanych zachowań i przyzwyczajeń.
Przyjemności estetycznej nie dostarcza również przestrzeń niedbale wypełniona elementami prowizorycznej scenografii, zamarkowana, jakby w pół urwana – rozdarta między realnością przedmiotu a teatralną fikcją. Nie bez kozery aktorzy zamieniają się z widzami miejscami, teatr życia społecznego przenosi się na scenę. Tam właśnie zasiada publiczność, aktorzy wędrują na proscenium i między rzędy niebieskich foteli na widowni, które czasami będą udawały morskie fale, z wyłaniającymi się z nich marynarzami, a innym razem górskie ścieżki Ilirii, po których będą wspinać się bohaterowie. Anna Maria Kaczmarska rozwiesiła gdzieniegdzie nad widownią połyskujące konstrukcje, tandetnie imitujące nawisy skalne albo oddalone od brzegu kształty morskich latarni. Kawałki czarnej folii niedbale maskują metalowy stelaż, stos różowych poduszek wyznacza granice alkowy Oliwii, na schodach na widowni leżą porzucone kołdry.
U stóp widzów w zagraconym orkiestrionie odbywa się dekadencki karnawał. Sir Tobiasz (Mirosław Bednarek) przygrywa na rozklekotanym fortepianie, który dużo lepiej sprawdza się jako stolik do rozlewania kolejnych drinków. Maria (Beata Wnęk-Malec), zachowując resztki wdzięku francuskiej damy, lawiruje z kieliszkami między głośnikami a pozostałościami z poprzedniej imprezy. Trudną trasę po proscenium, naznaczoną sztucznymi plamami roztopionego wosku, z godnością pokonuje Malvolio (Andrzej Jakubczyk). Błazen (Ewa Wyszomirska), w kostiumie podstarzałej burdel-mamy, niczym wielka papuga czuwa nad tą doliną dekadencji. Wszystko w tym świecie jest sztuczne, chropowate, jakby celowo zepsute. Prowizorka, powodująca odruch odrzucenia. Gdzie nie spojrzysz, wystają szwy i strzępy.
Michał Borczuch tekst Szekspira o parze bliźniaków różnej płci, podobnych do siebie jak dwie krople wody, przeczytał korzystając z soczewki Judith Butler, podważającej oświeceniowe założenie o istnieniu stałego, stabilnego „ja”, bo ujawniającej istnienie mechanizmów, które są odpowiedzialne za jego konstrukcję. Zgodnie z nimi jednostka musi dopasować się do wzorca, narzuconego przez dominującą władzę. Toteż w relacjach Violi/Cezaria (Aleksandra Cwen) z księciem Orsino (Bogdan Zieliński) nie ma większego znaczenia, czy jest ona rozpoznawana przez niego jako kobiecy chłopiec, czy jako kobieta ukrywająca się w męskim przebraniu. Dużo ważniejsza okazuje się relacja wynikająca z różnicy wieku i pozycji społecznej, stymulowana pożądaniem. Książę leniwie rozpierający się w fotelu, jakby do niego przypisany, jest mężczyzną w sile wieku, typem mafiosa w białej marynarce. Znakiem przynależności Violi do jego świata staje się krwawa plama na twarzy. Krew z rozbitego nosa, jak pewnie kiedyś krew menstruacyjna, przypieczętowuje kolejną inicjację w życiu bohaterki, wejście w nowy układ społecznej zależności. Akt fizycznej przemocy jest również lakiem związku Antonia (Maciej Namysło) z Sebastianem (Paweł Smagała), chociaż ten szybko próbuje się z niego wyzwolić. Być może też dlatego wątek homoseksualnej relacji między bohaterami został w spektaklu potraktowany dość powierzchownie, sprowadzając się do kilku stereotypowych gestów. Nie o badanie homoseksualnej tożsamości chodziło, a o wyeksponowanie procesu brutalnej inicjacji i komunikacji poprzez ciało, niezależnie od biologicznej płci.
Struktura hierarchiczna opisuje również związek Violi/Cezaria z Oliwią (Judyta Paradzińska), która w spektaklu Borczucha jest dojrzałą, starzejącą się kobietą, korzystającą z przewagi wieku i pozycji społecznej, która prawdopodobnie daje jej poczucie bezpieczeństwa i tłumaczy jej niechęć do związku z Księciem. Oliwii, widzącej chłopca w przychodzącym do niej w roli posła Cezariu, nie przeszkadza, że zwabiony do jej sypialni przedstawiciel przeciwnej płci masturbuje się jak kobieta. Nie dostrzega również różnicy między Cezariem a Sebastianem, chociaż najwyraźniej przypada jej do gustu temperamentny młody mężczyzna, rozbijający w pył jej świątynię żałoby i melancholii.
Płeć, tak jak tożsamość, jest według Butler rodzajem performance’u, czymś codziennie stwarzanym, powtarzanym w różnych wariantach z wykorzystaniem zestawu gestów, kostiumów i masek. Ubrana w marynarskie spodnie i koszulę Viola staje się Cezariem. Ciało fenomenalne zostaje zastąpione przez ciało semantyczne. Jest tym, kogo w pierwszym odruchu widzą w niej inni, w zgodzie z tym jak definiuje ją jej kostium. Dla uwiarygodnienia nowej tożsamości chodzi jak mężczyzna i tak się zachowuje, po męsku chwyta za pierś Błazna (który jest sparodiowaną wersją kobiety). Dopiero konieczność pojedynku z Sir Andrzejem (Krzysztof Wrona) i nieznajomość sztuki walki – jako umiejętności przypisanej mężczyznom – może stanąć na przeszkodzie dalszej maskarady i ujawnić prawdziwą tożsamość bohaterki.
Przekonanie o konstrukcyjnym charakterze płci zostaje również podkreślone w drugiej części spektaklu. Na scenie przed obiektywem kamery pojawia się Sebastian, który próbuje przekonać Antonia, że nie zawsze człowiek jest tym, kim się wydaje. Ma przyklejone sztuczne rzęsy i pomalowane usta. Za chwilę zdejmuje bieliznę, a oko kamery w dużym powiększeniu rejestruje kobiece łono. Kiedy założy blond perukę może grać swoją siostrę. Nie tylko płeć kulturowa, ale i biologiczna jest kwestią umowną. O tym, czym jest ciało, decyduje to, jak jest spostrzegane przez innych.
Borczuch, za Butler, podkreśla performatywny charakter kultury, stale sugerując, że przestrzeń, w której dzieje się historia Violi i Sebastiana jest fałszywa, jest teatrem z przypisanymi doń konwencjami, trikami, zmieniającymi się w zależności od inwencji reżysera i aktora. Toteż Maria, Sir Andrzej i Sir Tobiasz w najbardziej intensywnej fazie zabawy obrzucają się tortami jak w komedii slapstickowej, Maria mówi po francusku i jest symultanicznie tłumaczona przez lektora, Sufler Jurek (w rzeczywistości inspicjent teatru, Jerzy Laskowski) w peruce z epoki, w kryzie i koszulce z napisem „Fuck The Magic” zastępuje na scenie jedną z postaci. Udawanie, granie ról, umowność gestów i zachowań, to nie tylko domena teatru, ale życia w ogóle. Kto jest kim i jaką odgrywa rolę okazuje się wynikiem społecznej umowy. Toteż na koniec przedstawienia to nie widzowie aktorom, a aktorzy widzom zaczynają bić brawo.
Opolski spektakl Michała Borczucha zaraz po premierze dostał znacznie gorsze oceny niż jego poprzednie przedstawienia zrealizowane chociażby w Starym Teatrze w Krakowie. Wytknięto mu przede wszystkim bezradność wobec dramatu Szekspira i powielanie znanych skądinąd teatralnych rozwiązań. Nie do końca się z tym zgadzam. Proces rozmontowania płci, tożsamości jako pewnej konstrukcji kulturowej i owocu umowy społecznej, czy wreszcie teatru jako lustra rzeczywistości, przeprowadził konsekwentnie i z całą pewnością idąc dalej niż sugerował esej Jana Kotta. Nie udało mu się natomiast wykorzystać potencjału opolskich aktorów, którzy nie do końca odnaleźli się w zaproponowanej konwencji, chociaż na niektóre role, jak choćby na Malvolia Andrzeja Jakubczyka, patrzyło się z przyjemnością.
Przyjemności estetycznej nie dostarcza również przestrzeń niedbale wypełniona elementami prowizorycznej scenografii, zamarkowana, jakby w pół urwana – rozdarta między realnością przedmiotu a teatralną fikcją. Nie bez kozery aktorzy zamieniają się z widzami miejscami, teatr życia społecznego przenosi się na scenę. Tam właśnie zasiada publiczność, aktorzy wędrują na proscenium i między rzędy niebieskich foteli na widowni, które czasami będą udawały morskie fale, z wyłaniającymi się z nich marynarzami, a innym razem górskie ścieżki Ilirii, po których będą wspinać się bohaterowie. Anna Maria Kaczmarska rozwiesiła gdzieniegdzie nad widownią połyskujące konstrukcje, tandetnie imitujące nawisy skalne albo oddalone od brzegu kształty morskich latarni. Kawałki czarnej folii niedbale maskują metalowy stelaż, stos różowych poduszek wyznacza granice alkowy Oliwii, na schodach na widowni leżą porzucone kołdry.
U stóp widzów w zagraconym orkiestrionie odbywa się dekadencki karnawał. Sir Tobiasz (Mirosław Bednarek) przygrywa na rozklekotanym fortepianie, który dużo lepiej sprawdza się jako stolik do rozlewania kolejnych drinków. Maria (Beata Wnęk-Malec), zachowując resztki wdzięku francuskiej damy, lawiruje z kieliszkami między głośnikami a pozostałościami z poprzedniej imprezy. Trudną trasę po proscenium, naznaczoną sztucznymi plamami roztopionego wosku, z godnością pokonuje Malvolio (Andrzej Jakubczyk). Błazen (Ewa Wyszomirska), w kostiumie podstarzałej burdel-mamy, niczym wielka papuga czuwa nad tą doliną dekadencji. Wszystko w tym świecie jest sztuczne, chropowate, jakby celowo zepsute. Prowizorka, powodująca odruch odrzucenia. Gdzie nie spojrzysz, wystają szwy i strzępy.
Michał Borczuch tekst Szekspira o parze bliźniaków różnej płci, podobnych do siebie jak dwie krople wody, przeczytał korzystając z soczewki Judith Butler, podważającej oświeceniowe założenie o istnieniu stałego, stabilnego „ja”, bo ujawniającej istnienie mechanizmów, które są odpowiedzialne za jego konstrukcję. Zgodnie z nimi jednostka musi dopasować się do wzorca, narzuconego przez dominującą władzę. Toteż w relacjach Violi/Cezaria (Aleksandra Cwen) z księciem Orsino (Bogdan Zieliński) nie ma większego znaczenia, czy jest ona rozpoznawana przez niego jako kobiecy chłopiec, czy jako kobieta ukrywająca się w męskim przebraniu. Dużo ważniejsza okazuje się relacja wynikająca z różnicy wieku i pozycji społecznej, stymulowana pożądaniem. Książę leniwie rozpierający się w fotelu, jakby do niego przypisany, jest mężczyzną w sile wieku, typem mafiosa w białej marynarce. Znakiem przynależności Violi do jego świata staje się krwawa plama na twarzy. Krew z rozbitego nosa, jak pewnie kiedyś krew menstruacyjna, przypieczętowuje kolejną inicjację w życiu bohaterki, wejście w nowy układ społecznej zależności. Akt fizycznej przemocy jest również lakiem związku Antonia (Maciej Namysło) z Sebastianem (Paweł Smagała), chociaż ten szybko próbuje się z niego wyzwolić. Być może też dlatego wątek homoseksualnej relacji między bohaterami został w spektaklu potraktowany dość powierzchownie, sprowadzając się do kilku stereotypowych gestów. Nie o badanie homoseksualnej tożsamości chodziło, a o wyeksponowanie procesu brutalnej inicjacji i komunikacji poprzez ciało, niezależnie od biologicznej płci.
Struktura hierarchiczna opisuje również związek Violi/Cezaria z Oliwią (Judyta Paradzińska), która w spektaklu Borczucha jest dojrzałą, starzejącą się kobietą, korzystającą z przewagi wieku i pozycji społecznej, która prawdopodobnie daje jej poczucie bezpieczeństwa i tłumaczy jej niechęć do związku z Księciem. Oliwii, widzącej chłopca w przychodzącym do niej w roli posła Cezariu, nie przeszkadza, że zwabiony do jej sypialni przedstawiciel przeciwnej płci masturbuje się jak kobieta. Nie dostrzega również różnicy między Cezariem a Sebastianem, chociaż najwyraźniej przypada jej do gustu temperamentny młody mężczyzna, rozbijający w pył jej świątynię żałoby i melancholii.
Płeć, tak jak tożsamość, jest według Butler rodzajem performance’u, czymś codziennie stwarzanym, powtarzanym w różnych wariantach z wykorzystaniem zestawu gestów, kostiumów i masek. Ubrana w marynarskie spodnie i koszulę Viola staje się Cezariem. Ciało fenomenalne zostaje zastąpione przez ciało semantyczne. Jest tym, kogo w pierwszym odruchu widzą w niej inni, w zgodzie z tym jak definiuje ją jej kostium. Dla uwiarygodnienia nowej tożsamości chodzi jak mężczyzna i tak się zachowuje, po męsku chwyta za pierś Błazna (który jest sparodiowaną wersją kobiety). Dopiero konieczność pojedynku z Sir Andrzejem (Krzysztof Wrona) i nieznajomość sztuki walki – jako umiejętności przypisanej mężczyznom – może stanąć na przeszkodzie dalszej maskarady i ujawnić prawdziwą tożsamość bohaterki.
Przekonanie o konstrukcyjnym charakterze płci zostaje również podkreślone w drugiej części spektaklu. Na scenie przed obiektywem kamery pojawia się Sebastian, który próbuje przekonać Antonia, że nie zawsze człowiek jest tym, kim się wydaje. Ma przyklejone sztuczne rzęsy i pomalowane usta. Za chwilę zdejmuje bieliznę, a oko kamery w dużym powiększeniu rejestruje kobiece łono. Kiedy założy blond perukę może grać swoją siostrę. Nie tylko płeć kulturowa, ale i biologiczna jest kwestią umowną. O tym, czym jest ciało, decyduje to, jak jest spostrzegane przez innych.
Borczuch, za Butler, podkreśla performatywny charakter kultury, stale sugerując, że przestrzeń, w której dzieje się historia Violi i Sebastiana jest fałszywa, jest teatrem z przypisanymi doń konwencjami, trikami, zmieniającymi się w zależności od inwencji reżysera i aktora. Toteż Maria, Sir Andrzej i Sir Tobiasz w najbardziej intensywnej fazie zabawy obrzucają się tortami jak w komedii slapstickowej, Maria mówi po francusku i jest symultanicznie tłumaczona przez lektora, Sufler Jurek (w rzeczywistości inspicjent teatru, Jerzy Laskowski) w peruce z epoki, w kryzie i koszulce z napisem „Fuck The Magic” zastępuje na scenie jedną z postaci. Udawanie, granie ról, umowność gestów i zachowań, to nie tylko domena teatru, ale życia w ogóle. Kto jest kim i jaką odgrywa rolę okazuje się wynikiem społecznej umowy. Toteż na koniec przedstawienia to nie widzowie aktorom, a aktorzy widzom zaczynają bić brawo.
Opolski spektakl Michała Borczucha zaraz po premierze dostał znacznie gorsze oceny niż jego poprzednie przedstawienia zrealizowane chociażby w Starym Teatrze w Krakowie. Wytknięto mu przede wszystkim bezradność wobec dramatu Szekspira i powielanie znanych skądinąd teatralnych rozwiązań. Nie do końca się z tym zgadzam. Proces rozmontowania płci, tożsamości jako pewnej konstrukcji kulturowej i owocu umowy społecznej, czy wreszcie teatru jako lustra rzeczywistości, przeprowadził konsekwentnie i z całą pewnością idąc dalej niż sugerował esej Jana Kotta. Nie udało mu się natomiast wykorzystać potencjału opolskich aktorów, którzy nie do końca odnaleźli się w zaproponowanej konwencji, chociaż na niektóre role, jak choćby na Malvolia Andrzeja Jakubczyka, patrzyło się z przyjemnością.
William Shakespeare: „Co chcecie albo Wieczór Trzech Króli”. Tłumaczenie: Stanisław Barańczak. Adaptacja: Szymon Wróblewski, Michał Borczuch. Reżyseria: Michał Borczuch. Scenografia i kostiumy: Anna Maria Kaczmarska. Muzyka: Mateusz Adamczyk. Choreografia: Julia Zborowska. Teatr im. J. Kochanowskiego w Opolu. Premiera 27 marca 2010.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |